Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga V - Przygotowanie do Męki |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
36. «JUDASZU, CZY DLA CIEBIE MOJA ŚMIERĆ MA BYĆ DAREMNA?»
Napisane 5 marca 1947. A, 10083-10098
Tersa jest tak otoczone bujnymi oliwkami, że trzeba być bardzo blisko nich, aby zauważyć, że jest tam miasto. Pas murów otaczających niezwykle urodzajne ogrody warzywne osłania domy przed wiatrem. W ogrodach stapiają się ze sobą i przeplatają różne odcienie zieleni: cykoria, sałata, jarzyny, młode dynie, drzewa owocowe, roślinne altany. Kwiaty obiecują owoce, a małe owoce zapowiadają smakołyki.
Zza zasłony trzcin i wierzb, które wyrosły blisko kanału pozbawionego wody, lecz we wnętrzu jeszcze wilgotnego, wyłania się ośmiu apostołów, posłanych do przodu wcześniej. Usłyszeli odgłos kroków nadchodzących osób. Są wyraźnie zaniepokojeni i przygnębieni. Dają znak, żeby się zatrzymać. Idą szybko do przodu. Kiedy są dosyć blisko, aby można ich było usłyszeć bez konieczności krzyczenia, mówią:
«Odejdźcie! Odejdźcie! Wycofajcie się polami. Nie można wejść do miasta. Omal nas nie ukamienowali. Oddalcie się, tam, do tego zagajnika, a powiemy wam...»
Popychają do tyłu w głąb wysuszonego kanału Jezusa, trzech apostołów, chłopca, niewiasty, bardzo pragnąc oddalić się niepostrzeżenie. Mówią:
«Niech nas tu nie widzą. Ruszajmy! Chodźmy!»
Daremnie Jezus, Juda i dwóch synów Zebedeusza usiłują się dowiedzieć, co zaszło. Daremnie pytają:
«A Judasz, syn Szymona? A Eliza?»
Ośmiu niczego nie słucha. Idą przez gąszcz łodyg i roślin wodnych, z nogami podrapanymi przez sitowie. W twarz uderzają ich wierzby i trzciny. Ślizgają się po mule dna, chwytają się krzewów, opierają o brzegi, pokryci błotem. Oddalają się tak, pod wpływem nalegania ośmiu, idących z odwróconymi głowami i patrzących, czy z Tersa nie wychodzi ktoś, śledząc ich. Ale na drodze jest tylko słońce, które zaczyna zachodzić i wychudzony błąkający się pies.
W końcu są blisko gęstwiny jeżyn, które stanowią granicę czyjejś własności. Za gęstwiną – łany lnu zaczynają wypuszczać kwiaty błękitne jak niebo. Na wietrze kołyszą się ich wysokie łodygi.
«Tam, tam, do środka. Kiedy usiądziemy, nikt nas nie zobaczy i po zapadnięciu nocy wyruszymy...» – mówi Piotr ocierając pot.
«Dokąd? – pyta Juda, syn Alfeusza. – Mamy niewiasty.»
«Dokądkolwiek. Zresztą łąki są pełne ściętego siana, to posłuży za łóżko. Dla niewiast można rozpiąć namioty z naszych płaszczy i czuwać.»
«Tak. Wystarczy, że nie będziemy widziani i że udamy się o świcie w stronę Jordanu. Masz rację, Nauczycielu, że nie chcesz iść drogą przez Samarię. Dla nas, ubogich, lepsi są złodzieje niż Samarytanie!...» – mówi Bartłomiej jeszcze zadyszany.
Odzywa się Tadeusz:
«Ale w końcu co się dzieje? Czy Judasz wywołał to jakąś...»
Tomasz przerywa mu:
«Z pewnością mu się dostało. Przykro mi z powodu Elizy...»
«Widziałeś Judasza?»
«Nie, ale łatwo jest być prorokiem. Jeśli powiedział, że jest Twoim apostołem, z pewnością go pobili. Nauczycielu, oni Cię tu nie chcą.»
[Por. Łk 9,51n] «Tak, wszyscy zbuntowali się przeciwko Tobie.»
«To prawdziwi Samarytanie.»
Wszyscy mówią razem. Jezus nakazuje wszystkim milczenie i poleca: «Niech mówi jeden. Szymonie Zeloto, jesteś najbardziej spokojny.»
«Panie, to można szybko opowiedzieć. Weszliśmy do miasta i nikt nam nie przeszkadzał, dopóki nie wiedzieli, kim jesteśmy i uważali nas za pielgrzymów. Potem jednak zapytaliśmy – bo musieliśmy to uczynić! – czy mężczyzna młody, wysoki, ciemnowłosy, ubrany na czerwono i z taletem o brzegach czerwonych i białych, w towarzystwie starszej niewiasty, szczupłej, o włosach raczej siwych niż czarnych i w szacie popielatej, bardzo ciemnej, weszli do miasta i czy szukali galilejskiego Nauczyciela i Jego towarzyszy. Wtedy od razu się rozgniewali... Może nie mieliśmy mówić Tobie. Z pewnością popełniliśmy błąd... ale w innych miejscach zostaliśmy przyjęci tak dobrze, że... nie rozumiem, co się tu zdarzyło!... Ci, którzy przed trzema dniami byli pełni szacunku wobec Ciebie, wydali się żmijami!»
Tadeusz przerywa mu: «Robota Judejczyków...»
«Nie sądzę. Nie wierzę w to z powodu wyrzutów, jakie nam robili, i ich gróźb. Uważam... jestem pewien, jesteśmy pewni, że przyczyną gniewu Samarytan jest to, że Jezus odrzucił ich propozycję ochrony. Krzyczeli: „Wynoście się! Odejdźcie! Wy i wasz Nauczyciel! On chce iść adorować [Boga] na górze Moria. Niech tam idzie i niech umrze On i wszyscy Jego. Nie ma miejsca pośród nas dla tych, którzy nie uznają nas za przyjaciół, tylko za sługi. Nie chcemy innych przykrości, z których nie mamy żadnej korzyści. Dla Galilejczyka – kamienie zamiast chleba i atakujące psy, zamiast gościnnych domów”. Tak mówili i mówili jeszcze więcej. A ponieważ nalegaliśmy, aby dowiedzieć się przynajmniej, co się stało z Judaszem, oni wzięli kamienie, aby nas uderzyć i rzeczywiście wypuścili psy. I krzyczeli do siebie: „Stańmy przy wszystkich wejściach. Jeśli przyjdzie, zemścimy się”. Uciekliśmy. Jedna niewiasta – zawsze jest ktoś dobry, nawet pomiędzy złymi – wepchnęła nas do swego ogrodu. Przeprowadziła nas inną ścieżką między ogrodami aż do kanału, w którym nie ma wody, bo wykorzystano ją do nawadniania przed szabatem. Ukryła nas tam. Potem obiecała nam przynieść wiadomości o Judaszu. Ale jeszcze nie przyszła. Poczekajmy na nią tutaj, bo powiedziała, że jeśli nas nie znajdzie w kanale, przyjdzie tutaj.»
Są liczne komentarze. Niektórzy nadal oskarżają Judejczyków. Inni czynią Jezusowi lekką wymówkę, wymówkę ukrytą pod słowami:
«Mówiłeś zbyt jasno w Sychem i potem odszedłeś. W czasie tych trzech dni postanowili, że jest zbyteczne łudzić się i szkodzić sobie z powodu Kogoś, kto ich nie zadowolił... i wypędzają Cię...»
Jezus odpowiada:
«Nie żałuję, że powiedziałem prawdę i że spełniam Mój obowiązek. Teraz nie rozumieją. W niedługim czasie zrozumieją Moją sprawiedliwość i uwielbią Mnie bardziej niż gdybym jej nie przestrzegał, i [zrozumieją] wielką miłość, jaką ich darzę.»
«O, oto niewiasta na drodze! Ośmieliła się pokazać...» – mówi Andrzej.
«Czy nie przychodzi nas zdradzić, co?» – mówi Bartłomiej podejrzliwy.
«Jest sama!»
«Za nią mogą iść ludzie ukryci w kanale...»
Ale niewiasta, idąca z koszem na głowie, podąża dalej, mija pola lnu, gdzie czekają Jezus i apostołowie, następnie wchodzi na ścieżkę i znika... aby ukazać się ponownie nagle za plecami czekających na nią. Odwracają się niemal przerażeni, słysząc szelest traw.
Niewiasta mówi do ośmiu, których zna:
«Jestem. Wybaczcie mi, że kazałam wam długo czekać... Nie chciałam, żeby ktoś szedł za mną. Powiedziałam, że idę do mojej matki... Wiem... Przyniosłam tu coś, żebyście się posilili. Nauczyciel... Który to jest? Chcę Mu oddać cześć.»
«To jest Nauczyciel.»
Niewiasta, która postawiła kosz, upada na twarz, mówiąc:
«Wybacz grzech moim współmieszkańcom. Gdyby nie było ludzi, którzy ich do tego pobudzili... Wielu jednak starało się o to, abyś został tu odrzucony...»
«Nie żywię urazy, niewiasto. Wstań i mów. Wiesz coś o Moim apostole i kobiecie, która była z nim?»
«Tak. Wypędzono ich jak psy za miasto, z drugiej strony. Oczekują tam nocy. Chcieli wrócić w stronę Enon, szukając Ciebie. Chcieli przyjść tu, wiedząc, że ich towarzysze tu są. Poleciłam im nie robić tego. Zostaną tam cicho, a ja was do nich zaprowadzę. Zrobię to, gdy tylko zapadnie zmrok. Szczęśliwym trafem nie ma mojego małżonka i mogę swobodnie opuszczać dom. Zaprowadzę was do jednej z moich sióstr, zamężnej, na równinie. Prześpicie się tam, nie mówiąc, kim jesteście, nie z powodu Merod, ale z powodu mężczyzn, którzy są z nią. To nie są Samarytanie: są z Dekapolu, osiedleni tu. Ale tak będzie lepiej...» [– stwierdza niewiasta.]
«Niech Bóg ci to wynagrodzi. Czy tych dwoje uczniów jest rannych?»
«Mężczyzna trochę. Niewiasta wcale. I zapewne Najwyższy ochronił ją, bo ona, dumnie, chroniła swego syna własnym ciałem, kiedy mieszkańcy chwycili za kamienie. Och! Jaka odważna niewiasta! Wołała głośno: „To tak uderzacie kogoś, kto was nie obraził? I nie szanujecie mnie, która go broni i jest matką? Czy nie macie matek wy wszyscy, którzy nie szanujecie kobiety, która rodziła? Czy zrodziliście się z wilczycy albo zostaliście uczynieni z błota i gnoju?”. I patrzyła na napastników trzymając rozchylony płaszcz, aby bronić mężczyzny i równocześnie wycofywała się, popychając go poza miasto... I umacnia go jeszcze teraz, mówiąc: „Niechaj Najwyższy sprawi, o mój Judaszu, że ta krew wylana za Nauczyciela stanie się balsamem dla twego serca”. On jest tylko trochę ranny. Mężczyzna bardziej się chyba boi niż cierpi. Ale teraz bierzcie i jedzcie. Dla niewiast jest mleko, dopiero co udojone, i chleb z serem i owocami. Nie mogłam upiec mięsa, zbytnio bym się spóźniła. Tu jest wino dla mężczyzn. Jedzcie. Zapada zmrok. Potem, bezpiecznymi drogami, pójdziemy do tych dwojga i następnie do Merod.»
«Niech Bóg ci jeszcze raz wynagrodzi» – mówi Jezus.
Ofiarowuje i rozdziela pożywienie. Odkłada na bok dwie części dla tych, którzy są daleko.
«Nie. Nie. Pomyślałam o nich i zaniosłam im pod moimi szatami jajka i chleb, z odrobiną wina i oliwy na rany. To jest dla was. Jedzcie, a ja w tym czasie będę pilnować drogi...»
Jedzą, ale gniew pożera mężczyzn, a przygnębienie odebrało apetyt niewiastom. Wszystkim, z wyjątkiem Marii z Magdali. To, co przeraża i upokarza innych, na nią działa jak napój pobudzający nerwy i odwagę. Oczy rzucają błyski w stronę wrogiego miasta. Jedynie obecność Jezusa, który powiedział wcześniej, że nie należy żywić urazy, powstrzymuje gwałtowne słowa. Nie mogąc więc ani mówić, ani działać, wyładowuje gniew na niewinnym chlebie, który gryzie w sposób tak znaczący, że Zelota nie potrafi się powstrzymać od powiedzenia jej z uśmiechem:
«Na szczęście ludzie z Tersa nie mogą wpaść w Twoje ręce! Przypominasz uwięzione dzikie zwierzę, Mario!»
«Tak. Dobrze widzisz. I w oczach Bożych mam więcej zasługi z powstrzymywania się, by wejść tam tak, jak na to zasługują, niż za wszystko to, co uczyniłam do tej pory, aby wynagrodzić.»
«Nie bądź surowa, Mario! Bóg ci przebaczył grzechy większe niż ich wina.»
«To prawda. Oni Cię obrazili, Ciebie, mojego Boga, jeden raz, pod wpływem innych. A ja... wiele razy... z mojej własnej woli... i nie mogę być nieprzejednana ani pyszna...»
Spuszcza oczy na chleb, na który spływają dwie łzy.
Marta kładzie jej rękę na kolanach i mówi do niej cicho:
«Bóg ci przebaczył. Nie upadaj na duchu... Przypomnij sobie, co otrzymałaś: naszego Łazarza...»
«To nie udręczenie. To wdzięczność. To wzruszenie... I stwierdzenie, że nie mam jeszcze tego miłosierdzia, które tak obficie otrzymałam... Wybacz mi, Rabbuni!» – mówi podnosząc piękne oczy, którym pokora przywróciła ich słodycz.
«Nigdy nie odmawia się przebaczenia temu, kto jest pokorny sercem, Mario» [– mówi Jezus.]
Zapada wieczór, barwiąc niebo odcieniem delikatnego fioletu. Rzeczy trochę oddalone rozmywają się. Łodygi lnu, których wdzięk był tak widoczny, stapiają się teraz w jedną ciemną masę. Ptaki milkną w listowiu. Zapala się pierwsza gwiazda. W powietrzu słychać pierwszą cykadę. Jest wieczór.
«Możemy iść. Tu, na polach, nie zobaczą nas. Chodźcie pewnie. Nie zdradzę was. Nie robię tego dla korzyści. Proszę tylko Niebo o litość, bo litości potrzebujemy wszyscy» – mówi niewiasta wzdychając.
Wstają i idą za nią. Przechodzą wzdłuż Tersy, pośród pól i ogrodów już ciemnych, ale są wystarczająco blisko, by dojrzeć ludzi wokół ognisk u wylotu dróg...
«Czatują na nas...» – mówi Mateusz.
«Przeklęci!» – syczy Filip przez zęby.
[Por. Łk 9,54] Piotr nie odzywa się, ale unosi ręce ku niebu, w niemej prośbie lub proteście. Jakub i Jan, synowie Zebedeusza, którzy rozmawiali bez przerwy, nieco na przedzie, przed innymi, wracają, aby powiedzieć:
«Nauczycielu, skoro Ty, z powodu Twej doskonałej miłości, nie chciałeś się odwołać do kary, czy chcesz, abyśmy to uczynili? Chcesz, abyśmy powiedzieli ogniowi z nieba, żeby zstąpił i spalił tych grzeszników? Powiedziałeś, że wszystko możemy, o co poprosimy z wiarą i...»
Jezus szedł trochę pochylony, jakby zmęczony. Prostuje się nagle i przeszywa ich dwoma spojrzeniami, iskrzącymi się w blasku księżyca. Cofają się w milczeniu, przerażeni tym spojrzeniem. Jezus, patrząc ciągle na nich w ten sam sposób, mówi im:
«Nie wiecie, jakiego jesteście ducha. Syn Człowieczy nie przyszedł, aby gubić dusze, lecz aby je zbawić. Czy nie pamiętacie, co wam mówiłem? Powiedziałem w przypowieści o dobrym ziarnie i chwaście: „Na razie pozwólcie wzrastać razem ziarnu dobremu i życicy, bo gdybyście je chcieli teraz rozdzielić, moglibyście wyrwać dobre ziarno wraz z życicą. Pozostawcie je więc, aż do żniwa. W czasie żniwa powiem żniwiarzom: zbierzcie teraz życicę i powiążcie ją w snopki, aby ją spalić, a dobre ziarno złóżcie w moim spichlerzu”.» [Por. Mt 13,24nn]
Jezus już zapanował nad wzburzeniem wobec dwóch, którzy domagali się ukarania ludzi z Tersy, gdyż ogarnął ich gniew, rozpalony przez miłość do Niego. Teraz zaś stoją przed Nim ze spuszczonymi głowami. Jezus chwyta ich za łokcie, jednego z prawej, a drugiego z lewej strony i rusza ponownie w drogę. Prowadzi ich, mówiąc do wszystkich, którzy się zgromadzili wokół Niego, kiedy się zatrzymał:
«Zaprawdę, mówię wam, że bliski jest czas żniwa, Mojego pierwszego żniwa. Dla wielu nie będzie drugiego. Ale – wychwalajmy za to Najwyższego – część tych ludzi, którzy w Moim czasie nie potrafili się stać kłosem dobrego ziarna, po oczyszczeniu Ofiarą paschalną narodzi się ponownie z duszą nową. Do tego dnia nie będę na nikogo wylewał gniewu... Potem będzie sprawiedliwość...»
«Po święcie Paschy?» – pyta Piotr.
«Nie. Po czasie. Nie mówię o ludziach, żyjących teraz. Patrzę na przyszłe wieki. Ludzie nie przestają się odnawiać, jak plony na polach. Zbiory następują jedne po drugich. A Ja zostawię to, co będzie potrzebne, aby ci, którzy przyjdą w przyszłości, mogli się stać dobrym ziarnem. Jeśli nie będą tego chcieli uczynić, na końcu świata Moi aniołowie oddzielą życicę od dobrego ziarna. Wtedy to będzie wieczny Dzień Boga samego. Obecnie na świecie jest dzień Boga i szatana. Pierwszy zasiewa Dobro, drugi rzuca między ziarno Boże swe przeklęte chwasty, swe zgorszenia, niegodziwości, swe ziarno, wzbudzające nieprawości i zgorszenia. Zawsze bowiem będą ludzie buntujący przeciwko Bogu, jak ci, którzy podburzyli [mieszkańców tego miasta]. Oni naprawdę są mniej winni niż ci, którzy ich skłaniają do zła.»
«Nauczycielu, każdego roku oczyszczamy się na Paschę i Przaśniki, ale wciąż jesteśmy tacy sami, jacy byliśmy. Czy może będzie inaczej w tym roku?» – pyta Mateusz.
«Całkiem inaczej» [– odpowiada Jezus.]
«Dlaczego? Wyjaśnij nam.»
«Jutro... Jutro lub kiedy będziemy w drodze i kiedy Judasz, syn Szymona, będzie z nami, powiem wam o tym.»
«O, tak! Powiesz nam i staniemy się lepsi... Tymczasem, wybacz nam, Jezu» – prosi Jan.
[Por. Mk 3,17] «Nadałem wam właściwe imię. Ale grzmot nie wyrządza zła. Błyskawica tak, może zabić. Jednak często grom zapowiada błyskawicę. Tak się dzieje z tym, kto nie usuwa ze swego ducha całego nieporządku przeciwnego miłości. Dzisiaj pyta, czy mógłby ukarać, jutro ukarze bez pytania. Pojutrze ukarze nawet bez przyczyny. Łatwo się zstępuje w dół... Dlatego też mówię wam, że macie się wyzbyć wszelkiej zatwardziałości serca względem waszego bliźniego. Czyńcie, jak Ja czynię, a będziecie pewni, że nie popełniacie błędu. Czy może widzieliście kiedyś, że się mściłem na kimś, kto Mnie boleśnie rani?»
«Nie, Nauczycielu. Ty...»
«Nauczycielu! Nauczycielu! Tu jesteśmy. Ja i Eliza. O, Nauczycielu, jakie to zmartwienie dla Ciebie! I jaki strach z powodu śmierci...» – mówi Judasz z Kariotu wydostający się zza rzędów winorośli i biegnący ku Jezusowi. Ma głowę obwiązaną opaską. Eliza, spokojniejsza, idzie za nim.
«Cierpiałeś? Bałeś się, że umrzesz? Życie jest dla ciebie tak drogie?» – pyta Jezus wyzwalając się z objęć płaczącego Judasza.
«Nie życie. Bałem się Boga. Umrzeć bez Twojego przebaczenia... Wciąż Cię obrażam. Wszystkich znieważam. Nawet ją... A ona mi odpowiedziała jak matka. Poczułem się winny i boję się śmierci...»
«O! Oby ten zbawienny lęk doprowadził cię do świętości! Ja ci przebaczam, zawsze, wiesz o tym. Obyś tylko miał chęć nawrócenia się. A ty, Elizo? Przebaczyłaś?»
«To wielkie nieokiełznane dziecko. Umiem współczuć.»
«Byłaś odważna, Elizo. Wiem o tym» [– mówi Jezus.]
«Gdyby jej tam nie było! Nie wiem, czy jeszcze bym Cię ujrzał, Nauczycielu!» [– mówi Judasz.]
«Widzisz więc, została przy tobie z miłości, a nie – z nienawiści... Czy jesteś ranna, Elizo?»
«Nie, Nauczycielu. Kamienie spadały wokół mnie, nie zadając mi ran, ale moje serce było bardzo zatrwożone, bo myślałam o Tobie...»
«Teraz wszystko się skończyło. Chodźmy za niewiastą, która chce nas zaprowadzić do bezpiecznego domu.»
Ruszają w dalszą drogę, idąc dróżką oświetloną przez księżyc, który przesuwa się ku wschodowi.
Jezus chwycił Iskariotę za ramię i idzie z nim na przedzie. Przemawia do niego łagodnie. Usiłuje pracować nad jego sercem wstrząśniętym przez miniony strach przed sądem Bożym:
«Widzisz, Judaszu, jak jest łatwo umrzeć. Śmierć ciągle czatuje wokół nas. Widzisz, jak to, co nam wydaje się czymś małej wagi, kiedy jesteśmy pełni życia, staje się czymś wielkim, przerażająco wielkim, kiedy śmierć nas już dotyka? Ale po co chcieć mieć te obawy, po co sobie je tworzyć, aby je znaleźć przed sobą w chwili umierania, skoro dzięki świętemu życiu można nie znać przerażenia z powodu bliskiego sądu Bożego? Czy nie wydaje ci się, że warto żyć sprawiedliwie, aby umierać spokojnie?
Judaszu, Mój przyjacielu, boskie, ojcowskie miłosierdzie dopuściło to wydarzenie, aby się stało wezwaniem dla twego serca. Masz jeszcze czas, Judaszu... Dlaczego nie chcesz dać twemu Nauczycielowi, który wkrótce umrze, wielkiej, bardzo wielkiej radości wiedzy, że powróciłeś do Dobra?»
«Ale czy możesz mi jeszcze przebaczyć, Jezu?»
«Czy mówiłbym do ciebie w ten sposób, gdybym tego nie potrafił? Jak ty Mnie jeszcze mało znasz! Ja znam cię. Wiem, że jesteś jak ktoś, kto jest usidlony przez ogromną dziesięciornicę. Ale gdybyś chciał, mógłbyś się jeszcze wyzwolić. O, cierpiałbyś z pewnością. Wyzwalanie się z tych łańcuchów, które ciebie dręczą, byłoby bolesne. Ale potem – jaka radość, Judaszu!
Obawiasz się, że nie będziesz miał siły przeciwstawiania się tym, którzy wpływają na ciebie? Ja mogę ci wybaczyć z góry grzech przekroczenia rytu paschalnego... Jesteś chory. Dla chorych Pascha nie jest obowiązkowa. Nikt nie jest bardziej chory niż ty. Jesteś jak trędowaty. Trędowaci nie wchodzą do Jerozolimy, dopóki są chorzy. Wierz, Judaszu, że ukazywać się przed Panem z duchem tak nieczystym jak twój nie jest czczeniem Go, lecz obrażaniem. Trzeba najpierw...»
«Dlaczego więc mnie nie oczyścisz i nie uzdrowisz?» – pyta Judasz, już twardy, zacięty.
«Ja cię nie uzdrawiam! Kiedy ktoś jest chory, sam usiłuje wyzdrowieć, chyba że jest całkiem mały lub niemądry i nie potrafi tego chcieć...» [– mówi Jezus.]
«Traktuj mnie jak takie osoby. Traktuj mnie jak głuptasa i troszcz się Ty sam, bez mojej wiedzy.»
«To nie byłoby sprawiedliwe, gdyż ty umiesz chcieć. Ty wiesz, co jest dobre, a co złe dla ciebie. I na nic by się nie zdało, gdybym cię uzdrowił, a ty nie pragnąłbyś pozostać zdrowym.»
«To także mi daj» [– mówi Judasz.]
«Dać ci je? Narzucić ci zatem dobrą wolę? A twoja wolna wola? Czym by się wtedy stała? Czym byłoby twoje „ja” człowieka, wolnego stworzenia? Czymś całkowicie uległym?»
«Skoro jestem całkowicie uległy szatanowi, mógłbym także być uległy Bogu!»
«Jak Ty mnie ranisz, Judaszu! Jakże przeszywasz Moje serce! Ale wybaczam ci to, co Mi robisz... Powiedziałeś: całkowicie uległy szatanowi. Ja nie powiedziałem tej okropności...»
«Ale o tym myślałeś, bo taka jest prawda i Ty o tym wiesz, jeśli jest prawdą, że czytasz w sercach ludzkich. Jeśli tak jest, to wiesz, że nie jestem już wolny... On mnie wziął w posiadanie i...»
«Nie. On się zbliżył do ciebie, kusząc cię, próbując cię, a ty go przyjąłeś. Nie ma opętania, jeśli nie ma na początku przylgnięcia do jakiegoś szatańskiego kuszenia. Wąż wsuwa głowę między liczne sztaby, ustawione dla bronienia serc, ale nie wszedłby, gdyby człowiek nie poszerzył przejścia, aby podziwiać jego zwodniczy wygląd, aby go słuchać, aby iść za nim... Wtedy dopiero człowiek staje się uległym bez reszty, opętanym, ale dlatego że tego chce. Bóg również posyła z niebios najłagodniejsze światła Swej ojcowskiej miłości i Jego światła wnikają w nas. Albo raczej Bóg, dla którego wszystko jest możliwe, zstępuje w serca ludzi. To Jego prawo. Dlaczego więc człowiek, który wie, że staje się niewolnikiem, uległym bez reszty wobec Obrzydliwego, nie umie się stać sługą Boga, a raczej dzieckiem Boga, i dlaczego wypędza swego Najświętszego Ojca? Nie odpowiadasz Mi? Nie mówisz Mi, dlaczego wolałeś, chciałeś szatana bardziej od Boga? Ale masz jeszcze czas, aby osiągnąć zbawienie!
Ty wiesz, że idę na śmierć. Nikt nie wie tego tak jak ty... Nie odrzucam śmierci.... Idę. Idę na śmierć, gdyż Moja śmierć będzie Życiem dla tak wielu ludzi. Dlaczego nie chcesz do nich należeć? Czy tylko dla ciebie, Mój przyjacielu, Mój biedny, chory przyjacielu, Moja śmierć ma być daremna?»
«Będzie daremna dla tak wielu ludzi, nie łudź się. Zrobiłbyś lepiej, gdybyś uciekł i żył daleko stąd, cieszył się życiem, przekazywał Twoją naukę, gdyż ona jest dobra, ale gdybyś nie składał Siebie w ofierze.»
«Gdybym przekazywał Moją naukę! Ale czy Moje nauczanie byłoby prawdziwe, gdybym postąpiłbym wbrew temu, czego nauczam? Jakim byłbym Nauczycielem, gdybym głosił posłuszeństwo woli Bożej, a jej sam nie wypełniał? Miłość do ludzi – a nie kochał ich? Wyrzeczenie się ciała i świata – a kochałbym Swe ciało i zaszczyty świata? [Gdybym zakazywał] gorszenia – a sam gorszyłbym nie tylko ludzi, ale i aniołów?
To szatan mówi przez ciebie w tej chwili, jak mówił w Efraim, jak tyle razy mówił i działał za twoim pośrednictwem, aby Mnie niepokoić. Rozpoznawałem wszystkie te działania szatana, dokonywane poprzez ciebie, ale nie miałem cię w nienawiści, nie nużyłem się tobą, lecz jedynie cierpiałem, nieskończenie cierpiałem. Jak matka, która śledzi postęp zła, które prowadzi jej syna do śmierci, obserwowałem pogłębianie się zła w tobie. Jak ojciec, który niczego nie żałuje, byle tylko znaleźć środki dla swego chorego syna, Ja niczego nie szczędziłem, aby cię ocalić. Pokonałem wiele razy odrazę, wzburzenie, gorycz, zniechęcenie... Jak ojciec i jak matka zrozpaczeni, rozczarowani wszelkimi możliwościami ziemskimi zwracają się ku Niebu, aby otrzymać życie dla syna, tak Ja jęczałem i jęczę, aby wybłagać cud, który ocaliłby ciebie, ocalił ciebie, ocalił ciebie na skraju przepaści, do której już obsuwają się twe stopy. Judaszu, popatrz na Mnie! Wkrótce Moja Krew zostanie przelana za grzechy ludzi. Nie pozostanie Mi ani jedna jej kropla. Wypije ją ziemia, kamienie, trawy, szaty Moich prześladowców i Moje... drewno, żelazo, powrozy, ciernie... i będą ją piły duchy oczekujące zbawienia... Czy tylko ty sam nie chcesz jej pić?
Ja, dla ciebie samego, dałbym całą Krew, którą mam. Jesteś Moim przyjacielem. Jakże chętnie umiera się za przyjaciela! Aby go zbawić! Mówi się: „Umieram, ale będę żył w przyjacielu, któremu dałem życie”. Jak matka, jak ojciec, którzy nadal żyją w swoim potomstwie, nawet wtedy, kiedy już umarli. Judaszu, błagam cię o to! Nie proszę o nic innego w przeddzień Mojej śmierci. Skazańcom – nawet sędziowie, nawet nieprzyjaciele – przyznają ostatnią łaskę, spełniają ostatnie ich życzenie. Ja proszę cię, żebyś się nie potępiał. Proszę o to nie tyle Niebo, co twoją wolę...
Pomyśl o twojej matce, Judaszu. Co stanie się potem z twoją matką? Co będzie z imieniem twojej rodziny? Odwołuję się do twojej dumy, która jest większa niż kiedykolwiek, abyś się bronił przed zniesławieniem siebie. Nie okrywaj siebie hańbą, Judaszu. Zastanów się. Lata miną i wieki, królestwa i cesarstwa upadną, osłabnie blask gwiazd, zmieni się ukształtowanie ziemi, a ty będziesz zawsze Judaszem, jak Kain zawsze jest Kainem, jeśli będziesz trwał w twoim grzechu. Skończą się wieki. Pozostanie tylko Raj i Piekło. W Raju i w Piekle, dla ludzi wskrzeszonych z martwych i przyjętych z duszami i ciałami na wieczność tam, gdzie jest sprawiedliwe, aby byli, ty zawsze będziesz Judaszem, przeklętym, największym grzesznikiem, jeśli się nie nawrócisz. Ja zstąpię wybawić duchy z Otchłani, uwolnię je tłumnie z Czyśćca, a ty... ciebie nie będę mógł poprowadzić tam, gdzie Ja będę... Judaszu, idę umrzeć, idę szczęśliwy, gdyż nadeszła godzina, której oczekiwałem od tysiącleci: godzina ponownego zjednoczenia ludzi z ich Ojcem. Wielu nie zjednoczę. Jednak liczba zbawionych, których ujrzę umierając, pocieszy Mnie w udręce umierania bezużytecznie dla tak wielu. Ale mówię ci: straszne będzie widzieć cię pośród tych ostatnich – ciebie, Mojego apostoła, Mojego przyjaciela. Nie zadawaj Mi tego nieludzkiego bólu!... Chcę cię zbawić, Judaszu. Zbawić.
Spójrz. Schodzimy w stronę rzeki. Jutro, o świcie, kiedy wszyscy będą jeszcze spać, my dwaj przejdziemy przez nią. Ty pójdziesz do Bozry, do Arbeli, do Aery, dokąd będziesz chciał. Znasz domy uczniów. W Bozrze odszukasz Joachima i Marię, trędowatą, którą uzdrowiłem. Dam ci list dla nich. Powiem, że dla twego zdrowia trzeba ci spokojnego wypoczynku w innym powietrzu. I to jest prawda, niestety, gdyż masz chorego ducha, a powietrze Jerozolimy byłoby dla ciebie śmiertelne. Oni będą sądzić, że chodzi o twoje ciało. Pozostaniesz tam, aż przyjdę cię stamtąd wyprowadzić. O twoich towarzyszach Ja pomyślę... Ale nie idź do Jerozolimy. Widzisz? Chciałem z niewiast tylko te najodważniejsze i te, które ze względu na swoje prawo matki powinny być przy swoich dzieciach.»
«Moja także?»
«Nie. Marii nie będzie w Jerozolimie...»
«Ona też jest matką apostoła i zawsze otaczała Cię szacunkiem.»
«Tak, miałaby prawo jak inne być przy Mnie [– mówi Jezus,] gdyż kocha Mnie doskonale. Ale to właśnie dlatego jej tam nie będzie. Powiedziałem jej, że nie powinna tam być, i ona potrafi okazać posłuszeństwo.»
«Dlaczego nie powinna tam być? Cóż ją różni od matki Twoich braci i matki synów Zebedeusza?»
«Ty. I ty wiesz, dlaczego ci to mówię. Ale jeśli Mnie posłuchasz i jeśli pójdziesz do Bozry, poślę po twoją matkę, aby ci towarzyszyła, bo ona, tak dobra, pomoże ci wyzdrowieć. Wierz w to: tylko my kochamy cię tak bardzo, bezmiernie. W Niebie Trzech kocha cię: Ojciec, Syn, Duch Święty. Przyjrzeli ci się i oczekują na twoją decyzję, aby uczynić z ciebie klejnot Odkupienia, największą zdobycz wyrwaną Czeluści. Troje [kocha cię] na ziemi: twoja matka, Moja Matka i Ja. Uczyń nas szczęśliwymi, Judaszu! Nas z Nieba, nas z ziemi, tych, którzy kochają cię miłością prawdziwą.»
«Mówisz, że troje mnie kocha. Inni... nie.»
«Nie tak jak my, ale wielu cię kocha. Eliza cię broniła. Inni niepokoili się o ciebie. Kiedy się oddalasz, wszyscy noszą cię w sercach i mają twoje imię na swoich wargach. Nie znasz całej miłości, która cię otacza. Zakrywa ją przed tobą twój ciemięzca. Wierz jednak Mojemu słowu.»
«Wierzę Ci i będę próbował Cię zadowolić. Ale chcę to zrobić sam. Sam pobłądziłem i muszę własną mocą umieć uzdrowić się ze zła.»
«Tylko Bóg potrafi działać własną mocą. Ta myśl pochodzi z pychy. W pysze trwa ciągle szatan. Bądź pokorny, Judaszu. Chwyć tę rękę, która ci się ofiarowuje przyjacielsko. Schroń się w tym sercu, które się przed tobą otwiera, aby cię obronić. Tu, ze Mną, szatan nie będzie mógł ci zaszkodzić.»
«Próbowałem zostać przy Tobie... Coraz bardziej się staczałem... To daremne!» [– mówi Judasz.]
«Nie mów tak! Nie mów tak! Odrzuć zniechęcenie. Bóg potrafi wszystko. Przylgnij do Boga, Judaszu! Judaszu!»
«Zamilknij, żeby inni nie usłyszeli...»
«Troszczysz się o innych, a nie o twego ducha? Biedny Judaszu!...»
Jezus już się nie odzywa, ale ciągle pozostaje obok apostoła. Kobieta, która szła o kilka kroków przed nimi, wchodzi do domu, wyłaniającego się z oliwnego zagajnika. Wtedy Jezus mówi do Swego ucznia:
«Nie będę spać tej nocy. Będę się modlił za ciebie i będę czekał na ciebie... Bóg przemówi do twego serca. Posłuchaj Go... Pozostanę tutaj, w tym miejscu, aby się modlić... do świtu... Pamiętaj o tym.»
Judasz nie odpowiada. Dołączyli do nich inni apostołowie i niewiasty. Wszyscy zostają razem, czekając na powrót Samarytanki. Ta niebawem wraca. Ma ze sobą inną niewiastę, podobną do niej. Wita ich i mówi:
«Nie mam wiele pokoi, bo mam już żniwiarzy, którzy na razie pracują przy oliwkach. Ale mam wielki strych z dużą ilością słomy. Dla niewiast mam miejsce. Chodźcie.»
«Idźcie! Ja zostaję tu, aby się modlić. Pokój wam wszystkim» – mówi Jezus.
Kiedy wszyscy odchodzą, zatrzymuje Swą Matkę, mówiąc Jej:
«Zostaję, aby się modlić za Judasza, Moja Matko. Pomóż Mi i Ty...»
«Pomogę Ci, Mój Synu. Może odradza się w nim wola?»
«Nie, Mamo. Ale musimy czynić tak, jakby... Niebo może wszystko, Mamo!»
«Tak. Ja mogę jeszcze mieć złudzenia. Ty nie, Mój Synu. Ty wiesz, Mój Święty Synu! Ale będę Cię zawsze naśladować. Idź spokojnie, Moja miłości! Kiedy nie będziesz już mógł z nim rozmawiać, bo ucieknie od Ciebie, będę próbować go doprowadzić do Ciebie. Byle tylko Ojciec Najświętszy wysłuchał Mojego cierpienia... Pozwolisz Mi zostać przy Tobie, Jezu? Będziemy się razem modlić i przez tak wiele godzin będę Cię mieć dla Mnie samej...»
«Zostań, Mamo. Czekam tu na Ciebie.»
Maryja odchodzi szybko i szybko wraca. Siadają na Swoich torbach, u stóp drzew oliwnych. W wielkiej ciszy słychać szmer niezbyt odległej rzeki, a śpiew cykad wydaje się potężny w ogromnej ciszy nocy. Potem śpiewają słowiki. Jakaś sowa się śmieje, a syczek płacze. Gwiazdy przesuwają się powoli po firmamencie. Są jak królowe teraz, kiedy księżyc zaszedł i już ich nie przyćmiewa. Potem jakiś kogut rozdziera spokojne powietrze drżącą skargą. Z oddali odpowiada mu ledwie słyszalnie inny kogut. Potem zapada ponownie cisza, przerywana akordem kropli, które spadają z dachówek pobliskiego domu na otaczający go bruk. A potem nowy szmer w listowiu, jakby strącało wilgoć nocy, i samotny krzyk jakiegoś przebudzonego ptaka. Zmienia się też niebo, powraca światło. To świt. A Judasz nie przyszedł...
Jezus patrzy na Matkę. Jest blada jak lilia na tle ciemnego drzewa oliwnego. Mówi do Niej:
«Modliliśmy się, Matko. Naszą modlitwą Bóg się posłuży...»
«Tak, Mój Synu. Jesteś śmiertelnie blady. Naprawdę wszystkie siły opuściły Cię w tę noc, aby napierać na bramy Niebios i na Boże wyroki!»
«Ty też jesteś blada, Matko. Wielkie jest Twoje zmęczenie.»
«Wielki jest Mój ból z powodu Twojej boleści.»
Drzwi domu otwierają się ostrożnie... Jezus drży. Ale to tylko niewiasta, która ich odprowadziła, wychodzi bez hałasu.
Jezus wzdycha: «Miałem nadzieję, że mogłem się pomylić.»
Niewiasta idzie z pustym koszem. Widzi Jezusa. Pozdrawia Go i już ma iść dalej, ale On ją woła i mówi:
«Niech Pan ci wynagrodzi za wszystko. Chciałbym to uczynić, ale nic nie mam.»
«Nic bym nie przyjęła, Rabbi. Żadnej zapłaty. Ale chociaż nie chcę pieniędzy, czegoś jednak chcę. A to możesz mi dać!»
«Co, niewiasto?»
«Żeby się zmieniło serce mojego małżonka. A Ty możesz to uczynić, bo Ty naprawdę jesteś Świętym Boga.»
«Idź w pokoju. Stanie ci się tak, jak poprosiłaś. Żegnaj.»
Niewiasta odchodzi pośpiesznie w stronę swego domu, który musi być bardzo smutny. Maryja komentuje:
«Jeszcze jedna nieszczęśliwa. To dlatego jest dobra!...»
Ze strychu wychyla się rozczochrana głowa Piotra, a za nią – jaśniejące oblicze Jana, a potem poważna twarz Tadeusza, brunatna Zeloty i szczupłe oblicze młodego Beniamina... Wszyscy się obudzili. Z domu wychodzi jako pierwsza Maria z Magdali, za nią Nike, a potem inne niewiasty. Kiedy wszyscy się już zebrali i kiedy niewiasta, która udzieliła im gościny, przynosi drewniane wiadro z mlekiem jeszcze parującym, wtedy ukazuje się Iskariota. Nie ma już opaski, a siniak po zadanym mu ciosie, zabarwia połowę czoła. Oko jest jeszcze ciemniejsze w fioletowawej otoczce. Jezus patrzy na niego. Judasz patrzy na Jezusa, a potem odwraca głowę w inną stronę. Jezus mówi mu:
«Kup u niewiasty to, co może nam sprzedać. My idziemy. Dołącz do nas.»
I rzeczywiście Jezus oddala się, pożegnawszy się wcześniej z niewiastą. Wszyscy idą za Nim.