Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga V - Przygotowanie do Męki

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA  –

35. OCALENIE MŁODEGO BENIAMINA W ENON

Napisane 4 marca 1947. A, 10070-10083

Enon, garść domów, leży wyżej, na północy. Oto miejsce, gdzie był Chrzciciel: grota otoczona bujną roślinnością. Niedaleko stąd – potok bogaty w wodę, płynący w kierunku Jordanu. Pluska silnie, formując następnie bardzo obfity w wody strumień.

Jezus siedzi przed grotą, tam gdzie się znajdował, kiedy żegnał Swego kuzyna. Jest sam. Jutrzenka barwi wschód lekkim różem. Lasy ożywiają się dzięki ćwierkaniu przebudzonych ptaków. Z owczarni w Enon dochodzi beczenie. Jakiś wrzask przeszywa spokojne powietrze. Dreptanie stóp po ścieżce. Przechodzi stado kóz, prowadzone przez chłopca, który zatrzymuje się na chwilę, spoglądając niepewnie na Jezusa. Potem odchodzi. Ale trochę później powraca, bo jedna kózka zatrzymała się, obserwując człowieka, którego nie miała zwyczaju widzieć w tym miejscu, a który wyciąga długą rękę, aby jej dać łodygę majeranku i głaszcze jej mądrą główkę. Pastuszek stoi niezdecydowany. Nie wie, czy wziąć ze sobą zwierzę, czy pozwolić Jezusowi je głaskać. Jezus się uśmiecha, jakby był zadowolony, że zwierzę podchodzi bez obawy przykucnąć u Jego stóp i położyć głowę na Jego kolanach. Inne kozy także wracają, aby skubać trawę usianą kwiatami.

Pastuszek pyta:

«Chcesz mleka? Jeszcze nie wydoiłem dwóch krnąbrnych kóz, które – jeśli się nie najedzą – bodą tego, kto im wyciska wymiona. Są jak ich pan, który jeśli nie jest syty zysku, bije nas kijem.»

«Ty jesteś pasterzem-sługą?»

«Jestem sierotą, jestem sam i jestem sługą. On jest moim krewnym, bo to mąż siostry matki mojej matki. I dopóki była Rachela... Ale nie żyje od wielu miesięcy... I jestem bardzo nieszczęśliwy... Weź mnie ze Sobą! Jestem przyzwyczajony do życia z niczego... Będę Twoim sługą... trochę chleba wystarczy mi za zapłatę. Tu także nie mam nic... Gdyby mi płacił, odszedłbym. Ale on mówi: „Oto twoje denary! Ale zatrzymuję je na twoje ubranie i jedzenie”. Ubranie!... Widzisz to? Jedzenie!.... Spójrz na mnie.... To ślady uderzeń... Oto mój chleb wczorajszy...»

Pokazuje sińce na bardzo wychudłych rękach i ramionach.

«Co zrobiłeś?» [– pyta Jezus.]

«Nic. Twoi towarzysze, to znaczy: uczniowie, mówili o Królestwie Niebieskim i słuchałem ich... Był szabat. Chociaż nie pracowałem z powodu szabatu, to przecież nie próżnowałem... On mnie bardzo pobił, tak że... że nie chcę już z nim zostać. Weź mnie. Lub ucieknę... Przyszedłem tu specjalnie dziś rano. Bałem się mówić, ale Ty jesteś dobry, więc ośmielam się odezwać.»

«A stado? Nie będziesz z pewnością chciał uciec z nim...»

«Zaprowadzę je do owczarni... Ten człowiek wkrótce przyjdzie tu wycinać drzewo... Zaprowadzę stado i ucieknę. Och! Weź mnie!»

«A czy wiesz, kim Ja jestem?»

«Ty jesteś Chrystusem! Królem Królestwa Niebieskiego. Kto idzie za Tobą, ten będzie szczęśliwy w przyszłym życiu. Tu nie miałem nigdy radości... nie odrzucaj mnie... żebym ją miał tam, w górze...»

Płacze leżąc u stóp Jezusa, blisko kózki.

«Skąd Mnie znasz tak dobrze? Czy może słyszałeś, jak przemawiałem?» [– dopytuje się Jezus.]

«Nie. Wczoraj dowiedziałem się, że się znajdujesz tam, gdzie był Chrzciciel. Przez Enon czasami przechodzą Twoi uczniowie. Słyszałem ich. Nazywają się Maciej, Jan, Symeon. Bywali tu często, bo Chrzciciel był ich nauczycielem przed Tobą. A poza tym – Izaak... W Izaaku znalazłem ojca i matkę. Izaak chciał nawet odebrać mnie panu i dał pieniądze. Ale on! Tak, wziął pieniądze, ale potem mnie nie dał, drwiąc sobie z Twojego ucznia.»

«Wiesz bardzo dużo. Ale czy wiesz, dokąd idę?»

«Do Jerozolimy. Ale na mojej twarzy nie jest napisane, że jestem z Enon.»

«Idę dalej. Wkrótce odchodzę. Nie mogę cię zabrać.»

«Weź mnie na krótki czas, na jaki możesz.»

«A potem?» [– pyta Jezus.]

«A potem... Będę płakał, ale pójdę z tymi od Jana, którzy pierwsi powiedzieli biednemu chłopcu, że radość której ludzie nie dają na ziemi, Bóg daje w Niebie tym, którzy mieli dobrą wolę. Ja ją mam. Byłem tak bardzo bity i cierpiałem tak wielki głód, że prosiłem Boga o ten pokój. Widzisz, że miałem dobrą wolę... Ale teraz, jeśli mnie odepchniesz, nie będę już miał nadziei...»

Płacze cicho, błagając Jezusa oczyma pełnymi łez bardziej niż wargami.

«Nie mam pieniędzy, żeby cię wykupić i nie wiem, czy twój pan zgodziłby się na to.»

«Ale już za mnie zapłacono. Mam świadków. Eliasz, Lewi i Jonasz widzieli to i czynili wymówki temu człowiekowi, a to są najwięksi z Enon, jak wiesz!»

«Jeśli tak jest... Chodźmy. Wstań i chodź.»

«Dokąd?» [– pyta chłopiec.]

«Do twojego pana.»

«Boję się! Idź sam. To tam, na tej górze, pośród drzew. To on je ścina. Ja tu zaczekam.»

«Nie bój się. Spójrz, idą tu Moi uczniowie. Będzie nas tak wielu wobec niego. Nie uczyni ci krzywdy. Wstań. Pójdziemy do Enon poszukać trzech świadków i pójdziemy do twego pana. Daj Mi rękę. Potem powierzę cię uczniom, których znasz. Jak się nazywasz?»

«Beniamin.»

«Mam dwóch innych małych przyjaciół o takim imieniu. Będziesz trzecim.»

«Przyjacielem! To zbyt wiele! Jestem sługą.»

«Pana Najwyższego. Dla Jezusa z Nazaretu jesteś przyjacielem. Chodź. Zgromadź stado i idziemy.»

Jezus wstaje. Kiedy pastuszek gromadzi kozy i popycha uparte zwierzę na drogę powrotną, On daje znak apostołom, żeby przyszli szybko. Idą ścieżką i patrzą w stronę Jezusa. Przyśpieszają kroku. Stado jest już na drodze. Jezus, trzymając pastuszka za rękę, podchodzi do nich...

«Panie! Stałeś się pasterzem kóz? Naprawdę Samaria może być nazywana upartą kozą... ale Ty...»

«Ale Ja jestem dobrym Pasterzem i zmieniam także kozły w baranki. Poza tym wszystkie dzieci są barankami, a ten pastuszek jest tylko nieco starszym dzieckiem.»

«Czy to nie ten chłopiec, którego ten człowiek wczoraj zabrał ze sobą tak brutalnie?» – mówi Mateusz obserwując chłopca.

«Sądzę, że to on. To byłeś ty?»

«Ja.»

«O, biedny chłopak! Twój ojciec z pewnością cię nie kocha!» – mówi Piotr.

«To mój pan. Nie mam innego ojca oprócz Boga.»

«Tak. Uczniowie Jana rozproszyli jego niewiedzę i umocnili jego serce, a we właściwej chwili Ojciec wszystkich sprawił, że się spotkaliśmy. Idziemy do Enon aby wziąć ze sobą trzech świadków. A potem pójdziemy do pana...» – mówi Jezus.

«Aby nam dał dziecko? A gdzie mamy denary? Maria rozdała ostatnie, jakie miała...» – zauważa Piotr.

«Nie trzeba pieniędzy. On nie jest niewolnikiem i już dano za niego pieniądze panu. Izaak zapłacił, bo cierpiał z powodu dziecka.»

«A dlaczego go nie otrzymał?»

«Dlatego że wielu kpi sobie z Boga i bliźniego. Oto Moja Matka z niewiastami. Idźcie im powiedzieć, że nie mają iść dalej.»

Jakub, syn Zebedeusza, i Andrzej odchodzą szybko i lekko jak gazele. Jezus śpieszy się do Matki i do uczennic. Podchodzi do nich, one zaś już powiadomione patrzą na dziecko z litością.

Zawracają szybko w kierunku Enon. Wchodzą. Idą, prowadzeni przez chłopca, do domu Eliasza. To starzec o oczach matowych z powodu wieku, ale jeszcze żywotny. W swojej młodości musiał być zdrowy jak dąb z tych regionów.

«Eliaszu, Rabbi z Nazaretu weźmie mnie, jeśli...»

«Bierze cię? Nie mógłby ci okazać większej dobroci. Stałbyś się zły, gdybyś tu pozostał. Serce staje się twarde, kiedy niesprawiedliwość trwa zbyt [długo]. A ona jest zbyt twarda. Spotkałeś Go? Najwyższy usłyszał więc twój płacz, chociaż pochodził od dziecka samarytańskiego. Błogosławiony jesteś zatem, ty, który – dzięki twojemu wiekowi jesteś wyzwolony od wszelkich więzów i możesz iść za Prawdą. Nic cię nie powstrzymuje od pójścia za nią, nawet wola ojca lub matki. To, co w ciągu tylu lat wydawało się karą, zdaje się teraz opatrznościowe. Bóg jest dobry. Ale czego chcesz ode mnie, że przyszedłeś tutaj? Mojego błogosławieństwa? Daję ci je jako Starszy z tego miejsca.»

«Chcę twego błogosławieństwa, bo jesteś dobry. Ponadto przyszedłem prosić, abyście ty, Lewi i Jonasz, poszli z Rabbim do mojego pana, aby nie domagał się już pieniędzy.»

«A gdzie jest Rabbi? Jestem stary i widzę bardzo mało i rozpoznaję tylko tych, których znam dobrze. Nie znam Rabbiego.»

«Jest tu. Stoi przed tobą.»

«Tu? Potęgo odwieczna! – starzec wstaje i kłania się w stronę Jezusa, mówiąc: – Wybacz starcowi o zamroczonych oczach. Pozdrawiam Ciebie, bo jest tylko jeden sprawiedliwy w całym Izraelu i Ty nim jesteś. Chodźmy. Lewi jest w swoim ogrodzie przy kadzi, a Jonasz – przy swoich serach.»

Starzec wstaje. Jest wysoki jak Jezus, chociaż pochylony przez wiek. Rusza w drogę dotykając ściany i omijając z pomocą laski przeszkody na drodze.

Jezus, który powitał go Swoim [pozdrowieniem] pokoju, pomaga mu w miejscu, gdzie trzy prymitywne stopnie czynią drogę niebezpieczną dla niemal niewidomego starca. Przed wyruszeniem Jezus powiedział uczennicom, że mają czekać na Niego w tym miejscu. W tym czasie Beniamin idzie do swojej owczarni.

Starzec mówi:

«Ty jesteś dobry, ale Aleksander to dzikie zwierzę. To wilk. Nie wiem, czy... Ale jestem na tyle bogaty, aby Ci dać, ile trzeba, pieniędzy za Beniamina, jeśli Aleksander będzie chciał więcej. Moje dzieci nie potrzebują moich pieniędzy. Mam prawie sto lat, a denary nie przydają się w drugim życiu. Czyn ludzki, tak, ten ma wartość...»

«Dlaczego nie zrobiłeś tego wcześniej?» [– pyta Jezus.]

«Nie czyń mi wymówek, Rabbi. Dawałem jeść dziecku i pocieszałem je, aby się nie stało złoczyńcą. Aleksander potrafiłby wzbudzić okrucieństwo nawet w turkawce, ale nie mogłem, nikt nie mógł mu odebrać dziecka. Ty... Ty odchodzisz z nim daleko. Ale my... my pozostajemy tutaj i obawiamy się jego zemsty. Któregoś dnia, ktoś z Enon wstawiał się za nim, bo Aleksander, pijany, byłby zabił dziecko, i on, nie wiem jak to zrobił, zdołał mu otruć stado.»

«Czy to nie jest tylko zła myśl?» [– pyta Jezus.]

«Nie. On czekał przez wiele miesięcy. W zimie, kiedy owce są zamknięte, zatruł wodę w zbiorniku. Wypiły, napuchły, zginęły. Wszystkie. Wszyscy tu jesteśmy pasterzami. I zrozumieliśmy... Aby się upewnić, daliśmy jeść ich mięso psu i pies zdechł. Był też ktoś, kto widział Aleksandra, jak wchodził ukradkiem do zagrody... O! To złoczyńca! Boimy się go... Okrutny, zawsze pijany wieczorem. Bezlitosny wobec wszystkich swoich [domowników]. Teraz, kiedy wszyscy umarli, zadręcza chłopca.»

«A więc w takim razie nie pójdziesz...»

«O, nie! Idę. Trzeba powiedzieć prawdę. O, słyszę młotek, to Lewi.»

Woła go głośno blisko płotu: «Lewi! Lewi!»

Starzec, nieco młodszy niż ten pierwszy, wychodzi na zewnątrz w krótkim ubraniu, z młotkiem w ręku. Pozdrawia Eliasza i pyta go: «Czego chcesz, przyjacielu?»

«Mam ze mną Rabbiego z Galilei. Przyszedł zabrać Beniamina. Aleksander jest w lesie. Chodź zaświadczyć, że otrzymał już pieniądze od tamtego ucznia.»

«Idę. Zawsze mi mówiono, że Rabbi jest dobry. Teraz wierzę w to. Pokój Tobie!»

Odkłada młotek, mówi nie wiem komu, że ma na niego poczekać i odchodzi z Eliaszem i Jezusem.

Szybko dochodzą do owczarni Jonasza. Wołają go, wyjaśniają...

«Idę. Ty – nakazuje jakiemuś chłopcu – pracuj dalej.»

Wyciera ręce w chustę, którą rzuca na motykę, i idzie, pozdrowiwszy Go najpierw, za Jezusem, Lewim oraz Eliaszem.

Jezus rozmawia w tym czasie ze starcem. Mówi mu:

«Jesteś sprawiedliwy. Bóg da ci pokój.»

«Mam nadzieję. Pan jest sprawiedliwy! To nie moja wina, że urodziłem się w Samarii...»

«To nie jest twoja wina. W drugim życiu nie ma granic dla sprawiedliwych. Tylko grzech wznosi granicę między Niebem i Czeluścią.»

«To prawda. Jakże chętnie bym Cię zobaczył! Twój głos jest słodki i łagodną ręką prowadzisz starego niewidomego. Łagodną i mocną. Wydaje mi się, że to ręka syna mojego umiłowanego dziecka. Ma na imię Eliasz, jak ja, syn Józefa, mojego syna. Jeśli Twój wygląd jest jak Twoja ręka, szczęśliwy ten, kto Cię widzi.»

«Lepiej Mnie słuchać niż widzieć. To bardziej uświęca ducha.»

«To prawda. Słucham tych, którzy mówią o Tobie. Oni jednak przechodzą tędy rzadko... Czy to nie jest odgłos siekiery [uderzającej] o pnie?»

«Tak.»

«Zatem... Aleksander jest już blisko... zawołaj go.»

«Tak. Pozostańcie tu. Jeśli będę mógł to załatwić sam, nie będę was wołać. Nie pokazujcie się, zanim was nie zawołam.»

Jezus idzie dalej i woła głośno.

«Kto mnie potrzebuje? Kim jesteś?» – mówi mężczyzna starszy, bardzo mocny, o profilu twardym. Ma piersi, ręce i nogi jak zapaśnik. Cios zadany tymi rękoma musi być jak brutalne uderzenie maczugą. [Jezus odpowiada:]

«To Ja, nieznajomy, który cię zna. Przychodzę zabrać to, co jest Moje.»

«Twoje? Cha! Cha! Cóż jest Twoje w moim lesie?»

«Nic z lasu. W twoim domu jest Mój Beniamin.»

«Jesteś szalony! Beniamin jest moim sługą.»

«I krewnym. A ty jesteś jego prześladowcą. Mój posłaniec dał ci za to dziecko pieniądze, których się domagałeś. Wziąłeś pieniądze i odmówiłeś oddania mu chłopca. Mój posłaniec, człowiek pokoju, nie zareagował. Ja przychodzę w imię sprawiedliwości» [– oznajmia Jezus.]

«Twój posłaniec musiał przepić pieniądze. Nic nie dostałem i zatrzymuję Beniamina. Kocham go bardzo.»

«Nie. Ty go nienawidzisz. Lubisz tylko zysk, którym się z nim nie dzielisz. Nie kłam. Bóg karze kłamców.»

«Nie dostałem pieniędzy. Jeśli rozmawiałeś z moim sługą, to wiedz, że jest sprytnym kłamcą. Zbiję go, bo mnie oczernił. Żegnaj!» – odwraca się od Jezusa i już ma się oddalić.

«Uważaj, Aleksandrze, gdyż Bóg jest obecny. Nie wystawiaj na próbę Jego dobroci.»

«Bóg! Czyżby Bóg troszczył się o moje sprawy? Do mnie należy strzeżenie moich spraw i troska o nie.»

«Miej się na baczności!» [– ostrzega go Jezus.]

«Kimże Ty jesteś, nędzny Galilejczyku? Jak możesz sobie pozwalać na robienie mi wymówek? Nie znam Cię.»

«Znasz Mnie: jestem Rabbim z Galilei, i...»

«Ach, tak! I sądzisz, że mnie przestraszysz? Nie boję się ani Boga, ani Belzebuba, a Ty chcesz, żebym się bał Ciebie? Ciebie? Szaleńca? Idź, idź. Pozwól mi pracować Odejdź, mówię. Nie patrz na mnie. Sądzisz, że Twoje oczy mnie przestraszą! Co chcesz zobaczyć?»

«Nie twoje zbrodnie, gdyż znam je wszystkie. Wszystkie. Nawet te, których nikt nie zna. Ale chcę zobaczyć, czy zrozumiesz, że ta godzina jest ostatnią, jaką ci daje miłosierdzie Boże, aby cię [skłonić] do żalu. Chcę zobaczyć, czy powstaną wyrzuty sumienia, aby stopić twoje serce kamienne, czy...»

Mężczyzna, który ma siekierę w rękach, rzuca nią w Jezusa, który się szybko pochyla. Siekiera szybuje nad Jego głową i uderza w młody zielony dąb. Drzewo pada, ścięte w jednej chwili. Słychać wielki szum listowia i trzepot skrzydeł przerażonych ptaków.

Trzej, ukryci w małej odległości, wychodzą z krzykiem, bojąc się, że Jezus został też ugodzony, a niemal niewidomy starzec, krzyczy:

«Och! Zobaczyć! Widzieć, czy On jest naprawdę bez rany! Tylko po to, zobaczyć, o, Boże wieczny!»

I głuchy na wszystkie zapewnienia innych idzie do przodu na ślepo, bo zgubił laskę i chce dotknąć Jezusa, aby się przekonać, że nie krwawi żadna część Jego ciała. Jęczy:

«Jeden promień światła, a potem – ciemności. Ale zobaczyć, zobaczyć, bez tej zasłony, która mi pozwala zaledwie odgadywać przeszkody...»

«Nic Mi nie jest, ojcze, dotknij Mnie» – mówi Jezus, dotykając go i pozwalając się dotknąć.

W tym czasie inni kierują w stronę okrutnika twarde słowa, wyrzucając mu jego cios i kłamstwa. Ponieważ nie ma już siekiery, wyciąga nóż i idzie, aby ugodzić, bluźniąc Bogu, kpiąc sobie z niewidomego, grożąc innym, naprawdę podobny do dzikiego wściekłego zwierzęcia. Ale chwieje się, zatrzymuje, nóż wypada mu z ręki, przeciera oczy, otwiera je, zamyka, a potem wydaje przeraźliwy okrzyk:

«Nie widzę! Na pomoc! Moje oczy... Ciemności... Kto mi pomoże?»

Inni także krzyczą, z osłupienia. A nawet drwią z niego, mówiąc: «Bóg cię wysłuchał.»

Istotnie, pośród bluźnierstw wołał i tak:

«Niechaj mnie Bóg oślepi, jeśli kłamię i jeśli zgrzeszyłem. I niechaj raczej oślepnę, niż oddam cześć szalonemu Nazarejczykowi! A co do was, to się zemszczę, i połamię Beniamina jak ten krzew...»

Tamci więc kpią sobie z niego, mówiąc: «Teraz się zemścij...»

«Nie bądźcie jak on, nie miejcie nienawiści» – radzi Jezus i głaszcze starca, który nie zajmuje się niczym innym, jak tylko sprawdzaniem, że Jezus nie jest ranny. Jezus, aby go uspokoić, mówi mu: «Unieś głowę! Spójrz!»

Dokonuje się cud. Jak tam, wobec gwałtownika, ciemności, tak tu, dla sprawiedliwego – światłość. I pod potężnymi drzewami rozlega się inny krzyk, szczęśliwy:

«Widzę! Moje oczy! Światło! Błogosławię Cię!» – i starzec wpatruje się w Jezusa oczyma, które promienieją nowym życiem, a potem upada, aby ucałować Jego stopy.

«Chodźmy, my dwaj. Wy odprowadźcie do Enon tego nieszczęśnika. I miejcie litość, gdyż Bóg go już ukarał. Bóg wystarczy. Niech człowiek będzie dobry wobec każdego nieszczęścia.»

«Weź Sobie dziecko, owce, las, dom, pieniądze. Ale przywróć mi wzrok. Nie chcę pozostać niewidomy.»

«Nie mogę. Zostawiam ci wszystko to, przez co stałeś się grzesznikiem. Biorę ze Sobą niewinnego, gdyż znosił już męczeństwo. Oby w ciemnościach twa dusza mogła się otworzyć na Światłość.»

Jezus żegna Lewiego i Jonasza. Idzie szybko ze starcem, który wydaje się odmłodzony i po dojściu do pierwszych domów, wykrzykuje swą radość. Całe Enon jest poruszone...

Jezus toruje Sobie przejście, idzie do pastuszka, który jest przy apostołach, i mówi mu:

«Chodź! Idziemy, bo czekają na nas w Tersa.»

«Wolny? Wolny? Z Tobą? O! Nie wierzyłem w to! Żegnaj, Eliaszu. A inni?»

Chłopak jest poruszony...

Eliasz całuje go, błogosławi i mówi mu:

«I wybacz nieszczęśliwemu.»

«Dlaczego? Wybaczyć – tak. Ale dlaczego nieszczęśliwemu?»

«Ponieważ bluźnił Panu i światło zgasło w jego oczach. Nikt z nas nie będzie musiał się go już bać. Jest w ciemnościach i stał się słaby. Przerażająca jest potęga Boża!...»

Starzec wydaje się natchnionym prorokiem, kiedy stoi tak z rękami uniesionymi, zwrócony do nieba, myśląc o tym, co widział.

Jezus żegna go i przechodzi przez mały podekscytowany tłum. Odchodzi. Za Nim idą apostołowie i uczennice, również Beniamin, żegnany przez niewiasty, które chcą dać ulubieńcowi Pana dowód swego uczucia: owoc, sakiewkę, chleb, ubranie, co znajdują na miejscu. A on, szczęśliwy, żegna je, dziękuje im i mówi:

«Zawsze dobre wobec mnie! Będę o tym pamiętać. Będę się za was modlił. Poślijcie wasze dzieci do Pana. To piękne być z Nim. On jest Życiem. Żegnajcie! Żegnajcie!...»

Minęli Enon. Idą w stronę Jordanu, ku równinie doliny Jordanu, ku nowym wydarzeniom, jeszcze ukrytym...

Chłopiec nie odwraca się za siebie. Nie komentuje. Nie myśli. Nie wzdycha. Uśmiecha się. Patrzy na Jezusa, tam na przedzie, na prawdziwego Pasterza, za którym idzie Jego stado, stado, w którym jest teraz i on, biedne dziecko... i nagle zaczyna śpiewać pełnym głosem...

Apostołowie uśmiechają się, mówiąc:

«Chłopiec jest szczęśliwy.»

Niewiasty mówią z uśmiechem:

«Uwięziony ptaszek odzyskał wolność i gniazdo.»

Jezus uśmiecha się, odwracając się, aby popatrzeć, a Jego uśmiech, jak zawsze, wydaje się czynić wszystko bardziej świetlistym. Woła chłopca, mówiąc:

«Chodź tu, jagniątko Boże. Chcę cię nauczyć pięknej pieśni.»

I intonuje, a za Nim inni, psalm:

«Pan jest moim Pasterzem, nie braknie mi niczego. Postawił mnie na obfitych pastwiskach...» i tak dalej.

Przepiękny głos Jezusa rozchodzi się nad urodzajnymi polami, góruje nad innymi, nawet nad najlepszymi głosami, tak potężnie wyraża radość.

«Twój Syn, Maryjo, jest szczęśliwy» – mówi Maria Alfeuszowa.

«Tak. Jest szczęśliwy. Ma jeszcze jakąś radość...»

«Żadna podróż nie jest bezowocna. On przechodzi rozlewając łaski i zawsze jest ktoś, kto naprawdę spotyka Zbawiciela. Pamiętasz tamten wieczór w Betlejem Galilejskim?» – pyta Maria z Magdali.

«Tak. Ale nie chciałabym sobie przypominać tamtych trędowatych i tego niewidomego...» [– wyznaje Maryja.]

«Ty byś zawsze przebaczyła. Jesteś taka dobra! Ale sprawiedliwość również jest konieczna» – zauważa Maria Salome.

«Jest konieczna, ale na szczęście dla nas miłosierdzie jest większe» – mówi jeszcze Maria Magdalena.

«Ty możesz tak mówić, ale Maryja...» – odpowiada Joanna.

«Maryja chce tylko przebaczenia, chociaż Ona nie potrzebuje przebaczenia. Prawda, Maryjo?» – mówi Zuzanna.

«Chciałabym tylko przebaczenia, tak. Tego tylko. Być złym to już musi być straszliwym cierpieniem...» – mówi Maryja z westchnieniem.

«Ty byś przebaczyła wszystkim, naprawdę wszystkim? Czy to by było sprawiedliwe? Są ludzie uparci w złu, którzy marnują wszelkie przebaczenie, kpiąc sobie z niego jako ze słabości» – mówi Marta.

«Przebaczyłabym. Co do Mnie, przebaczyłabym. Nie z głupoty, ale dlatego, że widzę w każdej duszy małe dziecko, bardziej lub mniej dobre. Jakby syna... Matka przebacza zawsze... nawet jeśli mówi: „Sprawiedliwość wymaga sprawiedliwej kary”. Och! Gdyby jakaś matka mogła umrzeć, aby zrodzić nowe serce, dobre, dla złego dziecka, myślicie, że by tego nie zrobiła? Ale to niemożliwe. Są serca, które odrzucają wszelką pomoc... Myślę, że litość powinna nawet im dawać przebaczenie, bo mają już w sercu tak wielki ciężar: swe grzechy, surowość Bożą... Och! Przebaczajmy, przebaczajmy winnym... I oby spodobało się Bogu przyjąć nasze całkowite przebaczenie dla zmniejszenia ich długu...»

«Ale dlaczego Ty ciągle płaczesz, Maryjo? Nawet teraz, kiedy Twój Syn ma chwilę radości!» – skarży się Maria Alfeuszowa.

«Jego radość nie była całkowita, bo grzesznik nie żałował. Jezus ma pełną radość, kiedy może zbawić...»

Nie wiadomo, dlaczego Nike, która dotąd się nie odzywała, mówi niespodziewanie:

«Wkrótce będziemy znowu z Judaszem z Kariotu.»

Niewiasty spoglądają na siebie, jakby to proste zdanie było czymś nadzwyczajnym, jakby się za nim kryło coś wielkiego. Ale żadna nie wypowiada ani słowa.

Jezus zatrzymuje się w bardzo pięknym gaju oliwnym. Wszyscy się zatrzymują. Jezus błogosławi pokarm i dzieli go, a potem go rozdaje.

Beniamin patrzy i układa to, co mu dano: ubrania zbyt długie lub zbyt szerokie, sandały, które mu nie pasują, migdały jeszcze w łupinie, ostatnie orzechy, mały ser, kilka pomarszczonych jabłek, nóż. Jest szczęśliwy mając taki skarb. Oddaje pożywienie i składa szaty, mówiąc: «Ubiorę najpiękniejsze na Paschę.»

Maria Alfeuszowa obiecuje:

«W Betanii wszystko ci doprowadzę do porządku. Na razie zostaw to. W Tersa będzie woda, aby to odświeżyć, a dalej będą nici, aby to zrobić na miarę. Co do sandałów to... nie wiem, co zrobić.»

«Damy je pierwszemu ubogiemu, którego spotkamy, jeśli będą pasować na jego nogi i w Tersa kupimy parę nowych» – mówi spokojnie Maria z Magdali.

«A za jakie pieniądze, siostro?» – pyta ją Marta.

«Ach! To prawda! Nie mamy już ani jednej monety... Ale Judasz ma pieniądze... więc Beniamin nie będzie musiał w nich długo chodzić. Poza tym, biedne dziecko! Jego dusza miała wielką radość, ale jeszcze jego ciało musi otrzymać powód do uśmiechu... Niektóre rzeczy sprawiają radość.»

Zuzanna, młoda i pogodna, mówi ze śmiechem:

«Mówisz jakbyś wiedziała z doświadczenia, że para nowych sandałów sprawia radość temu, kto ich nigdy nie posiadał!»

«To prawda. Ale jednak wiem, jaką może sprawiać radość ubranie suche, kiedy się jest przemoczonym, i ubranie świeże, kiedy ma się tylko jedno. Pamiętam...»

I pochyla głowę na ramię Najświętszej Maryi, mówiąc:

«Pamiętasz, o Matko?» – i całuje Ją czule.

Jezus daje nakaz wyruszenia, aby być w Tersa przed wieczorem: «Tych dwoje nie wie, co się z nami dzieje...»

«Czy chcesz, żebyśmy poszli szybciej, aby im powiedzieć, że przybywasz?» – proponuje Jakub, syn Alfeusza.

«Tak. Idźcie wszyscy z wyjątkiem Jana i Jakuba, i Mojego brata Judy. Tersa nie jest już daleko... Idźcie zatem. Odszukajcie Judasza i Elizę i przygotujcie również miejsca dla nas, bo ponieważ tak bardzo się spóźniliśmy i mamy niewiasty ze sobą, dobrze będzie spędzić tam noc... Pójdziemy za wami. Spotkamy się przy pierwszych domach...»

Ośmiu apostołów odchodzi szybko. Jezus idzie wolno za nimi.


   

Przekład: "Vox Domini"