Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga IV - Trzeci rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
152. SZABAT W KAFARNAUM
Napisane 18 lipca 1946. A, 8733-8745
«Nie odprowadzasz dziecka do matki?» – pyta Bartłomiej Jezusa, znajdującego się na tarasie i pochłoniętego głęboką modlitwą.
«Nie. Zaczekam, aż ona wróci z synagogi...»
«Masz nadzieję, że tam Pan do niej przemówi... i ona... zrozumie swoją powinność? Myślisz jak mędrzec, ale ona nie jest mądra. Inna matka przybiegłaby jeszcze wczoraj wieczorem, żeby odebrać swe dziecko. W końcu... pływaliśmy po jeziorze w czasie burzy... ona nie wiedziała, skąd przybywamy... Nie zatroszczyła się o to, żeby się przekonać, czy jej dziecko nie cierpi. Tego ranka też nie przyszła. Spójrz, ile matek już wstało, choć dopiero przed chwilą zaświtał dzień. Śpieszą się, aby rozłożyć świąteczne ubrania, żeby doschły i żeby ich dzieci były w czystych szatach dla Pana. Może jakiś faryzeusz by powiedział, że wykonują niewolniczą pracę, bo rozkładają te małe ubranka. Ja zaś mówię, że to praca wykonywana z miłości do Boga i do dzieci. To głównie biedne niewiasty. Spójrz tam, to Maria, matka Beniamina, i Rebeka, matka Micheasza. A na tym ubogim tarasie – Joanna. Cierpliwie rozplątuje frędzle biednego ubranka syna, żeby uchodził za mniej ubogiego, kiedy pójdzie spełniać święty obowiązek. I także tam, na brzegu, który wkrótce zaleje słońce... To Selida rozkłada surowe jeszcze płótno. Chce, żeby uchodziło za delikatne to, co jest ciągle zgrzebne. Piękne [jest to płótno] jedynie z powodu ofiar, jakie ją kosztowało... ileż kęsów chleba odjętych od ust, pomimo głodu, żeby je wymienić na konopne włókno... A tam, niżej, Adina pociera trawą małe wypłowiałe ubranko córeczki, żeby było bardziej zielone. Ale jej nie widać...»
«Niech Pan przemieni jej serce! Nie mam nic więcej do powiedzenia...» [– odpowiada mu Jezus.]
Pozostają oparci o murek tarasu, przyglądając się naturze odświeżonej przez burzę, która przejaśniła atmosferę i oczyściła zieleń. Jezioro jest jeszcze lekko wzburzone i mniej niebieskie niż zwykle. Żyły wód płynęły do niego z wezbranych strumieni przez kilka godzin. Przyniosły pył swych wysuszonych koryt, lecz jezioro jest piękne, pomimo tych ochrowych zalewów. Wydaje się wielkim lazurytem poprążkowanym perłami i śmieje się w jasnym słońcu, które teraz uwydatnia góry na zachodzie i rozpala krople, jakie pozostały jeszcze na gałęziach drzew. Jaskółki i gołębie znaczą radośnie oczyszczone powietrze, a w gęstwinie liści śpiewają ptaki wszelkiego rodzaju.
«Kończy się czas upałów. To piękna pora roku, bogata i piękna. Piękna jak wiek dojrzały. Prawda, Nauczycielu?» [– zagaduje znowu Bartłomiej.]
«Piękna... tak...» – ale widać, że Jezus myśli o czymś innym. Bartłomiej patrzy na Niego... Potem pyta:
«O czym myślisz? O tym, co powiesz w synagodze?»
«Nie. Myślę, że chorzy czekają. Chodźmy razem ich uzdrowić.»
«My sami?» [– pyta Bartłomiej.]
«Szymon, Andrzej, Jakub i Jan poszli wyjąć więcierze, które Tomasz założył, przewidując nasz powrót. Inni śpią. Chodźmy my dwaj.»
Idą i schodzą w kierunku pól, ku domom rozsianym pośród ogrodów lub pól, szukając chorych, którzy znaleźli gościnę w domach ubogich, zawsze gościnnych. Ale są ludzie, którzy biegną im na spotkanie, odgadując, dokąd zmierza Nauczyciel.
Ktoś mówi Mu: «Zaczekaj tutaj, w moim ogrodzie, przyprowadzimy Ci ich tutaj...»
I bardzo szybko, ze wszystkich stron jak wody strumieni, które wszystkie spotykają się w jednym zbiorniku, chorzy przybywają lub są przyprowadzani do Tego, który uzdrawia.
Dokonują się cuda. Jezus żegna uzdrowionych słowami:
«Nie mówcie tym, którzy będą was pytać, że Ja was uzdrowiłem. Powróćcie do domów, w których przebywacie. Mój uczeń, przed zachodem słońca, przyniesie wsparcie dla najbiedniejszych.»
«Tak. Nie mówcie o tym. Skrzywdzilibyście Go. Pamiętajcie, że jest szabat i że wielu Go nienawidzi» – dodaje jeszcze Bartłomiej.
«Nie wyrządzimy zła Temu, który nam dobrze uczynił. Opowiemy o tym w naszym osadach, ale nie powiemy, w jakim dniu zostaliśmy uzdrowieni» – mówi ktoś, kto był sparaliżowany.
«A nawet radziłbym – odzywa się ktoś, kto miał chore oczy – żebyśmy się rozproszyli po polach, czekając na zachód słońca. Faryzeusze wiedzą, gdzie mieszkaliśmy. Mogliby przyjść i zobaczyć...»
«Masz rację, Izaaku. Wczoraj dopytywali się o zbyt wiele, o zbyt wiele rzeczy... Pomyślą, że znużeni oczekiwaniem, odeszliśmy przed zachodem słońca.»
«Ale wczoraj wieczorem widział nas jeden apostoł. Czy on nie powie?» – pyta uzdrowiony niewidomy
«Nie. To był brat Pana. On nas nie zdradzi.»
«Powiedzcie tylko, dokąd idziecie, żebym mógł was znaleźć, kiedy powrócę» – prosi Bartłomiej.
Chorzy naradzają się. Niektórzy chcieliby iść w kierunku Korozain, inni – do Magdali. Pytają Jezusa.
On radzi im:
«Na pola [ciągnące się] wzdłuż drogi do Magdali. Idźcie wzdłuż drugiego strumienia, a znajdziecie mały dom. Wejdźcie i powiedzcie: „Jezus nas przysyła”. Zostaniecie przyjęci jak bracia. Idźcie i niech Bóg będzie z wami, a wy z Bogiem, unikając w przyszłości grzechu.»
Jezus udaje się ponownie do miasta tą samą drogą. Zakręca pośrodku ogrodów i idzie w kierunku źródła, w pobliżu jeziora. Źródło okupują niewiasty. Chcą nabrać wody na zapas, dopóki jest zimna, a słońce nie jest jeszcze zbyt wysoko.
«Rabbi! Rabbi!»
To zgromadzenie niewiast i dzieci i również mężczyzn z ludu, w większości w podeszłym wieku i bezczynnych z powodu szabatu.
«Jedno słowo, Nauczycielu, żeby uczynić radosnym ten dzień – mówi jakiś starzec, który trzyma za rękę dziecko. To być może jego prawnuk, bo mężczyzna dobiega chyba setki, a dziecko nie ma jeszcze dziesięciu lat.
«Tak, daj radość Lewiemu, a nam – wraz z nim.»
«Dziś macie wyjaśnienie Jaira. Ja jestem tu, żeby go słuchać. Macie mądrego przewodniczącego synagogi...»
«Dlaczego tak mówisz, Nauczycielu? Jesteś przywódcą wszystkich, Nauczycielem Izraela. Uznajemy tylko Ciebie.»
«Nie powinniście [tak mówić]. Przewodniczący synagog zostali ustanowieni, żeby być dla was nauczycielami, żeby czcić Boga pośród was, dając wam przykład, żeby uczynić was wiernymi Izraelitami. Oni nadal tu będą, gdy Mnie już nie będzie. Będą nosić inne imię, odprawiać inne obrzędy, ale zawsze będą sprawować tę posługę. Macie ich kochać i powinniście modlić się za nich. Tam bowiem, gdzie jest dobry przywódca, wierni są dobrzy, a w rezultacie tam znajduje się Bóg.»
«Tak zrobimy, ale teraz przemów do nas. Powiedziano nam, że nas opuścisz...»
«Mam tak wiele owieczek rozproszonych po Palestynie. One wszystkie czekają na swego Pasterza. Wy zaś macie uczniów, coraz liczniejszych i mądrych...» [– mówi Jezus.]
«Tak. Ale to, co Ty mówisz, jest zawsze dobre i łatwe do zrozumienia dla naszych nic nie wiedzących umysłów.»
«Cóż mam wam powiedzieć?...» [– pyta Jezus.]
«Jezu, wszędzie Cię szukaliśmy!» – woła Józef, syn Alfeusza.
Podchodzi ze swym bratem Szymonem oraz z grupą faryzeuszy.
«A gdzież może być Syn Człowieczy, jeśli nie pośród maluczkich o prostych sercach? Chcieliście Mnie? Oto jestem. Jednak przedtem pozwólcie Mi powiedzieć do nich słowo...
Posłuchajcie. Powiedziano wam, że wkrótce was opuszczę. To prawda. Nie zaprzeczyłem temu. Zanim jednak was opuszczę, daję wam to polecenie: czuwajcie bardzo nad sobą, aby dobrze poznać siebie, zbliżajcie się coraz bardziej do Światła, aby w nim widzieć wyraźnie. Moje słowo jest Światłością. Zachowajcie je w sobie. A kiedy w jego świetle odkryjecie plamy lub cienie, zabierzcie się do usuwania ich z waszych serc. Nie powinniście już być tacy, jacy byliście, zanim was poznałem. Powinniście być o wiele lepsi, bo teraz wiecie o tym o wiele więcej.
Niegdyś byliście jakby w mroku, teraz macie w sobie Światłość. Powinniście więc być synami Światłości. Spójrzcie rano na niebo, kiedy świt jaśnieje: może wydawać się pogodne dlatego tylko, że nie jest pokryte burzowymi chmurami. W miarę jednak jak wzrasta światło i żywa jasność słońca rozwija się na wschodzie, zdumione oko widzi, jak się formują różowe plamy na lazurze. Cóż to? Och! To lekkie obłoki, tak lekkie, że wydawało się, iż ich nie ma, dopóki światło było słabe. Ale teraz, kiedy ogarnia je słońce, ukazują się jak lekka piana na obszarze nieba. I tam zostają, aż słońce je roztopi i rozproszy swym wielkim blaskiem.
Wy czyńcie podobnie z waszą duszą. Prowadźcie ją coraz bliżej światłości, aby odkryć każdą mgłę, nawet najlżejszą, potem wystawcie ją na wielkie Słońce Miłości. Ono spali wasze niedoskonałości. Uczyni jak słońce: spowoduje wyparowanie lekkiej wilgoci, skupiającej się w tych chmurach tak delikatnych, i ich zniknięcie o brzasku. Jeśli będziecie nieustannie trwać w pełnej Miłości, Miłość stałe będzie dokonywać w was cudów. Teraz odejdźcie i bądźcie dobrzy...»
[por. J 7,1n] Żegna ich i idzie do dwóch kuzynów, których całuje, skłoniwszy się najpierw głęboko przed faryzeuszami, pośród których znajduje się Szymon, faryzeusz z Kafarnaum. Inni to nowe twarze.
«Szukaliśmy Cię bardziej ze względu na nich niż na nas. Oni przybyli do Ciebie z Nazaretu, a zatem...»
«Pokój wam. Czego potrzebujecie?» [– pyta Jezus.]
«O! Niczego. Ujrzeć Cię, tylko ujrzeć i posłuchać, usłyszeć mądrość Twoich słów...»
«Tylko to?»
«I także... żeby Ci udzielić rady, naprawdę... Jesteś zbyt dobry i lud to wykorzystuje. Ten lud nie jest dobry, wiesz o tym. Dlaczego nie przeklinasz grzeszników?»
«Bo Ojciec nakazuje Mi ocalać, a nie tracić.»
«Spotkają Cię nieszczęścia...» [– ostrzegają Go.]
«To nie ma znaczenia. Nie mogę przekraczać nakazu Najwyższego dla żadnej ludzkiej korzyści.»
«A jeśli... Wiesz... mówi się po cichu, że schlebiasz ludowi, żeby się nim posłużyć dla wywołania buntu. Przyszliśmy Cię zapytać, czy to prawda» [– wyznają faryzeusze.]
«Przyszliście, czy też was przysłano?»
«To to samo» [– stwierdzają.]
«Nie. Jednak odpowiadam wam i tym, którzy was wysłali, że woda wypływająca z Mojego cebra jest wodą pokoju. Rozrzucane przeze Mnie ziarno jest ziarnem wyrzeczenia. Wycinam panoszące się gałęzie. Gotów jestem wyrwać chwasty, żeby nie zaszkodziły dobrym roślinom, jeśli się nie poddadzą przeszczepieniu. Ale to, co Ja nazywam „dobrym”, nie jest tym, co wy nazywacie „dobrym”. Ja bowiem nazwę „dobro” nadaję posłuszeństwu, ubóstwu, wyrzeczeniu, pokorze, miłości miłosiernej, która gotowa jest na wszelkie upokorzenia i okazuje wszelkie formy miłosierdzia. Nie obawiajcie się nikogo. Syn Człowieczy nie zastawia pułapek na ludzkie potęgi, lecz przychodzi wlać moc w duchy. Idźcie i donieście, że Baranek nigdy nie stanie się wilkiem.»
«Cóż Ty właściwie chcesz powiedzieć? Źle nas rozumiesz i my też nie rozumiemy Ciebie.»
«Nie. Wy i Ja rozumiemy się bardzo dobrze...»
«A zatem wiesz, dlaczego przyszliśmy?
«Tak. Aby Mi powiedzieć, że nie powinienem przemawiać do tłumów. A nie zastanawiacie się nad tym, że nie możecie Mi zakazać wejść – jak może to czynić każdy Izraelita – tam, gdzie czyta się i wyjaśnia Pisma i gdzie każdy obrzezany ma prawo przemawiać?»
«Kto Ci to powiedział? Jair, prawda? Doniesiemy to.»
«Jeszcze się nie widziałem z Jairem.»
«Kłamiesz» [– zarzucają Mu.]
«Ja jestem Prawdą» [– mówi Jezus.]
Ze środka zgromadzenia, jakie się uformowało, mówi jakiś mężczyzna: «On nie kłamie. Jair odszedł wczoraj przed zachodem słońca z małżonką i z córką. Towarzyszył im, zostawiając tu swego pomocnika. Szedł z nimi do umierającej matki. Wrócą dopiero po oczyszczeniach.»
Faryzeusze zostali pozbawieni radości zarzucenia Jezusowi kłamstwa. Pozostaje im jednak zadowolenie z faktu, że opuścił Go jego najpotężniejszy przyjaciel w Kafarnaum. Patrzą na siebie. To cała mimika spojrzeń.
Józef, syn Alfeusza, najstarszy w rodzinie, czuje się zobowiązany bronić Jezusa i odwraca się do Szymona faryzeusza:
«Zaszczyciłeś mnie, dzieląc się ze mną chlebem i solą. Najwyższy da ci nagrodę za tę cześć okazaną potomkom Dawida. Postępowałeś wobec mnie sprawiedliwie. Mój Brat jest oskarżany przez faryzeuszy. Wczoraj powiedzieli mi, jako głowie rodziny, że ich jedynym bólem jest to, że Jezus porzuca Judeę, gdy tymczasem – jako Mesjasz Izraela – ma obowiązek kochać i ewangelizować całego Izraela. Uznałem ich rozumowanie za słuszne i miałem o tym powiedzieć mojemu Bratu. Dlaczego jednak dzisiaj mówią w ten sposób? Niechże chociaż powiedzą, dlaczego nie powinien nauczać. Nie wydaje mi się, żeby mówił coś sprzecznego z Prawem lub Pismami. Podajcie mi powód, a przekonam Jezusa, żeby mówił inaczej.»
«Twoja wypowiedź jest słuszna. Odpowiedzcie temu człowiekowi... – mówi Szymon faryzeusz. – Czy mówił... świętokradztwa?»
«Nie. Ale Sanhedryn oskarża Go o dzielenie, o próby podzielenia narodu. Król ma należeć do Izraela, a nie tylko do Galilei.»
[Józef odzywa się znowu:] «Droga jest cała ojczyzna, bardzo droga, a w ojczyźnie – okolica narodzin. Jego miłość do Galilei nie jest wystarczająco ważnym powodem, żeby zasłużyć na ukaranie. Zresztą, my pochodzimy od Dawida, a zatem...»
«Niech więc przyjdzie do Judei, niech nami nie pogardza.»
«Słyszysz ich? To zaszczyt dla Ciebie i dla rodziny!» – odzywa się Józef nieco surowo i zarozumiale.
«Słyszę» [– odpowiada Jezus.]
«Radzę Ci ustąpić wobec ich pragnienia. Jest dobre i zaszczytne. Mówisz, że chcesz pokoju. Połóż więc kres niesnaskom między nimi, skoro Cię kochają w obu regionach. Z pewnością to uczynisz... O! Oczywiście, że On tak zrobi. Ja gwarantuję za Niego, a On słucha starszych.»
[Jezus mówi na to:] «Jest powiedziane: „Nie ma nikogo większego ode Mnie. Nie ma innych bogów, którzy są przede Mną”. Ja zatem zawsze będę słuchał tego, czego pragnie Bóg.»
«Słyszeliście Go? Odejdźcie więc w pokoju.»
«Słyszeliśmy. Ale, o Józefie, przed odejściem chcemy się dowiedzieć, czego – według Niego – pragnie Bóg.»
«Bóg pragnie, żebym czynił Jego Wolę.»
«Co to znaczy? Powiedz to.»
«Mam zgromadzić owieczki z Izraela i połączyć je w jedno stado. I to uczynię» [– wyjaśnia faryzeuszom Jezus.]
«Zapamiętamy Twoje słowa.»
«To dobrze. Bóg niech będzie z wami» – Jezus odwraca się do grupy faryzeuszów plecami i odchodzi do domu.
Józef, Jego kuzyn, idzie u boku Jezusa, trochę zadowolony, a trochę – nie. Ma minę wyrażającą przychylność wobec faryzeuszy. Mówi więc Jezusowi, że nawet faryzeusze staną się dobrymi przyjaciółmi, jeśli będzie umiał się zabrać do sprawy (tak, jak on), i jeśli się oprze na Swych krewnych, (jak szczęśliwie stało się to dzisiaj) i jeśli będzie pamiętał o tym, że ma prawa do tronu (jako potomek Dawida) i tak dalej...
Jezus przerywa mu i mówi:
«I ty im wierzysz? Wierzysz ich słowom? Pycha i kłamliwe pochwały wystarczą, żeby przytępić najbardziej przenikliwy wzrok.»
«Ja jednak... zadowoliłbym ich. Nie możesz wymagać tego, żeby Cię od razu wnieśli tryumfalnie, pośród okrzyków ‘hosanna’... Musisz ich pozyskać. Trochę pokory, Jezu, trochę cierpliwości. Zaszczyt zasługuje na poniesienie wszelkich ofiar...»
«Dość! To ludzkie słowa... i jeszcze gorsze... Niech Bóg ci przebaczy, bracie, i niech cię obdarzy światłem. Ale oddal się, bo Mnie dręczysz. I nie powtarzaj twojej matce, twoim braciom ani Mojej Matce swoich głupich rad.»
«Chcesz Swej zguby! Jesteś przyczyną ruiny naszej i Swojej!» [– krzyczy Józef.]
«Po co przyszedłeś, skoro jesteś wciąż taki sam? Jeszcze za ciebie nie cierpiałem. Ale uczynię to, a wtedy...»
Józef odchodzi rozzłoszczony.
«Zniechęcasz go... On jest jak nasz ojciec, wiesz o tym. To stary Izraelita...» – szepcze Szymon, syn Alfeusza.
«Kiedy zrozumie, ujrzy, że Moje postępowanie, które teraz jest dla niego odrażające, było święte...»
Stają na progu domu. Wchodzą. Jezus nakazuje Piotrowi:
«Postaraj się, żeby łódź była gotowa o zachodzie słońca. Będziemy towarzyszyć dwóm Mariom do Tyberiady, a Szymon odprowadzi je do domu. Mateusz pójdzie z tobą, a także twoi towarzysze rybacy. Inni zostaną tutaj i będą czekać na nas.»
Piotr ciągnie Jezusa na bok: «A jeśli przyjdzie ten z Antiochii? To z powodu Judasza z Kariotu to mówię...»
«Twój Nauczyciel mówi ci, że znajdziemy go na przystani w Tyberiadzie.»
«A! W takim razie...» – [mówi cicho Piotr,] a głośno stwierdza: – «...łódź będzie gotowa.»
«Matko, chodź ze Mną. Będziemy razem w tych godzinach.»
Maryja idzie za Jezusem nic nie mówiąc. Wchodzą do pomieszczenia na górze, chłodnego i zacienionego z powodu winorośli, która je okrywa, i zasłon, które mają dawać cień.
«Odchodzisz, Mój Jezu?!» – Maryja jest bardzo blada.
«Tak. Jest czas.»
«A Ja nie mam przyjść na Święto Namiotów? Mój Synu!...» – Maryja szlocha.
«Mamo! Dlaczego? To nie po raz pierwszy się żegnamy!»
«Nie. To prawda. Ale... O! Pamiętam o tym, co Mi powiedziałeś w lesie, w pobliżu Gamali... Mój Synu! Przebacz biednej niewieście. Będę Ci posłuszna... Z Bożą pomocą będę dzielna... Ale chcę od Ciebie obietnicy...»
«Jakiej, Moja Matko?» [– pyta Jezus.]
«Że nie ukryjesz przede Mną tej straszliwej godziny... Ani z litości, ani z braku zaufania... To byłby zbyt wielki ból... i zbyt wielka męczarnia... Ból, bo... dowiedziałabym się o wszystkim niespodziewanie i od kogoś, kto nie kocha Mnie tak, jak Ty kochasz Swą biedną Mamę... I dręczyłabym się myśląc, że być może w chwili, w której Ja przędę, tkam, troszczę się o gołębie, Ty jesteś wydawany na śmierć...»
«Nie obawiaj się, Matko. Dowiesz się... Ale to nie jest ostatnie pożegnanie. Jeszcze się ujrzymy...»
«Naprawdę?»
«Tak. Jeszcze się zobaczymy» [– obiecuje Jezus.]
«I powiesz Mi: „Idę wypełnić tę Ofiarę”? O...»
«Nie powiem Ci tego, ale zrozumiesz to... A potem będzie pokój. Taki pokój... Pomyśl... uczynić wszystko, czego Bóg chce od nas, Swych dzieci, dla dobra wszystkich innych dzieci... Pokój tak wielki... Pokój doskonałej miłości...»
Tuli Ją do serca i trzyma mocno w synowskim objęciu. Jest wyższy i silniejszy od Niej, drobniejszej. Jej Ciało wciąż młode wyraża i osłania wieczną młodość Jej niepokalanego ducha. I Maryja powtarza odważnie, o, z jaką odwagą:
«Tak, tak. To, czego chce Bóg...»
Nie ma innych słów. Dwoje Doskonałych już składa ofiarę najcięższego posłuszeństwa. Nie ma ani łez, ani pocałunków. Jest tylko dwoje kochających się doskonale i składających u stóp Boga Swoją miłość.