Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga IV - Trzeci rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
151. «BĄDŹCIE ROZTROPNI JAK WĘŻE, A PROŚCI JAK GOŁĘBIE»
Napisane 17 lipca 1946. A, 8725-8732
«W pokoju na górze przebywają mężczyźni z Nazaretu. Wczoraj Twoi bracia szukali Cię, a poza tym – faryzeusze i wielu chorych. I ktoś z Antiochii» – powiadamia Iskariota, kiedy tylko widzi, że Jezus wchodzi do domu.
«Już może odeszli?»
«Nie. Ten z Antiochii poszedł do Tyberiady, ale wróci po szabacie. Chorzy rozproszyli się po domach. Faryzeusze zaś chcieli mieć ze sobą Twych braci. I z wszelkimi honorami wszyscy są gośćmi Szymona faryzeusza.»
«Hmm!...» – jęczy Piotr.
«Co ci jest? Nie jesteś zadowolony, że oddają cześć Nauczycielowi w osobach Jego krewnych?» – pyta Iskariota.
«O! Jeśli naprawdę chodzi tylko o oddanie czci i pożyteczne spotkanie... to jestem bardzo szczęśliwy!»
«Nie dowierzać znaczy osądzać. Nauczyciel nie chce, żebyśmy osądzali» [– poucza go Iskariota.]
«Ależ oczywiście! Ależ tak! Zaczekam, aby mieć pewność, aby móc dobrze osądzić. Dzięki temu nie będę ani głupcem, ani grzesznikiem.»
«Wejdźmy na górę do nazarejczyków. Jutro pójdziemy do chorych» – mówi Jezus.
Iskariota odwraca się do Jezusa:
«Nie możesz tego zrobić. Jest szabat. Czy chcesz, żeby faryzeusze czynili Ci wyrzuty? Ponieważ Ty nie myślisz o Swej czci, ja o tym myślę – mówi teatralnie Judasz i kończy: – Pojmując Twoje pragnienie uzdrowienia od razu tych, którzy Cię szukają, to my pójdziemy tam i położymy na nich ręce w Twoje Imię, i...»
«Nie.»
„Nie” [Jezusa] jest tak suche, że nie dopuszcza żadnej dyskusji.
«Nie chcesz, żebyśmy uczynili cud? To Ty go chcesz uczynić? Dobrze więc... pójdziemy powiedzieć, że tu jesteś i że obiecujesz ich uzdrowić. Już będą szczęśliwi...» [– dorzuca jeszcze Judasz.]
«To nie jest konieczne. Rybacy nas widzieli, wiedzą więc, że tu jestem. A o tym, że Ja uzdrawiam tego, kto ma we Mnie wiarę, też wiedzą, skoro przyszli Mnie tu szukać.»
Niezadowolony Judasz milknie. Ma posępny wyraz twarzy, jak w swoich złych chwilach.
Jezus wychodzi, nie zważając na gwałtowną ulewę, która z pluskiem zalewa wodą ziemię. Wchodzi do pomieszczenia na górze. Popycha drzwi i wchodzi. Za Nim – apostołowie. Niewiasty są już na górze i rozmawiają z nazarejczykami. W kącie jest jakiś mężczyzna, którego nie znam.
«Pokój wam» – mówi Jezus.
«Nauczyciel!» – nazarejczycy kłaniają się, a potem mówią: – «Oto ten człowiek» – i wskazują palcem na nieznajomego.
«Podejdź tutaj» – nakazuje Jezus.
«Nie przeklinaj mnie!» [– prosi mężczyzna.]
«Dla uczynienia tego nie musiałbym cię tu wzywać. Tylko to masz do powiedzenia Zbawicielowi?»
Jezus jest surowy, ale zarazem dodaje mu otuchy.
Mężczyzna spogląda na Niego, a potem wybucha szlochem i woła, rzucając się na ziemię:
«Jeśli mi nie udzielisz przebaczenia, nie będę miał spokoju...»
«Kiedy pragnąłem cię uczynić dobrym, dlaczego tego nie chciałeś? Teraz jest za późno, żeby wynagrodzić. Twoja matka umarła.»
«Ach! Nie mów mi tego. Jesteś okrutny!»
«Nie. Jestem Prawdą. Byłem Prawdą, kiedy ci mówiłem, że zabijesz swoją matkę. Jestem nią nadal. Ty wtedy drwiłeś sobie ze Mnie. Dlaczego Mnie teraz szukasz? Twoja matka umarła. Grzeszyłeś, ciągle grzeszyłeś wiedząc, że grzeszysz. Powiedziałem ci to. To wielka wina, bo chciałeś grzeszyć, odrzucając Słowo i Miłość. Czemu uskarżasz się teraz, że nie masz pokoju?»
«Panie! Panie! Litości! Byłem szalony, a Ty mnie uzdrowiłeś. Pokładałem nadzieję w Tobie... przedtem straciłem nadzieję we wszystko. Nie zawiedź mojej nadziei...»
«A dlaczego straciłeś nadzieję?» [– pyta Jezus.]
«Bo... spowodowałem śmierć mojej matki z bólu... nawet ostatniego wieczoru... ona umierała... a ja nie miałem litości... uderzyłem ją, Panie!!!» – istny krzyk rozpaczy napełnia pokój. – «Uderzyłem ją!... Umarła tamtej nocy!... A mówiła mi tylko to, że mam być dobry... Moja matka... Ja ją zabiłem...»
«Przez lata ją zabijałeś, Samuelu! Od kiedy przestałeś być sprawiedliwym... Biedna Estera! Ileż razy widziałem, jak płakała! Prosiła Mnie o synowską pieszczotę, zamiast twojej... I wiesz, że to nie z przyjaźni do ciebie, będącego w tym samym wieku co Ja, ale z litości dla niej przychodziłem do ciebie... Nie powinienem ci przebaczać. Ale dwie matki wstawiały się za tobą i twoja skrucha jest szczera. Zatem wybaczam ci. Życiem nieskazitelnym zatrzyj w sercach współmieszkańców wspomnienie o Samuelu-grzeszniku i odzyskaj swą matkę. Tak się stanie, jeśli przez sprawiedliwe życie zdobędziesz Niebo i twoją matkę wraz z nim. Ale pamiętaj, i to dobrze pamiętaj, że twój grzech był bardzo wielki. Dlatego też twoja sprawiedliwość musi być proporcjonalnie wielka, żeby wygasł twój dług.»
«O! Jesteś dobry! Nie taki jak jeden z Twoich, który wyszedł stąd zaraz po wejściu. A przybył do Nazaretu jedynie po to, żeby mnie napełnić przerażeniem! Oni mogą to poświadczyć...»
Jezus odwraca się... Z apostołów brakuje jedynie Iskarioty. To on więc dręczył Samuela. Co ma zrobić Jezus? Żeby zapobiec krytykowaniu apostoła – jeśli nie jako apostoła, to jako człowieka – mówi:
«Każdy człowiek może być wobec ciebie tylko surowy z powodu twego grzechu. Kiedy popełnia się zło, trzeba rozmyślać, że ludzie osądzają, myśleć, że daje się im okazję do osądzania... Ale nie żyw urazy. Upokorzenie, jakie cię spotkało, złóż na szali Bożej jako wynagrodzenie. Chodźmy. Tutaj, pośród sprawiedliwych, panuje radość z twego uwolnienia. Jesteś pośród braci, którzy tobą nie gardzą. Każdy bowiem człowiek może grzeszyć, ale jest godny pogardy jedynie wtedy, gdy trwa w swoim grzechu.»
«Błogosławię Cię, Panie. Proszę Cię też o przebaczenie mi tego, że wiele razy Tobą wzgardziłem... Nie wiem, jak dziękować... Bo to jest pokój, wiesz? Pokój powraca do mnie» – płacze teraz spokojnie...
«Podziękuj Mojej Matce. To dzięki Niej otrzymałeś przebaczenie i uzdrowiłem cię z majaczenia, żeby ci dać możliwość żałowania za grzechy. Chodźmy na dół. Wieczerza jest przygotowana i podzielimy się pożywieniem.»
I Jezus schodzi trzymając go za rękę.
Wieczerza rzeczywiście jest gotowa, ale Judasza tu nie ma. Nie ma go nigdzie, w całym domu. Gospodyni wyjaśnia:
«Wyszedł. Powiedział: „Zaraz powrócę”.»
«Dobrze. Siadajmy i jedzmy.»
Jezus ofiarowuje pożywienie, błogosławi je i dzieli. Ale jakiś lodowaty półmrok panuje w pomieszczeniu oświetlanym przez dwie lampy i palenisko. Na zewnątrz trwa burza...
Judasz powraca, zasapany, przemoczony, jakby wpadł do jeziora. Jego włosy są zesztywniałe, zmoczone, przyklejone do policzków, do szyi, chociaż miał na głowie płaszcz, który teraz położył, cały mokry, na podłogę. Wszyscy patrzą na niego, lecz nikt się nie odzywa.
On chce się wytłumaczyć, choć go nikt o nic nie pyta:
«Pobiegłem do Twoich braci, żeby im powiedzieć, że tu jesteś. Jednak byłem Ci posłuszny i nie poszedłem do chorych. Zresztą to było niemożliwe. Woda! Ulewa!... Ale chciałem jak najszybciej okazać cześć Twoim krewnym... Nie jesteś zadowolony, Nauczycielu? Nic nie mówisz!...»
«Słucham cię. Bierz i jedz. My w tym czasie odpoczniemy i porozmawiamy w naszym gronie.
Posłuchajcie: powiedziano, że nie należy powierzać swego serca cudzoziemcowi, bo nie zna się ich zwyczajów. Ale czy możemy powiedzieć, że znamy serce tego, kto jest naszym współobywatelem? Serce przyjaciela? Serce krewnego? Tylko Bóg zna doskonale serce człowieka. Człowiek zaś ma tylko jeden środek pomagający poznać serce swego bliźniego i zrozumieć, czy jest naprawdę jego współobywatelem, jego prawdziwym przyjacielem i prawdziwym krewnym.
Jaki to środek? Gdzie się znajduje? W samym bliźnim i w nas. W jego czynach i słowach, i w naszym prawym osądzie. Kiedy – oceniwszy w prawy sposób – zdajemy sobie sprawę, że w słowach bliźniego, że w tym, co czyni lub w tym, co chciałby, żebyśmy my czynili, nie ma dobra, wtedy można powiedzieć: „On nie ma dobrego serca i nie mogę mu ufać”. Trzeba go traktować z miłością, bo jest dotknięty najpoważniejszym nieszczęściem: ma chorego ducha. Nie należy jednak naśladować jego czynów ani brać jego słów za prawdziwe i mądre, a w żadnym wypadku nie należy iść za jego radami.
Nie pozwólcie się zniszczyć pyszną myślą: „Jestem mocny i zło innych nie wchodzi we mnie. Jestem sprawiedliwy i nawet jeśli słucham niesprawiedliwych, sam pozostaję sprawiedliwy”. Człowiek to głęboka otchłań, w której znajdują się wszystkie elementy dobra i zła. Pomagają nam wzrastać i stawać się królami, pierwszymi, pomocnikami Boga; [albo też] wspierają rozwój złych elementów i wprowadzanie królowania tego, co jest szkodliwe: [uleganie] namiętnościom i złym przyjaźniom. Wszystkie ziarna zła i wszelkie dążenia do dobra śpią w człowieku dzięki miłującej woli Boga oraz z powodu złej woli szatana. On skłania do zła, kusi, pobudza. Bóg zaś przyciąga, umacnia, kocha. Szatan usiłuje zwieść, Bóg pracuje, żeby pozyskać. Ale nie zawsze Bóg odnosi zwycięstwo, bo stworzenie jest ociężałe dopóty, dopóki nie uczyni miłości swym prawem. Z powodu tej ociężałości zniża się i pozwala się pociągnąć łatwiej ku temu, co natychmiast zaspokaja głód tego, co najniższe w człowieku.
Co się tyczy słabości ludzkiej, o której mówię, to możecie zrozumieć, że nie można ufać sobie. Należy też bardzo mocno uważać na naszego bliźniego, aby nie łączyć trucizny [jego] nieczystego sumienia z tym, co już fermentuje w nas samych. Kiedy się rozumie, że jakiś przyjaciel jest przyczyną ruiny naszego serca, kiedy jego słowa niepokoją sumienie, kiedy jego rady przynoszą zgorszenie, trzeba umieć porzucić wyrządzającą szkodę przyjaźń. Trwając w niej, zobaczylibyśmy, jak ginie duch, zaczęlibyśmy dokonywać czynów oddalających od Boga, przeszkadzających zatwardziałemu sumieniu pojąć natchnienia Boże.
Gdyby jakiś człowiek winny ciężkich grzechów mógł i chciał mówić, żeby opowiedzieć, jak doszedł do tych grzechów, zobaczylibyśmy, że u ich źródeł była zła przyjaźń...»
«To prawda...» – przyznaje cicho Samuel z Nazaretu.
«Strzeżcie się tych, którzy najpierw zwalczają was bez powodu, a potem obsypują was nagle zaszczytami i podarunkami.
Strzeżcie się tych, którzy pochwalają wszystkie wasze czyny i są gotowi do wszelkich pochwał: to znaczy wychwalają leniwego jako dobrego pracownika, cudzołożnika jak męża wiernego, złodzieja jako człowieka uczciwego, okrutnika jako człowieka łagodnego, kłamcę jako człowieka szczerego, złego wiernego i najgorszego z uczniów jako wzór [do naśladowania]. Czynią to, żeby was zniszczyć i posłużyć się waszym upadkiem do zrealizowania swych podstępnych planów.
Uciekajcie od tych, którzy chcą was upoić pochwałami i obietnicami, aby was skłonić do działań, których nie dopuścilibyście się, gdybyście nie byli upojeni.
A kiedy przysięgliście komuś wierność, unikajcie układów z jego nieprzyjaciółmi. Oni bowiem mogą przychodzić do was tylko po to, ażeby szkodzić temu, którego nienawidzą, i szkodzić mu z waszą pomocą.
[por. Mt 10,16] Otwórzcie oczy. Powiedziałem: bądźcie przebiegli jak węże, będąc równocześnie prostymi jak gołębie. Dla ukazywania spraw duchowych prostota jest święta. Żeby jednak żyć w świecie bez szkodzenia sobie i swoim przyjaciołom, trzeba przebiegłości, która potrafi odkryć podstępy tych, którzy nienawidzą świętych. Świat to jedno gniazdo węży. Umiejcie poznać świat i jego podstępy. Ale jak gołębie nie pozostawajcie w błocie, w którym leżą węże, lecz – z prostymi sercami dzieci Bożych – [przebywajcie] w schronieniu na górze skały. I módlcie się, módlcie się. Zaprawdę bowiem powiadam wam: ogromny Wąż syczy wokół was i jesteście w wielkim niebezpieczeństwie. Ten, kto nie czuwa, zginie. Tak. Pośród uczniów będą tacy, którzy zginą, ku największej radości szatana i nieskończonej boleści Chrystusa.»
«Któż to, Panie? Może ktoś, kto nie należy do nas, jakiś prozelita, ktoś... kto nie jest z Palestyny, ktoś...»
«Nie szukajcie. Czyż nie jest powiedziane, że ohyda wejdzie, jak już weszła, do miejsca świętego? Jeśli więc można grzeszyć nawet blisko Świętego, to czy któryś z tych, którzy idą za Mną – czy to Galilejczyk, czy Judejczyk – nie będzie mógł grzeszyć? Czuwajcie, czuwajcie, Moi przyjaciele. Pilnujcie siebie i innych. Uważajcie na to, co wam mówią inni, i na to, co mówi wasze sumienie. A jeśli nie macie w sobie światła, żeby zobaczyć jasno, przyjdźcie do Mnie. Ja jestem Światłością.»
Piotr, niespokojny, szepcze coś do Jana zza jego pleców, ten jednak daje znaki odmowy. Jezus kieruje ku niemu Swój wzrok, patrzy na niego... Piotr opanowuje się i udaje, że odchodzi. Jezus wstaje, uśmiecha się lekko... Potem rozpoczyna modlitwę, błogosławi, odpoczywa. Pozostaje sam, aby dalej się modlić.