Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

153. U JOANNY, MAŁŻONKI CHUZY. LIST Z ANTIOCHII

Napisane 23 lipca 1946. A, 8746-8781

Tyberiada wylała wszystkich swoich mieszkańców na ulice prowadzące do jeziora lub w jego pobliże. [Idą tam ci, którzy] chcą znaleźć ochłodę dzięki wiatrowi wiejącemu nad wodami i poruszającemu drzewami ogrodów [usytuowanych] wzdłuż brzegu. W mieście tym jest mieszanka rozmaitych ras, stykających się ze sobą z różnych powodów. Bogaci rozkładają się wygodnie w łodziach, używanych jedynie dla przyjemności, lub w cieniu zielonych ogrodów. Oglądają łodzie, które poruszają się na niebiesko-turkusowych wodach. Już są oczyszczone z żółtego koloru, który nadała im burza w wieczór dnia poprzedniego. Dzieci, zwłaszcza najuboższych, swawolą na plaży, tam gdzie zamierają małe fale. Chłód wody, która je obmywa wyżej niż by chciały, sprawia, że wydają lekkie okrzyki, przypominając przez to jaskółki.

Łodzie Piotra i Jakuba zbliżają się do brzegu i kierują się ku małej przystani.

«Nie. Do ogrodu Joanny» – nakazuje Jezus.

Piotr jest posłuszny bez dyskutowania. Jego łódź – a za nią druga, bliźniacza – wykonuje doskonały obrót, zostawiając za sobą ślad piany w formie znaku zapytania. Płynie w stronę ogrodu Chuzy, gdzie zatrzymuje się i cumuje. Jezus wychodzi jako pierwszy i podaje rękę dwóm Mariom, żeby im pomóc w zejściu na maleńki pomost.

«Udajcie się teraz do wielkiej przystani i głoście Pana. Ujrzycie człowieka, który podejdzie do was, i zapyta, gdzie jestem. To mąż z Antiochii. Przyprowadźcie go do Mnie po odprawieniu tłumu.»

«Tak... ale... co mamy mówić ludziom? Głosić Twoje przybycie czy głosić Twoją naukę?»

«Moje przybycie. Powiedzcie, że o świcie będę przemawiał w Tarichei i uzdrowię chorych. Niech jeden z was pilnuje łodzi lub zostawcie tam jakiegoś ucznia, żeby były gotowe do odpłynięcia. Idźcie i niech pokój będzie z wami.»

I idzie w kierunku kraty służącej za zamknięcie pomostu. Dwie Marie idą za Nim w milczeniu.

W ogrodzie kwitną późne, piękne, choć nieliczne róże. Nie widać nikogo. Słychać jednak krzyki dwojga szczęśliwych, bawiących się dzieci. Wkładając dłoń między arabeski kraty, Jezus usiłuje otworzyć zamknięcie, lecz nie udaje Mu się to. Próbuje znaleźć coś, co – wydając dźwięk – przyciągnęłoby uwagę. Ale niczego takiego nie ma.

Wtedy, słysząc głosy zbliżających się dzieci, woła donośnie:

«Mario!»

Głosy nagle cichną. Jezus powtarza: «Mario!»

Widzi, jak środkiem łąki przypominającej dywan, tak krótko jest ścięta trawa, podchodzi dziewczynka. Idzie małymi kroczkami, ostrożnie, z palcem na buzi. Badawczo rozgląda się we wszystkie strony. Otaczają ją krzewy zadbanych róż. W odległości kilku kroków za nią idzie Maciej, z owieczką białą jak piana.

«Mario! Macieju!» – woła Jezus głośno.

Głos przyciąga niewinne spojrzenia. Dzieci kierują wzrok na kratę. Widzą Jezusa, który – z twarzą między prętami – uśmiecha się do nich.

«Pan! Biegnij, Macieju, do mamy... Zawołaj Eliasza albo Micheasza... niech przyjdą otworzyć...»

«Idź ty. Ja idę do Pana...»

Biegną obydwoje z wyciągniętymi ramionami, jak dwa motyle, jeden biały, a drugi różowy, z brunatną główką. Ale biegnąc, na szczęście wołają sługi. Ci zaś przybiegają, trzymając w dłoniach polewaczki i grabie. Krata uchyla się więc i dwoje dzieci wpada w objęcia Jezusa. On całuje je i wchodzi, trzymając je za ręce.

«Mama jest w domu z przyjaciółkami. Nas odsyłają, bo nas nie chcą» – wyjaśnia szybko Maciej.

«Nie mów tak brzydko. Mama nas odsyła, bo te damy to Rzymianki i mówią jeszcze o swoich bogach, a nas ocalił Jezus i powinniśmy znać wyłącznie Jego. To dlatego, Panie. Maciej jest jeszcze zbyt mały i tego nie rozumie» – mówi [Maria] z wdziękiem i roztropnością dziecka, które wiele wycierpiało. Dlatego jest dojrzalsza, bardziej dorosła, niż mógłby świadczyć o tym jej wiek.

«Ojciec także nas odsyła, kiedy przychodzą ci z dworu. A oni mi się podobają, bo prawie wszyscy to żołnierze... wojownicy... Wojna! To piękna rzecz, wojna! Przynosi zwycięstwo! Pokonuje Rzymian. Precz z Rzymem! Niech żyje Królestwo Izraela!» – woła dumnie chłopiec. [Jezus zwraca mu uwagę:]

«Wojna nie jest piękna, Macieju, i jeśli nie przyniesie zwycięstwa, można z poddanego stać się niewolnikiem...»

«Ale Twoje Królestwo musi przyjść i aby mogło nadejść, będziemy mieć wojnę. I wszystkich pokonamy, nawet Heroda, a Ty będziesz królem.»

«Ależ milcz, głuptasie. Wiesz, że nie należy powtarzać tego, co się słyszy. Dobrze robią, że cię wyganiają. Czy nie wiesz, że możesz wyrządzić krzywdę ojcu, matce, a także Jezusowi, jeśli będziesz tak mówił? – odzywa się Maria, a potem wyjaśnia: – Pewnego dnia przyszedł ten, który jest jak książę – krewny Heroda i Twój uczeń – żeby porozmawiać z ojcem. A krzyczeli tak głośno... Nie byli sami... było jeszcze wielu innych...»

«Wszyscy byli tak piękni, mieli śliczne miecze i mówili o wojnie...» – przerywa jej Maciej.

«Powiedziałam ci: milcz! Krzyczeli tak głośno, że usłyszeliśmy... i ten głuptas od tej chwili mówi tylko o tym. Powiedz mu i Ty, że nie wolno... [– prosi Maria Jezusa. –] Mama to już mówiła... Ojciec groził mu, że go wyśle do groty, na szczyt wielkiego Hermonu... Da mu sługę głuchego i niemego, aż się nauczy milczeć. A tam musiałby milczeć, bo gdyby mówił, to sługa i tak by go nie usłyszał i nie odpowiedziałby mu, a gdyby krzyczał, wtedy orły i wilki przyszłyby go pożreć...»

«Straszliwa kara!» – mówi Jezus. Uśmiecha się i głaszcze dziecko, które straciło śmiałość i tuli się do Niego, jakby już widziało orły i wilki gotowe pożreć go całego, razem z jego małym nierozważnym językiem.

«Naprawdę straszna kara!» – powtarza [Jezus].

«O, tak! I ja się boję, że go to spotka, i płaczę, że zostanę bez Macieja... [– mówi Maria.] Ale on nie ma litości ani dla mamy, ani dla mnie, i sprawi, że umrzemy z bólu...»

«Nie robię tego umyślnie... Usłyszałem... i mówię... To takie piękne... pomyśleć, że Rzymianie zostaną pokonani, że Herod i Filip zostaną wypędzeni, a Jezus będzie Królem Izraela» – kończy szeptem i ukrywa twarz w szatach Jezusa, żeby jego głos był jeszcze cichszy.

«Maciej już więcej nie będzie mówił o tym. Obiecuje to Mi i dotrzyma słowa. Prawda? Dzięki temu nie zostanie pożarty, Joanna i Maria nie umrą z bólu, Chuza nie będzie się gniewał, a Ja nie będę znienawidzony. Bo, widzisz Macieju, z powodu ciebie byłbym znienawidzony. Czy podobałoby ci się, żeby Jezus był prześladowany? Pomyśl, jakie miałbyś wyrzuty sumienia, gdybyś kiedyś musiał sobie powiedzieć: „Sprawiłem, że prześladowano Jezusa, który mnie ocalił, a wszystko to dlatego, że powtarzałem to, co usłyszałem przez przypadek.”

Te osoby to byli ludzie... a ludzie często tracą Boga z oczu, gdyż są grzesznikami. Nie widząc Boga, nie widzą Mądrości i popełniają błędy w dobrej wierze, a nawet z przekonaniem, że cel jest [dobry]. Ale dzieci są dobre, ich duchy widzą Boga, a Bóg odpoczywa w ich sercach. Powinny więc rozumieć wszystko mądrze i mówić, że Moje Królestwo nie powstanie dzięki przemocy na ziemi, lecz dzięki miłości w sercach. I powinny się modlić, żeby ludzie zrozumieli to Królestwo tak, jak rozumieją je dzieci. Aniołowie dzieci zanoszą ich modlitwy do Nieba, a Najwyższy zamienia je w łaski. I Jezus potrzebuje tych łask, żeby uczynić z tych ludzi, którzy myślą o wojnie i o czasowym królestwie, apostołów rozumiejących, że Jezus jest pokojem i że Jego Królestwo jest duchowe i niebiańskie. Widzisz to jagniątko? Czy ono może rozszarpać kogoś na kawałki?»

«O, nie! Gdyby mogło to uczynić, ojciec nie dałby nam go w prezencie, żeby nas nie rozszarpało» [– odpowiada Maciej.]

«Właśnie, dobrze powiedziałeś. Ojciec, który jest w Niebie, nie wysłałby Mnie, gdybym posiadał moc i pragnienie rozszarpywania na kawałki. Jestem Barankiem i Pasterzem. Jestem łagodny i spokojny. Ja gromadzę dzięki miłości, laską dobrego Pasterza, a nie oszczepem ani nie mieczem wojownika. Zrozumiałeś? I obiecujesz Mi, właśnie Mnie, że już nie będziesz mówił o takich rzeczach?»

«Tak, Jezu. Ale... pomóż mi... bo całkiem sam...»

«Pomogę ci. Spójrz, dotykam twoich warg i dzięki temu będą potrafiły zostać zamknięte.»

«Mój Nauczycielu! Święty jest ten wieczór, który pozwala mi Cię ujrzeć!» – mówi Jonatan, biegnąc z domu, żeby się rzucić do stóp Jezusa.

«Pokój z tobą, Jonatanie. Czy mogę się widzieć z Joanną?»

«Zaraz przyjdzie. Pożegnała Rzymianki, żeby przyjść do Ciebie.»

Jezus patrzy na niego pytająco, ale o nic nie pyta. Idzie w kierunku domu, słuchając Jonatana. Ten zaś mówi o Chuzie „czującym wielki wstręt do Heroda” i stwierdza:

«Z miłości do mojej pani proszę Cię, żebyś go pohamował, bo pragnie rzeczy, które... nie byłyby dobre ani dla Ciebie, ani dla niego, a zwłaszcza dla Ciebie.»

Joanna ma wspaniałą białą szatę. Z głowy opada na nią welon. Wygląda jak filigranowe srebro, tak jest przetkany srebrnym haftem. Nie wiem, jak lekkość tkaniny może unieść ten srebrny haft. Na głowie ma delikatny diadem, lekko wysunięty do przodu, podobny do mitry przyozdobionej perłami. Poza tym – ciężkie kolczyki z perłami, kolię z pereł na szyi, podobne do niej bransolety i pierścionki. To objawienie się piękna czystego i pełnego wdzięku. Podchodzi pośpiesznie do Pana i, nie troszcząc się o piękne szaty, upada na twarz w proch ścieżki i całuje stopy Jezusa.

«Pokój tobie, Joanno» [– wita ją Jezus.]

«Kiedy jesteś ze mną, zawsze pokój jest we mnie i w moim domu... Matko!...» – chce ucałować także stopy Maryi, ale Maryja obejmuje ją otwartymi ramionami i całuje. Joanna całuje także Marię Alfeuszową.

Po powitaniach Jezus mówi:

«Muszę z tobą porozmawiać, Joanno.»

«Oto jestem, Nauczycielu. Maryjo, mój dom należy do Ciebie: rozkaż, co jest potrzebne... Ja idę z Nauczycielem...»

Jezus już odszedł w kierunku polany, dobrze widocznej przez wszystkich, ale dość oddalonej, żeby nikt nie mógł słyszeć. Joanna podchodzi do Niego.

«Joanno, muszę przyjąć kogoś, kto przybywa z Antiochii, z pewnością wysłany przez Syntykę. Pomyślałem, że zrobię to w twoim domu, tutaj, w twoim ogrodzie...»

«Ty jesteś Panem wszystkiego, co należy do Joanny.»

«Nawet twego serca?» – Jezus przygląda się jej uważnie.

«Już wiesz, Nauczycielu! Byłam tego niemal pewna. Teraz jest tak całkowicie. Chuza... Brak konsekwencji mężczyzn jest tak bardzo wielki! Bardzo silnie ciągną ich własne sprawy! A bardzo słabą litość mają dla swych żon! Jesteśmy... Czymże jesteśmy my, małżonki nawet najlepszych mężów? Klejnotem, który się pokazuje lub chowa zależnie od tego, co może być użyteczne... Mimami mającymi się śmiać lub płakać, przyciągać lub odtrącać, mówić lub milczeć, pokazywać się lub ukrywać, zależnie od mężowskich pragnień... zawsze dla jego spraw... Smutny jest nasz los, Panie! I także poniżający!»

«Za to jest wam dane poznanie, jak się bardziej wznieść duchowo» [– odpowiada jej Jezus.]

«To prawda. Sam się o tym dowiedziałeś lub powiedziano Ci o tym? Widziałeś Manaena? Szukał Cię...»

«Nie, nikogo nie widziałem. Czy on tu jest?»

«Tak. Wszyscy tu jesteśmy... Chcę powiedzieć: wszyscy dworzanie Heroda... a wielu – z powodu nienawiści do niego... Pośród nich – Chuza, odkąd z woli Herodiady Herod ma upodobanie w dręczeniu swego zarządcy... Panie, pamiętasz, jak w Beter chciał mnie od Ciebie oddzielić, bo bał się niełaski Heroda? Minęło kilka miesięcy... i już teraz chce, żebym... Tak, Panie, on by chciał, żebym Cię skłoniła do przyjęcia jego pomocy, [której pragnąłby Ci udzielić,] abyś stał się królem w miejsce Tetrarchy... Muszę Ci o tej [propozycji] powiedzieć, gdyż jestem niewiastą, a więc – istotą poddaną mężczyźnie. W dodatku jestem małżonką izraelską... a więc jeszcze bardziej poddaną woli małżonka. Mówię więc o tym... Ale nie udzielam Ci rady... Ufam tylko, że się dowiem, że Ty już... o!.. że nie uczynisz się królem dzięki pomocy opłaconych włóczników... Och!... co mówię! Nie powinnam tego mówić... Powinnam najpierw dać Ci możliwość wysłuchania Chuzy, Manaena i innych... Ale gdybym milczała, może postąpiłabym źle... Panie, pomóż mi widzieć jasno...»

«Widzisz jasno, Joanno. To nie dzięki rzymskim zastępom lub izraelskim włócznikom stanę się królem... Nawet gdyby Rzym i Izrael chciał pojednać ten kraj, posługując się Mną... Usłyszałem wystarczająco dużo, żeby się domyślić. Maciej wypowiedział nierozważne słowa. Jonatan uczynił aluzję do niezadowolenia. Ty mówisz resztę. A Ja uzupełniam to tymi [słowami]: szalone pojęcie Mojego królestwa skłania dobrych, którzy nie są jeszcze sprawiedliwymi, jak Manaen, do tworzenia ruchów zmierzających do utworzenia królestwa Izraela, zgodnego z określoną ideą większości. Dotkliwa, paląca potrzeba zemszczenia się za zniewagę popycha do tego samego innych. Pośród nich jest twój małżonek. Przebiegłość faryzeuszy, saduceuszy, uczonych w Piśmie i także herodian czyni z tych dwóch dążeń dźwignię dla pozbycia się Mnie, sprawiając, że panujący nad nami widzą Mnie takim, jakim nie jestem. Odprawiłaś Rzymianki, żeby Mi to powiedzieć, aby nie zdradzić Chuzy, Manaena i innych. Ale powiadam ci, że naprawdę lepiej od wszystkich zrozumieli Mnie poganie. Oni nazywają Mnie filozofem. Być może ci, dla których wszystko opiera się na przemocy, sądzą, że jestem jakimś nieszczęśliwym marzycielem oddalonym od rzeczywistości. Ale zrozumieli, przynajmniej oni zrozumieli, że nie jestem z tej Ziemi, i że Moje Królestwo nie jest z tego świata. Nie obawiają się Mnie, ale boją się idących za Mną. I mają rację. Ci bowiem, którzy idą za Mną – jedni z miłości, inni z powodu pychy – byliby zdolni uczynić wszystko dla zrealizowania swej myśli: uczynić ze Mnie Króla królów, Króla powszechnego, biednego króla jakiegoś maleńkiego państwa... I muszę się naprawdę bardzo strzec tego spisku. Rozwija się on w cieniu i jest wspierany przez Moich prawdziwych nieprzyjaciół. Nie są oni w pałacu Prokonsula w Cezarei ani w pałacu Legata w Antiochii, ani też w Antonii, lecz są pod tefilim frędzli i zizit szat hebrajskich. Są oni pod szerokimi tefilim i pod frędzlami zizit, które ozdabiają obszerne szaty faryzeuszy i uczonych w Piśmie, aby ukazać jeszcze wyraźniej ich złączenie z Prawem. Ale Prawo ma być w sercu, a nie na szatach... Ci, którzy się wzajemnie nienawidzą, teraz się jednoczą, zapominając o swej nienawiści, byle tylko Mi zaszkodzić... Ta nienawiść drążyła głębokie wąwozy między ugrupowaniami Izraela. Teraz już nie są one podzielone, lecz zrównane, gdyż wąwozy te zapełniły się nienawiścią do Mnie... Gdyby to Prawo było w ich sercach zamiast zwisać na ich szatach, na ich czołach i rękach, do których jest przymocowane jak amulety, muszle, kości, dzioby sępów, które dzikus przypina sobie przez zabobon lub jako ozdobę... Gdyby to Prawo było w ich sercach, gdyby Mądrość była wypisana nie na tefilim, lecz na włóknach ich serc, zrozumieliby, kim Ja jestem. [Pojęliby,] że nie mogą Mi się przeciwstawiać, żeby Mnie zniszczyć jako Słowo i jako Człowieka.

Tak więc muszę się bronić przed Moimi przyjaciółmi i nieprzyjaciółmi, równie niesprawiedliwymi w swej nienawiści, jak w swej miłości. Muszę próbować ukierunkować miłość i złagodzić nienawiść. Czynię to, aby spełnić Mój obowiązek, i będę to czynił, aż zbuduję Królestwo, mocząc jego kamienie Moją Krwią dla ich scalenia. Kiedy was skropię Moją Krwią, wasze serca nie będą się już chwiać. Mówię o sercach, które są Mi wierne. O twoim także, Joanno, podzielona między dwoma siłami i dwoma miłościami, które są przy tobie i w tobie: Chuza i Ja.»

«Ale Ty zwyciężysz, Panie» [– stwierdza Joanna.]

«Zwyciężę, tak» [– przyznaje Jezus.]

«Staraj się jednak ocalić też Chuzę... Kochaj tego, którego kocham.»

«Kocham tego, kogo ty kochasz.»

«Kochaj Chuzę, który Ciebie kocha...» [– mówi Joanna]

«Kłamstwo nie przystoi temu czołu czystemu jak okalające je perły, które teraz się czerwieni w wysiłku przekonania siebie i Mnie o tym, że Chuza Mnie kocha» [– mówi Jezus.]

«A jednak Cię kocha» [– mówi Jezusowi Joanna.]

«Tak, interesownie. Jak interesownie nie kochał Mnie w Zion i w Sziram... Ale oto [nadchodzi] Szymon, syn Jony, z cudzoziemcem. Wyjdźmy im na spotkanie...»

Idą do wielkiej sieni, która się mieści na tyłach domu. Właściwie jest to półokrągły portyk, a nie sień. Wychodzi na park. Tak, ten park ma jakby swe przedłużenie w domu dzięki tej półokrągłej sieni, otwierającej się na ogród. Jej kolumny zdobią pędy róż, teraz bez kwiatów, i pełne wdzięku gałęzie jaśminu usianego kwieciem oraz inne purpurowe pnące rośliny, których nazw nie znam.

«Pokój niech będzie z tobą, cudzoziemcze. Chciałeś się ze Mną widzieć?»

«Cześć i chwała, Panie! Chciałem się z Tobą zobaczyć. Mam dla Ciebie list. Grecka niewiasta dała mi go w Antiochii. Ja jestem... Nie, nie jestem już Grekiem. Przyjąłem obywatelstwo rzymskie, żeby nadal pracować. Zaopatruję rzymskie oddziały. Nienawidzę ich, ale zaopatrywanie ich przynosi mi korzyść. Z powodu tego, co uczynili, powinienem domieszać cykuty do mąki... ale trzeba by wszystkich otruć, a nie kilku. To byłoby daremne, jeszcze gorsze... Uważają, że im wszystko wolno, bo są silni. To barbarzyńcy w porównaniu z Grekami. Wszystko nam ukradli, żeby się przyozdobić tym, co do nas należało, i żeby sprawiać wrażenie cywilizowanych. Ale kiedy tylko zdrapie się powłokę pomalowaną naszą cywilizacją, odkrywa się zawsze Amuliusa, Romulusa, Tarkwiniusza... Odkrywa się Brutusa, zabójcę swego dobroczyńcy. Teraz mają Tyberiusza! To jeszcze mało dla nich! Mają Sejana. Mają to, na co zasługują. Miecze, kajdany, zbrodnie, jakie popełnili, odwracają się przeciw tym bezrozumnym Rzymianom i dręczą ich ciała. To niewiele, jeszcze zbyt mało. Ale nie wymkną się prawu: kiedy potwór stanie się zbyt wielki, rozsypie się pod wpływem własnego ciężaru i zginie. A pokonani będą się śmiali nad wielkimi zwłokami i staną się zwycięzcami. Niech tak się stanie! Wszystkie stopy zdobywców, żeby podeptać Rzym, który nas rozgniótł swą brutalną ekspansją... Ale przebacz mi, Panie. Nieustanny ból jeszcze raz mnie poruszył... Mówiłem więc, że Greczynka dała mi list dla Ciebie i powiedziała, że jesteś Kimś doskonałym, pełnym cnót... Ale jesteś zbyt młody, żeby takim być... Wielkie umysły Hellady strawiły życie, aby osiągnąć trochę doskonałości... A jednak ta niewiasta mówiła mi o Twojej idei. Jeśli naprawdę wierzysz w to, czego nauczasz, jesteś wielki... A czy to prawda, że żyjesz, żeby się przygotować na śmierć dla dania ludziom mądrości życia bogów, a nie zwierząt, jak to się dzieje obecnie? Czy to prawda, że Ty twierdzisz, iż nie ma innego bogactwa, które zasługuje na dążenie do niego: tylko cnota? Czy to prawda, że przybyłeś, aby odkupić, ale że odkupienie się rozpoczyna w nas, kiedy realizujemy Twoje pouczenia? Czy to prawda, że posiadamy duszę? Że powinniśmy ją otoczyć troską, gdyż jest czymś boskim, nieśmiertelnym, niezniszczalnym ze swej natury, ale jeśli żyjemy jak zwierzęta, możemy sprawić – nie mogąc jej zniszczyć – że utraci ona swój boski charakter? Odpowiedz, o, Wielki!»

«To prawda. Wszystko to jest prawdą.»

«Na Zeusa! To mówił nasz Najwyższy. To jednak zdało się muzyką, której brakowało jednej nuty, lirą, której brakowało struny. Czasem czuło się pustkę, której filozof nie umiał pokonać. Ty ją napełniłeś tak realnie, że przyszedłeś nie tylko nauczać, ale jeszcze umrzeć, nie zmuszony przez nikogo, lecz przez swoje pragnienie posłuszeństwa Bogu... I to zamienia Twoją śmierć z samobójstwa w ofiarę... Na boskiego Pallasa! Żaden z naszych bogów nigdy tego nie uczynił. Z tego wnioskuję, że Ty jesteś ponad nimi. Greczynka mówiła, że oni nie istnieją i że tylko Ty jeden istniejesz... Rozmawiam więc z bogiem? A jakiś bóg może słuchać w ten sposób złodziejskiego zaopatrzeniowca, który nienawidzi swego wroga, nędznego człowieka? Dlaczego mnie słuchasz?»

«Bo widzę twoją duszę» [– odpowiada mu Jezus.]

«Widzisz ją?!! Jaka ona jest?»

«Zniekształcona, brudna, wężowa, gorzka, nieuczona, choć twoja inteligencja bardzo się różni od barbarzyńskiej. Ale we wnętrzu tej brudnej świątyni jest ołtarz, który czeka, jak ten na Aeropagu. Czeka na to samo. Czeka na prawdziwego Boga...»

«W takim razie na Ciebie, bo Greczynka stwierdziła, że Ty jesteś Bogiem prawdziwym. Ale, na Zeusa, to prawda, co mówisz o mojej duszy. Widzisz jaśniej i pewniej niż wyrocznia w Delfach. Ale Ty głosisz pokój, miłość i przebaczenie – trudne cnoty... I głosisz powściągliwość i uczciwość w każdej sprawie... Być takim, to być boskim, większym niż bogowie, bo oni... o, nie są spokojni, uczciwi, wielkoduszni!... Oni to doskonałość złych namiętności człowieka, z wyjątkiem Minerwy, która przynajmniej jest mądra... Nawet Diana!... Czysta, ale okrutna... Tak, być tym, co Ty głosisz, to być więcej niż bogowie. Gdybym to miał uczynić... Na najpiękniejszego Ganimedesa! On, młodzieniec porwany przez orła z Olimpu, stał się podczaszym bogów. Ale żeby Zenon miał przejść od dostarczania żywności barbarzyńskim panom do stanu boga... Pozwól mi jednak rozważyć głębiej tę myśl... W tym czasie przeczytaj list niewiasty...»

I mężczyzna zaczyna chodzić jak perypatetyk.

Zmęczony Piotr, widząc, że rozmowa się przedłuża, usadowił się wygodnie na krześle w atrium. W chłodzie i w miękkości poduszek, którymi krzesło jest usłane, zaczynał już spokojnie zasypiać... Musi jednak dobrze słyszeć, gdyż budzi się na odgłos łamanej pieczęci i rozwijanego pergaminu. Wstaje, przeciera oczy, na które jeszcze sennie opadają powieki. Podchodzi do Nauczyciela, który czyta, stojąc pod lampą z płytek lekko fioletowej miki. Światło jest słabe, wystarczające na to tylko, żeby oświetlić to miejsce nie odbierając mu w pogodne noce uroku blasku księżyca. Jezus trzyma bardzo wysoko zwój, żeby odczytać słowa. Piotr stanął przy Nim. Ponieważ jest o wiele niższy, usiłuje wyciągnąć szyję, stanąć na czubkach palców, żeby zobaczyć. Nie udaje mu się to.

«To Syntyka, co? Co pisze?»

Powtarza swe pytanie i mówi błagalnie:

«Czytaj głośno, Nauczycielu!»

Jezus mu odpowiada: «Tak, to ona... Potem...» – i czyta dalej, a po przeczytaniu pierwszego arkusza zwija go, wkłada za pas i zaczyna czytać drugi.

«Ale długi list napisała, prawda?! Jak się czuje Jan? I kim jest ten człowiek?» – Piotr nalega jak dziecko.

Jezus jest tak pochłonięty lekturą, że nie słyszy go. Skończył drugi arkusz i jego los jest taki sam jak pierwszego.

«Przez to się zniszczą. Daj mi te kartki, potrzymam je...» – [mówi Piotr,] a z pewnością myśli: „i spojrzę na nie”. Ale kiedy podnosi wzrok, obserwując dłonie Nauczyciela, który rozwija trzeci i ostatni arkusz, widzi, że na jasnych rzęsach Jezusa błyszczy łza.

«Nauczycielu?! Płaczesz?! Dlaczego, mój Nauczycielu?» – i obejmuje Go w pasie, i przyciąga do siebie swym ramieniem muskularnym i krótkim.

«Jan nie żyje...» [– mówi Jezus.]

«O! Biedny! Kiedy?»

«Przy pierwszych upałach... i bardzo nas pragnął [ujrzeć...» – wyjaśnia Jezus.]

«O! Biedny Jan!... Ale już... był u kresu!... I boleść rozdzielenia... Wszystko to spowodowały te węże! Gdybym znał ich imiona!... Czytaj wszystko głośno, Panie. Bardzo kochałem Jana!»

«Później, później przeczytam. Teraz nic nie mów.»

Jezus czyta uważnie... Piotr jeszcze wyciąga szyję, żeby spojrzeć... Lektura skończona. Jezus składa arkusz i mówi:

«Zawołaj Moją Matkę.»

«Nie czytasz?»

«Czekam na innych... Na razie pożegnam się z tym człowiekiem.»

Piotr udaje się do domu, w którym uczennice przebywają wraz z Joanną, Jezus zaś idzie do Greka: «Kiedy odchodzisz?»

«O! Muszę iść do Cezarei do Prokonsula, a potem do Joppy, po zakupieniu towarów. Odejdę stąd za miesiąc, dość wcześnie, żeby uniknąć listopadowych burz. Odpływam przez morze. Potrzebujesz mnie?»

«Tak, żeby dać odpowiedź. Greczynka pisze, że mogę ci zaufać.»

«Mówi się, że jesteśmy fałszywi, ale potrafimy też takimi nie być. Zaufaj mi więc. Możesz przygotować list i odszukać mnie na Święcie Namiotów u Kleanta. To on mi dostarcza ser z Judy na rzymskie stoły. Trzeci dom za źródłem w osadzie Betfage. Nie możesz się pomylić.»

«Ty też nie zbłądzisz, jeśli pójdziesz drogą, na której postawiłeś stopy. Żegnaj, mężu. Cywilizacja grecka prowadzi cię do chrześcijaństwa.»

«Nie wyrzucasz mi nienawiści?» [– pyta Zenon.]

«Uważasz, że powinienem to zrobić?»

«Tak, bo ganisz nienawiść jako niegodną namiętność i brzydzisz się zemstą.»

«A ty, co o tym myślisz?» [– pyta Jezus.]

«Że ten, kto nie nienawidzi i przebacza, jest większy od Zeusa.»

«Dojdź zatem do tej wielkości... Żegnaj, mężu. Niech twoja rodzina kocha Syntykę, a na waszym wygnaniu wejdźcie na drogi nieśmiertelnej Ojczyzny: Nieba. Kto wierzy we Mnie i wprowadza w czyn Moje słowa, posiądzie tę Ojczyznę. Niech cię oświeca Światłość. Idź w pokoju.»

Mężczyzna żegna się i odchodzi. Potem się zatrzymuje, wraca i pyta: «Nie usłyszę, jak przemawiasz?»

«O świcie będę przemawiał w Tarichei. Następnie pójdę w kierunku Syrofenicji. Potem – do Jerozolimy, nie wiem, jaką drogą...»

«Odszukam Cię, a jutro będę w Tarichei, żeby stwierdzić, czy jesteś tak samo wymowny, jak mądry.»

Wreszcie odchodzi.

Niewiasty są w atrium i rozmawiają z Piotrem o śmierci Jana. Ale przybyli także ci, którzy poszli do miasta uprzedzić, że nazajutrz rano Rabbi będzie w Tarichei. Wszyscy rozmawiają o biednym Janie, z ciekawości chcą się czegoś dowiedzieć.

«On nie żyje, Synu!»

«Tak, osiągnął pokój» [– odpowiada Jezus.]

«Naprawdę przestał cierpieć» [– mówi Maryja.]

«Wyszedł ostatecznie ze swego więzienia.»

«Byłoby słuszniejsze, żeby tego ostatniego bólu nie cierpiał na wygnaniu.»

«Jedno oczyszczenie więcej» [– odpowiada Jezus.]

«O! Nie chciałbym dla siebie takiego oczyszczenia. Każde inne... ale nie – śmierć z dala od Nauczyciela!»

«A jednak... wszyscy tak umrzemy... Nauczycielu... zabierz nas ze Sobą!» – mówi Andrzej.

«Nie wiesz, o co prosisz, Andrzeju. To tutaj jest wasze miejsce, aż was wezwę. Ale posłuchajcie, co pisze Syntyka.

„Syntyka Chrystusa do Chrystusa Jezusa, pozdrowienie.

Człowiek, który przyniesie Ci te stronice, jest moim rodakiem. Przyrzekł mi szukać Cię, aż Cię znajdzie, zachowując sobie jako ostatnie miejsce Betanię, gdzie pozostawi list Łazarzowi, jeśli nie będzie Cię mógł nigdzie znaleźć. To ktoś, kto się podnosi, jak może, z wszelkiego zła, jakie zadał Rzym jemu i jego przodkom. Trzykrotnie Rzym ich dotknął, na różne sposoby, zawsze swoimi metodami. On mówi, ze swoim humorem Greka, że doi krowy Tybru, aby popluły je kozy Greków... To dostawca domu Legata i licznych domów rzymskich tego małego Rzymu, wielkiego miasta, króla Orientu. Dostarczał najpierw wyszukane potrawy bogatym. Potem udało mu się zdobyć – zręcznym sposobem służalczych podarunków, ukrywających nieprzejednaną nienawiść – stanowisko zaopatrzeniowca oddziałów na Wschodzie. Nie popieram jego sposobu postępowania, ale każdy ma swój. Ja wolałabym chleb wyżebrany na ulicach niż złotą szkatułę, jaką jemu daje ciemiężyciel. I tak będę zawsze działać, o ile inny motyw nie skłoni mnie do naśladowania Greka dla osiągnięcia mojego celu, bez korzyści dla mnie.

Ale w gruncie rzeczy to dobry człowiek i dobra jest jego małżonka oraz trzy córki i syn. Poznałam ich w małej szkole w Antygonei. A ponieważ matka była chora na początku wiosny, pielęgnowałam ją maścią i dzięki temu weszłam do ich domu. Wiele domów przyjęłoby mnie jako nauczycielkę haftu – domów szlacheckich i domów kupieckich – ale wolałam ten. Ale nie dlatego że mieszkają tam Grecy. Zaraz Ci to wyjaśnię.

Proszę Cię o cierpliwość wobec Zenona, nawet jeśli nie będziesz mógł pochwalić jego myślenia. Jest podobny do niektórych wysuszonych ziem, jak kwarc na powierzchni, ale wspaniałych pod twardą skorupą. Mam nadzieję, że uda mi się usunąć tę warstwę, ukształtowaną przez tyle cierpień, i odsłonić dobrą ziemię. Zenon byłby wielką pomocą dla Twego Kościoła. Jest znany. Ma kontakty z wieloma ludźmi w Azji Mniejszej i w Grecji, nie licząc Cypru, Malty i – aż po Iberię. Wszędzie ma krewnych i przyjaciół – Greków jak on i prześladowanych – a także żołnierzy z rzymskich oddziałów lub urzędników. Byliby bardzo przydatni któregoś dnia dla Twojej sprawy.

Panie, kiedy piszę, z jednego z tarasów domu widzę Antiochię, z jej przystaniami na rzece, pałac Legata na wyspie, jej ulice królewskie, jej mury z setkami potężnych wież. Gdy się odwracam, widzę szczyt Sulpiusza, górujący nade mną ze swoimi koszarami, i drugi pałac Legata. I tak ja – biedna kobieta, poddana, sama – znajduję się między dwoma przejawami rzymskiej potęgi. Ale one mnie nie przerażają. A nawet myślę, że czego nie zdoła spowodować gniew żywiołów i siła całego zbuntowanego ludu, to może uczynić słabość nie dająca oparcia: słabość pozorna, wzgardzona przez potężnych, będąca jednak siłą, gdyż posiada Boga – Ciebie.

Myślę i mówię Ci, że ta rzymska siła będzie siłą chrześcijańską, kiedy Cię pozna. To od bastionów pogańskiej rzymskości trzeba rozpocząć pracę. One bowiem zawsze będą panami świata, a chrześcijański Rzym będzie oznaczać chrześcijaństwo powszechne. Kiedy to nadejdzie? Nie wiem, ale czuję, że to nadejdzie. Dlatego też patrzę z uśmiechem na te świadectwa mocy rzymskiej, myśląc o dniu, kiedy oddadzą swe godła i siłę na służbę Króla królów. Patrzę na nie tak, jak się patrzy na przyjaciół, którzy jeszcze nie wiedzą, że nimi są, którzy zadadzą cierpienie przed pozyskaniem ich, ale – raz zdobyci – zaniosą Cię, zaniosą poznanie Ciebie aż po krańce świata.

Ja, biedna niewiasta, ośmielam się mówić do tych, którzy są moimi wielkimi braćmi w Tobie. Kiedy nastanie godzina zdobycia świata dla Twego Królestwa, nie trzeba będzie zaczynać od Izraela, zbyt zamkniętego w swym mojżeszowym rygoryzmie, zaostrzonym przez faryzeuszów i inne ugrupowania. Można by doznać klęski. Ale [trzeba zacząć] tutaj, od świata rzymskiego, od jego odgałęzień-macek, przez które Rzym dusi wszelką wiarę, wszelką miłość, wszelką wolność różniącą się od tego, czego on chce, w służbie jego spraw. To stąd trzeba będzie zacząć zdobywanie duchów dla Prawdy.

Ty to wiesz, Panie. Ale ja mówię dla braci, którzy nie mogą uwierzyć, że my, poganie, również dążymy do Dobra. To dla braci mówię, że pod pogańskim pancerzem znajdują się serca rozczarowane pogańską pustką. Brzydzą się one życiem prowadzonym dlatego, że tak dyktuje zwyczaj, czyli nienawiść, występek, zatwardziałość. Są duchy szlachetne, które nie wiedzą, gdzie znaleźć oparcie, gdzie nasycić swe dążenie do Dobra. Dajcie im Wiarę, która je zaspokoi, a umrą dla niej. Zaniosą ją daleko niczym pochodnię, jak to czynią helleńscy atleci występujący w zawodach.”»

Jezus składa pierwszy arkusz. Słuchacze komentują styl, moc myśli Syntyki i zastanawiają się, dlaczego nie jest już w Antygonei. W tym czasie Jezus rozwija drugą kartkę.

Piotr, który dotąd siedział, podszedł, jakby chciał lepiej słyszeć, i znowu staje na palcach. Spogląda, przysuwając się do Jezusa.

«Szymonie, jest tak ciepło, a ty Mnie tak przygniatasz – mówi Jezus z uśmiechem. – Wróć na miejsce. Czyżbyś nic nie słyszał?»

«Tak, słyszę. Ale nie widziałem, a teraz chcę widzieć, bo to od tej kartki zmieniłeś się i płakałeś... I to nie z powodu Jana... Wiedzieliśmy, że jest umierający...»

Jezus uśmiecha się, ale chcąc uniemożliwić Piotrowi rzucanie okiem na pismo, opiera się plecami o najbliższą kolumnę. Jezus nie dba o to, że oddala się od światła lampy, która, nie oświetlając już kartki, żywo rozjaśnia blaskiem Jego twarz.

Piotr chce patrzeć, żeby zrozumieć, dlatego przenosi taboret naprzeciw Jezusa i siada na nim, patrząc uważnie na oblicze Nauczyciela.

«”Jestem tak bardzo o tym przekonana, że – pozostawszy sama – opuściłam Antygoneę dla Antiochii, pewna, że mogę pracować więcej na tym terenie niż tam, gdzie Izrael jest panem. Tu bowiem, jak w Rzymie, wszystkie rasy stapiają się i mieszają... Ja, niewiasta, nie mogę udać się na podbój Rzymu. Chociaż jednak nie mogę udać się do tego miasta, to rzucam ziarno, zaczynając od najpiękniejszej córki tego miasta, która najbardziej w całym świecie przypomina swą matkę... Do ilu serc wpadnie? W ilu wyrośnie? W ilu zostanie przeniesione gdzie indziej, czekając na apostołów, żeby wykiełkować? Nie wiem. Nie próbuję odgadnąć. Działam. Ofiarowuję wszystko Bogu, którego poznałam. On syci mojego ducha i mój rozum, moją pracę. To w tego Boga wierzę: w Boga jedynego i wszechmogącego. Wiem, że On nie zawiedzie tego, kto ma dobrą wolę. To mi wystarcza i podtrzymuje moje wysiłki.

Nauczycielu: Jan umarł szóstego dnia przed Nonami w czerwcu, jak to określają Rzymianie, a w przybliżeniu – w nowiu Tammuz, według Hebrajczyków.

Panie... Po co mówić Ci to, o czym wiesz? Mówię to jednak przez wzgląd na braci. Jan umarł jako sprawiedliwy. Żeby wyrazić prawdę o jego cierpieniach, trzeba by rzec, że umarł jako męczennik.

Towarzyszyłam mu z całą litością, jaką może posiadać niewiasta, z całym szacunkiem, jaki się ma dla bohatera, z całą miłością, jaką się darzy brata. To jednak nie pomniejszyło cierpienia tak wielkiego, że ja – nie przez znużenie lub zniecierpliwienie, ale z powodu współczucia – błagałam Wiecznego, żeby go wezwał do pokoju. Jan mawiał: ‘Do wolności’.

Jakie słowa wychodziły z jego ust! Jakim sposobem człowiek, który upadł na samo dno – jak on mawiał – może rozwinąć w sobie mądrość tak świetlistą? O! Śmierć jest naprawdę tajemnicą, która odkrywa nasze pochodzenie, a życie jest dekoracją ukrywającą tajemnicę. Jest dekoracją bez żadnego wzoru, który możemy jednak zapisać tak, jak chcemy.

Jan zapisał wiele, nie wszystko jednak było piękne. Ostatnie pisma były najwspanialsze. Od mrocznego niskiego nieba – na którym się znajdowały szkice ludzkiego bólu i ludzkiej gwałtowności – jak mądry artysta przechodził do kresek coraz bardziej promiennych, ozdabiających cnotą jego chrześcijańskie życie, żeby zakończyć wszystko olśniewającą jasnością duszy zatraconej w Bogu.

Mówię Ci to, że on nie przemawiał, lecz wyśpiewywał swój ostatni poemat. Nie umarł, lecz wzniósł się. Nie umiałam rozróżnić, kiedy mówił człowiek, a kiedy duch dziecka Bożego.

Ty wiesz, Panie, że czytałam różne dzieła filozoficzne, szukając w nich pokarmu dla duszy związanej podwójnym łańcuchem: niewolnictwem i pogaństwem. Ale to były dzieła ludzi. Tutaj to nie były już ludzkie słowa, lecz słowa nadczłowieka, ducha królewskiego, czy raczej ducha na wpół Bożego.

Czuwałam nad tą tajemnicą. Nie zrozumieliby jej goszczący nas ludzie. Są dobrzy, ale to Izraelici w najszerszym i najpełniejszym znaczeniu tego słowa... A kiedy w ostatnich pociągnięciach miłości Jan był już wyłącznie samą miłością, oddaliłam wszystkich i przyjęłam tylko ja sama to, o czym z pewnością wiesz...

Panie... ten człowiek nie żyje. ‘Wreszcie wyszedł z więzienia i przeszedł do wolności’, jak mawiał swoim cichym głosem w ostatnich dniach i ze spojrzeniem ogarniętym ekstazą, ściskając mi dłoń i odkrywając przede mną swymi słowami Raj. Ten mężczyzna umarł, ucząc mnie żyć, przebaczać, wierzyć, kochać. Umarł, przygotowując mnie na ostatnie chwile Twego życia.

Panie, wszystko wiem. W zimowe wieczory pouczał mnie o prorokach. Znam Pismo jak prawdziwa Izraelitka. Wiem jednak i to, czego Pismo nie określa...

Mój Nauczycielu i mój Panie... będę go naśladować! I pragnęłabym tej samej łaski, ale myślę, że większym bohaterstwem będzie nie prosić o nią i spełniać Twoją wolę...”»

Jezus składa kartkę i chce wyjąć trzecią.

«Nie, nie, Nauczycielu! – woła Piotr – Tak nie może być... Jest jeszcze coś innego. Kartka nie mogła się tak szybko skończyć! Nie czytasz wszystkiego! Dlaczego, Panie? Protestujcie! Syntyka napisała ten list bardziej do nas niż do Niego, a On nie czyta.»

«Nie nalegaj, Piotrze!» [– prosi Jezus.]

«Ależ tak, nalegam! Tak, nalegam! Widziałem, wiesz, że Twoje oko spojrzało nagle niżej i widziałem wyraźnie, że nie przeczytałeś ostatnich linijek. Nie będę miał spokoju dopóty, dopóki nie przeczytasz do końca tej kartki. Przedtem płakałeś!... I cóż? Czy w tym, co już przeczytałeś, było coś, nad czym trzeba by płakać? Tak, to smutne dowiedzieć się, że on umarł... ale czy podobna śmierć może wywołać łzy? Sądziłem, że miał złą śmierć, że utracił ducha... a tymczasem przeciwnie... Czytaj więc! Matko! Janie! Wy, którzy wszystko wyjednujecie!...»

«Posłuchaj go, Mój Synu, a jeśli nawet jest tam jakaś straszna nowina, wszyscy wypijemy ten kielich...» [– przyłącza się do prośby Piotra Maryja.]

«Niech się stanie, jak tego pragniecie...

„Znam Pismo jak prawdziwa Izraelitka. Wiem jednak i to, czego Pismo nie określa: że odtąd Twoja śmierć nie będzie zwlekać z wypełnieniem się, gdyż Jan nie żyje. Ty zaś obiecałeś mu krótki pobyt w Otchłani. On mi to powiedział. I powiedział mi również, że obiecałeś mu zabrać go, żeby nie poznał, jaki stopień może osiągnąć nienawiść Izraela do Ciebie. A przez to chciałeś mu przeszkodzić, żeby – z miłości do Ciebie – nie znienawidził tych, którzy będą Cię dręczyć. Teraz on nie żyje... Zatem Twoja śmierć jest bliska... Nie, [nie śmierć, lecz] życie... prawdziwe życie Twoją Nauką... Twoje życie w nas... Boskość w nas, po przywróceniu przez Twoją Ofiarę życia naszej duszy, Łaski, jedności z Ojcem, z Synem, z Duchem Świętym...

Nauczycielu, mój Panie, mój Królu, mój Boże... Silna jest moja pokusa czy raczej była silna, żeby teraz, gdy Jan spoczywa ze swym ciałem w grobie, a z duchem – w miejscu oczekiwania, przyłączyć się do Ciebie. Przybyć do Ciebie, żeby być z moimi siostrami-uczennicami, blisko Twego ołtarza. Ale ołtarze mają być przyozdabiane nie tylko ofiarą, lecz też girlandami dla uczczenia Boga – ku czci tego, który składa ofiarę. Składam mój wieniec z fiołków, wieniec oddalonej uczennicy, u stóp Twego ołtarza. Składam tam posłuszeństwo, pracę, ofiarę życia bez widzenia Ciebie i bez słyszenia Ciebie... Ach! To będzie bardzo ciężkie! To jest bardzo trudne teraz, kiedy zakończyły się Twe nadprzyrodzone rozmowy z Janem, których radości ja nie posiadam!... Panie, podnieś Swą rękę nad Twoją służebnicą, żeby potrafiła czynić jedynie Twoją Wolę i żeby umiała Ci służyć”...»

Jezus składa arkusz i patrzy na twarze słuchających Go. Pobledli, ale Piotr szepcze:

«Nie rozumiem, dlaczego płakałeś... Sądziłem, że tam było coś innego...»

«Płakałem, gdyż porównywałem żonobójcę, dawnego skazańca, i pogańską niewolnicę z wieloma Izraelitami» [– wyjaśnia Jezus.]

«Rozumiem! Jesteś zaniepokojony, bo widzisz, że Hebrajczycy są gorsi od pogan, a kapłani i przywódcy ludu – gorsi od galerników. Masz rację. Byłem głupi! Co to za niewiasta! Szkoda, że musiała się oddalić!...»

Jezus rozkłada trzecią kartkę.

«”...i żeby umiała naśladować Twego ucznia i brata, który jest już w pokoju, a doszedł do niego po wypełnieniu wszystkich oczyszczeń... dla Twojej chwały i żeby ulżyć Twoim cierpieniom.”»

«Ach! Nie! Dalej!» – Piotr podnosi się energicznie ze swego taboretu, zanim Jezus zdołał się oddalić. Widzi, że Jezus z pewnością nie czyta tego miejsca, na które on akurat patrzy. Pergamin sam się zwija, w miarę jak staje się swobodna jego górna część, dlatego też wiele linijek z górnej części kartki ukrywa się.

Jezus podnosi głowę i z twarzą bardziej łagodną niż smutną, spokojny, lecz bardzo stanowczy, odpycha apostoła i mówi mu:

«Piotrze, twój Nauczyciel wie, co dla ciebie jest dobre! Pozwól Mi dać ci to, co jest dla ciebie dobre...»

Piotr opada na krzesło. Jest bardzo poruszony tymi słowami, a jeszcze bardziej – błagalnym spojrzeniem Jezusa i łzą, która błyszczy już w Jego oczach, żeby zaraz spaść. Mówi [więc tylko]:

«Jestem posłuszny... Ale co mogło być w tym miejscu?!»

Jezus podejmuje na nowo lekturę:

«”A teraz, gdy powiedziałam o innych, mówię o sobie. Opuściłam Antygoneę po złożeniu Jana w grobie. Nie dlatego że byłam tam źle traktowana... ale uświadomiłam sobie, że to nie było moje miejsce. Czułam, że muszę to zrobić. Jak Ci powiedziałam, poznałam wiele rodzin, gdyż wiele przychodziło do nas. Wolałam zamieszkać z rodziną Zenona, bo to właśnie w tym środowisku mam zamiar pracować.

Pewna rzymska dama chciała mnie przyjąć we wspaniałym domu, blisko kolumnady Heroda. Pewna bardzo bogata Syryjka proponowała mi zajęcie nauczycielki w pracowni sukna, jaką jej mąż, z Tyru, założył w Seleucji. Prozelitka, wdowa, matka siedmiorga dzieci, mieszkająca w pobliżu mostu w Seleucji, chciała mnie mieć [jako kogoś, kto będzie] przypominał Jana, który był nauczycielem jej synów. Pewna rodzina greko-asyryjska, posiadająca sklepy na ulicy w pobliżu Cyrku, prosiła mnie, żebym przeniosła się do nich, bo w okresie igrzysk mogłabym się im przydać. W końcu nalegał też pewien Rzymianin, centurion uzdrowiony również przez balsam. Chciał, żebym była w jego domu. Myślę, że to żołnierz, który pozostał tu dla wypełnienia jakiejś funkcji.

Nie, ja nie chciałam ani bogaczy, ani kupców. Pragnęłam dusz greckich i rzymskich, bo czuję, że to przez nie ma się rozpocząć rozszerzanie się Twojej Nauki w świecie. I jestem w domu Zenona, na stokach Sulpiusza, blisko koszar. To twierdza opadająca groźnie ze zbocza. Pomimo swego wyglądu, tak mało pociągającego, jest więcej warta niż bogate pałace Onfolusza i Ninfeusza i mam tam przyjaciół. Należy do nich pewien żołnierz, który Cię zna, imieniem Aleksander. To proste serce dziecka, zamknięte w wielkim ciele żołnierza. I sam trybun, który niedawno przybył z Cezarei, posiada pod swą chlamidą prawe serce. W swej surowej prostocie Aleksander jest bliżej Prawdy. Ale i trybun Cię podziwia jako doskonałego retora, boskiego filozofa, jak mówi. Nie jest wrogi wobec Mądrości, nawet jeśli nie potrafi jeszcze przyjąć Prawdy. Ale zdobyć ich – ich samych oraz ich rodziny, ucząc ich trochę o Tobie – znaczy rzucić ziarno tego poznania na północ i na południe, na wschód i na zachód. Te oddziały bowiem są jak ziarno potrząsane w opałce lub jak plewy, które powiew wiatru – w naszym wypadku to cesarze i potrzeby imperium – rozsiewają we wszystkie strony.

Przyjdzie dzień, kiedy Twoi apostołowie rozpierzchną się po ziemi jak ptaki, które się zerwały do lotu. Będzie dla nich wielką pomocą, że znajdą w miejscach swego apostołowania jedną osobę, jedną jedyną, choćby tylko jedną, która wie, że Ty istniałeś. To z tą myślą leczę obolałe ciała dawnych gladiatorów i zranienia młodych. To dlatego nie unikam już rzymskich dam i znoszę tych, którzy zadawali mi ból... Wszystko. Dla Ciebie.

Jeśli się mylę, udziel mi rady dzięki Twej mądrości. Wiedz jedynie, ale o tym i tak wiesz, że moje błędy pochodzą z niezdolności, a nie ze złośliwości.

Panie, Twoja służebnica powiedziała Ci tak wiele... ale nic jeszcze o tym, co nosi w sercu. Ty, Panie, widzisz mojego ducha... Kiedy ujrzę Twoje oblicze? Kiedy ujrzę znowu Twoją Matkę, braci?... Życie jest snem, który przemija. Minie rozdzielenie. Będę w Tobie i z nimi. To będzie radość i wolność dla mnie, dla mnie także, jak dla Jana.

Upadam do Twoich stóp, mój Zbawicielu, pobłogosław mnie i daj mi Twój pokój. Maryi z Nazaretu, uczennicom, moim towarzyszkom, pokój i błogosławieństwo. Apostołom i uczniom, pokój i błogosławieństwo. Tobie, Panie, chwała i miłość.”

Skończyłem. Matko, chodź ze Mną. Wy czekajcie albo odpocznijcie. Nie wrócę. Zostanę na modlitwie z Moją Matką. Joanno, gdyby Mnie ktoś szukał, będę w altanie, nad jeziorem.»

Piotr odciąga Maryję na bok i mówi coś do Niej, głosem podnieconym, ale cichym. Maryja uśmiecha się i szepcze coś, potem idzie za Synem, który wszedł na ścieżkę ledwie widoczną w nocy.

«Czego chciał Szymon, syn Jony?» [– pyta Jezus.]

«Wiedzieć, Mój Synu. To dziecko... wielkie dziecko... Ale jest taki dobry.»

«Tak, jest bardzo dobry i prosił Ciebie, która jesteś samą dobrocią, żeby się dowiedzieć... Znalazł słaby punkt: Ciebie i Jana. Wiem o tym... Udaję, że nie wiem, ale wiem. Ale nie zawsze mogę ustępować, żeby go zadowolić... To nie było potrzebne, Jonatanie. Zostalibyśmy tu, nawet gdyby było całkiem ciemno» – mówi Jezus, widząc Jonatana, który biegnie ze srebrną lampą i stawia ją na stole. Na krzesłach w altanie rozkłada poduszki.

«To polecenie Joanny. Pokój Tobie, Nauczycielu.»

«I tobie.»

Zostają sami.

«Mówiłem, że nie zawsze mogę mu sprawiać przyjemność. Dziś wieczorem nie mogłem tego uczynić. Tylko Ty jedna możesz się dowiedzieć o tym, co przemilczałem. To dlatego chciałem, żebyś była ze Mną, a także po to, żebym i Ja mógł być z Tobą, Mamo... Pozostać z Tobą w ostatnie godziny przed rozstaniem się – to zgromadzić wielką i słodką siłę. Posiadam ją wtedy [w Sobie] w licznych godzinach samotności pośrodku świata, który Mnie nie rozumie lub rozumie źle. A pozostawać z Tobą w pierwszych godzinach po powrocie – to natychmiast odzyskiwać siłę w Twej słodyczy, po wszystkich tak wstrętnych i gorzkich kielichach, które piję w świecie...»

Maryja głaszcze Go nic nie mówiąc. Stoi obok siedzącego Jezusa. To Matka pocieszająca Syna. Ale On i Ją nakłania do tego, żeby usiadła, mówiąc: «Posłuchaj...»

I wtedy Maryja, siedząc naprzeciw Niego, staje się uczennicą wpatrującą się uważnie w usta Jezusa, Swego Nauczyciela.

«Syntyka pisze, mówiąc o Antiochii: „Nie zawsze potrafię rozróżnić, gdzie się kończy wola ludzi, a gdzie zaczyna się wola Boga, gdyż nie jestem mądra. Lecz to, co mnie tutaj przywiodło, było wolą silniejszą od mojego pragnienia, dlatego być może była to wola Boża. Pewne jest, że – bez wątpienia z łaski Nieba – kocham teraz to miasto, ze szczytami Kasjos i Aman czuwającymi nad nim z dwóch stron, i zielone wierzchołki czarnych gór, bardziej odległych, które przypominają mi bardzo moją utraconą ojczyznę. I zdaje mi się, że to pierwszy krok do powrotu do mojej ziemi. Ale nie jest to pierwszy krok pielgrzyma, który powraca tam, żeby umrzeć, lecz posłanniczki życia, która przychodzi dać życie tej, która była jej matką. Zdaje mi się, że to stąd, po wypoczynku, ponownie poderwę się do lotu jak jaskółka. Zdaje mi się, że nakarmiwszy się Mądrością, muszę wzlecieć tam, ku miastu, w którym ujrzałam światło i z którego chcę, chciałabym, wznieść się ku Światłości, kiedy dam mu Światłość, jaka została mi dana.

Wiem, że moi bracia w Tobie nie zgodziliby się z takim spojrzeniem. Oni jedynie dla siebie pragną Twojej Mądrości, ale mylą się. Pewnego dnia zrozumieją, że świat czeka, że świat, którym gardzą, będzie najlepszy. Ja im przygotowuję drogę. Nie tylko tutaj. [Robię to] dzięki tak licznie tu przebywającym, którzy się potem udają do innych krajów. I nie staram się wcale dowiedzieć, czy są poganami, czy prozelitami, czy Grekami, czy Rzymianami, czy przybyszami z innych kolonii Cesarstwa lub z Diaspory. Mówię, żeby rozbudzić pragnienie poznania Ciebie... Morze nie powstało z deszczu z jednej chmury, który spadł na ziemię. Powstało z chmur, niezliczonych chmur, które się wylewają na ziemię i płyną ku morzu. Ja będę chmurą, morzem będzie chrześcijaństwo. Chcę przyczynić się do powszechnego poznania Twojej osoby, żeby mieć udział w formowaniu morza chrześcijaństwa. Ja, Greczynka, potrafię mówić do Greków nie tyle dzięki językowi, ile – dzięki wspólnemu spojrzeniu... Ja, była rzymska niewolnica, potrafię pracować nad duchami, których czułe punkty znam. A przeżywszy pośród Hebrajczyków wiem, jak do nich podejść – szczególnie tutaj, gdzie prozelici są liczni. Jan umarł dla Twej chwały. Ja będę żyć dla Twojej chwały. Pobłogosław nasze duchy.”

A potem, dalej, mówi o śmierci Jana. Tam, gdzie nie pozwoliłem Szymonowi czytać, napisała: „Jan umarł, oczyściwszy się ze wszystkiego, przebaczając nawet tym, którzy przez swe zachowanie zabili go, którzy Ciebie zmusili do oddalenia go. Znam ich imiona, przynajmniej imię głównego z nich. Jan ujawnił mi je, mówiąc: ‘Zawsze się go strzeż. To zdrajca. On zdradził mnie, zdradzi także Jego i Jego towarzyszy. Ale przebaczam Iskariocie, jak On mu przebaczy. Tak wielka jest już otchłań, w której on leży, że nie chcę jej pogłębiać odmową przebaczenia mu tego, że mnie zabił przez oddalenie mnie od Jezusa. Jednak moje przebaczenie nie ocali go. Nic go nie ocali, bo to demon. Nie powinienem tego mówić ja, który byłem zabójcą. Jednak mnie uczyniła szalonym zniewaga. On natomiast występuje przeciw Temu, który go nie skrzywdził, i w końcu zdradzi Swego Zbawiciela. Ale przebaczam mu, bo dobroć Boża sprawiła, że jego nienawiść przyczyniła się do mojego dobra. Widzisz? Wszystko wynagrodziłem. Nauczyciel powiedział mi to wczoraj wieczorem. Wszystkiemu zadośćuczyniłem. Teraz wychodzę z więzienia, teraz naprawdę wychodzę z więzienia, teraz naprawdę wchodzę w wolność, uwolniony także od ciężaru wspomnienia grzechu Judasza z Kariotu wobec nieszczęśliwego, który przy swoim Panu odnalazł pokój.’

Ja także, za jego przykładem, przebaczam mu to, że mnie oderwał od Ciebie, od błogosławionej Matki, od sióstr – moich współuczennic. Przebaczam, że mi przeszkodził słuchać Ciebie, podążać za Tobą aż do śmierci, być obecną przy Twoim tryumfie Odkupiciela. Czynię to przez wzgląd na Ciebie, aby Cię uczcić i złagodzić Twoje cierpienia. Trwaj w pokoju, mój Panie. Imię hańby, która się znajduje w Twoich szeregach, nigdy nie wyjdzie z moich ust. Nie powiem też o tym, co usłyszałam przy Janie, kiedy jego ja rozmawiało z Twoją niewidzialną i uszczęśliwiającą Obecnością. Wahałam się, zastanawiałam, czy nie przybyć, żeby Cię ujrzeć przed przeprowadzeniem się do nowego domu. Odczuwałam jednak, że zdradziłby mnie wstręt do Iskarioty i że zaszkodziłabym Ci, gdybym się znalazła blisko Twoich wrogów. Złożyłam więc ofiarę z tej pociechy... Z pewnością i ta ofiara nie pozostanie bez owoców ani bez nagrody.”

Oto, Matko, [te słowa]. Czy mogłem je przeczytać Szymonowi?»

«Nie. Ani jemu, ani innym. W Moim bólu mam tę radość, że Jan umarł jako święty... Synu, módlmy się, żeby odczuł Naszą miłość i... żeby Judasz nie był hańbą... O! To straszne!... A jednak... przebaczymy...»

«Módlmy się...»

Wstają i modlą się w drżącym świetle lampy, osłonięci zwisającymi pędami roślin. Kipiel wód daje słyszeć swój rytmiczny oddech, uderzając falami o brzeg...


   

Przekład: "Vox Domini"