Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga IV - Trzeci rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
Napisane 15 listopada 1945. A, 6989-7008
«Czy nauczyciel jest z tobą?» – pyta stary Jonasz Judę Tadeusza, który wchodzi do kuchni.
Rozpalono już ogień, żeby podgrzać mleko i ogrzać pomieszczenie, gdyż jest nieco chłodno w pierwszych godzinach poranka. To koniec stycznia, jak sądzę, lub początek lutego. Poranek jest bardzo piękny, lecz chłód dokucza dość dotkliwie.
«Pewnie wyszedł, żeby się modlić. [– mówi Juda –] Często wychodzi o świcie, kiedy wie, że może być sam. Wkrótce powróci. Dlaczego mnie o Niego pytasz?»
«Pytałem też innych [– tłumaczy się Jonasz. –] Teraz się rozproszyli, żeby Go szukać, bo tam, na boku jest jakaś niewiasta z moją małżonką. To kobieta z wioski zza granicy. Naprawdę nie wiem, skąd się dowiedziała, że jest tu Nauczyciel, ale wie o tym i chce z Nim rozmawiać.»
«Dobrze, porozmawia z Nim. Być może to ta, która czeka na Niego z chorą córeczką. Jej duch przyprowadził ją tutaj...» [– zastanawia się Juda Tadeusz.]
«Nie. Ona jest sama, nie ma ze sobą dziecka. Znam ją dobrze, bo wioski sąsiadują ze sobą... i dolina należy do wszystkich. Poza tym myślę, że – chcąc służyć Panu - nie należy być okrutnym wobec sąsiadów, nawet Fenicjan. Mogę się mylić, ale...»
«To mówi też zawsze Nauczyciel, że trzeba mieć nad wszystkimi litość» [– zapewnia gospodarza apostoł.]
«On to czyni, prawda?»
«Tak» [– potwierdza Juda Tadeusz.]
«Annasz też mi to powiedział... nawet teraz, gdy Go źle traktują... Źle, zawsze źle...! W Judei jak i w Galilei... Wszędzie. Dlaczego Izrael jest tak zły dla swego Mesjasza? Mówię o największych pośród Izraela. Lud Go kocha...»
«Skąd wiesz o tych sprawach?»
«O! Ja żyję tutaj, daleko, ale jestem wiernym Izraelitą. Wystarczy, że idę do Świątyni na przepisane święta, a dowiaduję się o wszystkim, co dobre, i o każdym złu! A dobro zna się mniej niż zło, bo dobro jest pokorne i nie czyni rozgłosu. Korzystający z niego powinni je głosić, lecz niewielu jest wdzięcznych po otrzymaniu łask. Człowiek otrzymuje dobrodziejstwo i zapomina o nim... Zło, przeciwnie, brzmi jak trąby i roznosi swe słowa, nawet do uszu tych, którzy nie chcą słuchać. Wy, Jego uczniowie, nie wiecie, do jakiego stopnia w Świątyni obmawia się i oskarża Mesjasza? Uczeni w Piśmie udzielają już pouczeń wyłącznie na Jego temat. Wydaje mi się, że ułożyli księgę z lekcjami na temat tego, jak oskarżać Nauczyciela, oraz z czynami, które przedstawiają jako przyczyny uzasadniające oskarżenie Go. I trzeba mieć sumienie bardzo prawe, silne i wolne, żeby umieć wytrwać i osądzać mądrze. Czy On jest świadomy tych knowań?»
«Jezus zna je wszystkie, my zaś mniej lub bardziej jesteśmy na bieżąco. Jego jednak to nie wzrusza. Nadal wykonuje Swoją pracę, a liczba uczniów czy też wierzących rośnie z każdym dniem» [– wyjaśnia Juda Tadeusz]
«Oby Bóg zechciał, żeby wytrwali aż do końca! Ludzie jednak nie są stali w swoich myślach. On jest słaby... Oto Nauczyciel. Wraca do domu z trzema uczniami.»
I starzec wychodzi, a za nim – Juda Tadeusz, żeby oddać cześć Jezusowi, który kieruje się z godnością w stronę domu.
«Pokój niech będzie z tobą, dziś i zawsze, Jonaszu.»
«Chwała i pokój Tobie, Nauczycielu, na zawsze.»
«Pokój tobie, Judo. Czy Andrzej i Jan jeszcze nie wrócili?»
«Nie. Nie słyszałem nawet, kiedy wychodzili. Nikt [nie słyszał]. Byłem zmęczony i spałem jak zabity.»
«Wejdź, Nauczycielu. Wejdź. Powietrze jest chłodne dziś rano. W lesie musiało być bardzo zimno. Tutaj jest ciepłe mleko dla wszystkich.»
Piją mleko. Wszyscy, z wyjątkiem Jezusa, maczają w nim duże kawałki chleba. Nadchodzi Andrzej i Jan wraz z pasterzem Annaszem.
«Ach, jesteś tutaj? Wracaliśmy, chcąc już powiedzieć, że Cię nie znaleźliśmy...» – woła Andrzej. Jezus wita się z trzema i dodaje:
«Szybko, zjedzcie coś i odchzimy, bo przed wieczorem chcę być przynajmniej u stóp góry Akzib. Dziś wieczorem rozpoczyna się szabat.»
«A... moje owce?» [– zagaduje pasterz.]
Jezus uśmiecha się i odpowiada:
«Będą zdrowe po Moim błogosławieństwie...»
«Ale mam je po wschodniej stronie góry! A Ty z powodu tej niewiasty idziesz na zachód...» [– martwi się pasterz]
«Pozwól Bogu działać, a On o wszystko się zatroszczy» [– uspokaja go Jezus.]
Po skończeniu posiłku apostołowie wychodzą, żeby zabrać torby i odejść.
«Nauczycielu... jest tam ta niewiasta... nie wysłuchasz jej?»
«Nie mam czasu, Jonaszu. Droga jest długa i przyszedłem przecież do owiec z Izraela. Żegnaj, Jonaszu. Niech Bóg ci wynagrodzi za twoją miłość. Moje błogosławieństwo jest nad tobą i nad wszystkimi twoimi krewnymi. Chodźmy.»
Starzec jednak zaczyna krzyczeć do utraty tchu:
«Dzieci! Niewiasty! Nauczyciel odchodzi! Chodźcie tu!»
I jak pisklęta rozproszone po stodole przybiegają na krzyk przyzywającej je matki - kury, tak teraz ze wszystkich miejsc domu zbiegają się niewiasty i mężczyźni. Jedni już byli zajęci swą pracą, inni jeszcze na wpół zaspani. Dzieci nie są jeszcze całkiem ubrane, uśmiechają się swymi ledwie przebudzonymi buziami... Wszyscy tłoczą się wokół Jezusa, który stoi pośrodku klepiska. Matki owijają dzieci swymi szatami, żeby je uchronić przed chłodem, albo trzymają w ramionach, aż służąca nadbiegnie z ubrankami, które szybko im ubierają.
[por. Mt 15,21-28; Mk 7,24-30] Ale oto przybiega też niewiasta, która nie jest z tego domu. Biedna niewiasta, we łzach, zawstydzona... Idzie zgięta, niemal się czołga. Kiedy dochodzi do grupy znajdującej się wokół Jezusa woła:
«Miej litość nade mną, o Panie, Synu Dawida! Moją córeczkę dręczy demon, który każe jej wykonywać wstydliwe rzeczy. Miej litość, bo tak wiele cierpię i jestem z tego powodu w pogardzie u wszystkich... jakby moja córka była odpowiedzialna za to, co czyni... Zmiłuj się, Panie! Ty wszystko możesz. Podnieś głos i rękę, rozkaż duchowi nieczystemu wyjść z [mojej córki] Palmy. Mam tylko to dziecko i jestem wdową... O! Nie odchodź! Litości!...»
Istotnie, Jezus [zamierza odejść]. Skończył błogosławić członków rodziny i napomniał dorosłych z powodu tego, że wyjawili Jego przybycie. Oni zaś tłumaczą się, mówiąc:
«Nie mówiliśmy o tym. Uwierz nam, Panie!»
Jezus odchodzi, ujawniając niewytłumaczalną twardość wobec ubogiej niewiasty, która wlecze się na kolanach, wyciągając błagalnie ramiona, zasapana. Mówi:
«To ja, ja Cię widziałam wczoraj, gdy przechodziłeś przez potok, i usłyszałam, że mówili do Ciebie ‘Nauczycielu’. Szłam za wami przez zarośla i słyszałam ich rozmowy. Zrozumiałam, że Ty jesteś... I dziś rano przybyłam, gdy było jeszcze ciemno, żeby tu czekać na progu, jak piesek, aż do chwili gdy Sara wstanie i otworzy mi drzwi. O! Panie, litości! Litości! Nad matką i nad dzieckiem!»
Ale Jezus idzie szybko, głuchy na wszelkie wołanie. Domownicy mówią do kobiety: «Pogódź się z tym! On nie chce cię wysłuchać. Powiedział: przyszedł do tych, którzy są z Izraela...»
Ona jednak wstaje, zrozpaczona i pełna wiary zarazem, i odpowiada: «Nie. Będę Go tak długo prosić, aż mnie wysłucha.»
I idzie za Nauczycielem, nie ustając w wykrzykiwaniu swych błagań, które przyciągają na progi domów w wiosce wszystkich, którzy się przebudzili. Teraz udają się za nią – tak samo jak ci z domu Jonasza – żeby zobaczyć, jak się to skończy.
Apostołowie w tym czasie spoglądają na siebie zaskoczeni i szepczą: «Dlaczego On tak postępuje? Nigdy tak nie robił!...»
Jan się odzywa:
«Przecież w Aleksandroszenie uzdrowił tych dwoje...»
«Ale oni byli prozelitami...» – odpowiada Tadeusz.
«A czy ją teraz uzdrowi?»
«Ona też jest prozelitką» – mówi pasterz Annasz.
«O! Ileż razy uzdrawiał też pogan i bałwochwalców! Tę małą Rzymiankę, pamiętasz?...» – mówi Andrzej, który nie potrafi się uspokoić, widząc twardość Jezusa wobec niewiasty kananejskiej.
«Ja wam powiem, dlaczego – woła Jakub, syn Zebedeusza – To dlatego, że Nauczyciel jest rozgniewany. Jego cierpliwość dochodzi do kresu wobec tak wielu ataków ludzkiej złośliwości. Czy nie widzicie, jak On się zmienił? On ma rację! Odtąd będzie dawał Siebie tym, których zna. I dobrze robi!»
«Tak. Tylko na razie ona idzie za nami i krzyczy. A za nią - tłum ludzi. On chce przejść nie zauważony, tymczasem znalazł sposób na przyciągnięcie uwagi nawet drzew...» – narzeka Mateusz.
«Chodźmy Mu powiedzieć, żeby ją odesłał... Spójrzcie na ten piękny pochód, który idzie za nami! Jeśli tak dojdziemy do drogi konsularnej, zrobi się gorąco! A jeśli On jej nie odprawi, ona od nas nie odstąpi...» – mówi rozzłoszczony Tadeusz, który coraz częściej odwraca się i mówi do kobiety: «Milcz i odejdź!»
Podobnie Jakub, syn Zebedeusza. Ale na niewieście nie robią wrażenia groźby ani nakazy. Nie przestaje błagać.
«Chodźmy powiedzieć Nauczycielowi, żeby ją przegonił, jeśli nie chce jej wysłuchać. To nie może tak dłużej trwać!» – stwierdza Mateusz.
Andrzej szepcze: «Biedna!...»
A Jan nie przestaje powtarzać:
«Nie rozumiem... ja tego nie rozumiem...»
Jan jest wstrząśnięty sposobem postępowania Jezusa.
Przyśpieszyli teraz kroku i zrównali się z Nauczycielem, który idzie tak szybko, jak gdyby był ścigany.
«Nauczycielu! Odpraw tę kobietę! To zgorszenie! Ona krzyczy za nami! Sprawia, że wszyscy nas zauważają! Na drogę wychodzi coraz więcej ludzi... i wielu idzie za nią. Powiedz jej, żeby odeszła.»
«Wy jej to powiedzcie. Ja już jej mówiłem.»
«Ona nas nie słucha. Chodźmy! Powiedz jej to Ty... surowo.»
Jezus zatrzymuje się i odwraca się. Niewiasta bierze to za znak łaskawości i przyspiesza kroku. Podnosi głos już i tak donośny, a jej twarz blednie, bo rośnie nadzieja.
«Milcz, niewiasto, i wracaj do siebie! Powiedziałem ci już: “Przyszedłem do owieczek z Izraela”, żeby uzdrawiać chore i szukać tych spośród nich, które się zgubiły. Ty nie jesteś z Izraela.»
Ale niewiasta jest już u Jego stóp i całuje je, oddając Mu cześć. Ściska Jego kostki jak topielec, który natrafił na skałę, na której się chroni, i jęczy:
«Panie, przyjdź mi z pomocą! Ty to możesz, Panie. Rozkaż demonowi, Ty, który jesteś święty... Panie, Panie, Ty jesteś Panem wszystkiego, łaski i świata. Wszystko jest Ci poddane, Panie. Ja wiem o tym. Wierzę w to. Weź więc to, co jest w Twojej mocy, i posłuż się tym dla [dobra] mojej córki.»
«Nie jest dobrze brać chleb dzieciom z własnego domu i rzucać go psom na ulicy» [– mówi do niej Jezus.]
«Ja w Ciebie wierzę. A wierząc stałam się – z psa ulicznego – psem domowym. Powiedziałam Ci: przyszłam przed świtem położyć się na progu domu, w którym przebywałeś. Gdybyś wyszedł z tamtej strony, potknąłbyś się o mnie. Ale wyszedłeś z drugiej strony i nie widziałeś mnie. Nie widziałeś tego biednego udręczonego psa, złaknionego Twej łaski. A on czekał, żeby pełzając wejść tam, gdzie przebywałeś, żeby pocałować Twoje stopy, prosić Cię, byś mnie nie przeganiał...»
«Nie jest dobrze rzucać chleb dzieci psom...» – powtarza Jezus.
«A jednak psy wchodzą do izby, w której pan je ze swoimi dziećmi, i jedzą to, co spada ze stołu lub resztki, które podają im domownicy. Jedzą to, co już nie jest im do niczego potrzebne. Nie proszę Cię, żebyś mnie potraktował jak córkę i żebyś mi pozwolił zasiąść przy Twoim stole. Ale daj mi przynajmniej okruszyny...»
Jezus uśmiecha się. O! Jakże Jego twarz przemienia się w tym radosnym uśmiechu!...
Ludzie, apostołowie, niewiasta, patrzą z podziwem... odczuwając, że coś się wydarzy. I Jezus mówi:
«O, niewiasto! Wielka jest twoja wiara. I pocieszasz nią Mojego ducha. Idź więc, i niech ci się stanie, jak chcesz. W tej chwili demon opuścił twoją córeczkę. Idź w pokoju. I jak z zagubionego psa potrafiłaś chcieć być psem domowym, tak umiej w przyszłości być córką, która zasiądzie przy stole Ojca. Żegnaj.»
«O, Panie! Panie! Panie!... Chciałabym biec, żeby ujrzeć moją drogą córkę Palmę... Chciałabym też zostać z Tobą i iść za Tobą! Błogosławiony! Święty!»
«Idź, idź, niewiasto. Odejdź w pokoju.»
Jezus podejmuje na nowo drogę, a kobieta kananejska, bardziej zwinna niż dziecko, oddala się biegiem, a za nią – tłum ciekawy ujrzenia cudu...
«Ale dlaczego, Nauczycielu, pozwoliłeś, że Cię tak długo prosiła, żeby ją w końcu wysłuchać?» – pyta Jakub, syn Zebedeusza.
«Z powodu ciebie i was wszystkich. To nie jest klęska, Jakubie. Tutaj nie zostałem tylko przegoniony, wyśmiany, przeklęty... Niech to podniesie waszego przygnębionego ducha. Miałem już dziś Mój najsłodszy pokarm. Błogosławię za to Boga. A teraz chodźmy znaleźć tę drugą [kobietę], która potrafi wierzyć i czekać z niezachwianą wiarą.»
«A moje owce, Panie? Wkrótce będę musiał pójść inną drogą niż Twoja, żeby dojść do mojego pastwiska...»
Jezus uśmiecha się, ale nie odpowiada.
Teraz dobrze się idzie, gdyż słońce ogrzewa powietrze i sprawia, że błyszczą szmaragdy nowych liści na drzewach i traw - na łąkach. Zamieniają jakby w oprawę klejnotu kielich każdego kwiatu z powodu kropli rosy, błyszczących na wielokolorowych płatkach polnych kwiatków. Jezus idzie naprzód, uśmiechnięty. I apostołowie, którzy nagle odzyskali odwagę, idą za Nim, uśmiechnięci...
Dochodzą do rozstaju dróg. Pasterz Annasz, udręczony, mówi:
«To tutaj muszę Cię opuścić... Zatem nie przyjdziesz uleczyć moich owiec? Ja też mam wiarę, jestem prozelitą... Czy chociaż obiecasz mi przyjść po szabacie?»
«O, Annaszu! Czy jeszcze nie pojąłeś, że twoje owce są zdrowe, od chwili kiedy podniosłem rękę w kierunku Lesemdan? Idź i ty, żeby ujrzeć cud i błogosławić Pana.»
Sądzę, że żona Lota, kiedy została zamieniona w słup soli, nie różniła się od pasterza. Zastygł stojąc, nieco pochylony, lecz z głową wzniesioną ku Jezusowi, żeby na Niego patrzeć, z ramionami nieco wyciągniętymi w powietrzu... Wydaje się posągiem. I można by pod nim napisać: “Błagający”. Ale potem prostuje się i upada na twarz, mówiąc:
«Bądź błogosławiony! Jesteś dobry! Święty!... Ale obiecałem Ci wiele pieniędzy, a tutaj mam zaledwie kilka drachm... Przyjdź, przyjdź do mnie po szabacie...»
«Przyjdę. Nie z powodu pieniędzy, lecz żeby cię jeszcze raz pobłogosławić za twoją prostą wiarę. Żegnaj, Annaszu. Pokój niech będzie z tobą.»
I rozstają się...
«I to również nie jest niepowodzeniem, przyjaciele! I tutaj też nie zostałem ośmieszony, przegoniony ani przeklęty!... Chodźmy! Pewna matka czeka na nas od wielu dni...»
I idą dalej. Zatrzymali się tylko na chwilę, żeby zjeść chleb, ser i napić się wody ze źródła... Słońce jest w zenicie, gdy widzą ukazujące się przed nimi rozdroże.
«Oto początek schodów Tyru, tam w głębi» – mówi Mateusz. I cieszy się, że największa część drogi już jest za nimi.
...I rzeczywiście, jest tam, oparta o rzymski kamień, jakaś niewiasta. U jej stóp, na materacyku, znajduje się dziewczynka siedmio- lub ośmioletnia. Kobieta rozgląda się we wszystkie strony. Patrzy w kierunku stopni w skałach, w stronę drogi do Ptolemaidy – tej, którą właśnie idzie Jezus. Od czasu do czasu pochyla się, żeby pogłaskać swe dziecko, potem płótnem zakrywa jego głowę przed słońcem, nogi zaś i ręce okrywa chustą...
«Oto niewiasta! Ale gdzie ona spała przez te dni?» – zastanawia się Andrzej.
«Być może w tym domu blisko rozstaju dróg. Nie ma innych domów w okolicy» – odpowiada mu Mateusz.
«Albo pod gołym niebem...» – mówi Jakub, syn Alfeusza.
«Nie. Z powodu dziewczynki, nie...» – odpowiada mu brat.
«O! [Czego się nie robi,] żeby otrzymać łaskę!...» – mówi Jan.
Jezus się nie odzywa, lecz jest uśmiechnięty. Idą jeden za drugim: trzech z jednej strony, trzech – z drugiej, z Nim pośrodku. Zajmują całą drogę. O tej porze nie ma na niej wędrowców, bo zajęci są jedzeniem tam, gdzie ich zastało południe.
Jezus uśmiecha się, wysoki i piękny pośrodku tego szpaleru. I zdaje się, że całe światło słońca jest skupione na Jego twarzy, tak jest rozpromieniony. Wydaje się wydzielać promienie.
Niewiasta podnosi głowę... Są teraz w odległości pięćdziesięciu metrów od niej. Być może Jezus, kierując na nią spojrzenie, przyciągnął jej uwagę, rozproszoną z powodu uskarżania się dziecka. Kobieta patrzy... podnosi ręce do serca, ruchem nieświadomym, wywołanym niepokojem. Gwałtownie wstaje.
Jezus uśmiecha się jeszcze bardziej. I ten promienny uśmiech, niewypowiedziany, musi tak wiele mówić niewieście, że opuszcza ją niepokój. Uśmiecha się, jakby już odczuwała swe przyszłe szczęście. Pochyla się, żeby wziąć na ręce dziecko. Podnosi dziewczynkę z materacyka, niesie w wyciągniętych ramionach, jakby ją ofiarowywała Bogu. Podchodzi, a kiedy jest już u stóp Jezusa, klęka i podnosi najwyżej, jak potrafi, leżącą dziewczynkę. Dziecko patrzy z zachwytem na bardzo piękne oblicze Jezusa. Niewiasta nie wypowiada ani jednego słowa. Cóż mogłaby powiedzieć głębszego niż to, co mówi całą swą postawą?...
A Jezus wypowiada tylko jedno słowo, małe, lecz potężne i błogosławiące, takie jak: “Fiat” Boga w stwarzaniu świata. [Mówi]:
«Tak...»
I kładzie dłoń na małej klatce piersiowej dziecka. Dziewczynka z krzykiem skowronka uwalnianego z klatki woła: «Mamusiu!»
I nagle siada, ześlizgując się na stopy. Całuje matkę, która, wyczerpana, chwieje się. Upadłaby w tył, tracąc przytomność z powodu zmęczenia oraz niepokoju, który nagle minął, i z radości przekraczającej siły jej serca, już osłabione przez tak wiele przeżytych cierpień. Jednak Jezus szybko ją podtrzymuje. Jego działanie jest bardziej skuteczne niż dziewczynki. Ta bowiem, obciążając swym ciężarem matczyne ramiona, nie pomagała jej w zachowaniu równowagi. Jezus pomaga usiąść kobiecie i przekazuje jej siły... I patrzy na nią.
Nieme łzy spływają po twarzy zmęczonej i zarazem szczęśliwej niewiasty. Potem przychodzą słowa:
«Dziękuję, mój Panie! Dziękuję i błogosławię! Moja ufność została ukoronowana... Tak długo na Ciebie czekałam... Ale teraz jestem szczęśliwa...»
Niewiasta, po zapanowaniu nad swym osłabieniem, ponownie upada na kolana, w adoracji. Przed sobą trzyma dziewczynkę, którą Jezus głaszcze. Wyjaśnia:
«Przed dwoma laty, z powodu zepsucia kości w plecach, zaczął się powolny paraliż, prowadzący do śmierci i wywołujący wielkie cierpienia. Pokazywaliśmy dziewczynkę lekarzom w Antiochii, w Tyrze, w Sydonie i nawet w Cezarei, w Paneasie. Wydaliśmy tak wiele pieniędzy na lekarzy i na lekarstwa, że musieliśmy sprzedać dom, jaki posiadaliśmy w mieście. Przenieśliśmy się do domu wiejskiego. Odprawiliśmy sługi z domu, żeby zatrzymać jedynie tych na wsi. Sprzedawaliśmy nasze produkty, które przedtem sami jedliśmy... I na nic się to zdało! Ujrzałam Ciebie. Wiedziałam, co czyniłeś w innych miejscach. Ufałam, że i dla siebie wyjednam Twoją łaskę... I mam ją! Teraz wracam do domu, lekka, radosna... i dam tę radość mojemu małżonkowi... mojemu Jakubowi... który mi wlał w serce nadzieję. Opowiadał mi o tym, co zdarzyło się dzięki Twojej mocy w Galilei i w Judei. O! Gdybyśmy się nie bali, że Cię nie odnajdziemy, przyszlibyśmy z naszą córeczką. Ale Ty jesteś stale w drodze!...»
«I chodząc, przyszedłem do ciebie... – mówi Jezus – Ale gdzie przebywałaś przez te dni?»
«W tym domu... Ale w nocy dziewczynka była tam sama. Jest tam pewna dzielna niewiasta, która zajmowała się nią zamiast mnie w nocy. Ja pozostawałam cały czas tutaj. Obawiałam się, że mogłabym się z Tobą nie spotkać, gdybyś przechodził nocą...»
Jezus kładzie jej rękę na głowie: «Jesteś dobrą matką. Bóg kocha cię z powodu tego. Widzisz, że we wszystkim ci dopomógł.»
«O, tak! Dobrze to czułam, kiedy tu szłam. Poszłam z domu do miasta, sądząc, że Cię tam znajdę. Byłam sama i bez pieniędzy. Potem, za radą tego człowieka, podążyłam aż tutaj. Dałam znać do domu i poszłam... i niczego mi nie zabrakło. Ani chleba, ani schronienia, ani siły.»
«Cały czas z tym ciężarem w ramionach? Czy nie mogłaś wynająć wozu?...» – dopytuje się zasmucony Jakub, syn Alfeusza.
«Nie. Dziewczynka zbytnio by cierpiała, śmiertelnie. To w ramionach swej mamy moja Joanna doszła do łaski.»
Jezus głaszcze je obydwie po głowach:
«Teraz idźcie i bądźcie zawsze wierne Panu. Niech Pan będzie z wami i niech będzie z wami Mój pokój.»
Jezus podejmuje na nowo marsz, drogą prowadzącą do Ptolemaidy. [Mówi do apostołów:]
«I to też nie jest klęską, przyjaciele. I tutaj też nie zostałem ani przegoniony, ani wyśmiany, ani przeklęty.»
Idąc bezpośrednią drogą, szybko doszli do kuźni, blisko portu. Rzymski kowal wypoczywa w słońcu, siedząc przy murze domu. Rozpoznaje Jezusa i pozdrawia Go. Jezus odpowiada na jego pozdrowienie i dodaje: «Czy pozwolisz Mi pozostać tutaj, żeby nieco wypocząć i zjeść trochę chleba?»
«Tak, Rabbi. Moja małżonka chciała Cię zobaczyć... bo powiedziałem jej o tym, co usłyszałem, kiedy przemawiałeś tutaj ostatnio. Estera jest Żydówką. Ale nie ośmieliłem Ci się o tym powiedzieć. Ja jestem Rzymianinem. Byłbym ją wysłał do Ciebie...»
«Zawołaj ją więc...»
I Jezus siada na ławce, która jest przy murze, podczas gdy Jakub, syn Zebedeusza, rozdziela chleb i ser... Wychodzi niewiasta w wieku około czterdziestu lat, zmieszana, purpurowa z zawstydzenia.
«Pokój niech będzie z tobą, Estero. Pragnęłaś Mnie poznać? Dlaczego?»
«Z powodu tego, co powiedziałeś... Rabini gardzą nami... kobietami, które poślubiły Rzymian... Ale ja wszystkie moje dzieci zaprowadziłam do Świątyni i chłopcy są wszyscy obrzezani. Powiedziałam o tym Tytusowi, kiedy chciał mnie poślubić... On jest dobry... Zawsze mi pozwala zajmować się dziećmi. Zwyczaje, obrzędy, wszystko tu jest hebrajskie!... Ale rabini, przewodniczący synagog przeklinają nas. Ty nie... Ty masz dla nas słowa litości... O! Czy wiesz, co to dla nas znaczy? To tak, jakbyśmy odczuły na nowo ramiona ojca i matki: [ramiona tych], którzy nas oddalili i przeklęli albo są wobec nas surowi... To tak, jakby się postawiło stopy w domu, który się opuściło i jakby się w nim nie czuło już obco... Tytus jest dobry. Podczas naszych świąt zamyka kuźnię, tracąc tak wiele pieniędzy, i idzie ze mną oraz z dziećmi do Świątyni. Mówi, że nie można żyć bez religii. On mówi, że jego [religią] jest rodzina i praca, jak przedtem było nią wypełnianie żołnierskiego obowiązku... Ale ja, Panie... chciałam Cię o jedną rzecz poprosić... Powiedziałeś, że ci, którzy idą za prawdziwym Bogiem, muszą nieco odjąć ze swego świętego zaczynu i włożyć do dobrej mąki, żeby ona w sposób święty fermentowała. Ja to uczyniłam z moim mężem. Usiłowałam przez te dwadzieścia lat, kiedy jesteśmy razem, pracować zaczynem Izraela nad jego dobrą duszą. Ale on nigdy nie podjął decyzji... Jest stary... Chciałabym, żeby był ze mną w przyszłym życiu... żebyśmy byli zjednoczeni przez wiarę, tak jak jesteśmy przez miłość... Nie proszę Cię o bogactwo ani o dobrobyt czy o zdrowie. To, co posiadamy, wystarcza nam. Niech Bóg będzie za to uwielbiony! Ale tego bym pragnęła... Módl się za mojego małżonka! Żeby należał do Boga prawdziwego...»
«Dobrze, otrzyma tę łaskę. Bądź tego pewna. Prosisz o coś świętego i otrzymasz to. Zrozumiałaś obowiązki niewiasty wobec Boga i wobec swego małżonka. Tak powinno być pośród wszystkich małżonków! Zaprawdę powiadam ci, że wielu powinno cię naśladować. Bądź taka nadal, a będziesz mieć radość z posiadania twego Tytusa u swego boku na modlitwie i w Niebie. Pokaż Mi swoje dzieci.»
Kobieta woła liczne dzieci.
«To Jakub, Judasz, Lewi, Maria, Jan, Anna, Eliza, Marek...»
Potem idzie do domu i powraca z dzieckiem, które kroczy jeszcze bardzo niepewnie, i z innym, które ma trzy miesiące.
«A to jest Izaak i najmniejsza – Judyta» – mówi, kończąc przedstawianie.
«Obfitość!» – mówi śmiejąc się Jakub, syn Zebedeusza.
A Juda woła: «Sześciu chłopców! I wszyscy obrzezani! I mają czyste imiona! Brawo!»
Niewiasta jest szczęśliwa i chwali Jakuba, Judasza i Lewiego. Mówi, że pomagają ojcu we wszystkie dni z wyjątkiem szabatu, czyli dnia, w którym Tytus pracuje sam, żeby umocować podkowy, wykonane wcześniej. Chwali też Marię i Annę, które pomagają swej mamie. Nie pomija też udzielenia pochwały czworgu najmłodszym, dobrym i nie kapryszącym.
«Tytus pomaga mi wychować dzieci. Był zdyscyplinowanym żołnierzem» – mówi, patrząc z miłością na męża. On zaś - oparty o futrynę, z jedną ręką na biodrze - wysłuchał wszystkiego, o czym mówiła jego żona, ze szczerym uśmiechem na twarzy. Teraz napełnia go duma na wspomnienie jego żołnierskich zasług. [Jezus mówi:]
«Bardzo dobrze. Dyscyplina wojskowa nie jest niemiła Bogu, gdy zwykły żołnierski obowiązek jest wypełniany po ludzku. Wszystko polega na tym, żeby być zawsze uczciwym moralnie w każdej pracy, żeby być zawsze cnotliwym. Ta dawniejsza karność, jaką przekazujesz swoim dzieciom, musi cię przygotować do wyższej służby: Bożej. Teraz opuszczamy cię. Mam akurat tyle czasu, żeby dojść do Akzib przed zmierzchem. Pokój z Tobą, Estero, i z całym domem. Wkrótce będziecie wszyscy należeć do Pana.»
Matka i dzieci klękają, Jezus zaś podnosi rękę w geście błogosławieństwa. Mężczyzna, jakby był ponownie żołnierzem Rzymu, staje na baczność jak przed cesarzem i żegna się na sposób rzymski.
I odchodzą... Po kilku metrach Jezus kładzie dłoń na ramieniu Jakuba, [mówiąc]:
«I jeszcze raz, czwarty dzisiaj, pozwalam ci zauważyć, nie poniosłem klęski. Nie zostałem przegoniony, wyszydzony, przeklęty... A teraz co powiesz?»
«Że jestem głupcem, Panie» – mówi gwałtownie Jakub, syn Zebedeusza.
«Nie. Ty i wy wszyscy jesteście jeszcze wciąż za bardzo tylko ludźmi i odczuwacie wszelkie wahania nastrojów [charakterystyczne dla] tego, kto jest opanowany przez naturę ludzką, a nie – przez ducha. Kiedy [w człowieku] duch jest panem, wtedy nie zmienia się on za każdym powiewem wiatru, który nie może być wciąż wonną bryzą... Gdy cierpi, nie gniewa się. Nie ustaję w modlitwie, żebyście doszli do tego panowania ducha. Wy jednak musicie Mi dopomóc przez wasz wysiłek... Oto wędrówka skończona. W tym czasie zasiałem to, co jest potrzebne, żeby przygotować pracę na czas, kiedy to wy będziecie ewangelizatorami. Teraz możemy iść na spoczynek szabatowy ze świadomością spełnienia naszego obowiązku. I poczekamy na innych... Potem będziemy szli... jeszcze... wciąż... aż wszystko zostanie dokonane...»