Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga III - Drugi rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
91. CHORA NA KRWOTOK I CÓRKA JAIRA
Napisane 11 marca 1944. A, 2281-2293
Wizja zaczęła się w chwili, gdy się modliłam, bardzo wyczerpana i zasmucona, a więc w okolicznościach w ogóle nie sprzyjających, żebym sama zaczęła rozmyślać o podobnych sprawach. Jednak wyczerpanie fizyczne i umysłowe oraz troski rozproszyły się, gdy tylko ujrzałam mojego Jezusa. Zapisuję.
[por. Mt 9,18n; Mk 5,21n; Łk 8,40n] Jezus znajduje się na nasłonecznionej i zakurzonej drodze, stykającej się z brzegami jeziora. Idzie w kierunku osady, otoczony wielkim tłumem, który z pewnością Go oczekiwał. Tworzą ścisk wokół Niego, choć apostołowie rozdzielają kuksańce, aby mógł przejść, i podnoszą głos, chcąc wymóc na tłumie rozstąpienie się nieco.
Jezus jednak nie przejmuje się tym zamętem. Przewyższając o głowę otaczający Go i napierający na Niego zewsząd tłum, spogląda z łagodnym uśmiechem, odpowiada na pozdrowienia, głaszcze jakieś dziecko, któremu udaje się wśliznąć pomiędzy dorosłych i podejść do Niego, kładzie ręce na głowach dzieci podnoszonych przez matki pad głowami ludzi po to, żeby je dotknął. Cały czas powoli i cierpliwie idzie pośrodku tego zgiełku i stałego napierania, które kogoś innego już by poirytowało. Jakiś męski głos krzyczy: «Zróbcie przejście! Zróbcie przejście!»
To głos zatroskany, który wielu musi rozpoznawać i szanować, jako należący do osoby wpływowej, bo tłum – rozstępując się z trudem, tak wielki jest ścisk – pozwala przejść mężczyźnie w wieku około pięćdziesięciu lat. Ubrany jest w szatę długą i powiewającą. Głowę ma okrytą białą chustą. Jej poły spadają wzdłuż twarzy i szyi. Doszedłszy do Jezusa upada Mu do stóp i mówi:
«O! Nauczycielu, dlaczego tak długo Cię nie było? Moja córeczka jest tak bardzo chora. Nikt nie może jej uleczyć. Ty jeden, Ty jesteś nadzieją moją i jej matki. Chodź, Nauczycielu. Oczekiwałem Cię z nie kończącym się lękiem. Chodź, chodź szybko. Moje jedyne dziecko właśnie umiera...» – płacze.
Jezus kładzie rękę na głowie zapłakanego mężczyzny – na głowie pochylonej, którą wstrząsa łkanie – i odpowiada mu:
«Nie płacz. Miej wiarę. Twoja córeczka będzie żyła. Chodźmy do niej. Wstań! Chodźmy!»
Jezus wypowiada te dwa ostatnie słowa tonem rozkazującym. Najpierw był Pocieszycielem, teraz jest Panującym, który przemawia. Udają się w drogę. Jezus ma u boku płaczącego ojca. Trzyma go za rękę. Kiedy silniejszy szloch wstrząsa biednym mężem, widzę Jezusa, który spogląda nań i ściska mu rękę. Nie robi nic innego, lecz jakaż siła musi napływać do duszy czującej, jak Jezus ją traktuje! Wcześniej na miejscu ojca był Jakub, lecz Jezus skłonił go do ustąpienia miejsca biednemu ojcu. Piotr idzie z drugiej strony. Jan jest u boku Piotra i usiłuje wraz z nimi stawić czoła tłumowi. Z drugiej strony to samo robi Jakub i Iskariota, kroczący przy zapłakanym ojcu. Część apostołów idzie przodem, część z tyłu, za Jezusem. Ale potrzebni byliby też inni! Zwłaszcza trzem z tyłu, wśród których widzę Mateusza, gdyż nie udaje im się utrzymać naporu na żywy mur. Kiedy jednak krzyczą trochę za mocno i bliscy są znieważenia wścibskiego tłumu, Jezus odwraca głowę i mówi łagodnie: «Pozwólcie im, to Moje dzieci!...»
W pewnej jednak chwili [Jezus] odwraca się gwałtownie, puszcza rękę ojca i zatrzymuje się. Odwraca nie tylko głowę, lecz odwraca się całym ciałem. Wydaje się jeszcze wyższy, bo przyjął postawę królewską. Twarz i spojrzenie stały się surowe, badawcze. Obserwuje tłum. Jego oczy połyskują jak błyskawice, nie wyrażając jednak twardości, lecz majestat:
«Kto Mnie dotknął?» – pyta.
Nikt nie odpowiada.
«Kto Mnie dotknął, powtarzam» – mówi z naciskiem Jezus.
«Nauczycielu – odpowiadają uczniowie – czy nie widzisz, jak tłum zewsząd napiera na Ciebie? Wszyscy Cię dotykają, pomimo naszych wysiłków.»
«Kto Mnie dotknął, żeby otrzymać cud, o to pytam. Odczułem, że cudowna moc wyszła ze Mnie, bo jedno serce prosiło z wiarą. Co to za serce?»
Jezus, mówiąc [te słowa], spuszcza wzrok dwa lub trzy razy na niską niewiastę, w wieku około czterdziestu lat, bardzo nędznie odzianą i o twarzy bardzo wyniszczonej, która usiłuje ukryć się w tłumie: chce, żeby tłum ją wchłonął. To spojrzenie musi ją palić tak, że uświadamia sobie, iż się nie wymknie. Powraca więc i rzuca się do Jego stóp, z twarzą niemal w prochu, z rękami wyciągniętymi do przodu, którymi jednak nie ośmiela się dotknąć Jezusa.
«Przebacz! To ja. Byłam chora. Przez dwanaście lat chorowałam! Wszyscy się ode mnie odsuwali. Mąż mnie opuścił. Wydałam wszystko, co posiadałam, aby mnie nie uznawano za pozbawioną czci, ażebym żyła jak wszyscy. Nikt jednak nie mógł mnie wyleczyć. Widzisz, Nauczycielu? Przedwcześnie się postarzałam. Moje siły odeszły wraz z niewyleczalnym upływem [krwi], a z nim mój pokój. Mówiono mi, że Ty jesteś dobry. Człowieka, który mi o tym powiedział, wyleczyłeś z trądu i on – który widział przez tak wiele lat, jak ludzie przed nim uciekali – nie odczuwał wobec mnie odrazy. Nie ośmieliłam się o tym powiedzieć. Wybacz! Pomyślałam, że jeśli Cię dotknę, będę zdrowa. Lecz Cię nie zanieczyściłam. Zaledwie musnęłam brzeg Twej szaty – tam, gdzie dotyka ona ziemi... brudu ziemi... Ja też jestem brudem... Ale jestem uzdrowiona. Bądź błogosławiony! W chwili, gdy dotknęłam Twego płaszcza, moja dolegliwość ustąpiła. Stałam się ponownie jak wszystkie niewiasty. Ludzie nie będą mnie już unikać. Mój mąż, dzieci, krewni będą mogli ze mną przebywać, będę mogła ich głaskać. Będę pożyteczna w swoim domu. Dziękuję, Jezu, dobry Nauczycielu. Bądź na wieki błogosławiony!»
Jezus patrzy na nią z nieskończoną dobrocią. Uśmiecha się do niej i mówi:
«Idź w pokoju, córko. Twoja wiara cię uzdrowiła. Bądź całkowicie uzdrowiona. Bądź dobra i szczęśliwa. Idź.»
[por. Mt 9,23n; Mk 5,35n; Łk 8,49n]
Gdy jeszcze mówi, przybywa jakiś mężczyzna. Sądzę, że to sługa. Zwraca się do ojca, który przez cały czas trwał w postawie poszanowania, choć jak ktoś stojący na rozżarzonych węglach.
«Twoja córka umarła. Już nie trzeba trudzić Nauczyciela. Oddała ducha i niewiasty wyśpiewują już lamentacje. Matka wysłała mnie, żebym ci to powiedział, i prosi, abyś zaraz przybył.»
Biedny ojciec wydaje jęk. Podnosi ręce do czoła i ściska je, naciskając oczy, i zwija się, jakby go uderzono. Jezus, który tak uważnie słuchał niewiasty i odpowiadał jej, że wydawał sisię nic nie słyszeć ani nic nie widzieć, teraz odwraca się. Kładzie rękę na pochylonych ramionach biednego ojca. [Mówi:]
«Mężu, powiedziałem ci: “miej wiarę”. Powtarzam ci: “wierz”. Nie lękaj się. Twoja córeczka będzie żyła. Chodźmy do niej.»
I udaje się w drogę, trzymając mocno przyciśniętego do siebie zdruzgotanego mężczyznę. Tłum w obliczu tego bólu i łaski, która już nadeszła, zatrzymuje się onieśmielony, rozstępuje się, pozwala przejść swobodnie Jezusowi i Jego [uczniom], a potem idzie za nimi – jakby smuga za przechodzącą Łaską.
Idą tak koło sto metrów, być może więcej – nie umiem tego ocenić – i wchodzą coraz bardziej w głąb osady. Przed pięknym z wyglądu domem widać skupisko ludzi. Komentują głośno wydarzenie, odpowiadając przenikliwym krzykiem na ostre odgłosy dochodzące z wnętrza domu przez otwarte na oścież drzwi. To krzyki przenikliwe, wysokie, utrzymywane na jednej nucie. Wydaje się, jakby dyrygował nimi jeden głos wyższy, który wznosi się samotnie. Odpowiada mu grupa głosów słabszych, potem zaś inny chór głosów silniejszych. To zgiełk, który mógłby doprowadzić do śmierci kogoś, kto jeszcze żyje. Jezus nakazuje Swoim [uczniom], żeby pozostali przed wejściem, a przywołuje Piotra, Jana i Jakuba. Z nimi wchodzi do domu, trzymając wciąż silnie ramię ojca zalanego łzami. Wydaje się, jakby chciał wlać w niego tym uściskiem pewność, że On jest tutaj po to, żeby go uszczęśliwić. Płaczki... powiedziałabym raczej: “krzykaczki”, na widok głowy rodziny i Nauczyciela zdwajają wrzaski. Uderzają rękoma, poruszają tamburynami, potrząsają trójkątami i przy tym... akompaniamencie... wykonują swe lamentacje.
«Zamilknijcie – mówi Jezus – nie trzeba płakać. Dziewczynka nie umarła, lecz śpi.»
Niewiasty drą się jeszcze głośniej i niektóre wiją się po ziemi, drapią się, wyrywają sobie włosy (lub raczej udają to), aby pokazać, że istotnie urła. Muzycy i przyjaciele potrząsają głowami wobec złudzenia, jakiemu [– jak sądzą –] ulega Jezus. Uważają, że On się łudzi. Jezus jednak powtarza:
«Zamilknijcie!» – mówi to z taką mocą, że zgiełk, chociaż całkiem nie wygasa, staje się szmerem.
Idzie naprzód. Wchodzi do pokoiku. Na łóżku leży martwa dziewczynka: wychudzona, blada, już ubrana. Jej brunatne włosy starannie uczesano. Matka, po prawej stronie, płacze przy posłaniu i całuje małą woskową rękę umarłej. Jezus... jakże jest piękny w tej chwili! Widziałam Go takim niewiele razy! Podchodzi szybko, wydaje się ślizgać po podłodze, jakby w locie, tak spieszy się ku temu posłaniu.
Trzej apostołowie pozostają przy drzwiach, które zamykają przed nosami ciekawskich. Ojciec staje przy łóżku. Jezus przechodzi na lewą stronę, wyciąga lewą rękę i ujmuje nią małą rączkę umarłej, która poddaje się [bezwładna]. Dobrze widziałam. To lewa ręka Jezusa i lewa ręka dziewczynki. Podnosi prawą rękę. Otwartą dłoń ma na wysokości ramion, potem opuszcza ją jak ktoś, kto przysięga lub rozkazuje. Mówi: «Dziewczynko, mówię ci: wstań!»
Następuje chwila, w której wszyscy – z wyjątkiem Jezusa i umarłej – wstrzymują oddech. Apostołowie wyciągają szyje, żeby lepiej widzieć. Ojciec i matka przyglądają się swemu dziecku udręczonymi oczyma. Mija chwila. Potem oddech podnosi pierś umarłego dziecka. Lekki kolor barwi woskową twarz i zaciera siną barwę śmierci. Uśmiech maluje się na bladych wargach jeszcze przed otwarciem się oczu, jakby dziewczynka miała piękny sen. Jezus cały czas trzyma ją za rękę. Dziewczynka otwiera powoli oczy. Rozgląda się wokół siebie, jakby się właśnie obudziła. Najpierw dostrzega twarz Jezusa. On patrzy na nią Swymi wspaniałymi oczyma i uśmiecha się z dobrocią, co dodaje jej śmiałości. Ona także uśmiecha się do Niego.
«Wstań» – powtarza jej Jezus.
Ręką usuwa z posłania rzeczy, rozłożone na nim i obok, przygotowane do pogrzebu (kwiaty, opaski i itp.). Pomaga jej wstać. Trzymając ją cały czas za rękę, robi z nią pierwsze kroki.
«Dajcie jej teraz jeść – nakazuje – Jest zdrowa. Bóg wam ją zwrócił. Podziękujcie Mu i nikomu nie mówcie o tym, co zaszło. Wiecie, co się z nią stało. Uwierzyliście i zasłużyliście na cud. Inni nie mieli wiary. Daremnie usiłowalibyście ich przekonać. Tym, którzy zaprzeczają cudowi, Bóg się nie objawia. A ty, dziewczynko, bądź dobra. Żegnajcie! Pokój temu domowi» – [mówi Jezus] i zamyka za Sobą drzwi.
Wizja się urywa. Powiem ojcu, że dwa szczegóły ucieszyły mnie szczególnie. Gdy Jezus szuka w tłumie osoby, która Go dotknęła, oraz gdy stoi blisko małej umarłej, bierze ją za rękę i rozkazuje jej wstać. Pokój, poczucie bezpieczeństwa wstąpiły we mnie. To niemożliwe, żeby ktoś, kto jest litościwy jak On i tak potężny, nie miał litości nad nami i żeby nie zwyciężył Zła, które powoduje naszą śmierć. Jezus na razie nic nie komentuje ani nie mówi nic na inny temat. Widzi, że niemal umieram, i nie uważa za stosowne, żebym czuła się lepiej dziś wieczorem. Niech będzie, jak On chce. Jestem już dość szczęśliwa posiadając tę wizję.