Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

92. JEZUS I MARTA W KAFARNAUM

Napisane 27 lipca 1945. A, 5778-5798

Jezus z Piotrem i Janem, spoceni i zakurzeni, wchodzą do domu w Kafarnaum. Zaledwie weszli do ogrodu i kierują się w stronę kuchni, kiedy pan domu woła poufale:

«Jezu, powróciła ta dama, o której Ci mówiłem w Betsaidzie. Wróciła i szuka Ciebie. Powiedziałem, żeby na Ciebie zaczekała i zaprowadziłem ją do pokoju na górze.»

«Dziękuję, Tomaszu. Zaraz tam idę. Jeśli przyjdą inne osoby, niech tutaj zaczekają.»

Jezus szybko wspina się po schodach, nie zdejmując nawet płaszcza. Na tarasie, u szczytu schodów, stoi bez ruchu Marcela, służąca Marty.

«O! Nasz Nauczycielu! Moja pani jest tam, w środku. Czeka na Ciebie od bardzo wielu dni» – mówi niewiasta klękając, aby oddać cześć Jezusowi.

«Tak myślałem. Zaraz do niej idę. Niech cię Bóg błogosławi, Marcelo.»

Jezus podnosi zasłonę, która chroni [pomieszczenie] przed światłem [słońca]. Jest ono jeszcze silne, choć zbliża się zachód. Powietrze rozpala czerwień jakby ogromnego ogniska. Zdaje się, że białe domy Kafarnaum, które odbijają to światło, ogarniają płomienie. W izbie, blisko okna, siedzi Marta, całkiem zasłonięta i okryta płaszczem. Być może patrzy na skrawek jeziora, w którym zanurza swój nos porośnięte drzewami wzgórze. Może spogląda tylko we własne myśli... Z pewnością jest tak bardzo zamyślona, że nie słyszy lekkiego odgłosu kroków Jezusa, który do niej podchodzi. Zrywa się, gdy On się do niej odzywa.

«O! Nauczycielu!» – woła i upada na kolana z wyciągniętymi ramionami, jakby chciała prosić o pomoc. Potem pochyla się tak mocno, że dotyka czołem podłogi, i płacze.

«Ależ dlaczego? Chodź, wstań! Skąd ten wielki smutek? Czy masz Mi do przekazania wiadomość o jakimś nieszczęściu? Tak? Cóż więc? Byłem w Betanii. Wiesz? Tak? Otrzymałem tam dobre nowiny. A ty płaczesz... Cóż się stało?»

Jezus zmusza ją, żeby usiadła na krześle przysuniętym do muru i sam siada naprzeciw niej.

«Chodź, zdejmij ten welon i płaszcz, jak Ja to robię. Musisz się w nim dusić. Chcę ujrzeć oblicze zaniepokojonej Marty, ażeby rozwiać wszystkie chmury, które je zasłaniają.»

Marta jest posłuszna, ale wciąż we łzach. Widać jej poczerwieniałą twarz i opuchnięte oczy.

«A więc? Pomogę ci. Maria cię wezwała. Wiele płakała, chciała się o Mnie dowiedzieć wiele rzeczy. W takim stopniu myślałaś, że to jest dobry znak, że pragnęłaś, abym przybył i dokonał cudu. I Ja przyszedłem. A teraz?...»

«Teraz już nic, Nauczycielu! Pomyliłam się. To zbyt żywa nadzieja sprawia, że widzi się coś, czego nie ma... Kazałam Ci przybyć na darmo... Maria jest gorsza niż przedtem... Nie! Co ja mówię? To obelga, kłamię. Ona nie jest gorsza, bo nie chce już wokół siebie mężczyzn. Ona jest inna, lecz ciągle zła. Wydaje mi się szalona... Nie rozumiem jej. Przedtem przynajmniej ją rozumiałam. Ale teraz! Któż może ją pojąć teraz?»

I Marta płacze rozpaczliwie.

«No już, uspokój się i powiedz Mi, co ona robi? Dlaczego jest zła? Nie chce już wokół siebie mężczyzn, przypuszczam więc, że żyje w ukryciu swego domu. Czy tak? Tak? To dobrze, bardzo dobrze. Pragnęła cię przy sobie, jakby dla obrony przed pokusą tak powiedziałaś – dla przeszkodzenia grzesznym związkom. Chce przeszkodzić temu, co mogłoby doprowadzić do grzesznych związków. To znak dobrej woli.»

«Potwierdzasz to, Nauczycielu? Naprawdę sądzisz, że jest dobrze?»

«Ależ oczywiście. A pod jakim względem wydaje ci się zła? Opowiedz Mi, co robi...»

«No cóż... – Marta, uspokojona nieco pewnością Jezusa, mówi bardziej składnie – ...odkąd przybyłam, Maria nie wyszła już z domu ani z ogrodu, nawet nie wypłynęła łodzią na jezioro. Jej piastunka powiedziała mi, że już wcześniej nie wychodziła. Od Paschy zaczęła się jakby zmieniać. Jednakże przed moim przybyciem przychodziły jeszcze jakieś osoby zobaczyć się z nią i nie zawsze je odsyłała. Czasem wydawała polecenie, żeby nikogo nie wpuszczano, i wydawało się, że to jest stałe polecenie. Potem zdarzało się, że biła sługi, uniesiona niesłusznym gniewem, gdy posłyszawszy głosy gości biegła do sieni i widziała, że już odeszli. Od chwili mojego przybycia już się to nie zdarzało. Powiedziała mi w pierwszą noc to, co rozbudziło moją żywą nadzieję: “Przytrzymaj mnie, przywiąż mnie, nie pozwól mi więcej wychodzić, abym nie widziała nikogo, tylko ciebie i piastunkę. Jestem chora i chcę wyzdrowieć... A ci, którzy przychodzą do mnie lub którzy chcą, żebym do nich przychodziła, są jak bagna wywołujące gorączkę. Sprawiają, że jestem coraz bardziej chora. Są jednak tak piękni na zewnątrz, ukwieceni i rozśpiewani, pełni owoców o miłym wyglądzie, że nie potrafię się pohamować, bo jestem nieszczęśliwa... jestem nieszczęśliwa... Marto, twoja siostra jest słaba. Są tacy, którzy korzystają z mojej słabości. Sprawiają, że czynię rzeczy haniebne, na które jakaś cząstka we mnie się nie zgadza... Coś, co mi pozostaje po mamie, mojej biednej mamie...” i płakała, płakała.

Zatem ja tak się [wobec niej] zachowałam: łagodnie w godzinach, kiedy była bardziej rozsądna, stanowczo w chwilach, kiedy wydawała mi się dzikim zwierzęciem w klatce. Nigdy mi się nie przeciwstawiała. A nawet po chwili wielkiej pokusy przyszła do moich stóp i z głową na moich kolanach powiedziała: “Przebacz mi! Przebacz!” Zapytałam: “Co mam ci przebaczyć, siostro? Nie zadałaś mi bólu”. Ona odparła: “Bo przed chwilą albo wczoraj wieczorem, kiedy mi powiedziałaś: “Nie wyjdziesz stąd”, w moim sercu nienawidziłam cię, przeklęłam cię i pragnęłam twej śmierci”.

Czy ona Cię nie zasmuca, Panie? Może oszalała? Występek spowodował jej szaleństwo? Myślę, że jakiś kochanek dał jej napój miłosny, aby z niej uczynić niewolnicę rozwiązłości, i to uderzyło jej do głowy...»

«Nie, nie napój miłosny ani nie szaleństwo... To coś innego, ale mów dalej» [– odzywa się Jezus.]

«Wobec mnie była więc pełna szacunku i posłuszna. Także sług już nie traktowała źle. Jednakże od pierwszego wieczoru już więcej nie pytała o Ciebie. Nawet jeśli mówię o Tobie, ona zmienia temat rozmowy, po czym usuwa się na całe godziny na skałę, z której rozciąga się piękny widok na jezioro, i patrzy aż do oślepienia [jego blaskiem]. Pyta mnie za każdym razem, gdy przepływa łódź: “Czy sądzisz, że to łódź galilejskich rybaków?” Nigdy nie wypowiedziała Twego Imienia ani imion apostołów, jednak wiem, że myśli o nich i o Tobie, [jakim Cię widziała] w łodzi Piotra. Domyślam się, że myśli o Tobie, bo czasem, wieczorem, kiedy chodzimy po ogrodzie lub kiedy oczekujemy godziny udania się na spoczynek, ja – szyjąc, a ona – siedząc z założonymi rękoma, mówi mi: “ Zatem to tak trzeba żyć według nauki, za którą podążasz?” I czasem płacze, a innym razem wybucha sarkastycznym śmiechem, szaleńczym lub demonicznym.

Innym razem rozplata włosy, wciąż tak artystycznie uczesane, splata z nich dwa warkocze, wkłada jedną z moich szat, przychodzi do mnie z warkoczami opadającymi na plecy lub na piersi, wysoko zapięta, skromna, wyglądająca jak dziewczynka w tym ubraniu, z tymi warkoczami i z tym wyrazem twarzy. Mówi mi: “A więc to taka powinna się stać Maria?”. Czasem płacze, całując swe wspaniałe warkocze o grubości ramienia, spadające jej aż do kolan całe to jaśniejące złoto, które było chlubą mojej matki. Kiedy indziej znów przeciwnie: wybucha przeraźliwym śmiechem albo mówi mi: “Popatrz tylko, ja raczej odejdę z tego świata. Tak zrobię”. I zawiązuje sobie warkocze wokół szyi i ściska je tak mocno, że aż staje się fioletowa, jakby się chciała udusić. Innym razem wydaje mi się, że odczuwa silniej swe... ciało. Wtedy skarży się lub kaleczy. Znajdowałam ją, kiedy uderzała się okrutnie w brzuch, w piersi, drapała sobie twarz, uderzała głową o ścianę. Pytałam ją wtedy: “Po co to robisz?”, ona odwracała się do mnie wstrząsająca, okrutna ze słowami: “Aby rozerwać sobie wnętrzności i głowę. To rzeczy szkodzące, przeklęte, trzeba je zniszczyć. Niszczę się.”

Mówię jej o miłosierdziu Bożym, o Tobie... W istocie mówię o Tobie, mimo wszystko, jakby Maria była najwierniejszą z Twoich uczennic. Zapewniam Cię, że czasem odczuwam odrazę, by mówić wobec niej... Ona mi odpowiada: “Dla mnie nie może być miłosierdzia, ja przekroczyłam granice”. I wtedy, ogarnięta szałem rozpaczy, krzyczy kalecząc się do krwi: “Ale dlaczego? Dlaczego ja posiadam tego potwora, który mnie rozrywa, który mi nie daje spokoju, który mnie prowadzi do zła śpiewnym głosem?... A potem przyłączają się do niego głosy, które mnie przeklinają: głos ojca, mamy, wasze głosy... bo ty i Łazarz mnie przeklinacie... i Izrael mnie przeklina... i te głosy sprawiają, że staję się szalona...”

Kiedy ona tak mówi, ja jej odpowiadam: “Dlaczego myślisz o Izraelu, który jest tylko narodem, zamiast myśleć o Bogu? A skoro nie myślałaś wcześniej, zanim wszystko zdeptałaś, pomyśl teraz, żeby przejść ponad tym wszystkim i troszczyć się o coś innego niż o świat, to znaczy o Boga, o twego ojca, o matkę. Oni cię nie przeklną, jeśli zmienisz życie, lecz otworzą ci swe ramiona...” I ona słucha mnie, zamyślona, zaskoczona, jakbym jej opowiadała nierzeczywistą bajkę, a potem płacze... Lecz nie odpowiada. Czasem, przeciwnie, rozkazuje sługom, żeby przynieśli wina i przypraw korzennych. Pije i je to wszystko, i wyjaśnia: “To żeby nie myśleć”.

Teraz, odkąd wie, że jesteś nad jeziorem, mówi mi za każdym razem, kiedy zauważa, że idę do Ciebie: “Pewnego dnia ja także pójdę”, i śmieje się tym śmiechem, którym znieważa samą siebie. A na koniec oświadcza: “Przynajmniej oko Boga spocznie też na gnoju.” Ale ja nie chcę, żeby ona przyszła. I teraz, nim tu przyjdę, czekam, aż ona – zmęczona gniewem, winem, łzami, wszystkim – zaśnie, wyczerpana. Także dziś przyszłam tak, ażeby powrócić nocą, przed jej przebudzeniem. Oto moje życie... i teraz nie mam już więcej nadziei...» Łzy Marty, których nie powstrzymuje już pragnienie, ażeby wszystko po kolei przedstawić, płyną teraz ze zdwojoną siłą, jak przedtem.

«Czy pamiętasz, Marto, co ci powiedziałem pewnego razu? “Maria jest chora”. Ty nie chciałaś w to wierzyć. Teraz widzisz. Nazywasz ją szaloną. Ona sama uważa się za chorą na grzeszne gorączki. Ja mówię: chora z powodu demonicznego opętania. To zawsze jest chorobą. I te sprzeczności, te wybuchy, te łzy, ta rozpacz i pragnienie Mnie są fazami jej choroby, która bliska chwili wyleczenia przechodzi przez najbardziej ostry kryzys. Dobrze robisz, że jesteś dobra dla niej. Dobrze robisz, że jesteś cierpliwa. Dobrze robisz, że mówisz o Mnie. Nie miej niechęci do wypowiadania Mojego imienia w jej obecności. Biedna dusza Mojej Marii! A przecież wyszła od Ojca Stwórcy, nie różni się od innych, od twojej, od duszy Łazarza, od dusz apostołów i uczniów. Została włączona i uznana za jedną z tych dusz, dla których przyjąłem ciało, ażeby stać się Odkupicielem. Także z jej powodu przyszedłem, bardziej niż ze względu na ciebie, Łazarza, apostołów i uczniów. Biedna, droga, cierpiąca dusza Mojej Marii!... Mojej Marii zatrutej siedmioma truciznami... oprócz trucizny pierworodnej i powszechnej! Moja uwięziona Maria! Pozwól, by przyszła do Mnie! Pozwól, by oddychała Moim oddechem, by słyszała Mój głos, by napotkała Moje spojrzenie!... Ona mówi o sobie: “Plugawość”. O, biedna i umiłowana! Z siedmiu demonów, które ma w sobie, najsłabszym jest demon pychy! I właśnie dzięki temu się ocali!»

«Ale jeśli potem, wychodząc, znajdzie kogoś, kto ją znowu sprowadzi na drogę grzechu? Ona sama boi się tego...»

«Teraz, gdy doszła do brzydzenia się występkiem, zawsze będzie się tego bała. Nie lękaj się. Gdy dusza pragnie już przyjść do Dobra – a powstrzymuje ją już tylko diabelski Nieprzyjaciel, który wie, iż utraci zdobycz, i Mój osobisty nieprzyjaciel – jest już silna wobec ataków występku i występnych [ludzi]. To nieprzyjaciel jeszcze rozumuje w człowieku i sam siebie w nim osądza, przypisując Bogu swój osąd, ażeby przeszkodzić duchowi [ludzkiemu] w zapanowaniu nad ludzkim ja. Maria znalazła Gwiazdę Polarną i już nie zabłądzi.

I również nie należy jej mówić: “Nie myślałaś o Bogu, a myślisz o Izraelu”. W tym tkwi wyrzut. Nie trzeba tego teraz robić. Ona wychodzi właśnie z płomieni. Jest cała poraniona. Trzeba ją dotykać tylko balsamami łagodności, przebaczenia, nadziei...

Pozostaw jej swobodę przyjścia [do Mnie]. Powinnaś jej nawet powiedzieć, kiedy mam zamiar przyjść, ale nie mów jej: “Chodź ze mną”. A nawet gdy dowiesz się, że ona idzie, ty nie wychodź. Powróć i czekaj na nią w domu. Przyjdzie do ciebie, uderzona Miłosierdziem. Ja bowiem muszę odjąć jej złą siłę, w której posiadaniu jest obecnie i przez pewien jeszcze czas będzie jak ktoś zupełnie wykrwawiony, jak osoba, którą lekarz pozbawił kości. Potem jednak poczuje się lepiej. Będzie zaskoczona.

Będzie bardzo potrzebowała czułości i ciszy. Trwaj przy niej, jakbyś była jej drugim aniołem stróżem. Niech ona nawet cię nie słyszy. Jeśli ujrzysz, że płacze, pozwól jej płakać. Jeśli usłyszysz, że stawia sobie pytania, pozwól jej to czynić. Jeśli zauważysz, że się uśmiecha, a potem smutnieje, a następnie uśmiecha już nie tym samym uśmiechem ze zmienionym spojrzeniem, z odmienioną twarzą nie zadawaj jej pytań, nie onieśmielaj jej. Teraz, gdy musi się podnieść, cierpi bardziej niż wtedy, gdy upadała. Maria musi działać sama, jak samodzielnie działała, gdy upadła. Nie znosiła waszych spojrzeń wtedy, gdy widzieliście ją upadającą, bo w waszych oczach był wyrzut. Teraz, kiedy wreszcie obudził się w niej wstyd, też nie może znieść waszych spojrzeń. Wtedy była silniejsza, bo miała w sobie szatana. On był jej panem i moc zła ją prowadziła. Mogła rzucać wyzwanie światu, lecz nie chciała, żebyście ją widzieli w jej grzechu. Teraz jej panem nie jest już szatan. Jest on jeszcze jej gościem, lecz już z własnej woli Maria trzyma go za gardło. Nie posiada jeszcze Mnie i dlatego jest zbyt słaba. Powracając do Zbawcy nie potrafi znieść nawet pieszczoty twych siostrzanych oczu. Całą swą siłę wydatkuje i zużywa na ściśnięcie gardła siedmiokrotnemu demonowi. Wobec całej reszty jest bezbronna, naga. Ja jednak ją przyoblekę i umocnię.

Idź w pokoju, Marto. A jutro powiedz jej, że będę przemawiał blisko strumienia, tu w Kafarnaum, po zmierzchu. Idź w pokoju! Idź w pokoju! Błogosławię cię.»

Marta jest jeszcze niepewna.

«Nie popadaj w niedowiarstwo, Marto» – mówi Jezus, obserwując ją.

«Nie, Panie, tylko zastanawiam się... O! Daj mi coś, co mogłabym przekazać Marii, aby jej udzielić nieco siły... Ona tak bardzo cierpi... a ja tak bardzo się boję, że jej się nie uda zapanować nad demonem!»

«Jesteś jak dziecko! Maria ma nas, ciebie i Mnie. Czy może ci się nie powieść? Ale chodź i trzymaj. Podaj mi tę rękę, która nigdy nie zgrzeszyła, która potrafiła być łagodna, miłosierna, aktywna, pobożna. Ona zawsze wykonywała gesty miłości i modlitwy. Nigdy nie stała się leniwa. Nigdy się nie zepsuła. Oto trzymam ją w Moich rękach, żeby ją uczynić jeszcze bardziej świętą. Podnieś ją przeciw demonowi, a on tego nie zniesie. Weź ten pas, który do Mnie należy. Nigdy go nie odkładaj i za każdym razem, gdy ją ujrzysz, mów sobie: “Silniejsza od tego pasa Jezusa jest moc Jezusa, i dzięki niej wszystko można pokonać: demony, potwory. Nie mogę się bać.” Czy teraz jesteś zadowolona? Mój pokój niech będzie z tobą. Idź spokojna.»

Marta oddaje hołd Jezusowi i wychodzi. Jezus uśmiecha się widząc, jak wsiada do wozu, aby odjechać do Magdali. Marcela wezwała wóz przed bramę.


   

Przekład: "Vox Domini"