Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga III - Drugi rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
[por. Mt 8,28-34; Mk 5,1-20; Łk 8,26-39]
Napisane 30 stycznia 1944. A 5303-5314
Po przemierzeniu jeziora, z północnego zachodu na południowy wschód, Jezus prosi Piotra, żeby Go wysadził blisko Hipposu. Piotr wykonuje polecenie bez dyskutowania. Płynie łodzią do wylotu rzeczki, którą niedawna gwałtowna wiosenna ulewa napełniła wodą i błotem. Wpada ona do jeziora przez cieśninę chropowatą i skalistą. Cały brzeg jest w tym miejscu taki. Pomocnicy zabezpieczają łodzie. Na każdej z nich jest jeden. Mają czekać do wieczora, aby powrócić do Kafarnaum.
«Bądźcie jak ryby, gdy ktoś was będzie pytał – radzi Piotr. –Temu, kto was zapyta, gdzie jest Nauczyciel, odpowiedzcie bez wahania, że nie wiecie. Temu, kto będzie chciał wiedzieć, w jakim poszedł kierunku – tak samo. To wszystko jest prawdą: nie wiecie tego.»
Rozstają się i Jezus rozpoczyna wspinaczkę stromą ścieżką, która pnie się po skale prawie pionowo. Apostołowie idą za Nim aż do szczytu uciążliwą drogą, która staje się łagodniejsza na płaskowyżu obsianym dębami, pod którymi pasą się liczne świnie.
«Śmierdzące zwierzęta! – wykrzykuje Bartłomiej. – Przeszkadzają nam przejść.»
«Nie. Nie przeszkadzają nam. Jest dosyć miejsca dla wszystkich» – odpowiada spokojnie Jezus.
Pasterze, widząc Izraelitów, usiłują zgromadzić świnie pod dębami, pozostawiając ścieżkę wolną. Apostołowie przechodzą, robiąc tysiące grymasów z powodu nieczystości pozostawionych przez zwierzęta. Te ryją i chrząkają – tłuste, a wciąż szukające jeszcze większej otyłości.
Jezus przeszedł bez podobnych reakcji. Mówi do czuwających nad stadem:
«Niech Bóg was wynagrodzi za waszą grzeczność.»
Pasterze – biedni ludzie, niewiele mniej ubrudzeni od świń, za to w przeciwieństwie do nich nieskończenie bardziej chudzi – patrzą na Niego zaskoczeni, a potem szepczą jeden do drugiego. Jeden mówi:
«Czyżby to nie był Izraelita?»
Na to inni odpowiadają:
«Nie widzisz, że ma frędzle u szaty?»
Apostołowie, kiedy już mogą iść dalej w grupie, gromadzą się na polnej, dosyć szerokiej drodze.
Krajobraz jest przepiękny. Miejsce wznosi się zaledwie o kilkadziesiąt metrów ponad jezioro, a panuje już nad całym zwierciadłem wodnym i miejscowościami rozproszonymi na brzegach. Tyberiada lśni pięknymi budowlami naprzeciw miejsca, gdzie stoją apostołowie. Poniżej, u stóp podwodnej bazaltowej skały, mała plaża wydaje się poduszką z zieleni. Tymczasem na przeciwległym brzegu od [strony] Tyberiady, u ujścia Jordanu, równina jest raczej rozległa i podmokła z powodu wód rzeki. Wydaje się ona zwalniać tu bieg, by podjąć go po zatrzymaniu się na spokojnym jeziorze. Równina obfituje w różnorodne trawy i krzewy miejsc bogatych w wodę i tak napełnia ją wodne ptactwo o intensywnych kolorach, jakby to były rozrzucone klejnoty. Miejsce to wygląda jak ogród. Ptaki podrywają się z gęstych traw i trzcinowych zarośli. Lecą nad jezioro, zanurzają się, aby wyłowić z wody rybkę. Potem wzlatują, błyszcząc jeszcze bardziej z powodu wody, która ożywiła kolory piór, i powracają w kierunku ukwieconej równiny, na której wiatr bawi się zmieniając ich kolory. Tutaj znajdują się skupiska bardzo wysokich dębów, pod którymi trawa jest giętka i szmaragdowa. Poza tym skrawkiem lasu wzniesienie ponownie pnie się w górę, za wąwozem, tworząc stromy skalisty czubek, na którym umieszczone są domy, zbudowane na skalnych tarasach. Sądzę, że góra stanowi jedną całość z budowlami, udzielając swoich pieczar na mieszkania. Jest to więc mieszanina osady jaskiniowca i zwyczajnego miasta. Charakterystyczne jest tu zbocze pokryte tarasami. Dachy domów usytuowanych poniżej są na wysokości parterowego wejścia domów stopnia położonego wyżej. Tam gdzie góra jest bardziej stroma – stroma do tego stopnia, że nie pozwala na żadne budowanie – znajdują się jaskinie i głębokie szczeliny, spadziste zejścia do doliny. W czasie gwałtownych ulew te pochyłości muszą stawać się dziwacznymi strumyczkami. Wszelkiego rodzaju głazy, stoczone do doliny w czasie powodzi, tworzą chaotyczny piedestał dla małej góry, tak chropowatej i dzikiej, zgarbionej i zuchwałej, jak jakiś hreczkosiej, który pragnie być szanowany za wszelką cenę.
«Czy to nie Gamala?» – pyta Zelota.
«Tak, to Gamala. Znasz ją?» – pyta Jezus.
«Zbiegłem tam pewnej bardzo dawnej nocy. Potem przyszedł trąd i nie wychodziłem już z grobów.»
«Byłeś ścigany aż do tego miejsca?» – pyta Piotr.
«Przybyłem z Syrii, gdzie szukałem schronienia. Odkryli mnie i tylko ucieczka na te tereny uchroniła mnie przed schwytaniem. Potem zszedłem powoli i – ciągle zagrożony – aż do pustyni Tekoa, a stamtąd, już jako trędowaty, do Doliny Zmarłych. Trąd ocalił mnie przed nieprzyjaciółmi...»
«To są poganie, prawda?» – pyta Iskariota.
«Prawie wszyscy. Nieliczni Żydzi zajmują się handlem, inni – to mieszanina ludzi wierzących i całkowicie pozbawionych wiary. Ale nie byli bezlitośni wobec uchodźcy.»
«Miejsca doskonałe dla bandytów! Co za parowy!» – wykrzykuje kilku.
«Tak. Ale, wierzcie, przestępcy są nie tylko na tym brzegu» – mówi Jan, jeszcze pod wrażeniem pojmania Chrzciciela.
«Na tamtym brzegu są złoczyńcy także wśród tych, którzy noszą imię sprawiedliwych» – kończy jego brat.
Jezus zabiera głos:
«A jednak podchodzimy do nich bez obrzydzenia. Tymczasem tutaj robiliście grymasy, musząc przechodzić koło zwierząt.»
«Są nieczyste...»
«Grzesznik jest o wiele bardziej [nieczysty]. To są zwierzęta w taki sposób stworzone i nie można ich o to obwiniać. Człowiek natomiast odpowiada za swoją nieczystość z powodu grzechu.»
«Dlaczego więc uznaliśmy je za nieczyste?» – pyta Filip.
«Kiedyś wam o tym wspomniałem. W tym względzie istnieje przyczyna nadprzyrodzona i naturalna. Pierwsza przyczyna to potrzeba nauczenia narodu wybranego życia ze świadomością swego wybrania i godności człowieka, także w działaniu tak zwyczajnym, jak jedzenie. Człowiek dziki żywi się wszystkim. Wystarczy mu, że napełni sobie brzuch. Poganin, chociaż nie jest dzikusem, je również wszystko, nie myśląc, że nadmierne jedzenie sprzyja powstawaniu wad i skłonności poniżających człowieka. Poganie poddają się tej żądzy przyjemności, która dla nich jest prawie religią. Bardziej wykształceni pośród was znają święta pełne bezwstydu na cześć ich bogów, które przeradzają się w orgię pożądliwości. Syn ludu Bożego powinien umieć się powstrzymać i w posłuszeństwie oraz w roztropności doskonalić samego siebie, mając przed oczyma swoje pochodzenie i kres: Boga i Niebo.
Przyczyną naturalną jest natomiast to, by nie pobudzać krwi pokarmami, prowadzącymi do pożądań niegodnych człowieka. Nie jest zakazana miłość, nawet cielesna, jednak powinna ją zawsze łagodzić świeżość duszy dążącej ku Niebu. Ma zatem kierować się nie zmysłowością, lecz miłością – tym uczuciem które jednoczy mężczyznę z jego towarzyszką, w której ma on widzieć kogoś sobie równego, a nie tylko osobę odmiennej płci. Biedne zwierzęta nie są winne, że są świniami. Nie ponoszą też winy za skutki, jakie mięso wieprzowe – z powodu długotrwałego spożywania – może wywoływać we krwi. Nie ciąży też za to wina na tych, którzy są wyznaczeni do pilnowania świń. Jeśli są uczciwi, to jakaż będzie różnica w przyszłym życiu między nimi a uczonym w Piśmie, który pochyla się ciągle nad księgami, a mimo to nie uczy się z nich bycia dobrym? Zaprawdę powiadam wam, że zobaczymy pasterzy świń między sprawiedliwymi, a uczonych w Piśmie – pośród niesprawiedliwych... Cóż to za hałas?»
Wszyscy odsuwają się, gdyż kamienie i ziemia staczają się i podskakują po stoku. Rozglądają się oszołomieni.
«O, tam, tam! Dwóch... zupełnie nadzy... idą w naszą stronę i wymachują rękami... Szaleńcy...»
«Albo opętani» – odpowiada Jezus Iskariocie, który jako pierwszy dojrzał dwóch opętanych idących w stronę Jezusa.
Wyszli chyba z jakiejś groty w górach. Wrzeszczą. Jeden, biegnący szybciej, rzuca się w stronę Jezusa. Wydaje się dziwnym ogromnym ptakiem pozbawionym pór, bo tak zwinnie biegnie i tak wymachuje rękami, jakby były skrzydłami. Zwala się do stóp Jezusa krzycząc:
«Tutaj jesteś? Ty, Pan świata? Co mam zrobić z Tobą, Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Już nadeszła godzina naszej kary? Dlaczego przyszedłeś przed czasem nas dręczyć?»
Drugi opętany albo ma związany język, albo znajduje się w posiadaniu demona wywołującego otępienie, bo tylko rzuca się na brzuch i cicho płacze. Potem, usiadłszy, z głową jakby bezwładną, bawi się kamieniami i nagimi nogami. Demon nadal mówi przez usta pierwszego, który miota się po ziemi w nagłym ataku przerażenia. Można by powiedzieć, że się chce sprzeciwić, a może tylko adorować, przyciągany i odrzucany równocześnie przez potęgę Jezusa. Zawodzi:
«Zaklinam Cię, w imię Boga, przestań mnie dręczyć. Zostaw mnie w spokoju!»
«Tak, ale poza nim. Duchu nieczysty, wyjdź z nich i powiedz, jak ci na imię.»
«Legion jest moje imię, bo jest nas wielu. Trzymamy ich od lat i przez nich rozrywamy powrozy i łańcuchy i nie ma siły ludzkiej, która mogłaby ich powstrzymać. Są postrachem za naszą sprawą i posługujemy się nimi, aby Ci bluźniono. Mścimy się na nich za Twoją klątwę. Czynimy człowieka gorszym od dzikiego zwierzęcia, aby Cię wyśmiać, nie ma bowiem wilka, szakala czy hieny, nie ma sępa ani upiora podobnego do tych, których trzymamy. Ale nie wypędzaj nas. Zbyt okropne jest piekło!...»
«Wyjdźcie! W imię Jezusa, wyjdźcie!»
Głos Jezusa brzmi jak grom, a Jego oczy miotają błyskawice.
«Pozwól nam chociaż wejść w to stado świń, które spotkałeś.»
«Idźcie.»
Z potwornym wrzaskiem demony rozstają się z dwoma nieszczęśnikami i – pośród nagłego wiru wietrznego, kołyszącego dębami jak łodygami – zwalają się na liczne świnie. Z piskiem iście demonicznym zaczynają biec jak opętane poprzez dęby, wpadają na siebie, kaleczą się, gryzą wzajemnie i wreszcie rzucają się w jezioro, gdy – dotarłszy na skaj wysokiej skały – mają już jako miejsce ucieczki tylko wodę, rozciągającą się poniżej. Pilnujący, oszołomieni i zrozpaczeni, krzyczą z przerażenia. Zwierzęta zaś, setkami, rzucają się z głuchym pluskiem w spokojną wodę, na której pojawiają się spienione wiry. Wpadają do wody, a potem wynurzają się, pokazując to krągłe brzuchy, to spiczaste ryje. W ich oczach jest przerażenie. W końcu topią się.
Pasterze z krzykiem biegną w stronę miasta. Apostołowie, którzy udali się na miejsce tragedii, wracają ze słowami:
«Nie ocalała ani jedna świnia! Wyświadczyłeś im brzydką przysługę!»
Jezus, spokojny, odpowiada:
«Lepiej żeby zginęło dwa tysiące świń, niż choćby tylko jeden człowiek. Dajcie jakieś odzienie tamtym. Nie mogą tak stać.»
Zelota otwiera torbę i daje jedną ze swoich szat. Tomasz podaje drugą. Obydwaj mężczyźni są jeszcze trochę oszołomieni, jakby obudzili się z ciężkiego snu, pełnego koszmarów.
«Dajcie im jeść. Niech wrócą do życia jak ludzie.»
Jedzą podany im chleb i oliwki. Piją z naczynia Piotra. Jezus obserwuje ich. W końcu zaczynają mówić.
«Kim jesteś?» – pyta jeden.
«Jezusem z Nazaretu.»
«Nie znamy Cię» – mówi drugi.
«Wasze dusze Mnie poznały. Wstańcie teraz i idźcie do waszych domów.»
«Musieliśmy bardzo cierpieć. Tak sądzę, ale nie przypominam sobie dobrze. Kim on jest?» – pyta ten, przez którego mówił demon, i pokazuje towarzysza.
«Nie wiem. Był z tobą.»
«Kim jesteś? Dlaczego jesteś tutaj?» – pyta towarzysza.
Ten, który był jakby niemy i nadal jest jeszcze znieruchomiały, mówi:
«Jestem Demetriusz. Czy tu jest Sydon?»
«Sydon jest nad morzem, człowieku. Znajdujesz się po drugiej stronie Jeziora Galilejskiego!»
«A dlaczego jestem tutaj?»
Nikt nie potrafi odpowiedzieć. Nadchodzą ludzie, idąc za pasterzami. Wydają się przerażeni i zaciekawieni. Ich zdumienie rośnie na widok dwóch mężczyzn, ubranych i zachowujących się normalnie.
«Ten to Marek, syn Jozjasza!... a tamten to syn pogańskiego kupca.»
«A oto Ten, który ich uzdrowił i spowodował utratę naszych świń, ponieważ stały się szalone z powodu demonów, które w nie wstąpiły» – mówią pasterze zwierząt.
«Panie, jesteś potężny, uznajemy to. Ale już zbyt wiele szkód nam przyniosłeś! To strata wielu talentów. Odejdź stąd, prosimy Cię o to, aby Twoja potęga nie spowodowała pęknięcia góry i zwalenia się w jezioro. Idź stąd...»
«Odchodzę. Nie narzucam się nikomu.»
Jezus bez sprzeciwu odwraca się w stronę drogi, którą przybył. Za Nim wraz z apostołami podąża uzdrowiony opętany – ten który mówił – oraz wielu mieszkańców pragnących zobaczyć, czy naprawdę odchodzi. Idą ponownie stromą ścieżką i powracają do ujścia strumyka, w pobliżu łodzi. Mieszkańcy pozostają na skarpie. Patrzą. Uwolniony schodzi za Jezusem. Pomocnicy w łodziach są przerażeni. Widzieli deszcz świń wpadających do jeziora. Patrzą nadal na ich ciała, wynurzające się coraz liczniej, coraz bardziej nabrzmiałe, z okrągłymi brzuchami odwróconymi do góry i z krótkimi sztywnymi nóżkami, podobnymi do czterech słupków wbitych w ogromną słoninę.
«Co się stało?» – pytają.
«Opowiemy wam o tym. Teraz odwiążcie łódź i płyniemy... Dokąd, Panie?» – mówi Piotr.
«Do zatoki Tarichea.»
Człowiek idący za nimi, widząc, że wsiadają do łodzi, błaga:
«Weź mnie ze Sobą, Panie.»
«Nie. Idź do swego domu. Twoi [krewni] mają prawo cię posiadać. Mów im o wielkich rzeczach, które Pan ci wyświadczył, i o Jego litości, jaką ci okazał. Ta okolica potrzebuje wiary. Zapal płomienie wiary z wdzięczności dla Pana. Idź. Żegnaj.»
«Umocnij mnie przynajmniej Twoim błogosławieństwem, aby demon znowu mnie nie opanował.»
«Nie bój się. Jeśli nie będziesz chciał, nie przyjdzie. Idź w pokoju.»
Łodzie odpływają od brzegu, kierując się od wschodu na zachód. Dopiero wtedy, gdy prują fale, na których kołyszą się martwe świnie, mieszkańcy miejscowości, która nie chciała Pana, wycofują się ze skarpy i odchodzą.