Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

48. Z TARICHEI W KIERUNKU TABORU. POCZĄTEK DRUGIEJ PODRÓŻY PASCHALNEJ

Napisane 12 czerwca 1945. A, 5315-5323

Jezus odprawia łodzie, mówiąc:

«Nie będę wracał z powrotem.»

Poprzez okolicę, która – oglądana z przeciwległego brzegu – wydawała się urodzajna, kieruje się wraz [z uczniami] w stronę góry, wyłaniającej się od południa czy raczej od południowego zachodu.

Apostołów niezbyt zachwyca droga przez obszar piękny lecz dziki. Teren porasta sitowie, uginające się pod nogami; trzciny, które sprawiają, że na głowy opada mżawka rosy, ukrytej w nożach liści; zarośla, uderzające w twarz twardymi maczugami wysuszonych owoców. [Rosną tu] delikatne wierzby, których gałęzie zwisają zewsząd, wywołując łaskotanie; zdradzieckie obszary trawy, która wydaje się rosnąć na twardym gruncie, a tymczasem ukrywa wodę, w której stopy zapadają się, gdyż są to tylko skupiska pszeńców i wyki – roślin wyrosłych na maleńkich stawach, a tak zbitych, że zakrywają podłoże, na którym powstały.

Idą w milczeniu. Tylko ich oczy mówią. Jezus natomiast wydaje się rozkoszować całą tą zielenią o tysiącach barw i wszystkimi kwiatami. Tymi, które pełzają, i tymi, które są wyprostowane; tymi, które czepiają się, by móc się wznosić, i tymi, które rozciągają swe delikatne girlandy, obsiane zwiewnymi powojami o delikatnym kolorze różowej malwy, tworzące miły, lazurowy kobierzec dzięki tysiącom koron bagiennych niezapominajek, otwierających wspaniałe kielichy koron białych, różowych lub błękitnych pomiędzy szerokimi i płaskimi liśćmi nenufarów. Jezus podziwia pióropusze trzcin bagiennych, jedwabiste i całe ozdobione perłami. Pochyla się szczęśliwy, aby przypatrzeć się wdziękowi różowych pszeńców, tworzących szmaragdowy welon na wodach. Jezus zatrzymuje się urzeczony przed gniazdami, które budują ptaki, przylatujące i odlatujące radośnie. Towarzyszy temu świergot, trzepotanie, radosny wysiłek. [Ptaki mają] pełne dziobki nitek siana, puszku z trzcin, kłaczków wełny zebranej na żywopłotach, które ją skradły przechodzącym trzodom... Wydaje się najszczęśliwszym z ludzi. Gdzie jest świat ze złośliwością, fałszem, dręczeniem, podstępem? Świat jest poza tą zieloną i kwitnącą oazą, gdzie wszystko pachnie, jaśnieje, śmieje się, śpiewa. Tu jest ziemia stworzona przez Ojca i nie zbezczeszczona przez człowieka. Tu można zapomnieć o ludzkiej [złośliwości]. Jezus pragnie podzielić się Swoim szczęściem z uczniami, lecz nie znajduje przychylnego przyjęcia. Serca są wyczerpane, rozdrażnione, ogarnięte zniechęceniem. Wylewają je na rzeczy, a także na Nauczyciela. Zalega takie milczenie, iż wydaje się, że jest to cisza poprzedzająca burzę. Tylko kuzyn Jakub, Zelota i Jan interesują się tym, co zaciekawia Jezusa. Inni są... nieobecni, by nie powiedzieć – nastawieni niechętnie. Być może, aby nie narzekać, milczą. Jednak we wnętrzu muszą się odzywać i mówią pewnie zbyt wiele...

Usta otwiera im dopiero żywszy okrzyk podziwu wobec żywego klejnotu koloru ołowiu: gołębia, który przyfruwa, przynosząc towarzyszce srebrzystą rybkę. Jezus mówi:

«Czyż może być coś milszego?»

Piotr odpowiada:

«Milszego może nie... ale zapewniam Cię, że łódź jest wygodniejsza. Tu też jest bardzo wilgotno, ale brak wygody...»

«Wolałbym drogę dla karawany, niż ten... ogród – jeśli tak Ci się podoba to nazwać – i zupełnie zgadzam się z Szymonem» – mówi Iskariota.

«Przecież to wy nie chcieliście drogi dla karawan» – odpowiada Jezus.

«No, oczywiście... Ale ja nie ustąpiłbym Gergeseńczykom. Poszedłbym stamtąd, ale szedłbym dalej poza rzekę, idąc przez Gadarę, Pellę, coraz niżej i niżej» – narzeka Bartłomiej.

Jego wielki przyjaciel, Filip, kończy słowami:

«Główne drogi są dla wszystkich, a więc i my także mogliśmy nimi iść.»

«Przyjaciele, przyjaciele! Jestem tak przygnębiony, przybity. Nie powiększajcie Mojego bólu waszą małostkowością! Pozwólcie Mi znaleźć nieco wytchnienia pośród rzeczy, które nie potrafią nienawidzić...»

Skarga, łagodna w swoim smutku, porusza apostołów.

«Masz rację, Nauczycielu. Jesteśmy niegodni Ciebie. Przebacz naszą głupotę. Ty potrafisz widzieć piękno, bo jesteś święty i patrzysz oczyma serca. My, nędzne ciała, odczuwamy tylko ich zmęczenie... Nie zważaj na to. Wierz, że nawet w raju bylibyśmy smutni bez Ciebie. A z Tobą... o, to zawsze piękne dla serca. Tylko nogi odmawiają nam posłuszeństwa» – mówi równocześnie kilku.

«Niebawem wyjdziemy stąd i znajdziemy teren wygodniejszy, chociaż nie tak chłodny» – obiecuje Jezus.

«Dokąd właściwie idziemy?» – pyta Piotr.

«Dać Paschę temu, kto cierpi. Chciałem to zrobić już wcześniej, ale nie mogłem. Uczyniłbym to po powrocie do Galilei. Teraz – gdy zmusza się nas do chodzenia drogą, którą nie my wybraliśmy – idę pobłogosławić biednych przyjaciół Jonasza.»

«Ależ stracimy dużo czasu! Pascha jest bliska! Ciągle coś nas opóźnia» – wznosi się do nieba nowy chór narzekań.

Nie wiem, jak Jezus może okazywać tyle cierpliwości... Mówi, nie czyniąc wymówek nikomu:

«Proszę was, nie przeszkadzajcie Mi. Pojmijcie Moją potrzebę miłowania i bycia kochanym. Mam tylko tę pociechę na ziemi: miłość i pełnienie woli Boga.»

«I stąd tam pójdziemy? Czy nie byłoby lepiej wyruszyć z Nazaretu?»

«Gdybym wam to zaproponował, zbuntowalibyście się, [mówiąc, że] nikt Mi nie uwierzy w tych okolicach... Czynię to ze względu na was... boicie się...»

«Boimy się? O, nie! Jesteśmy gotowi walczyć o Ciebie.»

«Proście Pana, aby was nie wystawiał na próbę. Wiem, że jesteście zaczepni, pamiętający urazy, gotowi znieważyć tego, który Mnie obraża, dręczyć bliźniego. Wiem o tym wszystkim. Ale żebyście byli odważni... tego nie wiem. Jeśli chodzi o Mnie, poszedłbym nawet sam – i to drogą dla wszystkich – i nic by Mi się nie przydarzyło, jeszcze bowiem nie nadeszła godzina. Jednak mam litość nad wami, jestem posłuszny Mojej Matce – tak, również i to – i nie chcę sprawić zawodu faryzeuszowi Szymonowi. Nie będę rozbudzał w nich odrazy. Będą jednak czuć wstręt do Mnie.»

«A stąd dokąd się idzie? Nie znam tego regionu» – mówi Tomasz.

«Dojdziemy do Taboru. Obejdziemy go i przechodząc w pobliżu Endor dojdziemy do Nain, stamtąd – do Równiny Ezdrelońskiej. Nie bójcie się!... Doras, syn Dorasa, i Giokana są już w Jerozolimie.»

«Ach, to będzie piękne! Mówią, że ze szczytu, z jednego miejsca, widać Wielkie Morze: Rzymskie. To mi się podoba. Prowadzisz nas, by je zobaczyć?» – prosi Jan zwracając ku Jezusowi swoje dobre oblicze dziecka.

«Dlaczego tak bardzo chciałbyś je zobaczyć?» – pyta Jezus głaszcząc go.

«Nie wiem... Bo jest wielkie i nie widać jego końca... Każe mi myśleć o Bogu... Gdy byliśmy na Libanie, widziałem morze po raz pierwszy, bo nigdy nie byłem gdzie indziej jak tylko nad Jordanem albo nad naszym małym morzem [w Galilei]... i płakałem ze wzruszenia. Taki lazur! Tyle wody! I nigdy się nie rozlewa! Co za cudowna rzecz! I gwiazdy, które tworzą świetliste drogi nad morzem... Och, nie śmiejcie się ze mnie! Spoglądałem na złocistą drogę słońca, aż mnie oślepiło; drogę srebrzystą księżyca, aż miałem przed oczyma tylko jaśniejącą wciąż biel. Widziałem, jak giną gdzieś daleko, daleko. Przemawiały do mnie te drogi. Mówiły mi: “Bóg jest w tej nieskończonej dali, a to są drogi ognia i czystości, którymi dusza powinna kroczyć, aby dojść do Boga. Chodź. Zanurz się w nieskończoności, unosząc się na tych dwóch niebiańskich drogach, a znajdziesz Nieskończoność”.»

«Jesteś poetą, Janie» – mówi pełen podziwu Tadeusz.

«Nie wiem, czy to jest poezja. Wiem, że to mi rozpala serce.»

«Ale przecież patrzyłeś na morze w Cezarei i w Ptolemaidzie, nawet z bliska. Byliśmy na wybrzeżu! Nie widzę potrzeby odbywania tak długiej drogi, aby zobaczyć morską wodę gdzie indziej. Przecież... urodziliśmy się nad wodą...» – zauważa Jakub, syn Zebedeusza.

«I teraz, niestety, też w niej jesteśmy!» – wykrzykuje Piotr, który z powodu chwili nieuwagi wywołanej słuchaniem Jana nie dojrzał zdradliwej kałuży i bardzo się zmoczył... Wszyscy się śmieją, on sam – pierwszy. Jan odpowiada:

«To prawda. Jednak z góry morze jest piękniejsze. Widzi się więcej i dalej. Myśl wzbija się wyżej i sięga głębiej... Pragnie się... śni się...» – i Jan naprawdę już śni... Patrzy przed siebie, uśmiecha się do swego snu... Wydaje się różą lekko zaróżowioną, pokrytą drobniusieńką rosą, tak jego skóra – gładka i jasna, młodzieńca o blond włosach – staje się aksamitem różowawym i pokrywa się lekkim potem, który czyni ją jeszcze bardziej podobną do płatka róży.

«Czego pragniesz? O czym marzysz?» – pyta po cichu Jezus umiłowanego ucznia. Wydaje się ojcem, który pyta łagodnie ukochane dziecko, mówiące coś w słodkim śnie. Jezus mówi wprost do duszy Jana. Jest bardzo łagodny w zadawaniu pytania, aby nie przerwać snu ukochanego.

«Pragnę iść przez to nieskończone morze... ku tamtym innym ziemiom, które są z drugiej strony... Pragnę iść, aby mówić o Tobie... Śnię... Marzę o pójściu do Rzymu, do Grecji, do miejsc pogrążonych w mrokach, aby zanieść Światło... ażeby żyjący w ciemnościach przyszli spotkać się z Tobą, i żyli w jedności z Tobą, Światłością świata... Marzę o lepszym świecie... o uczynieniu świata lepszym przez poznanie Ciebie, to znaczy przez poznanie Miłości, która tworzy dobrych, która tworzy czystych, która tworzy bohaterów; świata, który kieruje się miłością w Imię Twoje, i – ponad nienawiścią, ponad grzechem, ciałem, grzechem umysłu, ponad złotem, ponad wszelką rzeczą – stawia Twoje Imię, Twoją Wiarę, Twoją Naukę... i śnię, abym to ja był tym, który wraz z moimi braćmi pójdzie przez morze Boga, drogami światłości, aby nieść Ciebie... tak jak kiedyś Twoja Matka przyniosła Ciebie nam z Niebios... Śnię... marzę, żeby być dzieckiem, które – nie znając niczego innego niż miłość – jest spokojne nawet wobec utrapień... i śpiewa, aby podnieść na duchu dorosłych, którzy zbytnio się zastanawiają, i idzie naprzód... na spotkanie śmierci z uśmiechem... na spotkanie z chwałą... w pokorze kogoś, kto nie wie, co robi, ale potrafi tylko przychodzić do Ciebie, Miłości...»

Apostołowie wstrzymali oddech podczas ekstatycznego wyznania Jana... Stoją tam, gdzie byli, patrząc na najmłodszego. Ten zaś mówi z oczyma osłoniętymi powiekami jakby welonem narzuconym na żar tryskający z serca, kiedy patrzy na Jezusa; który – w radości z odnalezienia się w takiej pełni w Swoim uczniu – przemienia się... Kiedy Jan milknie i trwa nieco pochylony – z wdziękiem przypominającym Pokorną z Nazaretu przyjmującą Zwiastowanie – Jezus całuje go w czoło mówiąc:

«Pójdziemy zobaczyć morze, abyś mógł jeszcze pomarzyć o przyszłości Mojego Królestwa na świecie.»

«Panie... powiedziałeś, że potem pójdziemy do Endor. Spraw teraz i mnie radość... aby pomóc mi przełknąć gorycz osądu tego dziecka...» – mówi Iskariota.

«Och! Jeszcze o tym myślisz?» – pyta Jezus.

«Cały czas. Czuję się poniżony w Twoich oczach i w oczach towarzyszy. Zastanawiam się, co o tym myślicie....»

«Jakże na próżno zadręczasz się w swoim umyśle! Nie myślałem już wcale o tej błahostce i zapewne tak było z innymi. To ty nam o tym przypominasz... Jesteś jak dziecko przyzwyczajone tylko do pieszczot i nawet dziecięce słowo wydaje ci się wyrokiem sędziego. Nie tego słowa masz się lękać, lecz swoich czynów i sądu Bożego. Żeby jednak przekonać cię, że jesteś Mi drogi – jak dawniej, jak zawsze – zapewniam cię, że ci sprawię radość. Cóż chcesz zobaczyć w Endor? To ubogie miejsce pośród skał...»

«Zaprowadź mnie tam... a powiem Ci.»

«Dobrze. Uważaj jednak, żebyś potem nie cierpiał z tego powodu...»

«Jeśli on nie będzie cierpiał patrząc na morze, mnie nie może przynieść szkody zobaczenie Endor.»

«Zobaczenie, nie... Jednak pragnienie tego, co usiłuje się ujrzeć patrząc, może ci zaszkodzić. Ale pójdziemy tam...»

Ponownie ruszają, kierując się w stronę góry Tabor. Jej ogrom ukazuje się coraz bliżej, a ziemia przestaje być tak bagnista jak wcześniej. Staje się twardsza i pozbawiona zieleni. Pojawiają się wyższe rośliny lub krzewy powojników i jeżyn, śmiejące się nowym listowiem i wczesnymi kwiatami.


   

Przekład: "Vox Domini"