Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

49. W ENDOR, W GROCIE WRÓŻBIARKI.

NAWRÓCENIE FELIKSA NAZWANEGO JANEM

Napisane 13 czerwca 1945. A, 5323-5340

Tabor został teraz z tyłu, za wędrującymi. Minęli go już. Równiną leżącą między tą górą a drugą, znajdującą się naprzeciw, idzie grupa, rozmawiając o wspinaczce podjętej przez wszystkich, chociaż wydaje się, że na początku najstarsi chcieli się od niej wymówić. Teraz zaś są zadowoleni, że wchodzą tam, na szczyt. Wędrówka jest łatwa, gdyż są na drodze głównej, wystarczająco wygodnej. Godzina jest wczesna. Mam wrażenie, że nocowali na zboczach Taboru.

«To Endor – mówi Jezus, pokazując biedną wioskę, usytuowaną na pierwszych wzniesieniach tej drugiej grupy górskiej. – Czy naprawdę chcesz tam iść?»

«Jeśli chcesz sprawić mi radość...»

«Chodźmy więc.»

«Trzeba będzie dużo maszerować?» – pyta Bartłomiej, który z powodu wieku nie tęskni chyba zbytnio za górskimi wycieczkami.

«O, nie! Ale jeśli chcecie pozostać...» – mówi Jezus.

«Tak, tak! Pozostańcie. Wystarczy mi, że Nauczyciel pójdzie ze mną» – odpowiada pośpiesznie Judasz z Kariotu.

«Ja, zanim zadecyduję, chciałbym wiedzieć, co można tam pięknego zobaczyć... Ze szczytu Taboru widzieliśmy morze, a po przemowie tego chłopca muszę wyznać, że widziałem je właściwie po raz pierwszy tak, jak Ty je dostrzegasz: sercem. Tu... chciałbym wiedzieć, czy się czegoś nauczę. Jeśli tak, też pójdę, nawet gdybym miał się zmęczyć...» – mówi Piotr.

«Słyszysz ich? Nie wyjawiłeś jeszcze swych zamiarów. Z grzeczności wobec towarzyszy powiedz im to teraz» – zachęca Jezus.

«Czy to nie do Endor chciał iść Saul, aby poradzić się wróżbiarki?»

«Tak. I cóż z tego?» [– pyta Judasza Jezus.]

«Otóż, Nauczycielu, sprawiłoby mi radość pójście na to miejsce, aby usłyszeć, jak mówisz o Saulu» [– wyznaje Judasz.]

«O, więc pójdę tam i ja!» – wykrzykuje Piotr ochoczo.

«Chodźmy zatem.»

Żwawym krokiem przemierzają ostatni odcinek głównej drogi. Potem schodzą z niej, idąc drogą podrzędną, prowadzącą prosto do Endor. To ubogie miejsce, jak powiedział Jezus. Domy znajdują się na zboczach, które poza wioską są bardziej strome. Zamieszkują je biedni ludzie. Mieszkańcy mogą zajmować się tylko pasterstwem na wysoko położonych pastwiskach góry i pośród małych lasów z wiekowych dębów. [Widzę] nieliczne poletka jęczmienia lub podobnego doń zboża, na sprzyjających [uprawie] skrawkach ziemi, jabłonie oraz figowce. Wokół domów – nieliczne winorośle zdobią ciemne mury, jakby to miejsce było raczej wilgotne.

«Teraz zapytamy, gdzie mieszkała wróżbiarka» – mówi Jezus.

Zatrzymuje jakąś kobietę, powracającą z dzbanami ze źródła. Patrzy na Niego zaciekawiona, potem odpowiada niegrzecznie:

«Nie wiem. Mam ważniejsze sprawy niż te bajki!»

Odchodzi. Jezus zwraca się do staruszka, który tnie kawałek drewna.

«Wróżbiarka?... Saul?... Któż się tym jeszcze zajmuje? Ale poczekaj... Jest tu ktoś, kto nauczał, i może będzie wiedział... Chodź.»

I staruszek z trudem idzie w górę kamienistą dróżką, do domu bardzo biednego i bardzo zaniedbanego.

«To tu. Zaraz wejdę i zawołam go.»

Piotr – pokazując drób grzebiący w ziemi małego brudnego podwórka – mówi:

«Ten człowiek nie jest Izraelitą.»

Nie mówi nic więcej, bo wraca staruszek. Za nim idzie mężczyzna, jednooki, brudny i zaniedbany – jak wszystko w jego domu. Starszy mężczyzna mówi:

«Widzisz? Ten człowiek mówi, że to jest tam, za tamtym walącym się domem. Ścieżka, potem strumyk, potem lasek i jaskinie. Najwyższa – z widocznymi zniszczonymi murami na boku – to ta, której szukasz... Tak powiedziałeś?»

«Nie. Wszystko pomieszałeś. Pójdę sam z tymi obcymi.»

Mężczyzna ma głos ostry i gardłowy, co powiększa przykre wrażenie. Idą dalej. Piotr, Filip i Tomasz dają Jezusowi liczne znaki, aby nie szedł. On jednak nie zważa na to. Idzie z Judaszem za człowiekiem, a inni za Nim... niechętnie.

«Jesteś Izraelitą?» – pyta człowiek.

«Tak.»

«Ja także... lub prawie, bo nie wydaję się nim [być]. Przebywałem długo w innych krajach i nabrałem zwyczajów, nad którymi ci głupcy ubolewają. Wiedzie mi się lepiej niż im. Nazywają mnie jednak demonem, bo dużo czytam, hoduję kury, które sprzedaję Rzymianom, i potrafię leczyć ziołami. Za młodu, z powodu żony, pokłóciłem się z pewnym Rzymianinem – wtedy byłem w Cintium – i zasztyletowałem go. Umarł. Ja straciłem tam oko i posiadłości. Skazano mnie na wieloletnie więzienie... na dożywocie. Ale umiałem leczyć i wyleczyłem córkę jednego strażnika. Zaskarbiłem sobie tym jego przyjaźń i trochę wolności... Wykorzystałem to, aby uciec. Źle zrobiłem, bo ten człowiek zapłacił oczywiście życiem za moją ucieczkę. Ale gdy jest się więźniem, wolność wydaje się piękna...»

«Potem nie jest już piękna?»

«Nie. Lepsze jest więzienie, gdzie jest się samotnym, niż kontakt z ludźmi, którzy nie pozwalają na samotność i otaczają nas, aby nas nienawidzić...»

«Studiowałeś filozofów?»

«Byłem nauczycielem w Cintium... Byłem prozelitą...»

«A teraz?»

«Teraz jestem niczym. Żyję w tym, co mnie otacza. I nienawidzę, jak byłem i jak jestem znienawidzony.»

«Kto cię nienawidzi?»

«Wszyscy... A Bóg jako pierwszy. Moja żona... Bóg pozwolił mnie zdradzić i zrujnować. Byłem wolny i szanowany, a Bóg pozwolił, że stałem się więźniem skazanym na dożywocie. Porzucenie przez Boga, niesprawiedliwość ludzka... wymazało Jego i ich... Tu nie ma już nic...»

Uderza się w czoło i pierś.

«To znaczy tu, w głowie, jest myśl, wiedza. Ale tu nie ma nic.»

Spluwa z pogardą.

«Mylisz się. Tam masz jeszcze dwie rzeczy.»

«Jakie?» [– pyta Jezusa mężczyzna.]

«Wspomnienie i nienawiść. Usuń je. Bądź rzeczywiście pusty... a Ja dam ci coś nowego, abyś to tam włożył.»

«Co?»

«Miłość.»

«Cha, cha, cha! Rozśmieszasz mnie! Od trzydziestu pięciu lat już się nie śmiałem, człowieku, odkąd miałem dowód, że żona mnie zdradza z handlarzem rzymskiego wina. Miłość! Miłość dla mnie! To tak jakbym rzucał klejnoty moim kurom! Padłyby od niestrawności, gdyby nie udało im się ich wydalić. Tak samo ze mną. Ciążyłaby mi Twoja miłość, gdybym nie potrafił jej strawić...»

«Nie, mężu! Nie mów tak!»

Jezus kładzie mu rękę na ramieniu, prawdziwie i w sposób widoczny zatroskany. Mężczyzna patrzy na Niego swoim jedynym okiem. To, co widzi w tym obliczu łagodnym i przepięknym, zmusza go do milczenia i zmiany tonu. Z sarkazmu przechodzi do głębokiej powagi, a od niej – do prawdziwego smutku. Pochyla głowę, a potem pyta zmienionym głosem:

«Kim jesteś?»

«Jezusem z Nazaretu. Mesjaszem.»

«Ty!!!»

«Ja. Nie wiedziałeś o Mnie ty, który czytasz?»

«Wiedziałem... Ale że żyjesz, nie i... O, przede wszystkim tego nie wiedziałem... nie wiedziałem, że jesteś dobry dla każdego... w taki sposób... także wobec zabójców... Wybacz to, co Ci powiedziałem... o Bogu i o miłości... Teraz rozumiem, że chcesz mi dać miłość... Bo bez miłości świat jest piekłem, a Ty, Mesjasz, chcesz go zamienić w raj.»

«Raj w każdym sercu. Daj Mi wspomnienia i nienawiść, które cię czynią chorym, i pozwól Mi włożyć w twoje serce miłość!»

«O, gdybym Cię znał wcześniej!... wtedy... Kiedy ja dopuściłem się zabójstwa, Ty z pewnością jeszcze się nie urodziłeś... A potem... potem... kiedy, wolny – jak wolny jest wąż w lesie – żyłem, zatruwając moją nienawiścią...»

«Ale czyniłeś też dobro. Czy nie mówiłeś, że leczyłeś ziołami?»

«Tak, aby mnie znoszono. A ileż to razy zmagałem się z chęcią otrucia przy pomocy wywarów!... Widzisz? Schroniłem się tu, bo... to okolica, gdzie nie zna się świata. Jej również świat nie zna. To kraina przeklęta. Gdzie indziej byłem znienawidzony, sam nienawidziłem i bałem się, że zostanę rozpoznany... Nie jestem dobry.»

«Żałujesz, że ściągnąłeś zło na dozorcę więzienia. Widzisz, że jeszcze jest w tobie dobroć. Nie jesteś nikczemny... Masz tylko wielką otwartą ranę i nikt jej nie leczy... Twoja dobroć wycieka z niej jak krew przez rany. Ale gdyby był ktoś, kto by cię leczył i kto by zabliźnił twoją ranę, biedny bracie, twoja dobroć już nie uciekałaby, lecz w miarę formowania się, wzrastałaby w tobie...»

Mężczyzna płacze z pochyloną głową, aby nic nie ujawniło jego płaczu. Dostrzega to tylko Jezus, idący u jego boku. Tak, widzi to, lecz nie mówi nic więcej. Dochodzą do kryjówki z gruzów i jaskiń w górze. Mężczyzna usiłuje mówić pewnym głosem:

«To tu. Wejdź.»

«Dziękuję, przyjacielu. Bądź dobry.»

Mężczyzna nic nie mówi i pozostaje na miejscu. Tymczasem Jezus z uczniami – przekraczając kamienie, które z pewnością są kawałkami masywnych murów [stanowiących obecnie] przeszkody dla zielonych jaszczurek i różnych dzikich zwierząt – wchodzi do obszernej mrocznej groty. Na jej ścianach widnieją jeszcze wyryte w skale znaki zodiaku i inne podobne rzeczy. W okopconym kącie znajduje się wnęka, a poniżej – dziura, jakby była zagłębieniem umożliwiającym ściekanie płynów. Nietoperze na pułapie są niby ozdabiające ją kiście. To wywołuje wstręt. Jakub zapalił gałąź, aby zobaczyć, czy nie nadepną na skorpiona lub żmiję. Sowa – której przeszkodziło światło gałęzi – lamentuje trzepocząc jakby podwatowanymi skrzydłami i przymykając ogromne oczy, porażone światłem. Przycupnęła w niszy. Smród martwych myszy, łasic, ptaków rozpadających się pod nogami miesza się z zapachem łajna i wilgotnej ziemi.

«Naprawdę piękne miejsce – odzywa się Piotr. – Ładniejszy był twój Tabor i twoje morze, chłopcze!»

Potem, zwracając się do Jezusa, mówi:

«Nauczycielu, spraw szybko radość Judaszowi, bo tu... z pewnością nie jest to królewska sala Antypasa!»

«Zaraz. Co właściwie chcesz wiedzieć?» – pyta Jezus Judasza z Kariotu.

«Otóż... Chciałbym wiedzieć, czy i dlaczego Saul zgrzeszył, przychodząc tutaj... Chciałbym wiedzieć, czy jest możliwe, żeby jakaś kobieta potrafiła przywoływać [duchy] zmarłych. Chciałbym wiedzieć, czy... Och! Właściwie to Ty mów. Postawię Ci pytania.»

«To zajmie dużo czasu! Wyjdźmy przynajmniej tam na zewnątrz, na słońce, na skały... Wydostaniemy się z wilgoci i ze smrodu» – błaga Piotr.

Jezus zgadza się. Siadają, gdzie mogą, na powalonych murach.

«Ten grzech Saula był tylko jednym z wielu jego grzechów. Wszystkie ciężkie. Podwójna niewdzięczność wobec Samuela, który go namaścił na króla i który potem usunął się w cień, aby podziw ludu przypadł jedynie królowi. Niewdzięczny wiele razy wobec Dawida, który go uwolnił od Goliata, który go oszczędził w grocie w Engaddi i Chakila. Ponosił winę za liczne wykroczenia i zgorszenia w narodzie; ponosił winę za zasmucanie Samuela, swego dobroczyńcy, za uchybianie miłości. Ponosił winę za zazdrość i za zasadzki na Dawida, swego dobroczyńcę, i wreszcie za występek popełniony tutaj.»

«Przeciw komu? Nie zabił tu nikogo.»

«Zabił swoją duszę, tu zakończył ją zabijać, we wnętrzu. Dlaczego spuszczasz głowę?»

«Myślę, Nauczycielu.»

«Myślisz. Widzę to. O czym myślisz? Dlaczego chciałeś tu przyjść? Chyba nie z czystej ciekawości badacza, przyznaj to.»

«Ciągle się słyszy o magach, nekromancji, wywoływaniu duchów... Chciałem zobaczyć, czy odkryję coś... Chciałbym wiedzieć, jak się to dzieje... Uważam, że my – przeznaczeni do zadziwiania, aby przyciągać – powinniśmy być trochę wróżbitami. Ty – to Ty i działasz Swoją mocą. My zaś powinniśmy szukać potęgi: pomocy dla czynienia rzeczy zadziwiających, które by się narzucały...»

«Och, jesteś szalony! Co ty wygadujesz?» – krzyczy wielu.

«Uspokójcie się. Pozwólcie mu mówić. Jego szaleństwo jest czymś innym niż szaleństwo.»

«Tak, krótko mówiąc, wydawało mi się, że kiedy tu przyjdę, wtedy coś z magii z przeszłości może wstąpić we mnie i uczynić mnie większym. Dla dobra Twojej sprawy, wierz mi.»

«Wiem, że jesteś szczery w swoim obecnym pragnieniu. Odpowiem ci słowami odwiecznymi, są bowiem napisane w Księdze, a Księga ta będzie trwać, dopóki będzie [istniał] człowiek. Przyjęta z wiarą lub wyszydzona, kwestionowana w imię prawdy lub ośmieszana, będzie, zawsze będzie. Jest [w Niej] powiedziane: “Wtedy Ewa spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu... Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi... A wtedy otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy; spletli więc gałązki figowe i zrobili sobie przepaski... Rzekł Bóg: ‘Któż wam powiedział, że jesteście nadzy? Czyżbyście zjedli zakazany owoc?’ I wydalił ich z raju rozkoszy.”

W Księdze zaś jest powiedziane o Saulu: “Rzekł Samuel ukazując się: Dlaczego nie dajesz mi spokoju i wywołujesz mnie? ...Dlaczego pytasz mnie, skoro Pan odwrócił się od ciebie? Pan postąpi wobec ciebie, jak ci powiedział... bo nie posłuchałeś Jego głosu.”

Synu, nie wyciągaj ręki po owoc zakazany. Nawet zbliżanie się do niego jest nieostrożnością. Nie żyw ciekawości poznania czegoś pozaziemskiego, aby cię nie przeniknęła szatańska trucizna. Uciekaj od wiedzy tajemnej i od tego, czego nie da się wyjaśnić. Tylko jedno ma być stale przyjmowane ze świętą wiarą: Bóg. Ale od tego – co nie jest Boże, co nie jest wytłumaczalne zdolnościami rozumu i wykonalne siłami ludzkimi – uciekaj, uciekaj, aby nie otwarły się przed tobą źródła podstępu i abyś i ty nie spostrzegł, że jesteś “nagi”. Nagi: odrażający w naturze ludzkiej pomieszanej z tym co szatańskie. Dlaczego chcesz zadziwiać mrocznymi cudami? Zdumiewaj swą świętością. Niech ona jaśnieje jako coś, co pochodzi od Boga. Nie pragnij rozrywania zasłon, które dzielą żyjących od zmarłych. Nie zakłócaj pokoju zmarłym. Słuchaj ich, jeśli są roztropni, dopóki żyją na ziemi. Otaczaj ich szacunkiem i bądź im posłuszny także po śmierci. Ale nie zakłócaj ich drugiego życia. Kto nie słucha głosu Pana, traci Pana. A Pan zakazał okultyzmu, nekromancji, satanizmu we wszelkich postaciach. Co chcesz wiedzieć więcej niż to, co Słowo już ci powiedziało? Cóż chcesz zrobić więcej ponad to, co twoja dobroć i Moja potęga pozwala ci uczynić? Nie pragnij grzechu, lecz świętości, synu. Nie zadręczaj się. Cieszę się, że ujawniasz się w swojej ludzkiej naturze. To bowiem, co tobie się podoba, podoba się wielu, zbyt wielu. Jednak cel, który nadajesz swemu pragnieniu: “być potężnym, aby przyciągać do Mnie”, odbiera temu, co tylko ludzkie, wiele ciężaru i przydaje ci skrzydeł. Są to jednak skrzydła ptaka nocnego. Nie, Mój Judaszu. Daj swemu duchowi skrzydła słoneczne, skrzydła anielskie. Jedynie ich powiewem przyciągniesz serca i ich śladem zawiedziesz je do Boga. Czy możemy iść?»

«Tak, Nauczycielu! Zbłądziłem...»

«Nie. Poszukiwałeś... Świat zawsze będzie takich pełen... Chodź, chodź. Wyjdźmy z tego cuchnącego miejsca. Chodźmy na słońce. Za kilka dni będzie Pascha i potem pójdziemy do twojej matki. Przypominam ci ją, twoją świętą matkę, twój szlachetny dom. O, co za pokój!»

Wspomnienie matki i jej pochwała, [wyrażona] przez Nauczyciela, jak zawsze uspokaja Judasza. Wychodzą z ruin i zaczynają schodzić ścieżką, którą szli wcześniej. Jednooki człowiek jest tam również.

«Jeszcze tutaj?» – pyta Jezus nie dając poznać, że zauważył oblicze zaczerwienione od wielu przelanych łez.

«Tutaj. Jeśli pozwolisz, pójdę za Tobą. Muszę Ci jeszcze coś powiedzieć...»

«Chodź zatem ze Mną. Co chcesz Mi powiedzieć?»

«Jezu... Uważam, że aby mieć siłę – by mówić i posługiwać się świętą magią przemieniania samego siebie, by przywoływać moją martwą duszę, jak wróżbiarka wywołała dla Saula Samuela – muszę wypowiadać Twoje Imię, słodkie jak Twoje spojrzenie, święte jak Twój głos. Dałeś mi nowe życie, ale ono jest bezkształtne, słabe jak życie noworodka po trudnym porodzie. Szamoce się jeszcze w uściskach podłej łupiny. Pomóż mi wyjść z mojej śmierci.»

«Dobrze, przyjacielu.»

«Ja... stwierdziłem, że mam jeszcze trochę człowieczeństwa w moim sercu. Nie jestem cały dzikim zwierzęciem. Potrafię jeszcze kochać i być miłowanym, przebaczać i doznawać przebaczenia. Twoja miłość... Twoja miłość, która jest przebaczeniem, uczy mnie tego. Czyż nie jest tak naprawdę?»

«Tak, przyjacielu.»

«Zatem weź mnie ze Sobą. Nazywałem się Feliks. O ironio! Ty daj mi nowe imię. Niech przeszłość naprawdę umrze. Pójdę za Tobą jak wałęsający się pies, który wreszcie znalazł pana. Będę Twym niewolnikiem, jeśli chcesz, ale nie zostawiaj mnie samego.»

«Dobrze, przyjacielu.»

«Jakie dasz mi imię?»

«Imię, które jest Mi drogie: Jan. Jesteś bowiem łaską, którą wyświadcza Pan.»

«Weźmiesz mnie ze Sobą?»

«Teraz tak. Potem pójdziesz za Mną z uczniami. A twój dom?»

«Nie mam już domu. Pozostawię biednym to, co mam. Daj Mi tylko Twoją miłość i chleb.»

«Chodź.»

Jezus odwraca się, wołając apostołów:

«Dziękuję wam, przyjaciele, a szczególnie tobie, Judaszu. Dzięki tobie, dzięki wam, [znowu jedna] dusza przychodzi do Boga. Oto nowy uczeń. Pójdzie z nami, aż będziemy go mogli powierzyć braciom-uczniom. Bądźcie szczęśliwi, że znaleźliście jedno serce i uwielbiajcie ze Mną Boga.»

Tak naprawdę dwunastu nie sprawia wrażenia zbyt uszczęśliwionych. Robią jednak odpowiednie miny z posłuszeństwa i grzeczności.

«Jeśli pozwolisz, pójdę przodem. Znajdziesz mnie na progu domu.»

«Idź.»

Mężczyzna rusza biegiem. Wydaje się odmieniony.

«A teraz, gdy jesteśmy sami, nakazuję wam, to wam nakazuję, abyście byli dobrzy dla niego i nie mówili nikomu o jego przeszłości. Gdyby ktoś powiedział coś lub gdyby uchybił w miłości wobec ocalonego brata, zostałby natychmiast odrzucony przeze Mnie. Zrozumieliście? I zobaczcie, jak dobry jest Pan. Chociaż przybyliśmy tu z ludzkiego powodu, pozwolił nam odejść stąd po otrzymaniu daru nadprzyrodzonego. O! Ogarnia Mnie radość, która panuje teraz w Niebie z powodu nowego nawróconego.»

Dochodzą do domu. Na progu stoi mężczyzna w odzieniu ciemnym i schludnym, w dopasowanym płaszczu. Ma nowe sandały, a na plecach pojemną torbę. Zamyka drzwi, a potem – rzecz dziwna u człowieka sprawiającego wrażenie nieczułego – bierze białą kurkę, może ulubioną. Ta siada, oswojona, na jego rękach. Mężczyzna całuje ją, płacze, a potem stawia na ziemi.

«Chodźmy... i wybacz. Ale te kurczęta kochały mnie... Rozmawiałem z nimi i... rozumiały mnie...»

«I ja cię rozumiem... i kocham cię. Bardzo. Dam ci całą miłość, której odmawiał ci świat przez trzydzieści pięć lat...»

«O, wiem o tym! Czuję to! Dlatego idę. Ale miej zrozumienie dla człowieka, który... który kocha zwierzęta... które... które... które były mu wierniejsze od człowieka...»

«Tak... tak. Nie myśl więcej o przeszłości. Będziesz mógł jeszcze wiele dokonać! A z twoim doświadczeniem zrobisz dużo dobra. Szymonie, chodź tu, i ty, Mateuszu. Widzisz? Ten był w gorszym stanie niż więzień i był trędowaty. Ten był grzesznikiem. A są Mi drodzy, bo potrafią zrozumieć biedne serca... Prawda?»

«Dzięki Twojej dobroci, Panie. Ale wierz, to pewne, że wszystko przestaje istnieć, kiedy się Mu służy. Pozostaje tylko pokój» – mówi Zelota.

«Tak. Pokój i nowa młodość pojawia się tam, gdzie była starość grzechu i nienawiści. Ja byłem celnikiem. A teraz jestem apostołem. Mamy przed sobą świat. Wiemy jednak, jaki on jest. Nie jesteśmy roztargnionymi dziećmi, które przechodzą blisko szkodliwego owocu lub złamanej rośliny i nie dostrzegają tego. My wiemy. Potrafimy unikać zła i uczyć innych go unikać. I umiemy podnieść załamanego. Wiemy bowiem, jaką pociechę przynosi podtrzymanie. I wiemy, kto podtrzymuje: On.» – mówi Mateusz.

«To prawda, to prawda! Pomożecie mi. Dziękuję. To tak, jakbym przeszedł z miejsca ciemnego i cuchnącego na otwartą i ukwieconą łąkę... Doznałem czegoś podobnego, gdy wyszedłem, wolny, w końcu wolny, po dwudziestu latach więzienia i okrutnej pracy w kopalniach Anatolii i znalazłem się – po ucieczce pewnego burzliwego wieczoru – na szczycie góry stromej, lecz odsłoniętej, pełnej słońca o brzasku i pokrytej pachnącymi lasami... Wolność! Ale teraz to coś więcej! Wszystko we mnie się rozszerza! Nie miałem już łańcuchów od piętnastu lat. Jednak nienawiść, jednak strach, jednak samotność były ciągle dla mnie kajdanami... Teraz opadły!... Oto dom starca, który was przyprowadził do mnie. Człowieku! Człowieku!»

Staruszek nadbiega i trwa w osłupieniu widząc, że jednooki jest czysty, w szacie podróżnej i z obliczem uśmiechniętym.

«Masz. To klucz do mojego domu. Odchodzę. Na zawsze. Jestem ci wdzięczny, bo jesteś moim dobroczyńcą. Przywróciłeś mi rodzinę. Zrób z moją posiadłością, co chcesz... i troszcz się o moje kurczęta... Nie traktuj ich źle. W każdy szabat przychodzi pewien Rzymianin i kupuje jajka... Będziesz miał korzyść... Obchodź się dobrze z moimi kurczętami... A Bóg ci za to wynagrodzi.»

Starzec jest zdumiony... Bierze klucz i stoi z otwartymi ustami. Jezus mówi:

«Tak. Zrób, jak ci mówi, a także i Ja będę ci za to wdzięczny. Błogosławię cię w imię Jezusa.»

«Nazarejczyk! To Ty! Miłosierdzia! Rozmawiałem z Panem! Kobiety, kobiety! Mężowie! Mesjasz jest pośród nas!»

Krzyczy donośnie i ludzie nadbiegają zewsząd.

«Pobłogosław! Pobłogosław nas!» – wołają.

A Inni: «Pozostań!» Jeszcze inni: «Dokąd idziesz? Powiedz przynajmniej, dokąd idziesz.»

«Do Nain. Nie mogę zostać.»

«Pójdziemy za Tobą! Czy chcesz?»

«Chodźcie. A tu niech pozostanie pokój i błogosławieństwo.»

Kierują się w stronę głównej drogi. Idą nią. Mężczyzna, który idzie obok Jezusa i męczy się pod ciężarem swojej torby, budzi zaciekawienie Piotra.

«Cóż to masz tam tak ciężkiego?» – pyta.

«Ubrania... książki. Moje przyjaciółki, oprócz kur. Nie mogłem się z nimi rozstać. I ciążą.»

«O, wiedza ciąży! To pewne! A komuż się podoba?»

«Ochroniły mnie przed szaleństwem.»

«Ech, musisz je bardzo lubić! Ale co to za książki?»

«Filozofia, historia, poezja grecka, rzymska...»

«Piękne, piękne. Z pewnością piękne. Ale... sądzisz, że będziesz potrafił je nosić ze sobą?»

«Może uda mi się z nimi rozstać. Ale nie można zrobić wszystkiego naraz, nieprawdaż, Mesjaszu?»

«Nazywaj mnie Nauczycielem. Tak. Nie można. Ale sprawię, że znajdziesz miejsce, w którym dasz schronienie twoim przyjaciółkom. Będą ci pomocne w dyskusjach z poganami o Bogu.»

«O, jakże Twoja myśl wolna jest od wszelkich ograniczeń!»

Jezus uśmiecha się, a Piotr wykrzykuje:

«I ja to wyznaję! On jest Mądrością!»

«Jest Dobrocią, wierz w to. A ty jesteś wykształcony?»

«Ja? O, bardzo wykształcony! Odróżniam śledzia od karpia i moje wykształcenie ogranicza się do tego. Jestem rybakiem, przyjacielu!» – Piotr śmieje się pokornie i prostodusznie.

«Jesteś szlachetny. To jest nauka, którą nabywa się samemu. I bardzo trudno ją posiąść. Podobasz mi się.»

«I ty mi się podobasz, bo jesteś szczery. Nawet w oskarżaniu siebie. Ja przebaczam wszystko, pomagam wszystkim. Ale jestem bezlitosnym nieprzyjacielem obłudników. Budzą we mnie obrzydzenie.»

«Masz rację. Obłudnik jest łotrem.»

«Łotrem, jak rzekłeś. Ale nie zaufałbyś mi i nie dał na chwilę tej torby? Przecież, bądź pewien, z książkami nie ucieknę... Wydajesz mi się zmęczony...»

«Dwadzieścia lat kopalni ciąży... Ale dlaczego ty chcesz się męczyć?»

«Bo Nauczyciel pouczył nas, że mamy się miłować jak bracia. Daj mi swoją torbę, a weź moje strzępy. Moja jest lekka... Nie ma w niej historii ani wierszy. Moją historią, moją poezją i tym wszystkim innym, o czym mówiłeś, jest On: mój Jezus – nasz Jezus.»


   

Przekład: "Vox Domini"