Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga II - Pierwszy rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

90. JEZUS W [DOLINIE]“PIĘKNEJ RZEKI”.

«NIE BĘDZIESZ POPEŁNIAŁ NIECZYSTOŚCI»

Napisane 4 marca 1945. A, 4653-4667

Jezus mi mówi:

«Bądź cierpliwa, Moja duszo, z powodu zdwojonego zmęczenia. To jest czas cierpienia. Wiesz, jak Ja byłem zmęczony w ostatnich dniach? Widzisz to. Aby iść, opieram się o Jana, Piotra, Szymona, a nawet Judasza... Tak. A Ja – z którego emanował cud, nawet tylko przez muśnięcie Mojej szaty – nie mogłem zmienić tego serca! Pozwól Mi wesprzeć się na tobie, mały Janie, aby powtórzyć słowa już powiedziane w ostatnich dniach tym umysłom uparcie zamkniętym, na które zapowiedź Mojej męki spływała bez wnikania w nie. Pozwól też Nauczycielowi mówić o godzinach nauczania na smutnej równinie “Pięknej Rzeki”. Pobłogosławię cię dwa razy: z powodu twojego zmęczenia i z powodu twojej litości. Liczę twoje wysiłki. Zbieram twoje łzy. Wysiłki [podejmowane] z miłości do braci otrzymają nagrodę [należną] tym, którzy spalają się, by dać poznać Boga ludziom. Za łzy, które wylewasz nad cierpieniami Mego ostatniego tygodnia, zostanie ci dany w nagrodę pocałunek Jezusa. Pisz i bądź błogosławiona.»

Jezus stoi na stosie desek wzniesionych jak mównica w jednej z izb – w ostatniej. Mówi bardzo głośno przy drzwiach, aby słyszeli Go ci, którzy są w pokoju, oraz osoby które są pod szopą, a nawet na podwórku zalanym deszczem. [Patrząc] na ich ciemne płaszcze z surowej wełny, po której spływa woda, można by powiedzieć: mnisi. W pokoju są najsłabsi, pod szopą – kobiety, na podwórku, wystawieni na opady – ludzie mocni, przeważnie mężczyźni.

Piotr chodzi tam i z powrotem, bez obuwia, tylko w krótkim odzieniu. Chroni go płótno żaglowe, które założył sobie na głowę. Nie traci dobrego humoru, nawet jeśli musi brnąć w błocie, w wodzie i doznaje nieprzewidzianego prysznicu. Z nim jest Jan, Andrzej i Jakub. Przenoszą ostrożnie chorych do drugiego pokoju, prowadzą niewidomych, podtrzymują chromych.

Jezus czeka cierpliwie, aż wszyscy będą na miejscach, i martwi się, że czterej uczniowie są zmoczeni jak gąbki wyciągnięte z wiadra wody.

«To nic, to nic! Jesteśmy jak nasmołowane drewno. Nie przejmuj się. Otrzymujemy drugi chrzest, a tym, który chrzci, jest Sam Bóg» – odpowiada Piotr na troskę Jezusa.

W końcu wszyscy są na miejscu i Piotr myśli, że może iść włożyć suche ubranie. Czyni to wraz z trzema innymi. Gdy jednak powrócił do Nauczyciela, widzi, jak zbliża się do rogu szopy szary płaszcz zawoalowanej kobiety. Myśli tylko o tym, aby iść do niej. Nie troszczy się, że trzeba będzie znowu przejść na ukos przez podwórko, w rzęsistej ulewie i kałużach wody, która – uderzana wielkimi kroplami – tryska po kolana. Dochodzi do niej, chwyta ją za łokieć i – nie poruszając jej płaszcza – ciągnie ją wyżej, do muru izby, by osłonić [ją] przed deszczem. Potem staje obok, sztywny i nieruchomy jak wartownik.

 


[por. Mt 5,27; 15,19, 19,9, 19,18; Mk 7,22; 10,11; 10,19; Łk 16,18; 18,20]

Jezus widział to. Uśmiecha się, pochylając głowę, by ukryć jasność Swego uśmiechu. Teraz mówi: «Nie mówicie – wy, którzy przychodziliście regularnie [słuchać] Moich pouczeń – że nie omawiam po kolei przykazań i że przeskakuję niektóre. Słuchacie. Widzę to. Słuchacie dobrze. Dostosowuję się do cierpień i ran, które w was dostrzegam. Jestem Lekarzem. Lekarz idzie najpierw do najbardziej chorych: do tych, którzy są najbliżsi śmierci. Potem zwraca się ku tym, którzy są mniej chorzy. Ja robię tak samo.

Dzisiaj mówię: “Nie popełniajcie nieczystości”.

Nie patrzcie wokół siebie, usiłując odczytać na czyimś obliczu: “rozpustny”. Miejcie miłość jedni względem drugich. Czy chcielibyście, by coś takiego odczytano na waszych twarzach? Nie. Zatem nie usiłujcie odczytywać [tego] w zmieszanym spojrzeniu sąsiada, na jego czole, czerwieniejącym i pochylającym się ku ziemi.

A ponadto... O, powiedzcie, szczególnie wy, mężczyźni: kto z was nigdy nie kosztował tego chleba z popiołu i odpadków, którym jest zadowolenie zmysłowe? Czy istnieje tylko taki nierząd, który popycha na godzinę w ramiona kurtyzany? Czyż nie jest rozpustą również profanacja małżeństwa z małżonką? Profanacją – zalegalizowanym grzechem, polegającym na wzajemnym zaspokajaniu zmysłów i unikaniu wypływających z tego konsekwencji. Małżeństwo znaczy przekazywanie życia, a akt oznacza i ma być płodnością. Z wykluczeniem jej staje się niemoralnością. Nie można czynić z małżeńskiej komnaty domu publicznego, a ona staje się nim, jeśli plami ją pożądliwość i jeśli nie uświęca jej macierzyństwo.

Ziemia nie odrzuca nasion. Ona je przyjmuje i czyni z nich rośliny. Nasienie nie opuszcza gleby, gdy zostało w niej złożone, lecz tworzy korzeń i zakorzenia się w niej, aby wzrastać i utworzyć kłos. Roślina rodzi się z zaślubin ziemi z nasieniem. Mężczyzna jest nasieniem, kobieta – to ziemia, kłosem jest dziecko. Odrzucać powstanie kłosa i tracić siłę na grzech to wina, to nierząd popełniany w łożu małżeńskim, ale nie różniący się w niczym od innego, a nawet cięższy przez nieposłuszeństwo nakazowi, mówiącemu: “Bądźcie jednym ciałem i rozmnażajcie się przez wasze dzieci.”

Widzicie więc, o kobiety dobrowolnie bezpłodne, małżonki legalne i uczciwe - ale nie w oczach Bożych, lecz w oczach świata – że możecie być jak prostytutki i jak one popełniać nieczystość, choć jesteście cały czas z waszym jedynym mężem. Szukacie bowiem nie macierzyństwa, lecz przyjemności – i to zbyt często.

Nie zastanawiacie się, że przyjemność jest trucizną. Wchłaniana z jakichkolwiek ust ona zaraża, wysusza ogniem, który – sądząc że się nasyci – kieruje się poza małżeństwo i pożera, coraz to bardziej nienasycony. Pozostawia cierpki smak popiołu na języku. Daje niesmak, obrzydzenie i pogardę dla samego siebie i towarzysza przyjemności. Gdy bowiem sumienie się budzi - a budzi się między dwoma gorączkami – może zrodzić tylko pogardę do samego siebie, że się upodliło bardziej niż zwierzę.

“Nie popełniajcie nieczystości” – jest napisane.

Nierząd w dużej mierze rodzi się z pożądliwych czynów mężczyzn. Nie będę dłużej omawiał niepojętego i obrzydliwego zjednoczenia, które Księga Kapłańska potępia słowami: “Nie będziesz obcował z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą, bo to jest obrzydliwość! Nie będziesz też obcował z żadnym zwierzęciem; przez to stałbyś się nieczysty. Kobieta też nie podda się zwierzęciu w celu obcowania z nim, bo to rzecz haniebna!”

Po wskazaniu obowiązku małżonków względem małżeństwa - które przestaje być święte, gdy przez złe nastawienie staje się niepłodne - przejdę do omówienia nierządu w ścisłym sensie. Chodzi o wspólny grzech między mężczyzną i kobietą opłacany pieniędzmi lub podarunkami.

Ciało ludzkie jest wspaniałą świątynią, która ukrywa w sobie ołtarz. Na ołtarzu powinien się znajdować Bóg, ale Boga nie ma tam, gdzie istnieje zepsucie. W ciele nieczystego ołtarz jest więc zbezczeszczony i nie ma [tam] Boga.

Podobny do pijanego człowieka, tarzającego się w błocie i w swych wymiocinach, człowiek degraduje samego siebie w zezwierzęceniu nieczystości. Staje się gorszy niż robak i niż najbardziej nieczyste zwierzę. I powiedzcie Mi – jeśli wśród was jest ktoś, kto zdeprawował się do tego stopnia, że sprzedaje swe ciało, jak się sprzedaje zboże lub zwierzę – jakie dobro z tego wynikło? Weźcie do rąk serce, przebadajcie je, przepytajcie je, wsłuchajcie się w nie, zobaczcie jego rany, ból, wywołujący jego drżenie. Potem zaś mówcie i odpowiedzcie Mi: czy owoc ten był taki słodki, że było warto zadać takie cierpienie sercu, zrodzonemu jako czyste, wy zaś zmusiliście je do życia w ciele nieczystym; [sercu, które zmusiliście] do bicia, dając życie i zapał nierządowi i niszcząc je w grzechu?

Powiedzcie Mi: czy jesteście aż tak zdeprawowane, że nie łkacie w skrytości słysząc głos dziecka, które woła: “mamo”, i myśląc o waszej matce, o kobiety lekkich obyczajów, które uciekłyście z domu lub zostałyście przepędzone, aby gnijący owoc nie psuł zgnilizną innych dzieci? [Czy nie płaczecie] na myśl o matce, która może umarła z bólu, gdyż musiała powiedzieć: “Urodziłam istotę, która przynosi mi hańbę”?

Czy – przy spotkaniu ze starcem, którego siwe włosy czynią godnym szacunku – nie odczuwałyście waszego serca rozdzierającego się na myśl, że okryłyście hańbą włosy waszego ojca, jak błotem zaczerpniętym pełną dłonią, a wraz z tą hańbą [wywołałyście] pogardę w jego rodzinnej osadzie?

Czyż nie odczuwacie, jak żal ściska wam wnętrzności na widok szczęścia małżonki lub niewinnej młodej dziewczyny, gdy musicie sobie powiedzieć: “Ja odrzuciłam to wszystko i nigdy nie będę tego mieć!”?

Czyż nie odczuwacie wstydu, napotykając wzrok mężczyzny pełen pożądliwości lub pogardy?

Czy nie odczuwacie waszej nędzy, pragnąc pocałunku dziecka, a nie ośmielacie się już powiedzieć: “Pocałuj mnie”? Bo zabiłyście wielokrotnie to życie, które miało się narodzić. Bo odrzuciłyście je jak męczące jarzmo i bezużyteczne obciążenie, oderwane od drzewa, które je poczęło, wyrzuciłyście je na gnojowisko. Teraz to małe życie krzyczy: “zabójcy!”.

Czy nie drżycie przede wszystkim na myśl o Sędzi, który was stworzył i oczekuje was, by zapytać: “Co uczyniłeś z samym sobą? Czy po to dałem ci życie? Gniazdo robactwa i zepsucia, jakże ośmielasz się stać w Mojej obecności? Miałaś już wszystko, co było dla ciebie bogiem: uciechę. Idź teraz do miejsca wiecznego przeklęcia.”

Kto płacze? Nikt? Mówicie: nikt? A jednak Moja dusza idzie na spotkanie innej duszy zalanej łzami. Dlaczego tam idzie? Aby rzucić przekleństwo na ladacznicę? Nie. [Idzie], bo jej dusza wzbudza Moją litość. Wszystko we Mnie czuje odrazę do jej plugawego ciała, spoconego od lubieżnego wysiłku. A jej dusza!

O, Ojcze, Ojcze! To również dla tej duszy przyjąłem ciało i opuściłem Niebo, by być jej Odkupicielem i dla wielu innych dusz, jej sióstr! Dlaczego nie miałbym przyjąć tej zabłąkanej owieczki, doprowadzić do owczarni, oczyścić, przyłączyć do stada, dać jej pastwisko i miłość, która byłaby doskonała, jak tylko Moja może być? Jakże różna jest od tego, co dotąd ona nazywała miłością, choć była to tylko nienawiść. Miłość, [którą jej dam, będzie] tak współczująca, tak doskonała, tak słodka, że już nie będzie płakać nad minionym czasem lub zapłacze jedynie mówiąc: “Zbyt wiele dni straciłam z dala od Ciebie, Wieczna Piękności. Kto mi przywróci utracony czas? Jak zakosztować – w krótkim czasie, który mi pozostaje – tego czego bym zasmakowała, gdybym zawsze była czysta?”

A jednak nie płacz, duszo zdeptana całą pożądliwością świata. Posłuchaj: jesteś jak odrażający łachman, ale możesz stać się kwiatem. Jesteś gnojowiskiem, ale możesz stać się kwietnikiem. Jesteś nieczystym zwierzęciem, ale możesz stać się aniołem. Któregoś dnia nim byłaś. Tańczyłaś na ukwieconych łąkach – róża wśród róż, świeża jak one, pachnąca dziewictwem. Śpiewałaś, pogodna, dziecięce piosenki. Potem biegłaś do matki, do ojca i mówiłaś im: “Jesteście moją miłością”. Niewidzialny stróż – którego każde stworzenie ma u swego boku – uśmiechał się wobec lazurowej bieli twojej duszy...

A potem? Dlaczego? Dlaczego wyrwałaś sobie skrzydła niewinnego dziecka? Dlaczego podeptałaś nogami serce ojca i matki, aby biec ku innym sercom zawodnym? Dlaczego poniżyłaś swój czysty głos kłamliwymi słowami namiętności? Dlaczego złamałaś łodygę róży, zadając gwałt samej siebie? Nawróć się, córko Boża! Nawrócenie odnawia, oczyszcza, porywa ku wyżynom. Człowiek nie potrafi ci przebaczyć? Nawet twój ojciec nie mógłby tego uczynić? Ale Bóg to potrafi. Dobroci Boga nie można porównać z dobrocią ludzką, a Jego miłosierdzie jest nieskończenie większe niż nędza człowieka. Uszanuj samą siebie, uczyń swą duszę godną czci przez życie szlachetne. Znajdź sprawiedliwość w Bogu, nie grzesząc już więcej przeciwko swej duszy. Przy Bogu nadaj sobie nowe imię. Oto co posiada wartość. Jesteś występkiem, stań się prawością. Stań się ofiarą. Stań się męczennicą swej pokuty. Potrafiłaś zadawać męczeństwo swemu sercu dla sprawienia radości ciału. Teraz umiej umartwić swe ciało, aby dać pokój wieczny swemu sercu.

Idź. Idźcie wszyscy - każdy ze swym brzemieniem i myślą. Zastanawiajcie się. Bóg was wszystkich oczekuje i nie odrzuca żadnej osoby, która się nawraca. Niech Pan da wam światło, abyście poznali swe dusze. Idźcie.»

Wielu idzie do wioski. Inni wchodzą do izby. Jezus udaje się do chorych i uzdrawia ich.

Grupa mężczyzn dyskutuje w kącie. Podzieleni w swych opiniach, gestykulują i unoszą się. Niektórzy oskarżają Jezusa, inni Go bronią, jeszcze inni radzą wszystkim więcej dojrzałości w osądzie. Wreszcie najbardziej zawzięci – może dlatego że niezbyt liczni w stosunku do dwóch innych grup – idą drogą pośrednią. Podchodzą do Piotra, który wraz z Szymonem przenosi niepotrzebne już nosze cudownie uzdrowionych, i zuchwale go atakują w pomieszczeniu zamienionym na hotel dla pielgrzymów. Mówią: «Posłuchaj, człowieku z Galilei!»

Piotr odwraca się i patrzy na nich jak na rzadkie zwierzęta. Nie mówi, ale wyraz jego twarzy to cały poemat. Szymon ogranicza się do rzucenia okiem w stronę pięciu wzburzonych. Potem zostawia ich i wychodzi. Jeden z pięciu ciągnie dalej: «Jestem Samuel, uczony w Piśmie. Ten drugi uczony w Piśmie to Sadok. Tamten to Żyd, Eleazar, bardzo znany i wpływowy. Tamten to znakomity Kalaszebona, starszy, ten ostatni, to Nahum. Zrozumiałeś? Nahum!»

Tu ton jego głosu stał się całkiem napuszony.

Piotr skłania się z lekka przy każdym imieniu, ale przy ostatnim zatrzymuje się w połowie ukłonu i mówi z największą obojętnością: «Nie wiem. Nigdy nie słyszałem. I... nic nie rozumiem.»

«Gburowaty rybaku! Wiedz, że to zaufany człowiek Anny!»

«Nie znam Anny. To znaczy znam wiele kobiet, które nazywają się Anna. Jest ich bez liku, nawet w Kafarnaum. Ale nie wiem, jakiej Anny zaufanym jest “ten” człowiek.»

«Ten?! To o mnie mówisz: “ten”?!»

«A co chcesz, żebym powiedział? Osioł lub ptak? Gdy chodziłem do szkoły, nauczyciel nauczył mnie mówić “ten”, kiedy mówi się o mężczyźnie, a jeśli mnie wzrok nie myli, jesteś mężczyzną.»

Mężczyzna miota się, jakby to słowo go żywcem przeszyło. Inny – pierwszy, który mówił – wyjaśnia:

«Przecież Anna jest teściem Kajfasza...»

«Aaaa!... Zrozumiałem!!! No i co?»

«No i wiedz, że jesteśmy oburzeni!»

«Z powodu czego? Pogody? Ja też. Trzy razy się przebierałem. Teraz nie mam już nic suchego.»

«Nie rób z siebie głupca!»

«Głupca? Przecież to prawda. Skoro nie oburza was pogoda, to co w takim razie? Rzymianie?»

«Twój Nauczyciel! Fałszywy prorok.»

«Ej, drogi Samuelu! Uważaj, bo mnie obudzisz! Jestem jak jezioro. Od ciszy do burzy – tylko jedna chwila. Uważaj na słowa...»

W tym czasie weszli synowie Zebedeusza i Alfeusza, a z nimi – Iskariota i Szymon. Zbliżają się do Piotra, który coraz bardziej podnosi głos.

«Chyba nie dotkniesz swymi plebejskimi rękami wielkich ze Syjonu!»

«O! Co za piękni panowie! A wy nie dotykajcie Nauczyciela, bo w przeciwnym razie pofruniecie do studni – i to zaraz, aby się porządnie oczyścić, w środku i na zewnątrz.»

«Pozwolę sobie przypomnieć uczonym ze Świątyni – mówi spokojnie Szymon – że ten dom jest własnością prywatną.»

Iskariota unosi się: «A Nauczyciel, za którego ja ręczę, zawsze miał wielki szacunek dla cudzego domu, a w szczególności dla pierwszego ze wszystkich domów – domu Pańskiego. Niech i Jego dom będzie traktowany z podobnym szacunkiem.»

«Zamilcz, fałszywy robaku!»

«Fałszywy? Pod jakim względem? Wzbudziliście we mnie obrzydzenie i poszedłem tam, gdzie go nie odczuwam. A dzięki Bogu przebywając z wami nie zepsułem się do głębi!»

«Krótko, czego chcecie?» – pyta sucho Jakub, syn Alfeusza.

«A ty, kim jesteś?»

«Jestem Jakub, syn Alfeusza, Alfeusza – syna Jakuba, Jakuba, syna Matana, Matana – syna Eleazara. A jeśli chcesz, wymienię wszystkich moich przodków, aż do króla Dawida, od którego pochodzę. Jestem kuzynem Mesjasza. Proszę cię więc, żebyś rozmawiał ze mną, potomkiem królewskim i żydowskim, jeśli twą wielkość rani rozmawianie z prawym Izraelitą, który zna Boga bardziej niż Gamaliel i niż Kajfasz. No, mówże.»

«Twój Nauczyciel i krewny pozwala, by chodziły za Nim prostytutki. Ta zawoalowana kobieta to jedna z nich. Widziałem ją, gdy sprzedawała złoto. Rozpoznałem ją. To kurtyzana. Uciekła od Szammaja. To hańba dla twego Krewnego.”

«Czyja? Rabina Szammaja? A więc ona jest jakimś starym rupieciem. Nie ma niebezpieczeństwa...» – drwi Iskariota.

«Zamilcz, szalony! Szammaj, syn Elchiasza, to ulubieniec Heroda.»

«Proszę, proszę! To znaczy, że ona już nie lubi ulubieńca! Była jego kurtyzaną, nie twoją. Dlaczego więc się martwisz?» – mówi Judasz z Kariotu ironicznie.

«Człowieku, czy nie sądzisz, że okrywasz się hańbą, szpiegując? – pyta Juda, syn Alfeusza. – I czy nie sądzisz, że hańbi siebie ten, kto upada grzesząc, a nie ten, kto usiłuje podnieść grzesznika? Jakaż to hańba spada na mego Nauczyciela i brata, jeśli, przemawiając, dotyka Swym głosem nawet zanieczyszczone śliną uszy rozpustników na Syjonie?»

«Swoim głosem? Cha, cha! Twój Nauczyciel i kuzyn ma trzydzieści lat i jest tylko większym obłudnikiem niż inni! A ty, i wy wszyscy, śpicie jak głusi w nocy...»

«Bezwstydny gadzie, wynoś się stąd albo cię uduszę!» – krzyczy Piotr, któremu wtórują Jakub i Jan.

Natomiast Szymon ogranicza się do słów: «Co za wstyd! Twoja obłuda jest tak wielka, że wychodzi i przelewa się. Ślinisz się jak ślimak na czystym kwiatku. Wyjdź stąd i stań się człowiekiem, bo na razie jesteś tylko śliną. Poznaję cię, Samuelu. Masz ciągle takie samo serce. Niech Bóg ci wybaczy, lecz zejdź mi z oczu.»

Kiedy Iskariota z Jakubem, synem Alfeusza, powstrzymują kipiącego Piotra, oto interweniuje Juda Tadeusz. Bardziej niż zwykle przypomina Kuzyna. W spojrzeniu ma ten sam błękitny płomień, a Jego wygląd przyciąga uwagę. Gromi ich:

«Samego siebie hańbi ten, kto usiłuje zhańbić niewinnego. Bóg uczynił oczy i język dla pełnienia dzieł świętych. Oszczerca je profanuje i poniża, każąc im wykonywać złe czyny. Ja się nie splamię złym czynem przeciw twym siwym włosom. Ale przypominam ci, że tylko zły nienawidzi człowieka doskonałego, a głupi uzewnętrznia swą nieżyczliwość, nie zastawiając się nawet, że demaskuje samego siebie. Kto żyje w ciemnościach, ten myli węża z kwitnącą gałązką. Kto żyje w światłości, widzi rzeczy właściwie i z miłości do sprawiedliwości broni ich, jeśli są atakowane. My żyjemy w światłości. Jesteśmy czystym i pięknym pokoleniem synów światłości, a naszą Głową jest Święty, który nie zna niewiasty ani grzechu. Idziemy za Nim i bronimy Go przed Jego nieprzyjaciółmi, do których, jak nas nauczył, nie mamy nienawiści, lecz przeciwnie – modlimy się za nich. Przyjmij, starcze, lekcję od młodego człowieka, który doszedł do dojrzałości, bo Mądrość go nauczyła nie mówić bez zastanowienia, a szybkim być w czynieniu dobra. Idź i donieś temu, kto cię posłał, że to nie w splamionym domu góry Moria, lecz w tej biednej siedzibie Bóg przebywa w Swej chwale. Żegnaj.»

Pięciu nie ma odwagi odpowiedzieć. Odchodzą.

Uczniowie zadają sobie pytania: trzeba o tym powiedzieć lub nie mówić Jezusowi, który jest jeszcze z uzdrowionymi chorymi? Lepiej będzie powiedzieć.

Idą więc do Niego, wołają Go i mówią Mu o wszystkim. Jezus uśmiecha się spokojnie i odpowiada: «Dziękuję wam za waszą obronę... ale cóż chcecie? Każdy daje to, co ma.»

«Jednak oni mają trochę racji. Ludzie mają oczy, aby widzieć i wielu ją zauważa. Ona ciągle jest przy drzwiach, jak pies. Szkodzi ci» – mówi wielu.

«Zostawcie ją. To nie ona będzie kamieniem, który uderzy Mnie w głowę. A jeśli ona się zbawi... radość będzie dla Mnie wielką zapłatą za te słowa krytyki!»

Wszystko kończy się tą słodką odpowiedzią.


   

Przekład: "Vox Domini"