Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

229. JEZUS I GRZESZNICA WYSŁANA PO TO, ŻEBY GO KUSIĆ
Napisane 21 listopada 1946. A, 9581-9604

Ludzie w zbiorowisku, a szczególnie mężczyźni są zawsze trochę jak dzieci, nieco dzikie lub co najmniej proste, a przez to bardzo wrażliwe na to, co nowe, nadzwyczajne i w czym odbija się echo święta. Zbliżanie się uroczystości zawsze ma moc wzbudzania entuzjazmu w ludziach, jakby święto sprawiało, że znika to, co ich smuci i męczy. Przy zbliżaniu się święta jakaś żywa, lekka egzaltacja dotyka wszystkich, jakby to zbliżanie się przypominało tam-tamy dzikusów z ich bałwochwalczych świąt lub ich wojownicze wyprawy.

Również apostołów podnieca zbliżanie się Święta Światła. Rozmowni, radośni, zaczynają snuć plany, wspominać minione święta. Nieco melancholii naznacza rozmowy, lecz potem ogarnia ich nastrój świąteczny i skłania do starania się o to, żeby wszystko było piękne na święto.

Nie ma zbyt wielu lamp w domu Jana? O! Dom Tomasza w Rama jest ich pełen! I Tomasz wyrusza do Rama, żeby przynieść kilka z nich. Nie ma wiele oliwy? O! Eliza ma dużo oliwy w Betsur i ofiarowuje ją. Andrzej wraz z Janem udają się do Betsur po oliwę. Żeby upiec podpłomyki potrzeba delikatnego ognia chrustu? Już dwóch Jakubów idzie w góry, aby go nazbierać. Zdaje się, że nie wystarczy mąki, jęczmienia i miodu na obrzędowe posiłki? A po cóż jest w Jerozolimie Nike – niemal urażona, że nigdy jej o nic nie proszą – jeśli nie po to, aby im dać jasnego miodu, mąki i jęczmienia ze swej pięknej posiadłości? Piotr więc i Szymon Zelota idą do Nike, a Juda Alfeusz pomaga Elizie w upiększeniu domu. Nawet stary Bartłomiej dzieli wspólną radość i z Filipem bieli wapnem okopcone ściany kuchni, żeby była weselsza. Judasz Iskariota ogranicza się do dekorowania. Nieustannie przychodzi z gałęziami drzew wiecznie zielonych, pachnących i udekorowanych jagodami. Układa je z wdziękiem na półkach oraz wokół okapu paleniska.

W przeddzień Święta Światła domek zdaje się przygotowany na przyjęcie oblubienicy, tak się zmienił dzięki błyszczącym miedzianym naczyniom, jasnym jak słońce lampom, radosnym gałęziom na pobielonych murach. Zapach chleba i podpłomyków unosi się w powietrzu już pachnącym od poprzycinanych gałęzi.

Jezus zostawia ich. Wydaje się tak odległy od wszystkich, bardzo zamyślony, nawet smutny. Odpowiada pytającym Go i proszącym przez stawiane pytanie o pochwałę za to, co robią. To te pytania i uwagi pozwalają mi odtworzyć prace wykonane przez uczniów:

«Czyż nie miałem dobrego pomysłu, żeby iść do domu po lampy?» [– pyta Tomasz.]

Albo: «Czy dobrze zrobiliśmy z Filipem bieląc wszystko? Jest jasno i radośnie, i jakby przestronniej...»

Albo jeszcze: «Widzisz, Nauczycielu? Eliza jest zadowolona. Wydaje się jej, że jest w domu wraz z synami. Dziś śpiewała, kiedy wlewała oliwę do lamp i kiedy zagniatała mąkę z miodem i mieszała mleko z jęczmieniem...»

I jeszcze [uwaga Judasza]:

«Niech Elchiasz mówi co chce, ale trochę zieleni dobrze robi. W końcu... skoro Stwórca uczynił gałęzie, to zrobił to po to, abyśmy się nimi posługiwali, prawda?»

Wszystko to wskazuje na prace wykonane przez każdego apostoła. Chociaż Jezus odpowiada na te pytania, w których zawiera się pragnienie pochwały, to jednak myślami jest daleko. To widać.

Zapada zmierzch. Po ostatnich pożegnaniach mieszkańców, którzy – przed zamknięciem się we własnych domach – wsuwają głowę do drzwi, żeby pożegnać Nauczyciela, cisza zapada w Nobe. To godzina wieczerzy i jest już czas na spoczynek dzieci i starców, wszystkich, których osłabiła choroba lub wiek.

Prawdopodobnie istnieje zwyczaj obdarzania się prezentami na Święto Światła. Widzę bowiem, że kiedy tylko stary Jan odszedł do swej izdebki przy kuchni, a już Eliza zabiera się do kończenia szaty, a apostołowie – przedmiotów wystruganych w drewnie. Specjalna praca rybaków to wykonywanie zasłon z siatki, ze sznurków zabarwionych na czerwono, zielono, żółto i indygo. Tomasz, Mateusz, Bartłomiej i Zelota przyglądają się.

«Tak. Skończyłam» – mówi Eliza, wstając i strzepując szatę, żeby pozbyć się nitek, jakie mogły na niej pozostać.

«Będzie ciepło biednemu staruszkowi! – mówi Piotr, dotykając sukna – Ech! My, mężczyźni, bez niewiast, jesteśmy naprawdę nieszczęśliwi. Zastanawiam się, do czego byśmy doszli bez ciebie, po miesiącach nieobecności w domu. Ja potrafię robić co innego, ale jeśli chodzi o przyszycie zapinki [do szaty]!...»

«Zrobiłaś to również szybko. Przypominasz moją małżonkę» – mówi Bartłomiej.

«Ja też skończyłem. Drewno było dobre, łatwe do strugania, a jednocześnie wytrzymałe» – mówi Juda Tadeusz, stawiając na ciemnym stole pudełko, które może służyć na sól lub przyprawy.

«Moja zaś praca jeszcze nie jest skończona. Jest twardy słój, który nie chce się poddać. Żal mi, bo być może nie uda mi się skończyć pracy. Ładne były te ciemne słoje na jaśniejszym drewnie. Spójrz, Jezu. Czy nie przypominają szczytów gór namalowanych na drewnie?» – pyta Jakub, syn Alfeusza

Pokazuje rodzaj naczynia, którego zastosowania nie znam. Formę ma rzeczywiście piękną, z przykrywką na szczycie i wdzięcznymi słojami zarówno na bokach, jak i na przykrywce. Ale to właśnie na przykrywce, blisko gałki uchwytu, drewno stawia opór.

«Nie ustępuj, nie ustępuj, a uda ci się. Rozgrzej metal do czerwoności w ogniu. Napieraj na wieko, a uda ci się. Kiedy odejdzie pierwsza warstwa...» – odpowiada Jezus, który się przyglądał.

«Ale czy nie zniszczy się w ogniu?» – pyta Mateusz.

«Nie, jeśli zrobi to zręcznie. A zresztą! Albo osiągnie to tym sposobem, albo będzie musiał wszystko wyrzucić.»

Jakub ogrzewa ostrze, a po rozgrzaniu go, zbliża je do miejsca najbardziej opornego. Czuć palące się drewno...

«Dość! Teraz pracuj, a uda ci się» – mówi Jezus. I pomaga swemu kuzynowi, trzymając przykrywkę tak ściśniętą jak w imadle. Dwa razy płomień muska palce Jezusa.

«Odsuń rękę, Bracie. Nie chciałbym Cię zranić...» – mówi Jakub, syn Alfeusza, lecz Jezus trzyma nadal naczynie.

Za trzecim razem nóż rani kciuk Jezusa.

«O! Widzisz? Zraniłeś się! Pokaż!»

«To nic. Dwie krople krwi...» – odpowiada Jezus potrząsając palcem. Krew płynie wzdłuż przecięcia.

«Przetrzyj raczej przykrywkę, żeby nie została plama» – mówi.

«Nie, zostaw ją! Jest dzięki temu drogocenna. Wytrzyj palec, Nauczycielu, tutaj do mojego welonu. Twoja krew, krew błogosławiona» – mówi Eliza i owija Jego dłoń w swój lniany welon.

Przykrywka, przyczyna tak wielu nieszczęść, zostaje pokonana. Gwint został wykonany.

«[Drewno] chciało najpierw zadać ból» – komentuje Zelota.

«Tak! A potem pozwoliło się obrobić, uparte drewno!» – mówi Tomasz.

«Przez żelazo, ogień i ból. To zdaje się jednym z powiedzeń ulubionych przez Rzymian» – zauważa Szymon Zelota.

«Nie wiem dlaczego, ale mnie przypomina to pewne słowa proroków. My też jesteśmy upartym drewnem... i czyż nie potrzeba żelaza, ognia i bólu, żeby nas uczynić dobrymi?» – zastanawia się Bartłomiej. [Jezus mu odpowiada:]

«Zaprawdę tego potrzeba. I jeszcze to nie wystarczy. Ja pracuję ogniem i Moim bólem, lecz nie wszystkie serca potrafią naśladować to drewno... Cicho! Ktoś jest na zewnątrz... To odgłos kroków...»

Słuchają. Nic nie słychać. [Mówią Mu:]

«To być może wiatr, Nauczycielu. W ogrodzie są suche liście...»

«Nie. To były kroki...»

«Jakiś nocny zwierz. Ja nic nie słyszę.»

«Ani ja... ani ja...»

Jezus nasłuchuje. Zdaje się, że słucha. Potem unosi twarz i patrzy uważnie na Judasza z Kariotu, który także słucha, słucha ze wszystkich sił, bardziej niż wszyscy. Patrzy na niego tak intensywnie, że Judasz zadaje pytanie: «Dlaczego tak na mnie patrzysz, Nauczycielu?»

Ale nie ma odpowiedzi, gdyż ktoś puka do drzwi. Z czternastu twarzy oświetlonych lampą tylko twarz Jezusa pozostaje nie zmieniona. Inne zmieniają kolor.

«Otwórzcie! Otwórz, Judaszu z Kariotu!»

«Ja? Nie otwieram! To może być jakiś złoczyńca, który specjalnie przychodzi nocą. Oby się tak nie stało, żebym ja Ci zaszkodził!»

«Otwórz ty, Szymonie, synu Jony» [– prosi Jezus.]

«Nigdy w życiu! Prędzej zatarasuję wejście stołem!» – mówi Piotr i zamierza to uczynić.

«Otwórz, Janie, nie lękaj się.»

«O! Jeśli naprawdę chcesz kogoś wpuścić, ja idę do starca. Nie chcę nic widzieć» – mówi Iskariota, a mówiąc to przebiega wielkimi susami przestrzeń dzielącą go od drzwi do starca i znika w jego pokoju. 

Jan stoi przy drzwiach z ręką na kluczu, patrzy na Jezusa z przerażeniem i szepcze: «Panie!»

«Otwórz i nie lękaj się.»

«Ależ tak. W końcu jest tu trzynastu silnych mężczyzn. Oni nie są na pewno armią! Kilka pięści i wielki krzyk – Elizo, ty będziesz krzyczeć, jeśli trzeba – zmuszą ich do ucieczki. Nie jesteśmy na pustyni!» – mówi Jakub, syn Zebedeusza, i zdejmuje szatę, a w tunice zakasuje rękawy, gotowy do obrony. Piotr idzie w ślad za nim.

Jan, jeszcze się wahając, otwiera drzwi, spogląda przez otwór, ale nic nie widzi. Woła: «Kto zakłóca spokój?»

Odpowiada głos niewieści, słaby, jakby cierpiący:

«Niewiasta. Pragnę Nauczyciela.»

«To nie jest czas na chodzenie po domach – mówi Piotr, który stanął za Janem – Jeśli jesteś chora, skąd się tu wzięłaś o tej godzinie? Jeśli jesteś trędowata, jak mogłaś ośmielić się wejść do osady? Jeśli jesteś strapiona, przyjdź jutro. Idź, idź, wracaj do twoich spraw.»

«O, litości! Jestem sama na drodze. Jest mi zimno. Jestem głodna i nieszczęśliwa. Zawołajcie do mnie Nauczyciela. On ma litość...»

Apostołowie spoglądają na Jezusa oniemiali. Jezus jest bardzo surowy i milczy. Zamykają drzwi.

«Co robimy, Nauczycielu? Damy jej chociaż trochę chleba? Nie ma miejsca, trzeba będzie iść do jakiegoś domu z nieznajomą...» – odzywa się Filip.

«Zaczekaj, ja spojrzę» – mówi Bartłomiej, biorąc jedną z lamp, żeby coś widzieć.

«Nie musisz tam chodzić. Niewiasta ani nie jest głodna, ani nie jest jej zimno i dobrze wie, gdzie ma się udać. Nie boi się nocy. Ale jest nieszczęśliwa, choć nie jest ani chora, ani trędowata. To nierządnica i przyszła, żeby Mnie kusić. Mówię wam o tym, abyście wiedzieli, że Ja wiem, abyście się przekonali, że wiem. I mówię wam jeszcze, że nie przyszła z osobistej zachcianki, lecz przyszła, bo została opłacona, żeby tu przyjść.»

Jezus mówi głośno, dość głośno, żeby można Go było usłyszeć również w sąsiedniej izbie, w której jest Judasz.

«A któż miałby to uczynić? W jakim celu? – odzywa się Judasz, pojawiając się znowu w kuchni. – Faryzeusze, z pewnością nie; uczeni w Piśmie, także nie; ani kapłani, skoro to nierządnica. I nie wierzę, żeby herodianie byli dość... zawzięci, żeby sobie zadać taki trud, żeby... No i nie wiem po co.»

«Po co? Ja ci mówię. I ty wiesz tak samo dobrze jak i Ja, że tak jest. Aby móc powiedzieć, że Ja jestem grzesznikiem, kimś kto ma kontakty z publicznymi grzesznicami. I mówię ci też, że nie przeklinam ani jej, ani tych, którzy ją przysłali. Ja jestem wciąż i zawsze Miłosierdziem i pójdę do niej. Jeśli uznasz za dobre pójście ze Mną, chodź. Pójdę do niej, bo jest naprawdę nieszczęśliwa. Mówi tak o sobie, sądząc, że kłamie, bo jest młoda, piękna i dobrze opłacana, zdrowa i zadowolona ze swego haniebnego życia, lecz jest nieszczęśliwa. To jedyna prawda, jaką wypowiedziała pośród tak wielu kłamstw. Idź przede Mną przodem, będziesz Mi towarzyszył w rozmowie.»

«Ja nie będę w tym uczestniczył! Dlaczego miałbym to zrobić?» [– sprzeciwia się Iskariota.]

«Aby dać świadectwo tym, którzy cię pytają.»

«A któż ma mnie pytać? Pośród nas nie ma nikogo, kto by mi stawiał pytania, a inni... nikogo nie widuję» [– mówi Judasz.]

«Bądź posłuszny. Idź przede Mną.»

«Nie. Nie chcę w tym być posłuszny i nie możesz mnie zmusić, abym podszedł do nierządnicy.»

«Ech, kimże ty jesteś? Najwyższym Kapłanem? Ja idę Nauczycielu i to bez lęku, że mi się coś przytrafi» – oświadcza Piotr.

«Nie. Idę sam. Otwórz» [– mówi] Jezus i wychodzi do ogrodu.

W absolutnej ciemności nocy jeszcze bezksiężycowej nic nie widać. Drzwi kuchni otwierają się. Piotr wychodzi na dwór z lampą.

«Weź przynajmniej to, Nauczycielu, jeśli naprawdę mnie nie chcesz» – mówi głośno. A potem cicho: «Zważ jednak, że jesteśmy za drzwiami. Jeśli nas będziesz potrzebował, zawołaj...»

«Dobrze. Idź. I nie kłóćcie się.»

Jezus bierze lampę i podnosi ją, żeby widzieć. Za wielkim pniem orzecha widać kształt ludzkiej sylwetki. Jezus idzie dwa kroki w jej kierunku i nakazuje: «Chodź za Mną.»

Siada na małej kamiennej ławce przy domu, od strony wschodniej. Niewiasta podchodzi cała zakryta i pochylona. Jezus stawia lampę na kamieniu, w pobliżu Siebie.

«Mów.»

Polecenie jest tak surowe, ostre, a On jest tak bardzo Bogiem, że niewiasta, zamiast mówić, cofa się i jeszcze bardziej pochyla w milczeniu.

«Mów, powiedziałem ci. Prosiłaś o ujrzenie Mnie i przyszedłem. Mów» – nakazuje z odcieniem łagodności w głosie.

Milczenie.

«Zatem to Ja będę mówił. Pytam cię: dlaczego tak bardzo Mnie nienawidzisz, że służysz tym, którzy pragną Mojej zguby i marzą o tym na wszelkie sposoby i szukają wszelkich możliwych środków? Odpowiedz. Jakie zło ci wyrządziłem, o nieszczęsna? Jakie zło wyrządził ci Człowiek, który nawet w Swoim sercu nie pogardził tobą z powodu haniebnego życia, jakie prowadzisz? Co? Czy to ten Człowiek cię popsuł, Ten, który nawet w Swym sercu nie pragnął ciebie, że Go nienawidzisz bardziej od tych, którzy cię nakłonili do nierządu i gardzą tobą za każdym razem, kiedy do ciebie przychodzą? Odpowiedz! Cóż ci uczynił Jezus z Nazaretu, Syn Człowieczy, którego znasz zaledwie z widzenia, bo Go spotkałaś na ulicach miasta, Jezus, który nie zna twej twarzy i który nie dba o twoje wdzięki, gdyż to jedynie twojej duszy szuka – brudnej, zniekształconej, żeby ją poznać i uzdrowić?

Mów!...

Nie wiesz, kim jestem? Ależ tak, wiesz po części. Wiesz nawet w dwóch trzecich. Wiesz, że jestem mężczyzną i że ci się podobam. To ci powiedziała twa niepohamowana zwierzęcość. A twój upojony niewieści język powiedział to temu, kto przyjął wyznanie twych zmysłów i uczynił sobie z niego broń, żeby Mi zaszkodzić.

Wiesz, że jestem Jezusem z Nazaretu, Chrystusem. Tego się dowiedziałaś od tych, którzy – wykorzystując twe cielesne pragnienie – zapłacili ci, żebyś tutaj przyszła Mnie kusić. Powiedzieli ci: „On mówi, że jest Chrystusem, tłumy mówią, że jest Świętym, Mesjaszem. Ale to jedynie oszust. Potrzebujemy dowodów jego ludzkiej nędzy. Daj nam je, a okryjemy cię złotem.” Ty, resztą sprawiedliwości, ostatnią resztą bogactwa sprawiedliwości – jaką Bóg złożył w twym ciele z duszą – które zniszczyłaś i roztrwoniłaś – nie chciałaś Mnie skrzywdzić, bo w twej nędzy kochałaś Mnie. Oni więc ci powiedzieli: „Nie skrzywdzimy Go. Przeciwnie. Zostawimy ci tego mężczyznę, dając ci środki do tego, aby żył przy tobie jak król. Wystarczy, że będziemy mogli sobie powiedzieć, żeby uspokoić nasze sumienia, że On jest tylko człowiekiem. To dowód, że my jesteśmy w prawdzie, nie wierząc, że On jest Mesjaszem.” To ci powiedzieli i przyszłaś. Gdybym jednak uległ twemu urokowi, to byłoby dla Mnie piekłem. Oni są już gotowi obrzucić Mnie błotem i schwytać. A ty masz być narzędziem do tego.

Widzisz, nie wypytuję cię. Mówię, dlatego że wiem, nie musząc pytać. Jeśli jednak wiesz o tych dwóch rzeczach, to o trzeciej nie wiesz. Ty nie wiesz, kim Ja jestem, z wyjątkiem tego, że jestem człowiekiem i Jezusem. Widzisz człowieka. Inni mówią ci: „To Nazarejczyk”. Ale Ja powiem ci, kim jestem. Jestem Odkupicielem. Aby odkupić, muszę być bez grzechu. Spójrz, jak zdeptałem Moją możliwą zmysłowość człowieka. Deptałem ją zawsze tak samo, tak jak czynię to z tą obrzydliwą gąsienicą, która w ciemnościach przeszła z jednego błota do drugiego z powodu swych rozwiązłych miłości. Tak samo depczę ją również w tej chwili. I w ten sposób jestem gotowy wyrwać cię z twej choroby i zdeptać ją, żeby cię wyzwolić i wreszcie uczynić zdrową i świętą. Ja bowiem jestem Odkupicielem. Tylko po to przyjąłem ciało człowieka, żeby was ocalić, żeby zniszczyć grzech, a nie po to, aby grzeszyć. Przyjąłem je, aby wam odebrać wasze grzechy, a nie po to, aby grzeszyć z wami. Przyjąłem je, aby was kochać, lecz miłością dającą Swe własne życie, Swoją krew, Swe Słowo, wszystko, aby was poprowadzić do Nieba, do Sprawiedliwości, a nie po to, aby was kochać jak zwierzę. I nawet nie jak człowiek, bo jestem kimś większym niż człowiek.

Czy wiesz dokładnie, kim jestem? Nie wiesz tego. Nie znałaś nawet wagi tego, co przyszłaś zrobić. I to ci wybaczam, nawet bez proszenia Mnie o to. Nie wiedziałaś. Ale twój nierząd! Jak mogłaś żyć w takim stanie? Nie byłaś taka. Byłaś dobra. O, nieszczęsna! Czy nie pamiętasz swego dzieciństwa? Nie pamiętasz pocałunków swej matki? Jej słów? A godzin modlitwy? Słów Mądrości, które wieczorem wyjaśniał ci ojciec, a w szabat – przewodniczący synagogi... Kto cię uczynił ogłupiałą i pijaną? Nie pamiętasz? Nie żałujesz? Powiedz Mi! Czy jesteś naprawdę szczęśliwa? Nie odpowiadasz. Ja mówię za ciebie.

Mówię: nie, nie jesteś szczęśliwa. Kiedy się budzisz znajdujesz na swej poduszce twój wstyd, który jest pierwszym ukłuciem stałej codziennej udręki. I głos twego sumienia wykrzykuje do ciebie swe oskarżenie, gdy się czeszesz i gdy się skrapiasz wonnościami, żeby się podobać. I czujesz w najdelikatniejszych olejkach haniebny zapach. A rzadkie potrawy wywołują twe mdłości. I twoje naszyjniki ciążą ci jak łańcuch. I są nim. Kiedy się śmiejesz i uwodzisz, w twym wnętrzu coś jęczy. I upijasz się, żeby pokonać znużenie i obrzydzenie swym życiem. I nienawidzisz tych, którym mówisz, że ich kochasz, żeby mieć z tego zysk. I sama siebie przeklinasz. Twój sen jest ciężki od koszmarów. A myśl o twej matce jest mieczem w twoim sercu. Przekleństwo twego ojca nie daje ci spokoju. A potem zniewagi ze strony tych, których spotykasz, okrucieństwo tych, którzy cię wykorzystują, zawsze bez litości. Jesteś towarem. Towaru raz nabytego używa się, jak się chce. Rozdziera się go, zjada, depcze, pluje na niego. Takie jest prawo nabywcy. Nie możesz się buntować...

Czy ta sytuacja cię uszczęśliwia? Nie. Jesteś zrozpaczona. Jesteś związana. Jesteś udręczona. Na ziemi jesteś odrażającym łachmanem, który każdy może zdeptać. Gdy w godzinie smutku próbujesz znaleźć pociechę, podnosząc twego ducha ku Bogu, czujesz gniew Boga nad tobą, nierządnicą, i Niebo zamknięte jeszcze bardziej niż dla Adama. Gdy czujesz się źle, przeraża cię śmierć, bo znasz swój los. To dla ciebie Otchłań.

O, nieszczęsna! Czy to jeszcze nie wystarczy? Chciałabyś do ciągu twych win dołączyć też bycie zgubą dla Syna Człowieczego? Tego, który cię kocha? Jedynego, który cię kocha. Bo to również dla twojej duszy On wziął na siebie ciało. Mógłbym cię ocalić, jeśli zechcesz. Nad otchłanią twego upodlenia pochyla się otchłań Miłosiernej Świętości i czeka na twoje pragnienie zbawienia, żeby cię wyciągnąć z przepaści twego skalania. Myślisz w swym sercu, że to niemożliwe, że Bóg przebacza. Podstawę dla tej myśli wyciągasz z porównania ze światem, który ci nie przebacza tego, że jesteś nierządnicą. Ale Bóg to nie ludzie. Bóg jest Dobrocią. Bóg jest Przebaczeniem. Bóg jest Miłością.

Przyszłaś do Mnie, opłacona, żeby Mi zaszkodzić. Zaprawdę powiadam ci, że Stwórca – dla ocalenia jednego stworzenia – może obrócić w dobro nawet to, co jest złem. I, jeśli tego chcesz, twoje przyjście do Mnie obróci się w dobro. Nie wstydź się swego Zbawiciela, nie wstydź się pokazać Mu swego obnażonego serca. Nawet jeśli chcesz je ukryć, On je widzi i płacze nad nim. Płacze. Kocha. Nie wstydź się okazać skruchę. Bądź śmiała w żalu tak, jak byłaś śmiała w grzechu. Nie jesteś pierwszą nierządnicą, która płacze u Moich stóp i którą Ja doprowadzam do sprawiedliwości... Ja nigdy nie przepędzam stworzenia, choćby nie wiem jak było winne. Przeciwnie, usiłuję je przyciągnąć, żeby je ocalić. Taka jest Moja misja.

Stan twego serca nie budzi we Mnie odrazy. Znam szatana i jego dzieła. Znam ludzi i ich słabości. Znam sytuację niewiasty, która ponosi, jak jest słuszne, cięższe niż mężczyzna następstwa grzechu Ewy. Umiem więc osądzać i współczuć i mówię, że jestem bardziej surowy wobec tych, którzy prowadzą niewiasty do upadku, niż wobec nich samych. Co do ciebie, nieszczęśliwa, jestem bardziej surowy wobec tych, którzy cię wysłali niż wobec ciebie. Ty bowiem przybyłaś, nie wiedząc dokładnie po co cię wynajęto. Wolałbym, żebyś przyszła pod wpływem pragnienia odkupienia, jak inne twoje siostry. Jeśli jednak wysłuchasz pragnienia Boga i jeśli uczynisz ze złego działania kamień węgielny twego nowego życia, usłyszysz ode Mnie słowo pokoju...»

Jezus, który na początku był bardzo surowy, stawał się coraz łagodniejszy, pozostając wciąż Bogiem, którego nie można podejrzewać o żadną słabość uczucia i nie można też popełnić jakiegokolwiek błędu oceniając Jego dobroć. Teraz milczy, spogląda na niewiastę.

Ona stoi cały czas pochylona w odległości około dwóch metrów od Niego. Pochyla się coraz bardziej. W połowie Jego słów uniosła ku twarzy, przyciskając welon, dwie piękne dłonie, odbijające się od ciemnego płaszcza, całe zdobne w bransolety. Ma bransolety od nadgarstków aż po łokcie obnażonych ramion. Nie umiem powiedzieć, czy niewiasta płacze, czy nie. Jeśli płacze, to z pewnością w milczeniu, gdyż nie słychać szlochu ani nie widać wstrząsów. Zdaje się posągiem, tak jest nieruchoma w swych ciemnych szatach. Potem nagle upada na kolana i zwija się cała w kłębek na ziemi. Wtedy naprawdę płacze i już nie hamuje się, żeby tego nie widziano, a potem zostaje tak jak łachman na ziemi i mówi:

«To prawda! Naprawdę jesteś prorokiem... Wszystko to prawda... Zapłacili mi za to... ale powiedzieli mi, że to dla zakładu... Odkryliby Cię w moim domu... ale także przy Tobie...»

«Niewiasto, słucham jedynie wyznania twoich grzechów...» – przerywa Jezus.

«To prawda. Nie mam prawa nikogo oskarżać, bo jestem brudnym gnojowiskiem. Wszystko to prawda. Nie jestem szczęśliwa... nie cieszę się bogactwami, ucztami, miłościami... Czerwienię się, myśląc o mojej matce... Boję się Boga i śmierci... Nienawidzę ludzi, którzy mi płacą. Wszystko, co powiedziałeś, jest prawdą. Ale nie przepędzaj mnie, Panie. Nigdy nikt, od czasu mojej matki, nie mówił do mnie tak jak Ty. I nawet Ty mówiłeś z jeszcze większą łagodnością niż moja matka, która w ostatnim czasie była dla mnie twarda z powodu mego zachowania... Żeby jej już nie słuchać, uciekłam do Jerozolimy... Ale Ty... A jednak Twoja łagodność była jakby śniegiem na ogień, który mnie pochłania. Mój ogień uspokaja się, a nawet wzbudza inny ogień. Tamten gorzał, lecz nie dawał ani światła, ani ciepła. Byłam lodem, w ciemnościach. O! Jakże chciałam cierpieć! Ileż sobie zadałam daremnych i przeklętych boleści!

Panie, powiedziałam Ci przez uchylone drzwi, że jestem nieszczęśliwa i żebyś miał litość. To były kłamstwa, których mnie nauczono, abym Ci je powiedziała, żeby Cię wciągnąć w pułapkę. Powiedzieli mi, że potem moje piękno dokona reszty... Moje piękno! Moje szaty!...»

Niewiasta wstaje. Widzę teraz – kiedy się prostuje – że jest wysoka. Zerwała welon i płaszcz. Ukazuje się w swej prawdziwej piękności brunetki o bardzo bladej cerze. Jej oczy powiększone przez bistr są duże i bardzo piękne. Mają wyraz zaskoczonej niewinności dziwnej u niewiasty tego pokroju. Być może już łzy je obmyły. Niewiasta rozrywa i depcze sukno płaszcza, drze welon, zrywa z jednego i drugiego kosztowne sprzączki i rzuca je na ziemię, zdejmuje pierścionki i bransolety, odrzuca daleko zdobienia ze swej głowy, chwyta ułożone pukle włosów pełne migocących spinek, zrywa je i mierzwi włosy, żeby znikł artyzm jej uczesania. Czyni to wszystko w porywie ofiary, która jest wręcz przerażająca. Zrywa gwałtownie z szyi i rozsypuje na ziemi naszyjnik, a jej stopa obuta w ozdobiony sandał depcze klejnoty i je rozgniata. Kosztowny pas dzieli ich los. Tak samo broszka, która z wdziękiem podtrzymywała szatę na piersi. A głosem cichym, zatrwożonym powtarza:

«Precz! Precz! Rzeczy przeklęte. Daleko! Wy i ci, którzy mi je dali. Precz, moja piękności! Precz moje włosy! Precz moja jaśminowa skóro!»

Szybko bierze ostry kamień, jaki widzi na ziemi, i uderza nim do krwi twarz, usta, drapie się kolorowymi paznokciami. Krew spływa z ran, jej rysy zacierają się pod opuchlizną uderzeń... aż jej wściekłość gaśnie. Zadyszana, wyczerpana, oszpecona, rozczochrana, w szacie podartej, poplamionej krwią i ziemią rzuca się do stóp Jezusa, jęcząc:

«A teraz możesz mi przebaczyć, jeśli widzisz moje serce, bo już nic nie ma z mojej przeszłości, nic z... Odniosłeś zwycięstwo, Panie, nad Twoimi wrogami i nad moim ciałem... przebacz mi mój grzech...»

«Przebaczyłem ci już wtedy, gdy wyszedłem ci na spotkanie. Wstań i nie grzesz już nigdy.»

«Powiedz mi, co mam czynić, żeby tak się stało.»

«Oddal się od miejsc twego grzechu, od tych, którzy wiedzą, kim jesteś. Twoja matka...»

«O, mój Panie! Ona mnie nie przyjmie. Ona mnie nienawidzi z powodu ojca, który umarł przez mój grzech, przeklinając mnie.»

«Skoro Bóg, który jest Bogiem przyjmuje cię i skoro On cię przyjmuje dlatego, że jest Ojcem, to czyż nie przyjmie cię matka, która cię zrodziła i która jest niewiastą jak ty? Idź do niej pokornie. Płacz u jej stóp, jak płaczesz u Moich. Zwierz się jej tak, jak Mnie się zwierzyłaś. Powiedz jej o swoim cierpieniu, wezwij jej litości. Twoja matka czeka na tę chwilę od lat. Czeka na ciebie, aby umrzeć w pokoju. Znieś jej słowa pełnego miłości wyrzutu, jak zniosłaś Moje. Ja byłem dla ciebie obcym, a jednak posłuchałaś Mnie. To twoja matka, masz więc podwójny obowiązek wysłuchania jej z szacunkiem.»

«Ty jesteś Mesjaszem, jesteś kimś większym od mojej matki.»

«Teraz to mówisz. Jednak kiedy przyszłaś, żeby Mnie kusić, nie wiedziałaś, że jestem Mesjaszem, a jednak słuchałaś Moich słów.»

«Tak bardzo różnisz się od mężczyzn... tak... Ty jesteś Święty, o Jezu z Nazaretu!»

«Twoja matka jest święta jako matka i jako stworzenie. To dzięki jej modlitwom znalazłaś miłosierdzie u Boga. Matka jest zawsze święta! I Bóg chce uczczenia jej.»

«Ja jej odebrałam cześć. Cała osada wie o tym.»

«To jeszcze jeden powód, aby iść powiedzieć jej: „Matko, przebacz”. I aby poświęcić jej swe życie dla wynagrodzenia za udręki, jakie cierpiała z twego powodu.»

«Tak zrobię... ale... Panie, nie wysyłaj mnie do Jerozolimy. Oni czekają na mnie... i nie wiem, czy będę mogła oprzeć się groźbom... Zostaw mnie tu do świtu, a potem...»

«Zaczekaj chwilę.»

Jezus wstaje idzie do drzwi kuchni, puka. Otwierają Mu.

Mówi: «Elizo, wyjdź na zewnątrz.»

Eliza jest posłuszna. Jezus prowadzi ją do niewiasty, która na widok innej niewiasty, starszej, ma odruch wstydu i usiłuje zakryć sobie twarz i wyzywającą szatę resztkami płaszcza i rozdartym welonem.

«Posłuchaj, Elizo. Opuszczam ten dom natychmiast. Powiesz Moim apostołom, żeby o świcie spotkali się ze Mną przy Bramie Heroda. Wszyscy, z wyjątkiem Judasza z Kariotu, który musi iść ze Mną. Przenocujesz tę niewiastę. Możesz wziąć Moje posłanie, bo długo nie wrócę do Nobe. Jutro, kiedy Jan się obudzi, ty i on zaprowadzicie tę niewiastę tam, gdzie wam powie. Dasz jej zwykłą szatę i jeden z twoich płaszczy. I pomożecie jej we wszystkim

«Dobrze, Panie. Będzie, jak chcesz. Żałuję z powodu Jana...»

«Ja też. Chciałem mu sprawić radość, ale nienawiść ludzi zabrania Synowi Człowieczemu dać jedną godzinę święta sprawiedliwemu...»

«A potem, Panie?»

«Potem? Ty możesz powrócić do Betsur, czekając... Żegnaj, Elizo. Niech Moje błogosławieństwo i Mój pokój zostaną z tobą. Żegnaj, niewiasto. Powierzam cię matce i sprawiedliwemu. Jednak jeśli uważasz, że powinnaś wrócić zabrać swoje rzeczy...»

«Nie. Nie chcę mieć nic z przeszłości.»

«Ależ dzielna niewiasto! Z pewnością nie możesz wszystkiego porzucić. Czy nie masz sług ani krewnych?» – pyta Eliza.

«Mam tylko jedną służącą... i...»

«Powinnaś ją pożegnać, powinnaś...»

«Proszę, zrób to ty, wracając. Pomóż mi wyzdrowieć całkowicie, o niewiasto» – w jej głosie brzmi prawdziwy lęk.

«Dobrze, córko! Nie trwóż się. Jutro o wszystkim pomyślimy. Teraz chodź na górę ze mną...»

Eliza ujmuje ją za rękę i prowadzi na piętro po schodach do jednego z małych pomieszczeń, potem szybko schodzi:

«Pomyślałam, że dobrze będzie, jeśli Cię wszyscy ujrzą bez niej, Panie. I żeby nie wiedziano, gdzie ona jest. Te klejnoty...»

Pochyla się, żeby pozbierać obrączki i bransolety, zapinki i spinki z włosów, i pas, i tak wiele pereł, ile tylko może znaleźć z rozerwanego naszyjnika:

«Co z tym zrobić, Panie?»

«Chodź ze mną. Masz rację. Dobrze będzie, jeśli Mnie zobaczą» [– mówi do niej Jezus.]

Wchodzą do kuchni. Wszyscy patrzą na Jezusa pytającymi spojrzeniami. Stary Jan także wstał, być może obudzony rozmową.

«Elizo, daj kosztowności Tomaszowi. Ty, Tomaszu, sprzedasz je jutro jakiemuś złotnikowi. To posłuży dla biednych. Tak, to są klejnoty niewiasty, tej niewiasty. Oto odpowiedź dla tych, którzy myślą, że ciało może kusić Syna Człowieczego i odwieść Go od Jego misji. I to zarazem jest rada dla tych, którzy Mnie nienawidzą, że wszelkie knowania, dla znalezienia sposobu oskarżenia, są daremne. Janie, Eliza powie ci, co masz czynić. Błogosławię cię...»

«Opuszczasz mnie, Panie?» – starzec jest wystraszony.

«Muszę. Żegnaj. Niech pokój będzie z tobą. – Odwraca się ku apostołom: – Idźcie odpocząć. Wszyscy z wyjątkiem Judasza z Kariotu, który idzie ze Mną.»

«Ale dokąd? Jest noc» – przeciwstawia się Judasz.

«Modlić się. To ci nie zaszkodzi, chyba że się boisz nocnego powietrza, jeśli będziesz je wdychał ze Mną.»

Judasz Iskariota spuszcza głowę i niechętnie bierze swój płaszcz, Jezus zaś Swój.

«Jutro przy Bramie Heroda, o świcie. Pójdziemy do Świątyni i...»

«Nie!»

To “nie” jest jednogłośne. Judasza najsilniejsze.

«Pójdziemy do Świątyni. Czy nie mówiłeś, że ich wszystkich przekonałeś, żeby Mnie zostawili w spokoju?»

«To prawda.»

«A zatem pójdziemy do Świątyni. Chodź.»

I idzie ku wyjściu.

«A zatem skończyło się święto, jakie przygotowywaliśmy...» – mówi Piotr wzdychając.

«Skończyło się, nim się rozpoczęło, tak masz powiedzieć» – odpowiada Jakub, syn Zebedeusza.

Jezus jest już na progu, w otwartych drzwiach. Odwraca się i błogosławi. Potem znika w nocy.

W kuchni wszyscy stoją oniemiali. Potem Mateusz stawia pytanie Elizie: «Ale co się w końcu stało?»

«Nie wiem. Była zapłakana niewiasta. I On mi powiedział to, co powiedział wam. Kto to był, skąd i dlaczego przyszła, nie wiem...»

«Dobrze. Chodźmy...»

Wszyscy wychodzą, z wyjątkiem Mateusza i Bartłomieja, którzy śpią w tym domu. 


   

Przekład: "Vox Domini"