Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

230. JEZUS I JUDASZ Z KARIOTU IDĄ DO JEROZOLIMY
Napisane 25 listopada 1946. A, 9604-9608

Jutrzenka rozjaśnia horyzont. Las oliwkowy, który porasta wzgórze, rozjaśnia się i powoli wychodzi z mroku. Pnie są jeszcze niewidoczne w ciemnościach, ale srebrzyste liście już się ukazują. Wydaje się, że mgła rozproszyła się po wzgórzu, lecz jest to jedynie szarość liści w niepewnym świetle poranka.

Jezus jest sam pod oliwkami. To nie jest Getsemani. Getsemani jest chyba równoległe do Moria, a tu widzę Moria naprzeciw. Jesteśmy zatem na północy Jerozolimy, za grobami królów. Jezus jeszcze się modli i nie przestaje się modlić nawet wtedy, gdy świergot ptaków daje Mu znak, że nadszedł dzień.

Wstaje dopiero wtedy, gdy pierwszy promień słońca, które już wzeszło, oświeca, punkt po punkcie, dotąd matowe złoto kopuł Świątyni. Potrząsa płaszczem, na którym są ślady ziemi i kilka suchych listków przyczepionych do ciężkiego sukna. Wygładza dłonią brodę i włosy. Potem poprawia szatę i pas. Przygląda się paskom sandałów, wkłada płaszcz i schodzi w dół ze wzgórza ledwie widoczną ścieżką pomiędzy drzewami. Może idzie ku małemu domkowi w połowie zbocza, nad którego kominem unosi się lekki dym? Nie. Skręca na szerszą drogę, która schodzi ku głównej drodze prowadzącej do miasta.

Za Nim stacza się ze wzgórza Iskariota. Mówię, że się stacza, gdyż biegnie jak szalony, aby dogonić Nauczyciela. Kiedy się przybliża na odległość umożliwiającą usłyszenie go, woła. Jezus zatrzymuje się. Judasz dochodzi do Niego zdyszany:

«Nauczycielu... jakie to dla mnie szczęście, że pomyślałem, żeby Cię odszukać! Odchodziłeś tak beze mnie? Wczoraj wieczorem powiedziałeś mi, że mam zaczekać na Ciebie w domu i że z pewnością wrócisz. A Ty przeciwnie...»

«Czy nie powiedziałem wszystkim, aby czekali na Mnie przy Bramie Heroda o świcie? Jest świt i idę do Bramy Heroda.»

«Tak, ale... to było dla innych. My dwaj byliśmy razem.»

«Razem?» – Jezus jest bardzo poważny.

«Ależ tak, Nauczycielu. Przyszliśmy razem. Tak chciałeś. Potem odszedłeś modlić się sam, ale ja byłem gotowy iść z Tobą.»

«W Nobe jasno ukazałeś, że nie było ci miłe spędzenie nocy na modlitwie z twoim Nauczycielem i zaoszczędziłem ci tego aktu wymuszonej cnoty. Na nic by się nie przydał. Dobro trzeba umieć czynić spontanicznie, aby miało zapach i aby było owocne. W przeciwnym razie to tylko... pantomima, a czasem coś gorszego od pantomimy.»

«Ależ ja... Dlaczego jesteś wobec mnie tak surowy od jakiegoś czasu? Już mnie nie kochasz?»

«To Ja miałbym więcej powodów, aby ciebie zapytać: już Mnie nie kochasz? Ale Ja cię o to nie pytam, bo to pytanie byłoby zbędne, a Ja nie czynię nigdy niczego niepotrzebnego.»

«Ech! Oczywiście! Przecież wiesz dobrze, że Cię kocham!»

«Chciałbym to wiedzieć, Judaszu z Kariotu. I chciałbym móc ci powiedzieć: wiem, że mnie kochasz. Ale tak samo jak nigdy nie czynię nic niepotrzebnego, tak nigdy nie wypowiadam nieprawdziwych słów. Zatem nie mówię ci, że wiem, że Mnie kochasz.»

«Ależ jak to, Nauczycielu! Ja Cię nie kocham? Nie pracuję dla Ciebie? Możesz w to wątpić? To mnie smuci. Kiedy tylko pojmuję, że coś Cię smuci, już tego nie robię i czuwam, aby tego nie czyniono! Spójrz: zrozumiałem, że nie podoba Ci się, że... wychodzę nocą. Już nie wychodzę. Pojąłem, że Cię ponad miarę męczą spory z Twoimi przeciwnikami. Poszedłem – a nie zaoszczędzono mi zniewag – powiedzieć im, żeby tego zaniechali. Widzisz, że już Ci nie dokuczano? Mam nadzieję, że tak samo będzie w Świątyni. Nie jesteś sprawiedliwy, Nauczycielu, wobec biednego Judasza!»

«Pośród idących za Mną, ty pierwszy ganisz Mnie za niesprawiedliwość...» [– mówi Jezus.]

«O, przebacz! Ale Twoje słowa i surowość zasmuca mnie tak, że już nie umiem myśleć. To mnie doprowadza do szaleństwa, uwierz mi. No, dalej, dla mojego spokoju, zawrzyjmy pokój. Chcę być z Tobą tak jakbyśmy stanowili jedno. Zawsze razem...»

«Dawniej tak było. Obecnie, powiedz Mi, Judaszu: kiedy jesteśmy razem?»

«To jeszcze z powodu tamtej nocy? Albo to dlatego że nie poszedłem z Tobą do Betabary? Ale Ty wiesz, dlaczego nie poszedłem. Dla Twego dobra... A tamtej nocy... Jestem młodym mężczyzną, Panie! Ale poza tymi chwilami, w których – wyznaję mogę popełniać błędy, a nawet z pewnością je popełniam – zawsze jestem przy Tobie.»

«Nie mówię o bliskości fizycznej, lecz o bliskości duchowej, a więc: o myśli i sercu. Jesteś daleko, Judaszu, od twego Zbawiciela, i oddalasz się coraz bardziej.»

«Właśnie! Dla mnie wszystkie wyrzuty! A jednak widzisz, z jaką pokorą je przyjmuję. Powiedziałem Ci: „Odeślij mnie”. Zatrzymałeś mnie... czegóż więc chcesz ode mnie?»

«Czego chcę!! Chciałbym, żeby nie było daremne dla ciebie Moje wcielenie. Oto czego bym chciał! Ale ty należysz już teraz do innego ojca, do innego kraju, mówisz innym językiem... O! Cóż robić, Mój Ojcze, aby oczyścić sprofanowaną świątynię tego, który jest Twoim dzieckiem, a Moim bratem?» – Jezus płacze, bardzo blady, mówiąc do Swego Ojca.

Twarz Judasza staje się ziemista i mija chwila w milczeniu. Jezus czyni kilka kroków, mija go i schodzi z pochyloną głową, zamknięty w Swym bólu. Wtedy Judasz wykonuje gest urągania, groźby, rzekłabym: jakiejś okrutnej przysięgi za plecami Niewinnego. Jego twarz, aż do tej chwili zakryta powłoką obłudnej łagodności i pokory, staje się szorstka, twarda, brutalna, okrutna. Naprawdę demoniczna. Cała nienawiść, lecz nienawiść nieludzka, mieści się w ogniu jego czarnych źrenic i ten ogień nienawiści skupia się na wysokiej sylwetce Jezusa. Potem po wzruszeniu ramionami i po gniewnym kopnięciu, Judasz kończy swe wewnętrzne rozmyślanie i udaje się w dalszą drogę. Opanował się i czyni to jak ktoś, kto podjął decyzję już nieodwołalną.

Bliskie są już mury miasta. Ludzie tłoczą się u bram: cudzoziemcy, ogrodnicy, mieszkańcy sąsiednich osad. Pośród tych, którzy stoją przy murach, jest jedenastu apostołów. Na widok Nauczyciela idą Mu na spotkanie.

«Nauczycielu, kiedy tu czekaliśmy, szukał Cię jakiś mężczyzna. Powiedział, że Waleria prosi Cię o przybycie do synagogi rzymskich wyzwoleńców, ale żebyś naprawdę tam poszedł. Ona tam będzie.»

«Dobrze. Pójdziemy tam. Chodźmy najpierw do Józefa z Seforii, gdyż Moja szata nie jest czysta.»

«Gdzie spałeś, Panie?» – dopytuje się Piotr.

«Nigdzie, Szymonie. Modliłem się na wzgórzu, a ziemia była wilgotna i zabłocona. Widzisz to.»

«Po co modlić się tak na powietrzu, Panie? To mogło Ci zaszkodzić...»

«Żywioły nie szkodzą Synowi Człowieczemu. Dzieła Boże są dobre... To ludzie nienawidzą Człowieka.»

Piotr wzdycha... Idą w kierunku domu Galilejczyka. Inni podążają za nimi...


   

Przekład: "Vox Domini"