Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA  –

205. W DOMU JÓZEFA Z SEFORII
Napisane 7 października 1946. A, 9255-9267

Dom Józefa to nie ten należący do Józefa z Arymatei, lecz dom starego Galilejczyka z Seforii. Jest on przyjacielem synów Alfeusza, w szczególności tych starszych, gdyż był przyjacielem, być może także jakimś krewnym, starego Alfeusza, już nieżyjącego. Jeśli się nie mylę jest także jakoś związany z synami Zebedeusza. Może przyczynił się do tego handel suszonymi rybami z Jeziora Genezaret. Przywozi się je do stolicy wraz z innymi produktami z Galilei, lubianymi przez Galilejczyków, którzy przeprowadzili się do Jerozolimy. Wnioski te wyciągam słuchając rozmowy Tomasza z dwoma synami Alfeusza i z Janem.

Jezus idzie nieco w tyle z Manaenem. Poleca mu udać się do Józefa z Arymatei oraz do Nikodema. Ma ich poprosić o przyjście do Niego. Manaen natychmiast odchodzi wykonać zadanie. Jezus przyłącza się jeszcze na chwilę do trzech [apostołów]. Poleca im ostrożność w rozmowach: «...z miłości do lewity, dzięki któremu uszli bezpiecznie [ze Świątyni].»

Potem zostawia ich i oddala się wielkimi krokami ścieżką... Jednak Jan szybko Go dogania. [Jezus pyta:]

«Dlaczego przyszedłeś?»

«Nie możemy Cię tak zostawić... więc przyszedłem.»

«I sądzisz, że mógłbyś Mnie obronić, ty sam, przeciw tak wielu ludziom?»

«Nie jestem pewien. Ale przynajmniej umarłbym przed Tobą, a to by mi wystarczyło» [– wyjaśnia Jan.]

«Umrzesz długo po Mnie, Janie, lecz nie uskarżaj się z tego powodu. Najwyższy zostawi cię na świecie, a uczyni to dlatego, żebyś służył Jemu i Jego Słowu.»

«Ale potem...»

«Potem będziesz służył. Ileż czasu musiałbyś żyć, żeby Mi służyć tak, jak nasze dwa serca tego pragną. Nawet kiedy umrzesz, będziesz Mi służył.»

«Jak to uczynię, mój Nauczycielu? Jeśli będę z Tobą w Niebie, będę Cię wielbił. Nie będę więc mógł służyć Ci na ziemi, kiedy ją opuszczę...» [– dziwi się Jan.]

«Naprawdę tak myślisz? Powiadam ci, że będziesz Mi służył, aż do Mojego nowego przyjścia, które będzie ostatecznym... Przed ostatecznym czasem wielu wyschnie jak rzeki. Najpierw będą pięknym prądem niebieskiej i zbawiennej wody, a kiedy wyschną staną się ziemią próchniczą, pokrytą kurzem i suchymi kamieniami. Ale ty, ty nadal będziesz rzeką, brzmiącą echem Mego słowa i odbijającą Moje światło. Będziesz światłem najwyższym, pozostającym dla przypominania Chrystusa. Będziesz światłem całkowicie duchowym. Ostateczne zaś czasy będą walką ciemności ze światłem i ciała – z duchem. Ci, którzy będą umieli wytrwać w wierze, znajdą siłę, nadzieję, umocnienie w tym, co po sobie zostawisz i co będzie wciąż tobą... Przede wszystkim zaś to będzie jeszcze Mną, gdyż ty i Ja miłujemy się i gdzie ty jesteś, Ja jestem, a gdzie Ja jestem, tam ty jesteś.

Obiecałem Piotrowi, że Kościół, którego fundamentem będzie Moja Skała, nie zostanie zburzony przez Piekło, mimo powtarzanych przez nie i coraz okrutniejszych napaści. Teraz zaś mówię tobie, że to, co jeszcze będzie Mną i co ty pozostawisz jak światło dla szukających Światła, nie zostanie zniszczone, pomimo wszystkich wysiłków Piekła dla unicestwienia tego. I jeszcze więcej. Nawet ci, którzy będą we Mnie wierzyć niedoskonale, gdyż przyjmą Mnie, a nie przyjmą Mojego Piotra, będą zawsze przyciągani do twego światła jak łódki bez sterników i bez busoli, które pośród swoich burz kierują się ku światłu. Światło bowiem oznacza też zbawienie.»

«Ale cóż ja zostawię, mój Panie? [– pyta Jan.] Jestem... ubogi... nieuczony... Mam tylko miłość...»

«To właśnie: zostawisz miłość. A miłość do twego Jezusa stanie się słowem. I wielu, bardzo wielu – nawet spośród tych, którzy nie będą z Mojego Kościoła, którzy nie będą z żadnego kościoła, lecz którzy będą szukać światła i pociechy pobudzani przez swe niezaspokojone duchy, przez potrzebę znalezienia współczucia w swych udrękach – przyjdzie do ciebie i znajdzie Mnie.»

«Chciałbym, żeby jako pierwsi znaleźli Cię ci okrutni żydzi, ci faryzeusze i uczeni w Piśmie... Lecz w tym nie jestem tak bardzo użyteczny...» [– mówi Jan.]

«Nic nie może wejść tam, gdzie wszystko jest zapełnione. Ale nie zniechęcaj się... Oto jesteśmy u Józefa. Zapukaj i wejdźmy» [– prosi Jezus.]

To dom wysoki i wąski, przy nim znajduje się cuchnący magazyn z ułożonymi w nim towarami. Z boku – dziedziniec zacieniony murami, które się nad nim wznoszą. Jest to podwórze przypominające [dziedzińce] przy gospodach tamtych czasów: krużganki na towary, stajnie dla osłów, izby lub większe pomieszczenia dla gości.

Dziedziniec jest marnie wybrukowany. Jest tu zbiornik, dwie niskie, mroczne stajnie, prymitywne zadaszenie służące za krużganek, przylegające do domu i drzwi do magazynu. Dalej dom, o którym mówiłam: stary, ciemny, z wysokimi i wąskimi drzwiami. Dochodzi się do nich po trzech zniszczonych stopniach.

Jan puka i czeka aż w wąskiej szczelinie ukaże się pomarszczona twarz staruszki, spoglądającej z półcienia:

«O! Jan! Zaraz otwieram. Niech Bóg będzie z tobą» – mówią widoczne przez szczelinę usta będące częścią tej pomarszczonej twarzy. Drzwi otwierają się z wielkim hałasem zamków.

«Nie jestem sam, Mario. Jest ze mną Nauczyciel» [– wyjaśnia Jan.]

«Pokój również Jemu, to cześć dla Galilei. Szczęśliwy dzień, który niesie stopy Świętego w mury prawdziwego Izraelity. Wejdź, Panie. Zaraz uprzedzę Józefa. Właśnie wydaje ostatnie towary, bo zmierzch szybko zapada w tym smutnym miesiącu Etanim.»

«Pozwól mu skończyć pracę, niewiasto. Zostaniemy tu do jutra» [– odpowiada jej Jezus.]

«Wielka to radość dla nas. Czekaliśmy na Ciebie od dawna. A nawet przed kilkoma dniami Twój [stryjeczny] brat Józef przysłał nam nowiny dla Ciebie. Jednakże mój małżonek będzie potrafił Ci o tym lepiej powiedzieć. Tutaj możesz zostać... Zostawiam Cię, Panie, bo właśnie wyrabiam chleb. Trzeba go upiec przed zmierzchem. Jeśli czegoś Ci potrzeba, Jan wie, gdzie mnie znaleźć.»

«Idź w pokoju. Niczego więcej nam nie trzeba jak tylko udzielenia nam gościny» [– odpowiada Jezus.]

Zostają sami przez jakiś czas. Potem zza zasłony oddzielającej pomieszczenie od korytarza wychyla się mała brunatna twarz i ktoś rzuca okiem zalęknionym i zarazem ciekawskim.

«Kim jest to dziecko?» – pyta Jezus Jana.

«Nie wiem, Panie. Nie było go tu wcześniej. To prawda, że odkąd jestem z Tobą nie przychodziłem tu już w sprawach mojego ojca. Podejdź tu, chłopcze» [– prosi Jan.]

Dziecko podchodzi małymi krokami.

«Kim jesteś?»

«Nie powiem ci.»

«Dlaczego?» [– pyta Jan.]

«Nie chcę usłyszeć niemiłych słów pod moim adresem. Jeśli je wypowiesz, ja ci odpowiem, a tego Józef nie chce.»

«To nowość! Co na to powiesz, Nauczycielu?» – Jan się śmieje rozbawiony rozumowaniem małego człowieka.

Jezus także się śmieje, ale unosi dłoń, żeby przyciągnąć dziecko do Siebie i przygląda mu się. Potem mówi:

«A wiesz, kim Ja jestem?»

«Oczywiście, że wiem! Jesteś Mesjaszem. Tym, który uczyni Swoim cały świat i wtedy nie będzie się już mówiło niemiłych słów takim dzieciom, jak ja.»

«Nie jesteś z Izraela, prawda?» [– pyta Jezus.]

«Jestem obrzezany... i to mnie bardzo bolało. Ale... głód też mnie bolał i... to że już nie miałem mamy... ani nikogo... jednak to jeszcze nadal boli, kiedy się słyszy, jak się... jak się do nas...» – płacze utraciwszy wcześniejszą śmiałość.

«To musi być cudzoziemskie osierocone dziecko, Janie. Józef przyjął je chyba z litości i obrzezał...» – wyjaśnia Jezus Janowi zdumionemu tym, co słyszy i łzami dziecka. Jezus podnosi chłopca i sadza go na Swych kolanach.

«Powiedz Mi, jak masz na imię, mały. Ja cię bardzo kocham. Jezus kocha wszystkie dzieci, a zwłaszcza sieroty. Ja też mam jedno osierocone dziecko, które się nazywa Margcjam i które...»

«I mnie też, mnie też (mały głosik jest już tylko ledwie słyszalnym szeptem), bo ja jestem Rzymianinem...»

«Mówiłem ci! [– mówi Jezus do Jana, a zwracając się do dziecka pyta: –] I jesteś sierotą, prawda?»

«Tak... Mojego ojca nie pamiętam. Mamę – tak. Umarła, kiedy byłem już duży... i zostałem sam i nikt mnie nie chciał. Szedłem z Cezarei pieszo za wędrowcami, po tym, jak pan odszedł daleko. I taki byłem głodny. A kiedy mówiłem, jak się nazywam, bito mnie... bo słysząc moje imię, oni się domyślali... o!! I przyszedłem tu na święto. Byłem głodny. Wszedłem do stajni z karawaną i ukryłem się w słomie, żeby zjeść osłom owsa i owoc drzewa chlebowego. Jeden osioł mnie ugryzł, więc zacząłem krzyczeć. Przybiegli, żeby mnie zbić, ale Józef powiedział: „Nie. Jezus tak uczynił i mówi, że powinniśmy robić to, co On czyni. Biorę to dziecko i zrobię z niego Izraelitę.” Wziął mnie i troszczył się o mnie razem z Marią i dali mi inne imię, bo moje... Mama nazywała mnie Marcjal...» – i łzy zaczynają płynąć na nowo.

«Ja też będę cię nazywać Marcjal jak mama. Józef postąpił z tobą bardzo ładnie. Powinieneś go bardzo kochać...» [– mówi Jezus.]

«Tak, ale bardziej Ciebie. On mi powiedział: „Jeśli pewnego dnia spotkasz Jezusa z Nazaretu, Mesjasza, kochaj Go całym sobą, gdyż to dzięki Niemu zostałeś ocalony z błędu.” Teraz Maria powiedziała tu obok do służącej, że Mesjasz przyszedł do domu, więc przyszedłem zobaczyć tego, kto mnie wybawił.»

Jan odzywa się:

«Nie wiedziałem, że Józef uczynił coś takiego. Był taki... skąpy... Nigdy bym nie pomyślał, że mógłby... Biedny Józef! Skąpy i poróżniony z dziećmi. Nie uszanowały nawet jego siwych włosów.»

«Wiem o tym. Ale, widzisz? Być może dzięki temu dziecku dokonuje się odnowa Józefa i zapomina. Przez to, co uczynił dla tego dziecka, Bóg go wynagradza. Jak się teraz nazywasz?»

«To brzydkie imię. Nie podoba mi się, bo się zaczyna jak moje: Manases, tak się nazywam!... Ale Maria, która rozumie, nazywa mnie: „Man”.»

Chłopiec mówi o tym z twarzą tak przygnębioną, że Jezus i Jan nie mogą powstrzymać się od uśmiechu. Jezus jednak, żeby go pocieszyć, mówi:

«Manases to jest imię, którego sens jest dla nas bardzo miły. Ono oznacza: Pan sprawił, że zapomniałem o wszelkim bólu. Józef dał ci je, gdyż chciał przez to powiedzieć, że ty pozwolisz mu zapomnieć o całym jego bólu. I zrobisz, to, chłopcze, żeby mu okazać wdzięczność. Ty sam przez twoje nowe imię mówisz, że Pan tak cię umiłował, iż zwrócił ci ojca, matkę, dom. Prawda?»

«Tak. Kiedy tak się je wyjaśni, tak... Ale Józef mi powiedział, że muszę zapomnieć nawet o moim domu. A ja nie chcę zapomnieć o mamie!»

Jezus spogląda na Jana, a Jan patrzy na Nauczyciela. Ponad małą brunatną głową odbywa się wymiana znaczących spojrzeń...

«O mamie się nie zapomina, chłopcze. Józef wyraził się nieodpowiednio, albo może źle go zrozumiałeś. Z pewnością chciał powiedzieć, że powinieneś zapomnieć o całym bólu twej przeszłości, o bólu, [jaki wywołuje w tobie wspomnienie] twego domu, gdyż teraz masz ten dom i powinieneś być szczęśliwy.»

«Ach! To tak. Maria jest dobra i uszczęśliwia mnie. Nawet teraz piecze dla mnie podpłomyki. Zobaczę, czy się upiekły i przyniosę też dla Ciebie» – i ześlizguje się z kolan Jezusa, żeby wybiec z pomieszczenia. Odgłos jego małych bosych stóp cichnie w długim korytarzu. [Jezus odzywa się:]

«Wciąż ta twarda postawa, nawet u najlepszych spośród nas! Józef wymaga rzeczy niemożliwych! Bardziej są surowe od Boga dzieci Jego ludu! Biedne dziecko! Czy można żądać, żeby dziecko zapomniało o swej matce, dlatego że teraz jest obrzezane? Powiem o tym Józefowi.»

[Jan odpowiada:]

«Nie wiedziałem nawet, że Józef to zrobił. Mój ojciec, jak wielu Galilejczyków, przychodzi tu na święta i nie mówił mi o tym, jakby nic nie wiedział... Ale słyszę głos Józefa...»

Jezus wstaje i Jan idzie w ślad za Nim, gotowy powitać Józefa z oznakami szacunku, jaki są winni jemu – panu domu. On zaś chyli się w głębokich pokłonach i kończy klękając u stóp Jezusa.

«Wstań, Józefie. Jak widzisz, przyszedłem.»

«Wybacz, że kazałem Ci czekać. Piątek to zawsze wielki dzień! Witaj, Janie. Masz wieści od Zebedeusza?»

«Nie, od Święta Namiotów nie widzieliśmy się.»

«Zatem wiedz, że miewa się dobrze, tak samo Salome. To nowiny świeże z dzisiejszego ranka, przekazane z ostatnim transportem ryb. I Tobie także, Nauczycielu, mogę powiedzieć, że Twoi krewni w Nazarecie są wszyscy zdrowi. Nazajutrz po szabacie odejdą ci, którzy tu przyszli. Jeśli chcecie wysłać jakieś wiadomości... Czy jesteście sami?»

«Nie. Wkrótce przybędą tu inni...»

«Dobrze! Jest miejsce dla wszystkich. To dom wierny. Przepraszam, że zostawiliśmy was zupełnie samych. Maria jest zajęta pieczeniem chleba, a ja – sprzedażą. Zaniedbaliśmy przyjęcia Cię z honorami i dotrzymania Ci towarzystwa... Jak się należy gościowi i to wielkiemu gościowi!»

«Synowi Boga jak ty, Józefie [– odpowiada mu Jezus. –] Idący za prawem Bożym wszyscy są równi.»

«Ech, nie! Ty to Ty. Ja nie jestem głupi jak ci żydzi. Ty jesteś Mesjaszem!»

«To z woli Boga. Ale w tym, co się tyczy Mojej woli i Mojego obowiązku, jestem jak ty: synem Prawa» [– wyjaśnia Jezus.]

«Ech! Ci, którzy Cię oczerniają nie potrafią mówić ani czynić tego, co Ty teraz mówisz i co zawsze czyniłeś!»

«Ale ty też czynisz wiele, zgodnie z tym, czego nauczam. Widziałem tego chłopca, Józefie...»

«Ach! Widziałeś go? Przyszedł! Wie, że tego nie chcę! Przez wzgląd na Ciebie... cieszę się, ale to mógł być ktoś inny, a nie Ty...»

«A co by się wtedy stało?» [– pyta Jezus.]

«No... to mi się nie podoba i tyle!» [– stwierdza Józef.]

«Dlaczego, Józefie? Nie chcesz, żeby cię za to pochwalono? To myśl godna pochwały, ale dziecko mogłoby podejrzewać, że wstydzisz się je pokazywać...» [– mówi Jezus.]

«I taka jest prawda!»

«Taka jest prawda? A dlaczego? Wyjaśnij Mi to.»

«Oto dlaczego: dziecko nie urodziło się jako Hebrajczyk z rodziców hebrajskich ani nawet z prozelitów, nawet nie z kobiety z naszego kraju, a ojca – poganina. To dziecko dwojga wyzwolonych Rzymian, z domu Rzymianina, który był w Cezarei Nadmorskiej. Trzymał dziecko, dopóki tam przebywał. Jednak kiedy odszedł, nie zajmował się nim dużej. Dziecko zostało samo. Hebrajczycy oczywiście go nie przyjęli. Rzymianie... to Rzymianie, wiesz o tym... A zwłaszcza ci Rzymianie z Cezarei! Dziecko żebrząc...»

«Tak to wiem. Przybyło tutaj i ty je przygarnąłeś. Bóg przypieczętował twoje działanie w Niebiosach.»

«I obrzezałem go! Zmieniłem jego imię. Jego imię! Poganin! Bałwochwalca! Nie chcę jednak, aby go widziano i żeby pamiętał o swej przeszłości.»

«Dlaczego, Józefie? – pyta łagodnie Jezus i dodaje: – Dziecko cierpi z tego powodu. Pamięta o swojej matce. To zrozumiałe!» [– usprawiedliwia chłopca Jezus.]

«Ale jest też zrozumiałe moje pragnienie, żeby mnie nie krytykowano z tego powodu, że przyjąłem jakiegoś...»

«Niewinnego [– kończy Jezus. –] Nic ponad to, Józefie. Dlaczego się obawiasz sądu ludzi, skoro sąd wyższy, Boży, uznał twe postępowanie za święte? Dlaczego się wstydzisz? Z powodu ludzkiego szacunku lub z obawy przed prześladowaniami za dobre działanie? Dlaczego chcesz dać dziecku przykład obłudy, polegającej na tym, że zmieniłeś mu imię, że chcesz w nim zdusić przeszłość, bojąc się, że to wywoła jakąś twoją szkodę? Dlaczego chcesz temu dziecku wpoić pogardę dla ojca i matki? Widzisz, Józefie, uczyniłeś coś godnego pochwały, lecz przykrywasz to pyłem swych... niedoskonałych myśli. Naśladowałeś jeden z Moich gestów. Przyjąłeś Moje słowa. To dobrze. Ale dlaczego nie czynisz doskonałym twego naśladowania Mnie, dokonując szczerze tego dzieła i mówiąc: „Tak, dziecko było Rzymianinem, a ja nie odczułem pogardy, gdyż ono jest synem Stwórcy, jak my wszyscy. Chciałem jedynie, aby podlegało naszemu Prawu i dlatego je obrzezałem”? Zaprawdę... Prawdziwe obrzezanie właśnie nadchodzi i nowe cięcie dokona się na sercu człowieka. Usunie ono duszący pierścień potrójnej pożądliwości. [Stałoby się to także u niego,] nawet gdyby dziecko pozostało do tego czasu bez obrzezania. Ale nie chcę ci robić z tego powodu wyrzutów. Uczyniłeś dobrze ty, Hebrajczyk, czyniąc z niego Hebrajczyka. Jednakże zostaw mu jego imię. O! W przyszłości ileż Marcjali, Kajuszów, Feliksów, Korneliuszów, Klaudiuszów i innych będzie należeć do Chrystusa i do Nieba! To możliwe również dla niego, dziecka, które nie wie, co oznacza Hebrajczyk i poganin. Osiągnie swą dojrzałość wtedy, kiedy prawdziwe i nowe Prawo zostanie ustanowione wraz z nową Świątynią i z nowymi kapłanami. A osiągnie ją nie tak, jak ty myślisz, lecz zostanie przebadane przez Boga i uznane za godne nowej Świątyni. Pozostaw mu imię, nadane mu przez jego matkę. Ono jest dla niego wciąż jak matczyna pieszczota. Rozumiem, czego chciałeś, nazywając go Manasesem, ale zostaw mu imię Marcjala. A tym, którzy cię pytają, odpowiadaj po prostu: „Tak, to Marcjal. Prawie tak, jak uczeń Chrystusa, któremu Maryja nadała takie imię”. Bądź odważny w dobru, Józefie, a będziesz wielki, bardzo wielki.»

«Nauczycielu... jak chcesz. Nie chcę Ci się przeciwstawiać. I sądzisz, że... dobrze postąpiłem również jako człowiek?» [– pyta Józef.]

«Dobrze postąpiłeś. Ból uczynił cię dobrym. Zatem wszystko jest dobre w tym, co uczyniłeś. To działanie jest dobre.»

Pukanie do bramy od strony drogi przerywa rozmowę.


   

Przekład: "Vox Domini"