Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga IV - Trzeci rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
206. STARY
KAPŁAN NATAN
Napisane 8 października 1946. A,
9267-9278
Piotr, wchodząc wykonuje ten sam gest przygnębienia, co nad Jordanem, po przejściu przez bród w Betabara: osuwa się jakby wyczerpany na pierwsze miejsce do siedzenia, jakie znajduje, i ujmuje głowę w swe dłonie. Inni nie są tak przygnębieni, ale zmienieni na twarzy, pobledli. Zaniepokojeni są wszyscy, jeden bardziej, drugi – mniej. Synowie Alfeusza, Jakub, syn Zebedeusza, oraz Andrzej właściwie nie odpowiadają na pozdrowienie Józefa z Seforii i jego małżonki, która przybywa wraz ze starą służącą, przynosząc ciepły chleb i różne potrawy.
Margcjam ma ślady łez pod oczami. Izaak podbiega do Jezusa i ujmuje Go za rękę, głaszcząc Go i szepcząc:
«Wciąż tak jak w noc masakry... I znowu ocalony. O! Mój Panie, dokąd to potrwa? Jak długo będziesz mógł się ocalać?»
To pytanie otwiera im usta. Wszyscy, w zamęcie, mówią, opowiadają o złym potraktowaniu, o groźbach, o obawach, jakie przeżywali... Znowu pukanie do bramy.
«O, czy oni nas nie śledzili?! Dobrze mówiłem, że powinniśmy iść raczej małymi grupkami!...» – odzywa się Iskariota.
«Tak by było lepiej, tak. Oni wciąż depczą nam po piętach. Ale teraz...» – mówi Bartłomiej.
Józef, choć niechętnie, podchodzi do otworu, żeby przekonać się osobiście, kto przyszedł. Jego żona mówi:
«Z tarasu możecie zejść do stodół, a stamtąd na tyły ogrodu. Pokażę wam...»
Ale podczas gdy ona już się oddala, jej małżonek woła:
«Józef Starszy! Jakiż to zaszczyt!» – i otwiera bramę, żeby wpuścić Józefa z Arymatei, [który mówi:]
«Pokój Tobie, Nauczycielu. Byłem tam i widziałem... Manaen spotkał mnie, kiedy wychodziłem ze Świątyni. Odczuwałem śmiertelny wstręt, a nie mogłem nic zdziałać, nic uczynić, żeby Ci się bardziej przysłużyć i... O! I również ty jesteś tutaj, Judaszu z Kariotu? Ty mogłeś działać, masz tak wielu przyjaciół! Nie odczuwałeś takiego obowiązku, ty, Jego apostoł?»
«Ty zaś jesteś Jego uczniem» [– odpowiada Judasz].
«Nie. Gdybym nim był, szedłbym za Nim, jak czynią to inni. Jestem jednym z Jego przyjaciół.»
«To to samo» [– stwierdza Judasz.]
«Nie. Łazarz również jest Jego przyjacielem, lecz nie powiesz, że jest Jego uczniem...»
«W duszy – tak» [– stwierdza Judasz.]
«Ci, którzy nie należą do szatana, są wszyscy uczniami Jego słowa, gdyż odczuwają, że jest to słowo Mądrości.»
Mała utarczka pomiędzy Józefem i Judaszem z Kariotu gaśnie, a Józef z Seforii pojmuje dopiero teraz, że stało się coś złego, więc pyta tego i tamtego z zainteresowaniem i z gestami bólu:
«Trzeba o tym powiedzieć Józefowi, synowi Alfeusza! Trzeba to powiedzieć i zajmę się tym... Czego chcesz ode mnie, Józefie?» – pyta w końcu zwracając się do Starszego, który dotyka jego ramienia, jakby go chciał o coś zapytać.
«Niczego. Chciałem się tylko rozradować widokiem twojego dobrego nastroju. Oto dobry Izraelita, wierny i prawy we wszystkim. Ech! Ja to wiem. Można o nim powiedzieć, że Bóg go doświadczył i poznał...»
Znowu kołatanie do bramy. Dwóch Józefów idzie razem ku bramie, żeby ją otworzyć. Widzę Józefa z Arymatei, który się pochyla, żeby coś powiedzieć na ucho drugiemu. Ten reaguje żywo z zaskoczeniem i odwraca się na chwilę, spoglądając ku apostołom. Potem otwiera bramę.
Nikodem i Manaen wchodzą, a za nimi wszyscy uczniowie-pasterze obecni w Jerozolimie, czyli Jonatan oraz ci, którzy byli już uczniami Chrzciciela. Dalej – kapłan Jan z drugim bardzo sędziwym oraz Mikołaj. A całkiem z tyłu – Nike wraz z młodą dziewczyną, którą Jezus jej powierzył, oraz Annalia z matką. Zdejmują zasłony, pod którymi ukrywały twarze. Widać, że są wstrząśnięte.
«Nauczycielu! Cóż się z Tobą dzieje? Dowiedziałem się... najpierw od ludzi, nim mnie powiadomił Manaen... Miasto rozbrzmiewa odgłosami tego, co się stało, jakby je ogarnął rój owadów. Kochający Ciebie biegają, szukając Cię lub zastanawiając się, gdzie się podziewasz. Z pewnością, Józefie, pobiegli nawet do ciebie... ja sam byłem w domach Łazarza... To już zbyt wiele! Jakże się ocaliłeś?»
«Opatrzność czuwała nade Mną. Niechaj uczniowie nie płaczą, lecz błogosławią Wiecznego i umacniają swe serca. A wam wszystkim – łaski i błogosławieństwa. Miłość i sprawiedliwość nie umarły całkiem w Izraelu i to Mnie pociesza» [– odpowiada Jezus.]
«Tak. Ale nie chodź już do Świątyni, Nauczycielu. Nie chodź tam, przez długi czas tam nie chodź!» – wszystkie głosy są zgodne, mówiąc to. Wzburzone: „nie chodź tam” odbija się od potężnych murów starego domu jak głos błagalnego ostrzeżenia.
Mały Marcjal, ukryty gdzieś, słyszy ten dźwięk. Zaciekawiony przybiega i wsuwa swą małą twarz między uchyloną zasłonę. Widząc Marię idzie ku niej, żeby się schronić w jej ramionach z obawy przed wyrzutami Józefa z Seforii. Ale Józef jest nazbyt wzburzony i zajęty słuchaniem tego i tamtego, udzielaniem rad i przytakiwaniem, żeby się nim zajmować. Widzi go dopiero wtedy, kiedy dziecko – do którego stara Maria coś powiedziała – idzie ku Jezusowi i całuje Go, zarzucając mu ręce na szyję. Jezus zaś otacza go ramieniem, żeby go do Siebie przyciągnąć, odpowiadając w tym czasie wielu, którzy radzą Mu, co najlepiej uczynić.
«Nie. Nie ruszam się stąd. Do Łazarza, który na Mnie czeka, wy idźcie. Powiedzcie, że nie mogę przyjść. Ja, Galilejczyk, i od lat przyjaciel tej rodziny, zostaję tu aż do jutrzejszego zmierzchu. A potem... zobaczę, dokąd pójdę...»
«Zawsze tak mówisz, a potem tam wracasz. Ale my nie pozwolimy Ci tam już iść. Przynajmniej ja. Naprawdę sądziłem, że Cię straciłem...» – mówi Piotr i dwie łzy formują się w kącikach jego szeroko otwartych oczu.
Starzec, który jest z kapłanem Janem, mówi: «Nigdy czegoś takiego nie widziano. I dosyć tego. Oto co zadecydowałem. Jeśli mi tego nie odmówisz... Jestem już zbyt stary, żeby służyć przy ołtarzu, ale żeby umrzeć dla Ciebie jestem jeszcze dość mocny. I umrę, jeśli trzeba, pomiędzy przedsionkiem a ołtarzem, jak mędrzec Zachariasz lub jak Oniasz, obrońca Świątyni i Skarbca. Umrę poza świętym obrębem, któremu poświęciłem moje życie. Ty jednak otworzysz mi miejsce bardziej święte! O! Nie mogę patrzeć na ohydę spustoszenia! Dlaczego moje stare oczy musiały jej tyle oglądać? Ohyda widziana przez Proroka już jest w obrębie tych murów i rośnie, rośnie jak prąd wody w czasie przyboru, która się gotuje do zalania miasta! Rośnie, rośnie, ogarnia dziedzińce i krużganki, przekracza stopnie, zbliża się coraz bardziej! Rośnie! Rośnie! Już uderza w Święte Świętych! Błotnista woda liże już kamienie bruku miejsca świętego! Znikają cenne barwy! Stopa Kapłana jest brudna! Jego tunika jest zabłocona! Efod nasącza się błotem! Przysłania ono kamienie racjonału i już nie można na nim odczytać słów! O! O! Ohydne wody podnoszą się do samej twarzy Najwyższego Kapłana i brudzą ją. Świętość Pana jest pod warstwą błota, a tiara jest jak łachman, który wpadł do kałuży błota. Błoto! Błoto! Czy ono jednak napływa od zewnątrz czy też spada ze szczytu Moria na miasto i na cały Izrael? Ojcze Abrahamie! Ojcze Abrahamie! Zechciej zapalić na tej górze ogień ofiary, aby rozbłysło płomieniem całopalenie wiernego serca. Błoto bulgocze teraz tam, gdzie powinien płonąć ogień! Izaak jest pośród nas i lud składa Go w ofierze. Ofiara jednakże jest tak czysta... tak czysta jest Ofiara... zbrukani są ofiarnicy. Klątwa na nas! Na górze Pan ujrzy ohydę spustoszenia Swego ludu!... Ach!» – i starzec upada na ziemię, zakrywając twarz. Daje się słyszeć odgłos zrozpaczonego płaczu.
Odzywa się kapłan Jan: «Przyprowadziłem Ci go... Od dawna tego pragnął... A dziś, po tym, co ujrzał, nikt nie mógł go już powstrzymać... Stary Natan ma często ducha prorockiego i chociaż wzrok jego źrenic coraz bardziej się zaciemnia, to wzrok jego ducha coraz bardziej się rozjaśnia. Przyjmij mojego przyjaciela, Panie...»
«Nikogo nie odtrącam. Wstań, kapłanie, i wznieś swego ducha. W górze nie ma błota. I błoto nie dotyka tego, kto potrafi wytrwać w górze.»
Starzec wstaje, ale przedtem, pełen szacunku, ujmuje kraj szaty Jezusa i całuje ją.
Niewiasty, zwłaszcza Annalia, wciąż płaczą z poruszenia, zasłaniając się długimi welonami, a słowa starca wzmagają ich łzy. Jezus woła je. Z głowami pochylonymi wychodzą ze swego kąta i idą ku Nauczycielowi. Nike i matka Annalii potrafią stłumić płacz niemal ukrywając swe łzy. Jednak młoda uczennica szlocha nie troszcząc się o tych, którzy się jej przyglądają z różnymi uczuciami.
«Przebacz jej, Nauczycielu. Ona zawdzięcza Ci życie i kocha Cię. Nie może myśleć o tym, że Cię skrzywdzą. Poza tym była taka... osamotniona i taka... smutna... odkąd...» – mówi matka.
«O, nie! To nie to! Panie! Nauczycielu! Mój Zbawco! Ja... ja...» – Annalia nie potrafi dalej mówić z jednej strony z powodu szlochu, a z drugiej – z zawstydzenia lub z jakiej innej przyczyny.
«Ona się boi prześladowań, bo jest Twoją uczennicą. To na pewno z tego powodu. Wielu z tej racji odchodzi...» – odzywa się Iskariota.
«O, nie! Jeszcze mniej z tego powodu! Człowieku, ty nic nie rozumiesz lub przypisujesz innym swe własne myśli. Ale Ty, Panie, wiesz, co wywołuje mój płacz. Boję się, że umrzesz i że zapomnisz o Swej obietnicy...» – i kończy głębokim westchnieniem po wypowiedzeniu z całą mocą pierwszych słów w buncie wobec podejrzeń Iskarioty.
Jezus jej odpowiada:
«Nigdy nie zapominam, nie lękaj się. Odejdź do domu, spokojna, czekając na godzinę Mojego tryumfu i twego pokoju. Idź. Słońce zaraz zajdzie. Odejdźcie, niewiasty, i niech pokój będzie z wami.»
«Panie, nie chciałabym Cię opuszczać...» – odzywa się Nike.
«Posłuszeństwo to miłość» [– mówi Jezus.]
«To prawda, Nauczycielu. Dlaczego jednak nie mogę być jak Eliza?»
«Bo jesteś Mi potrzebna tutaj, jak ona – w Nobe. Idź, Nike, idź! Niech mężczyźni towarzyszą niewiastom, aby im nie dokuczano.»
Manaen i Jonatan zamierzają to uczynić, lecz Jezus zatrzymuje Jonatana, pytając go: «Powracasz więc do Galilei?»
«Tak, Nauczycielu. Nazajutrz po upływie szabatu. Pan mnie tam wysyła.»
«Masz miejsce na wozie?» [– pyta Jezus.]
«Jestem sam, Nauczycielu.»
«W takim razie weźmiesz ze sobą Margcjama i Izaaka. Ty, Izaaku, wiesz, co masz robić. I ty również, Margcjamie...»
«Tak, Nauczycielu» – odpowiadają obydwaj. Izaak – ze swym słodkim uśmiechem, a Margcjam z drżącymi wargami i ze łzami w głosie.
Jezus głaszcze go i Margcjam, porzucając wszelką powściągliwość osuwa się na Jego pierś mówiąc: «Opuścić Cię... teraz kiedy Cię wszyscy prześladują!... O! Mój Nauczycielu! Już nigdy Cię nie zobaczę!... Ty byłeś całym moim Dobrem. Wszystko w Tobie znalazłem!... Dlaczego mnie odsyłasz? Pozwól mi umrzeć z Tobą! Jakie znaczenie może mieć dla mnie życie, jeśli nie będę miał Ciebie?»
«Mówię ci to, co powiedziałem Nike: posłuszeństwo to miłość» [– odpowiada mu Jezus. Margcjam odpowiada:]
«Odchodzę! Pobłogosław mnie, Jezu!»
Jonatan odchodzi z Manaenem, z Nike oraz z trzema pozostałymi niewiastami. Inni uczniowie także odchodzą w małych grupkach.
Dopiero wtedy gdy pomieszczenie, wcześniej wypełnione, prawie całkowicie pustoszeje, zauważają, że nie ma Judasza. Wielu dziwi się temu, gdyż przedtem był i nie otrzymał żadnego zadania.
«Być może poszedł zrobić dla nas jakieś zakupy» – mówi Jezus, żeby zapobiec wszelkim komentarzom. Potem rozmawia dalej z Józefem z Arymatei oraz z Nikodemem. Tylko oni pozostali oprócz jedenastu apostołów oraz Margcjama, stojącego w pobliżu Jezusa. Pragnie nacieszyć się Nim jeszcze w tych ostatnich godzinach. Jezus znajduje się więc pomiędzy młodzieńcem Margcjamem i chłopcem Marcjalem. Obydwaj są ciemnowłosi, wymizerowani, mieli podobnie nieszczęśliwe dzieciństwo i tak samo zostali przygarnięci w imię Jezusa przez dwóch dobrych Izraelitów.
Józef z Seforii oraz jego małżonka przezornie się oddalili, aby pozostawić Nauczycielowi swobodę. Nikodem pyta: «Kim jest to dziecko?»
«To Marcjal. Dziecko, które Józef przyjął za własne.»
«Nie wiedziałem o tym.»
«Nikt lub prawie nikt o tym nie wie.»
«Bardzo pokorny to człowiek – zauważa Józef [z Arymatei.] – Inny ujawniłby swe działanie w pełnym blasku.»
«Tak myślisz?... Idź, Marcjalu. Pokaż Margcjamowi dom...» – mówi Jezus. Kiedy chłopcy odchodzą, Jezus mówi dalej: «Jesteś w błędzie, Józefie. Jakże trudno jest osądzać sprawiedliwie!»
«Ależ, Panie! Przyjąć sierotę, bo to z pewnością sierota, i nie chełpić się tym, to na pewno jest pokora.»
«Dziecko, jak wskazuje jego imię, nie jest z Izraela...» [– mówi mu Jezus.]
«Ach! Teraz pojmuję! [– woła Józef z Arymatei –] W takim razie dobrze robi ukrywając je.»
«Jednak chłopiec został obrzezany...»
«To nieważne. Wiesz... Jan z Endor także był... a stał się przyczyną potępienia Ciebie. Józef, w dodatku Galilejczyk, mógłby mieć kłopoty, pomimo obrzezania go. Jest tak wiele sierot także w Izraelu... To pewne, że z tym imieniem... i z tym wyglądem...»
«Jakże wszyscy jesteście „izraelscy”, nawet najlepsi! Nawet czyniąc dobro nie pojmujecie i nie potraficie być doskonałymi! Jeszcze nie rozumiecie, że Jeden jest Ojciec w Niebiosach, a każde stworzenie jest Jego dzieckiem? Jeszcze nie pojęliście, że człowieka może spotkać tylko jedna nagroda lub jedna kara i to prawdziwa kara lub nagroda? Po cóż się zniewalać obawą przed ludźmi? To jednak jest owoc zniszczenia Bożego Prawa. Zostało ono do tego stopnia przerobione i przytłoczone ludzkimi ustaleniami, że uległa zamknięciu i zamroczeniu nawet myśl sprawiedliwego, który je wypełnia.
Czy jest może powiedziane w Prawie mojżeszowym – a tym samym Boskim – w tym przedmojżeszowym i w wyłącznie moralnym lub tym, które się wyłoniło z natchnienia niebieskiego, że ktoś kto nie należy do Izraela nie może do niego wejść, stając się jego częścią? Czy nie czytamy w Księdze Rodzaju: „Po upływie ośmiu dni niech każde dziecko płci męskiej pośród was zostanie obrzezane, zarówno to, które się urodziło w domu, jak i to, które wykupiliście, nawet jeśli nie jest z waszej rasy”? Tak zostało powiedziane. Wszystko co dodano, pochodzi od was. Powiedziałem to Józefowi i mówię to wam. Wkrótce dawne obrzezanie nie będzie miało wielkiego znaczenia. Zastąpi je nowe, prawdziwsze, na godniejszej części [człowieka]. Ale dopóki trwa pierwsze – a wy, przez wierność Panu, dokonujecie go na potomkach płci męskiej zrodzonych z was lub tych, których przysposobiliście – dopóty nie wstydźcie się, że to uczyniliście na ciele innej rasy. Ciało należy do grobu, dusza – do Boga. Obrzezuje się ciało, ponieważ niemożliwe jest obrzezanie tego, co duchowe. Ale to na duchu rozbłyska święty znak. A duch należy do Ojca wszystkich ludzi. Rozmyślajcie nad tym.»
Zapada cisza, a potem Józef z Arymatei wstaje i odzywa się: «Odchodzę, Nauczycielu. Jutro przyjdź do mnie.»
«Nie. Lepiej będzie, jeśli nie przyjdę.»
«Zatem do mnie, do domu przy drodze z Ogrodu Oliwnego do Betanii. Tam jest spokój i...» [– mówi Nikodem.]
«Też nie. Pójdę do Ogrodu Oliwnego, żeby się modlić... Mój duch szuka samotności. Zechciejcie Mi to wybaczyć.»
«Jak chcesz, Nauczycielu. I... nie idź do Świątyni. Pokój z Tobą.»
«Pokój z wami.»
Obydwaj odchodzą...
«Chciałbym wiedzieć, dokąd odszedł Judasz! – wykrzykuje Jakub, syn Zebedeusza – Można by przypuszczać, że do ubogich, ale tutaj jest sakiewka!»
«Nie zajmujcie się tym... Wróci...»
Maria, małżonka Józefa, wchodzi z dwiema lampami, gdyż światło nie przenika przez grubą płytkę miki, służącą za latarnię w izbie. Przychodzą też z powrotem chłopcy. Margcjam mówi:
«Cieszę się, że Cię zostawiam z kimś, kto nosi prawie moje imię. Kiedy więc się do niego zwrócisz, pomyślisz o mnie.»
Jezus przyciąga go ku Sobie.
Wraca Judasz, któremu otwiera służąca. Śmiały, uśmiechnięty, pewny siebie!
«Nauczycielu, chciałem zobaczyć... Burza ustała. I towarzyszyłem niewiastom... jakże ta młoda dziewczyna jest przestraszona! Nie mówiłem Ci nic, bo byś mi przeszkodził, a chciałem zobaczyć, czy zagraża Ci jeszcze jakieś niebezpieczeństwo. Ale nikt już o tym nie myśli. Drogi opustoszały z powodu szabatu.»
«Dobrze. Teraz zostańmy tutaj w spokoju, a jutro...»
«Nie chcesz chyba iść do Świątyni!» – krzyczą apostołowie.
«Nie. Pójdziemy do naszej synagogi, jak dobrzy wierni Galilejczycy» [– uspokaja ich Jezus.]