Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

195. JEZUS I MĘŻCZYZNA Z PETRY W POBLIŻU CHESZBONU
Napisane 22 września 1946. A, 9169-9175

Nie widzę miasteczka Cheszbon. Jezus i Jego apostołowie wychodzą już z niego. Na twarzach apostołów maluje się rozczarowanie. Idzie za nimi – czy raczej ściga ich w odległości kilku metrów – tłum krzyczący i grożący...

«Miejsca otaczające Morze Słone są przeklęte jak ono samo» – stwierdza Piotr.

«To miejsce! Wciąż takie jak za czasów Mojżesza. A Ty jesteś zbyt dobry i nie karzesz go, jak to się stało wtedy. Tego by było trzeba: ujarzmić je mocami Nieba lub ziemi. Wszystkimi. Aż do ostatniego człowieka i ostatniej miejscowości» – mówi Natanael, strapiony, z błyskiem pogardy w głębokich oczach. U tego szczupłego, starszego apostoła rasa hebrajska mocno się uwidacznia w tym porywie gniewu. Przypomina on licznych rabbich i faryzeuszów, którzy się wciąż przeciwstawiają Jezusowi.

Jezus odwraca się i podnosi rękę, aby powiedzieć: «Pokój! Pokój! Oni też zostaną przyciągnięci do Prawdy. Trzeba jednak pokoju. Trzeba współczucia. Nigdy tutaj nie przychodziliśmy, oni nas więc nie znają. Inne miejsca też były takie za pierwszym razem, a zmieniły się.»

«Te miejsca są jak Masada: sprzedajne! Wróćmy nad Jordan» – mówi Piotr z naciskiem.

Jezus jednak drogą [oznaczoną kamieniami] milowymi odchodzi w kierunku południowym. Najbardziej rozpaleni gniewem wobec Niego nie przestają podążać za Nim, przyciągając uwagę wędrowców.

Ktoś – a musi to być bogaty kupiec lub przynajmniej ktoś, kto jest na służbie kupca – prowadzi długą karawanę zmierzającą na północ. Obserwuje ich zaskoczony. Zatrzymuje swego wielbłąda. Równocześnie zatrzymują się wszyscy inni. Patrzy na Jezusa, patrzy na apostołów, bezbronnych i życzliwych z wyglądu. Przygląda się ludziom, którzy przybywają z krzykiem i grożą. Zaciekawiony woła ich. Nie słyszę jego słów, lecz krzyki, które mu odpowiadają:

«To Nazarejczyk, przeklęty, szalony, opętany! Nie chcemy Go w naszych murach!»

Mężczyzna nie pyta o więcej. Zawraca swego wielbłąda, mówi coś głośno do człowieka stojącego najbliżej niego i kłuje zwierzę, które kilkoma krokami dogania apostołów.

«W Imię waszego Boga, który z was jest Jezusem Nazarejczykiem?» – pyta apostoła Mateusza, Filipa, Szymona Zelotę oraz Izaaka. Wszyscy oni idą w małej grupie w tyle.

«Dlaczego o to pytasz? Ty też chcesz Mu się naprzykrzać? Nie wystarczą Mu rodacy? Ty też chcesz się przyłączyć?» – pyta bardzo rozgniewany Filip.

«Jestem więcej wart od nich i proszę o łaskę. Nie odpychajcie mnie. Proszę was o to w imię waszego Boga.»

Jest w głosie mężczyzny coś, co przekonuje tych czterech, i Szymon mówi do niego:

«Pierwszy ze wszystkich, na przedzie, z dwoma najmłodszymi.»

Mężczyzna na nowo nakłania zwierzę do marszu, gdyż Jezus, który szedł na przedzie, jest już o wiele dalej. Cały czas bowiem szedł naprzód w czasie tej krótkiej rozmowy, której nie słyszał.

«Panie!... wysłuchaj nieszczęśliwego...» – mówi mężczyzna, doganiając Go.

«Czego chcesz?» [– pyta Jezus.]

«Jestem z Petry, Panie. Przewożę dla innych towary pochodzące znad Morza Czerwonego do Damaszku. Nie jestem biedny, ale właściwie jestem. Mam dwoje dzieci, Panie. Choroba zaatakowała ich oczy i są niewidome. Jedno całkiem – to, które się rozchorowało na początku – a drugie niemal niewidome, a wkrótce całkowicie przestanie widzieć. Lekarze nie czynią cudów, ale Ty – tak.»

«Skąd wiesz o tym?» [– pyta Jezus.]

«Znam bogatego kupca, który Cię zna. Czasem przebywa w mojej okolicy. Czasem ja oddaję mu usługi. Kiedy zobaczył moje dzieci, powiedział mi: „Jedynie Jezus z Nazaretu mógłby je uzdrowić. Poszukaj Go.” Szukałbym Cię, ale mam niewiele czasu i muszę chodzić drogami najlepiej oznaczonymi.»

«Kiedy widziałeś Aleksandra?»

«Między waszymi dwoma wiosennymi świętami. Od tamtej pory podjąłem dwie podróże, ale nigdy Cię nie spotkałem. Panie, ulituj się!» [– prosi nieznajomy kupiec.]

«Mężu, Ja nie mogę iść do Petry, a ty nie możesz porzucić swej karawany...»

«Tak, mogę. Arisa to mąż godny zaufania. Wyślę go przodem, pójdzie wolno. Ja pognam do Petry. Mam wielbłąda szybszego niż pustynny wiatr i bardziej zwinnego od gazeli. Wezmę dzieci i wiernego sługę. Dogonię Cię, Ty je uzdrowisz... O! Światło dla czarnych gwiazd ich oczu, teraz zakrytych gęstym obłokiem! I potem będę kontynuował wędrówkę, a one powrócą do matki. Widzę, że idziesz naprzód, Panie. Dokąd się udajesz?»

«Szedłem do Dibon...»

«Nie idź tam. Tam jest pełno tych z... z Macherontu. To miejsca przeklęte, Panie. Nie odbieraj Siebie nieszczęśliwym, aby dać Siebie przeklętym.»

«To samo mówiłem» – mruczy do siebie Bartłomiej, a wielu przyznaje mu rację.

Teraz wszyscy otaczają Jezusa i mężczyznę z Petry. Wrogo nastawieni mieszkańcy Cheszbonu widząc, że karawana jest życzliwa dla Prześladowanego, zawracają. Zatrzymana karawana czeka na zakończenie rozmowy i na decyzję.

«Mężu, jeśli nie pójdę do miast na południu, wrócę na północ. Ale nie jest powiedziane, że cię wysłucham.»

«Wiem, że jestem dla was, Izraelitów, kimś podłym. Jestem nieobrzezanym, nie zasługuję na wysłuchanie mnie. Ale Ty, Ty jesteś Królem świata, a my też jesteśmy na świecie...»

«Nie o to chodzi. To... Jakże możesz wierzyć, że uczynię coś, czego lekarze nie potrafili zrobić?»

«Ty jesteś Mesjaszem Boga, a oni są ludźmi. Ty jesteś Synem Boga. Mizas mi to powiedział, a ja w to wierzę. Ty możesz wszystko uczynić dla takiego biednego człowieka, jak ja.»

Odpowiedź wyraża pewność i mężczyzna całkowicie ją okazuje, osuwając się zupełnie na ziemię, bez troszczenia się o posadzenie wielbłąda. Upada całym ciałem na ziemię [przed Jezusem].

«Twoja wiara jest większa niż u wielu. Idź! Wiesz, gdzie jest Nebo?» [– pyta Jezus.]

«Tak, Panie. Ta góra to Nebo. My też znamy Mojżesza. Wielkiego! Zbyt wielkiego, abyśmy go nie znali. Ty jednak jesteś jeszcze większy. Mojżesz i Ty to jakby skała i góra.»

«Idź do Petry. Zaczekam na ciebie na górze Nebo...»

«Jest osada u stóp góry dla tych, którzy na nią wchodzą. Są tam gospody... Będę tam najpóźniej za dziesięć dni. Zamęczę zwierzę, jeśli Ten, który Ciebie posyła, ochroni mnie i nie napotkam burz.»

«Idź! I wracaj jak najszybciej. Muszę iść dalej...»

«Panie! Ja nie jestem obrzezany i może moje błogosławieństwo byłoby dla Ciebie obelgą. Ale błogosławieństwo ojca nigdy nie jest haniebne. Błogosławię Cię więc i odchodzę.»

Ujmuje srebrny gwizdek i gwiżdże trzy razy. Mężczyzna, który jest na czele karawany, przybywa szybko. Rozmawiają, żegnają się. Potem mężczyzna powraca do karawany i wyruszają w drogę. Drugi zaś – nieszczęśliwy ojciec – wchodzi na swego wielbłąda i pośpiesznie podąża się na południe. Jezus i Jego [uczniowie] idą dalej.

«Naprawdę wejdziemy na Nebo?» [– pytają.]

«Tak. Wyjdziemy z miast, aby się wspiąć na stoki Abarim. Tam będzie wielu pasterzy. Poznamy dzięki nim drogę na Nebo, a oni dowiedzą się od nas o Drodze, którą się wchodzi na górę Bożą. A potem zatrzymamy się na kilka dni, jak czyniliśmy to w górach Arbeli i w pobliżu Karit.»

«O, jakie to będzie piękne! I staniemy się lepsi. Zawsze z tych miejsc schodziliśmy silniejsi i lepsi» – mówi Jan.

«I pomówimy o wszystkim, co Nebo przypomina. Pamiętasz, Bracie, kiedy byliśmy dziećmi, Ty pewnego dnia odgrywałeś Mojżesza, który błogosławił Izrael przed śmiercią?» – mówi Juda, syn Alfeusza.

«Tak. A Twoja Matka wydała okrzyk, widząc, że leżysz, jak umarły. Teraz pójdziemy naprawdę na Nebo» – mówi Jakub, syn Alfeusza.

«I udzielisz błogosławieństwa Izraelowi – Ty, prawdziwy Przywódca Ludu Bożego!» – woła Natanael.

«Ale nie umrzesz tam. Nigdy nie umrzesz, prawda, Nauczycielu?» – pyta z dziwacznym śmiechem Judasz z Kariotu.

«Umrę i zmartwychwstanę, jak jest powiedziane. W tym dniu wielu ludzi umrze, nie umierając. A kiedy sprawiedliwi powstaną z martwych – nawet ci, którzy umarli przed laty – ludzie żyjący w swych ciałach, ale w duchu całkowicie umarli, w tym dniu nie zmartwychwstaną.»

«Strzeż się, żeby nie słyszano, jak powtarzasz, że zmartwychwstaniesz. Oni mówią, że to bluźnierstwo» – ostrzega Jezusa Judasz z Kariotu.

«Mówię to, bo taka jest prawda» [– odpowiada mu Jezus.]

«Jaką wiarę ma ten człowiek! A Mizas!» – odzywa się Zelota, aby zmienić temat rozmowy.

«Ale kim jest Mizas?» – pytają ci, którzy w ubiegłym roku nie odbywali podróży za Jordan. I oddalają się, rozmawiając o tych sprawach. Jezus zaś podejmuje na nowo przerwaną przed chwilą rozmowę z Margcjamem i Janem.


   

Przekład: "Vox Domini"