Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga IV - Trzeci rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
194. JEZUS DO
TADEUSZA I JAKUBA, SYNA ZEBEDEUSZA
Napisane 21 września 1946. A,
9160-9169
«Naprawdę chcesz iść tą drogą? To nie wydaje mi się ostrożne z wielu powodów...» – wyraża zastrzeżenie Iskariota.
«Jakich? Czyż nie przyszli do Mnie, do samego Kafarnaum, mieszkańcy tych wiosek, szukając zbawienia i mądrości? Czy i oni nie są stworzeniami Bożymi?»
«Tak... Ale... Nie jest dla Ciebie bezpieczne zbytnie zbliżanie się do Macherontu... To miejsce zgubne dla nieprzyjaciół Heroda.»
«Macheront jest daleko, a Ja nie mam czasu, aby iść aż tam. Chciałbym dojść do Petry i dalej... Ale doszedłbym jedynie do połowy drogi, nawet mniej. Chodźmy jednak...»
«Józef radził Ci...»
«...pozostawać na drogach strzeżonych. Taka jest właśnie droga za Jordanem, której Rzymianie mocno pilnują. Nie jestem ani tchórzliwy, Judaszu, ani nieostrożny.»
«Ja bym im nie ufał. Ja bym się nie oddalał od Jerozolimy. Ja...» [– mówi dalej Judasz.]
«Ależ, pozwól działać Nauczycielowi. To On jest Nauczycielem, a my Jego uczniami. Kiedyż to widziałeś, żeby uczeń doradzał Nauczycielowi?» – pyta Jakub, syn Zebedeusza.
«Kiedy? Przecież nie upłynęły lata od chwili, gdy twój brat doradził Nauczycielowi, żeby nie szedł do Akor, i On go posłuchał. Teraz niech mnie posłucha» [– domaga się Judasz.]
«Jesteś zazdrosny i władczy. Jeśli mój brat to mówił i został wysłuchany, to znak, że jego uwaga była słuszna i że trzeba go było wysłuchać. Wystarczyło popatrzeć na Jana w tamtym dniu, żeby zrozumieć, że należało go posłuchać!»
«O! Przy całej swej mądrości nigdy nie potrafił Go obronić i nigdy nie będzie potrafił. Ja natomiast to właśnie robię chodząc do Jerozolimy» [– mówi Judasz.]
«Spełniłeś swój obowiązek. Mój brat również by to zrobił. Posłużyłby się tylko innymi środkami, gdyż on nie potrafi kłamać nawet w dobrych sprawach. Jestem z tego powodu szczęśliwy...»
«Obrażasz mnie. Traktujesz mnie jak kłamcę...» [– unosi się Judasz.]
«Ech! Chcesz, żebym powiedział, że jesteś szczery? Kłamałeś przecież tak zręcznie, nawet się nie rumieniąc!» [– odpowiada mu Jakub, syn Zebedeusza.]
«Robiłem to...»
«Tak. Wiem. Wiem! Aby ocalić Nauczyciela. Ale to mi nie odpowiada i nikomu z nas się to nie podoba. Wolimy prostą odpowiedź starca. Wolimy milczenie i traktowanie nas jak głupców, a nawet dręczenie nas, ale nie kłamstwo. Zaczyna się dla dobrej sprawy, a kończy się – niedobrą.»
«Kiedy jest się złym. Ale ja nie jestem. Kiedy jest się głupim. Ale ja nie jestem» [– broni się Judasz.]
«Dość! Broniąc swoich racji wpadacie w błąd inny niż ten, który sobie wytykacie wzajemnie: błąd wobec miłości. Wszyscy wiecie, co myślę o szczerości. Czego wymagam przez miłość – również. Chodźmy. Wasze kłótnie zasmucają bardziej Mnie niż zniewagi ze strony Moich nieprzyjaciół.»
Jezus, wyraźnie zmartwiony, idzie szybko sam drogą, którą – nie trzeba być archeologiem, żeby to stwierdzić – zbudowali Rzymianie. Prowadzi ona na południe, niemal całkiem prosto, daleko jak okiem sięgnąć, pomiędzy dwoma pasmami górskimi dość wysokimi. Droga jest monotonna, mroczna z powodu otaczających ją, porośniętych drzewami stoków, zasłaniających horyzont. Droga jest w dobrym stanie. Od czasu do czasu mijają jakiś rzymski most przerzucony nad strumieniem lub rzeczką, płynącą z pewnością do Jordanu lub do Morza Martwego. Dokładnie tego nie wiem, bo góry uniemożliwiają mi dostrzeżenie zachodniego wybrzeża, gdzie powinny się znajdować rzeki i morze. Jakaś karawana mija ich po drodze: karawana, która zdąża chyba od Morza Czerwonego w jakieś nieznane strony. Tworzą ją liczne wielbłądy i wielbłądnicy, a także kupcy rasy wyraźnie odmiennej od hebrajskiej.
Jezus jest ciągle na przedzie, sam. Za Nim, podzieleni na dwie grupy, idą apostołowie, rozmawiając ze sobą. Galilejczycy na przedzie, z tyłu – Judejczycy. Z nimi idzie Andrzej i Jan oraz dwóch uczniów, którzy się do nich przyłączyli. Pierwsza grupa usiłuje pocieszyć Jakuba, przygnębionego surowym wyrzutem Nauczyciela. Inni przekonują Judasza, że nie powinien zawsze być taki uparty i agresywny. Dwie grupy są zgodne co do tego, żeby doradzić dwóm, którzy otrzymali napomnienia, aby poszli do Nauczyciela i pojednali się z Nim.
«Ja? Zaraz tam pójdę. Wiem, że mam rację. Wiem, co robię. To nie ja wypowiadałem nieżyczliwe uwagi i idę do Niego» [– stwierdza Judasz.]
Jest zuchwały, powiedziałabym: bezczelny. Przyspiesza kroku, aby dojść do Jezusa. Ja zaś po raz kolejny stawiam sobie pytanie, czy on w tych dniach już był gotów zdradzić i czy już spiskował z nieprzyjaciółmi Chrystusa...
Jakub, przeciwnie, chociaż mniej winny, jest tak przygnębiony, że zasmucił Nauczyciela, iż nie ma odwagi iść do przodu. Patrzy na swego Nauczyciela, który właśnie rozmawia z Judaszem... Patrzy na Niego i pragnienie usłyszenia słów przebaczenia żywo maluje się na jego twarzy. Ale jego miłość szczera, stała, silna przedstawia mu jego występek jako niewybaczalny.
Teraz obydwie grupy połączyły się i nawet Szymon Zelota, Andrzej, Tomasz i Jakub, syn Alfeusza, mówią:
«Ależ, idź! [Zachowujesz się,] jakbyś Go nie znał! On już ci przebaczył!»
I Bartłomiej, stary i mądry, mówi do Jakuba z wielką bystrością osądu, kładąc mu dłoń na ramieniu:
«Mówię ci: On uczynił wyrzuty po części tobie, a po części Judaszowi jedynie dlatego, żeby nie wzniecić innych burz. Ale Jego serce zwracało się tylko do Judasza.»
«Tak właśnie jest, Bartłomieju! Mój Brat wyczerpuje się w znoszeniu tego człowieka, uporczywie pragnąc jego skruchy. I trudzi się, żeby on wyglądał... jak jeden z nas. On jest Nauczycielem, a ja... ja to tylko ja... Ale gdybym był Nim, o! Człowieka z Kariotu nie byłoby z nami!» – mówi Tadeusz z błyskami w przepięknych oczach, które tak bardzo przypominają Chrystusowe.
«Tak sądzisz? Podejrzewasz go o coś? Co?» – pyta wielu.
[Tadeusz wyjaśnia:]
«Nie. Nic konkretnego. Ale ten człowiek mi się nie podoba.»
«Nigdy ci się nie podobał, bracie. To bezpodstawna niechęć, gdyż ujawniła się przy pierwszym spotkaniu. Tak mi powiedziałeś. To przeciwne miłości. Powinieneś to zwalczyć, choćby dla sprawienia radości Jezusowi» – mówi spokojnie i przekonywująco Jakub, syn Alfeusza.
«Masz rację, ale... nie udaje mi się. Chodź, Jakubie, chodźmy razem do mojego Brata.»
I Jakub, syn Alfeusza, ujmuje zdecydowanie za ramię Jakuba, syna Zebedeusza, i ciągnie go za sobą.
Judasz słyszy, że nadchodzą, i odwraca się. Potem mówi coś do Jezusa. Jezus zatrzymuje się i czeka na nich. Judasz ze złośliwym spojrzeniem obserwuje udręczonego apostoła.
«Przepraszam. Odejdź nieco. Muszę porozmawiać z moim Bratem» – odzywa się Tadeusz. Zdanie jest grzeczne, ale ton głosu – bardzo chłodny.
Iskariota śmieje się przez chwilę, a potem, wzruszając ramionami, cofa się, dołączając do towarzyszy.
«Jezu, jesteśmy grzesznikami...» – odzywa się Juda Tadeusz.
«Ja jestem grzesznikiem, nie ty» – szepcze Jakub ze spuszczoną głową.
«My jesteśmy grzesznikami, Jakubie, bo to, co ty zrobiłeś, ja popierałem i mam w sercu, myślałem o tym. Ja więc też grzeszę. Bo z mojego serca wychodzi osąd Judasza i psuje moją miłość... Jezu, nic nie powiesz Twoim uczniom, którzy uznają swój grzech?»
«Cóż mam wam powiedzieć, czego jeszcze nie wiecie? Czy może zmienicie się względem waszego towarzysza z powodu Moich słów?» [– pyta Jezus.]
«Nie. Tak samo jak on nie zmieni się z powodu tego, co Ty mu powiesz» – odpowiada Jezusowi kuzyn, szczerze za siebie i za innych.
«Daj spokój, Judo, przestań! To ja źle zrobiłem. To o mnie chodzi i ja powinienem się zająć sobą, a nie innymi. Nauczycielu, nie gniewaj się na mnie...»
«Jakubie, chciałbym od ciebie, od wszystkich – jednego. Mam tyle boleści z powodu wielkiego niezrozumienia, z jakim się spotykam... z powodu tak wielu uporczywych sprzeciwów... Widzicie to... Na jedno miejsce, które Mi daje radość, są trzy, które Mi jej odmawiają i wypędzają Mnie jak złoczyńcę. Ale to zrozumienie, to przylgnięcie, którego inni Mi nie dają, chciałbym znaleźć przynajmniej u was. To bolesne, że świat Mnie nie kocha. Czuję się przytłoczony przez całą tę nienawiść, tę niechęć, tę wrogość, te podejrzenia, które Mnie otaczają, przez podłości wszelkiego rodzaju, przez egoizm. Wszystko to znoszę jedynie dzięki Mojej nieskończonej miłości do człowieka. Ale znoszę to jeszcze cierpliwie. Przyszedłem, aby cierpieć to ze strony tych, którzy mają w nienawiści Zbawienie. Ale wy! Nie, tego nie umiem znieść! Tego, że wy nie jesteście zdolni kochać się w waszym gronie i w rezultacie – Mnie zrozumieć. [Nie umiem znieść] tego, że [nawet] wy nie przylegacie do Mojego ducha, nie staracie się czynić tego, co Ja czynię. Czy wy wszyscy myślicie, czy może jesteście przekonani, że Ja nie dostrzegam błędów Judasza, że nie wiem czegoś, co jego dotyczy? O! Bądźcie pewni, że tak nie jest. Gdybym chciał się otoczyć doskonałymi duchami, sprawiłbym, że wcieliliby się aniołowie. Mogłem to uczynić. Czy jednak byłoby to prawdziwym dobrem? Nie. Z Mojej strony byłby to egoizm i pogarda. Uniknąłbym bólu, który pochodzi z waszych niedoskonałości, ale wzgardziłbym stworzonymi przez Ojca ludźmi, których On ukochał do tego stopnia, że wysłał Mnie, abym ich zbawił. I dla człowieka byłoby to szkodliwe na przyszłość. Kiedy zakończyłaby się Moja misja, kiedy zostałbym zabrany do Nieba z Moimi aniołami, któżby pozostał, aby kontynuować Moją misję? Kto? Któż usiłowałby czynić to, co Ja mówię, gdyby tylko Bóg i aniołowie dawali przykład nowego życia, kierowanego przez ducha? Musiałem więc przyoblec się w ciało dla przekonania człowieka, że – jeśli człowiek tylko tego chce – może być czysty i święty pod każdym względem. I było konieczne, żebym wziął ludzi: takich, którzy swym duchem odpowiedzieli na wezwanie Mojego ducha. [Przyjąłem ich] nie zwracając uwagi na to, czy są bogaci czy ubodzy, wykształceni lub nieuczeni, czy są mieszkańcami miast czy wiosek. Wziąłem takich, jakich znalazłem, a wola Moja i ich ma ich powoli przemieniać w nauczycieli innych ludzi.
Człowiek potrafi wierzyć człowiekowi: człowiekowi, którego widzi. Trudno jest człowiekowi, który upadł tak nisko, wierzyć Bogu, którego nie widzi. Jeszcze nie ustały błyskawice na Synaju, a już u stóp góry pojawiło się bałwochwalstwo... Mojżesz jeszcze nie umarł – ten, na którego twarz nie można było patrzeć – a już grzeszono przeciwko Prawu. Kiedy zaś wy, przemieni w nauczycieli, staniecie się przykładem, świadectwem, zaczynem pośród ludzi, wtedy ludzie nie będą już mogli powiedzieć: „To są bogowie pośród ludzi. My nie możemy ich naśladować”. Będą musieli powiedzieć: „To ludzie jak my. Z pewnością mają te same instynkty i te same skłonności, co my, te same reakcje, a jednak potrafią oprzeć się swoim podnietom i instynktom i nie reagować tak grubiańsko, jak my”. I przekonają się, że człowiek może się upodobnić do Boga, jeśli tylko zechce wejść na Jego drogi. Przyjrzyjcie się poganom i bałwochwalcom. Czy potrafił ich uczynić lepszymi cały ich Olimp i wszystkie bóstwa? Nie. Jeśli bowiem są niedowiarkami, mówią: „To bajki”. A jeśli wierzą, myślą sobie: „To bogowie, a ja jestem tylko człowiekiem”. I nie próbują ich naśladować. Starajcie się więc stawać takimi jak Ja. Nie śpieszcie się. Człowiek przechodzi powoli ze stanu rozumnego zwierzęcia do stanu bytu duchowego. Współczujcie, współczujcie! Nikt prócz Boga nie jest doskonały.
Wszystko już minęło, prawda? Przemieniajcie się przez mocną wolę, naśladując Szymona, syna Jony, który w okresie krótszym niż rok, uczynił kroki olbrzyma. A jednak... kto z was był bardziej człowiekiem niż Szymon ze wszystkimi swymi wadami bardzo materialnej natury ludzkiej?»
«To prawda, Jezu. Nie przestaję badać tego człowieka. Budzi we mnie podziw» – wyznaje Tadeusz.
«Tak. Ja z nim jestem od dzieciństwa. Znam go, jakby był moim bratem, ale mam przed sobą nowego Szymona. Wyznaję, że kiedy powiedziałeś, że ma być naszym przywódcą, ja, i nie tylko ja, byłem zmieszany. Wydawał mi się najmniej odpowiednim ze wszystkich. Szymon w porównaniu z drugim Szymonem i z Natanaelem!... Szymon w porównaniu z moim bratem i z Twoimi braćmi!... Przede wszystkim w zestawieniu z nimi pięcioma!... To wydawało mi się błędem... Teraz zaś mówię, że miałeś rację.»
«A wy widzicie jedynie zewnętrzną stronę Szymona! Ja zaś widzę wnętrze. Aby stać się doskonałym, ma jeszcze wiele do zrobienia i musi wiele wycierpieć. Chciałbym jednak, żeby wszyscy posiadali jego dobrą wolę, jego prostotę, jego pokorę i miłość...»
Jezus patrzy przed Siebie. Trudno powiedzieć, co może widzieć. Jest pochłonięty jedną ze Swoich myśli i uśmiecha się do tego, co widzi. Potem spuszcza oczy na Jakuba i uśmiecha się do niego. [Jakub pyta:] «Zatem... wybaczyłeś mi?!»
«Chciałbym móc wszystkim wybaczyć tak, jak tobie... Oto miasto Cheszbon. Ten człowiek powiedział: za mostem, za trzecim zakrętem jest miasto. Zaczekajmy na innych. Wejdziemy tam razem.»