Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

193. JEZUS I SZYMON, SYN JONY
Napisane 20 września 1946. A, 9152-9159

Nie wiem, gdzie są. Z pewnością już nie w dolinie Jordanu, ale w górach, które się z nią stykają. Widzę bowiem zieloną dolinę i piękną niebieską rzekę, całkiem w dole. Tymczasem szczyty wysokich gór wyłaniają się z rozległej wyżyny, która się ciągnie na wschód od Jordanu.

Widzę Piotra, który – samotny na małym wzgórzu – patrzy uważnie ku północnemu wschodowi i wzdycha bardzo zasmucony. Ma pod nogami drewno. Z pewnością zebrał je w lasach, które porastają to wzgórze. Mała wioska gnieździ się pośród zieleni. Piotr jest naprawdę bardzo przygnębiony. W końcu siada na drewnie i ujmuje głowę w swe dłonie, całkiem skulony. Trwa w tej postawie, tracąc poczucie czasu i rzeczywistości. Jest tak zamyślony, że nie zauważa nawet przejścia kilkorga dzieci z kozami. Dzieci obserwują go, a potem odchodzą, biegnąc za kozami w stronę wioski. Słońce powoli zachodzi, a Piotr trwa w bezruchu.

Ścieżką prowadzącą od wioski na wzgórze podąża Jezus. Idzie cicho, unikając czynienia hałasu. Dochodzi do miejsca, w którym znajduje się Piotr. Woła go, stając przed nim: «Szymonie!»

«Nauczycielu!» – Piotr aż podskakuje, a odzywając się, podnosi wzburzoną twarz.

«Co robisz, Szymonie? Wszyscy twoi towarzysze powrócili. Ty jeden nie wróciłeś. Niepokoiliśmy się do tego stopnia, że twój brat i synowie Zebedeusza, wraz z Tomaszem i Judaszem, rozproszyli się po górach, a Moi bracia, z Izaakiem i Margcjamem, zaczęli schodzić ku równinie.»

«Przykro mi... Przykro mi, że spowodowałem zmartwienie i trud...»

«Twoi towarzysze bardzo cię kochają... To właśnie Judasz pierwszy się zaniepokoił i wyrzucał Margcjamowi, że cię zostawił samego.»

«Hmmm!...» [– wzdycha Piotr.]

«Co ci jest, Szymonie?» [– pyta Jezus.]

«Nic, Nauczycielu.»

«Co tu robiłeś sam, na tym wzgórzu? Przecież już zapada noc.»

«Patrzyłem...» [– odpowiada Jezusowi Piotr.]

«Być może patrzyłeś [wcześniej], Szymonie. Ale teraz już nie patrzyłeś... W pobliżu ciebie przechodziły dzieci i wystraszyły się, że umarłeś, tak byłeś skulony. Przybiegły do owczarni, w której mieszkamy, i powiedziały Mi o tym. Przyszedłem... Na co patrzyłeś, Szymonie?»

«Patrzyłem... Patrzyłem na Ramot Galaad, w stronę Gerazy, Bozry, Arbeli... nasza podróż w ubiegłym roku, była taka piękna, taka... Matka z nami! Uczennice... Jan z Endor... Kupiec... Nawet on był dobry i dzięki niemu podróż była miła... Ileż rzeczy się zmieniło! Jaka różnica... i jaki ból!... Na to patrzyłem: na przeszłość.»

«I na przyszłość, o, Mój Szymonie» – Jezus siada na drewnie obok Piotra i obejmuje go ramieniem, mówiąc do niego: – «Patrzyłeś na horyzont... i smutek ci go zaciemnił. Teraźniejszość jak wir zgromadziła przerażające chmury i ukryła przed tobą pogodne wspomnienie, pełne obietnic i nadziei, i przestraszyła cię. Szymonie, poddałeś się jednej z tych godzin smutku i zniechęcenia, które nasza ludzka natura napotyka na swej drodze. Nikt nie jest od tego wolny, gdyż te godziny wzbudza ten, który nienawidzi człowieka. A im bardziej człowiek służy Bogu, tym bardziej szatan usiłuje go przestraszyć i zmęczyć, aby go doprowadzić do porzucenia swej posługi. Ty też jesteś poddany takiej godzinie zmęczenia... Nieustanna udręka z powodu prześladowania twego Nauczyciela męczy cię. I w końcu słyszysz głos, który ci szepcze: „A jutro? Co będzie jutro?...” Ty nie wiesz, że to nie ty mówisz, lecz Kusiciel...»

«Panie, to prawda. Czytasz w moim sercu. Ale widzisz też, że stawiam sobie to pytanie, nie z obawy o siebie. To dlatego że... Nie. Ja bym nigdy nie mógł patrzyć na Twoją udrękę... Często mówisz o zbrodni, o zdradzie. Ja... O! Nie jestem sam! Iluż to starszych prosiło Cię o własną śmierć, żeby nie widzieć swego Króla znieważonego! A ja!... Ja... Ty wiesz... jesteś dla mnie wszystkim. Już nic poza Tobą mnie nie zajmuje. To nie jest – jak twierdzi Judasz – tęsknota za moją łodzią i za moją żoną... Spójrz! Widzisz, że mówię prawdę. Tak upierałem się, żeby otrzymać Margcjama. Moja ludzka natura chciała przynajmniej przybranego syna w miejsce syna [naturalnego], którego moja małżonka nigdy mi nie dała, zadając ból mojej męskości, która pragnęła widzieć swe przedłużenie w potomku. Ale teraz, ale dziś, ja... jego też kocham, tak... Ale gdybyś mi go odebrał, nie żałowałbym. Powiedziałbym Ci jedynie... ale nie! Nic nie powiem!»

«Powiedziałbyś Mi jedynie? Dokończ» [– prosi Jezus.]

«To niepotrzebne, Nauczycielu.»

«Powiedz to!» [– nalega Jezus.]

«Powiedziałbym: „Daj go komuś lepszemu ode mnie, kto go wychowa na sprawiedliwego.” Nic więcej! To znaczy... i mówię Ci to z płaczem za niego, za mnie, za mojego brata i także za Jana i Jakuba... i także za innych, ale my... jesteśmy Twoimi pierwszymi...»

Piotr osuwa się na kolana, aby objąć kolana Jezusa. Podnosi ręce, unosząc ku górze dłonie. Błaga ze łzami, które płyną po policzkach i giną w jego brodzie:

«Mówię za nas: spraw, żebyśmy umarli, zabierz nas, nim my... O! Myślę o tym, wciąż o tym myślę, od miesięcy... Widzisz, że ta myśl mnie kąsa i postarza... to stała obawa, która przeszkadza mi spać... Myślę, że – jeśli jest naprawdę tak, jak mówisz – to ja mógłbym być tym zdrajcą. Mógłby nim też być albo Andrzej, albo Jan, albo Jakub, albo Margcjam... A nawet jeśli nie posuniemy się aż tak daleko, [żeby Cię zdradzić,] to możemy stać się jednymi z tych, o których mówiłeś przed trzema dniami u Ananiasza: tymi, którzy będą pragnąć przelania Twojej Krwi... Moglibyśmy z tchórzostwa nie potrafić się temu przeciwstawić i z lęku przed złem zgodzić się na zło... Ja... gdybym miał wyrazić zgodę przez samo tylko niereagowanie z powodu lęku... Nauczycielu! O! Mój Nauczycielu! Ja bym się zabił, aby siebie ukarać, albo może... ich bym zabił, gdybym ich spotkał: ich – Twoich zabójców... Jeśli tego nie chcesz, spraw, żebym umarł wcześniej, zaraz, tutaj... Życie jest niczym... a uchybić miłości do Ciebie... być jednym z nich... być... widzieć i nie...»

Piotr jest tak wzburzony, że nawet słów mu brakuje. Pochyla się, twarz ma na kolanach Jezusa. Płacze gorzkimi łzami człowieka twardego, starego, nie przyzwyczajonego do łez i wzburzonego zbyt wieloma uczuciami.

Jezus kładzie mu ręce na głowie, jakby chciał ukoić ten ból i rozproszyć dręczące go myśli. Mówi mu:

«Mój przyjacielu, czy nie uważasz, że gdyby miało się tak zdarzyć, że... w tej godzinie nie byłbyś doskonały, to Pan, który jest sprawiedliwy, nie zestawiłby twego błędu z wagą twej miłości i twej obecnej woli? I boisz się, że złoto tej miłości i woli ważyłoby mniej niż twoja chwilowa niedoskonałość? [Boisz się,] że ono by nie wystarczyło dla otrzymania przebaczenia od Boga, a z tym odpuszczeniem – otrzymania wszelkiej pomocy, abyś na nowo stał się sobą, Moim umiłowanym Szymonem?»

«Spraw, żebym umarł! Ocal mnie! Boję się!»

«Ty jesteś Moją Skałą, Szymonie. Czy mogę rozkruszyć Skałę, na której muszę zbudować to, co ma być Moim przedłużeniem na ziemi?»

«Jestem tego niegodny. Czuję to. Jestem biednym człowiekiem, nieuczonym, grzesznikiem. Są we mnie różne złe skłonności. Nie jestem godny, nie jestem godny! Stanę się zepsutym, zabójcą, wszystkim, co jest najgorszego... Spraw, żebym umarł. Zrozum, że gdybym odkrył tego, kto Cię nienawidzi...»

«Cały świat Mnie nienawidzi, Szymonie. Trzeba wybaczyć...»

«Ja mówię o głównym winowajcy. Musi być jakiś główny i...»

«Będą liczni jedyni i wszyscy spełnią swe główne zadanie...»

«Jakie zadanie? To... O! Nie każ mi tego mówić... A ja...»

«A ty musisz przebaczyć jak Ja i ze Mną. Dlaczego jesteś tak wzburzony, Szymonie, myśląc o tym, co mógłbyś zrobić, aby ukarać? Pozostaw troskę o to Panu. Ty kochaj i przebaczaj, współczuj i przebaczaj. Oni, wszyscy ci winni wobec twego Jezusa, tak bardzo potrzebują pomocy dla otrzymania przebaczenia!» [– tłumaczy Jezus.]

«Nie ma dla nich przebaczenia» [– sprzeciwia się Piotr.]

«O! Jakże jesteś surowy dla twoich braci, Szymonie! Oczywiście, będzie przebaczenie także dla nich, jeśli okażą żal. Biada, gdyby wszyscy, którzy Mnie obrażają, nie mogli otrzymać przebaczenia! Wstań więc, Szymonie. Z pewnością niepokój twych towarzyszy wzrósł, kiedy zauważyli, że Mnie też już nie ma w owczarni. Ale – nawet kosztem ich cierpienia – jeszcze przez krótki czas pomódlmy się, zanim pójdziemy się z nimi spotkać. Pomódlmy się razem. Nie ma nic innego do zrobienia, aby uzyskać pokój, duchową siłę, miłość, współczucie... nawet wobec siebie samych. Modlitwa sprawia, że uciekają zjawy szatana, i daje nam odczuć bliskość Boga. A z Bogiem blisko siebie można wszystkiemu stawić czoła i znosić wszystko sprawiedliwie, zasługując. Módlmy się zatem, ty i Ja razem, tutaj na tej górze, z której się rozciąga [widok] na tak dużą część naszej Ojczyzny, podobnie jak Mojżeszowi, z wysokości [góry] Nebo, ukazała się Ziemia Obiecana. My, szczęśliwsi od niego, przynosimy tej ziemi, która będzie należeć do Chrystusa, Słowo i Zbawienie. Najpierw ja, a potem – ty. Spójrz! W ostatnich blaskach dnia widać jeszcze góry Judei. Ale za nimi jest równina, morze, potem inne ziemie, świat... Czekają na ciebie, Piotrze. Czekają na ciebie, żeby się dowiedzieć, że istnieje Bóg prawdziwy: Bóg, który da prawdziwe światło duszom chodzącym po omacku w nocy pogaństwa i bałwochwalstwa. Spójrz na ziemię, światło się zaciemnia. Czy podróżni mogliby nie utracić kierunku w nocy bez światła? Oto jednak Gwiazda Polarna... Już wstaje, aby prowadzić wędrowców. Moja Religia będzie gwiazdą, która poprowadzi duchowych wędrowców po drodze do Nieba. A ty będziesz z nią połączony do tego stopnia, że będziesz jednym światłem ze Mną, z Moją Nauką, o Mój Piotrze, o Moja błogosławiona Skało. Módlmy się za tę godzinę, w której ludzie zbawią się dzięki Mojemu Imieniu.

„Ojcze nasz, któryś jest w Niebie...”»

Mówi powoli słowa Ojcze nasz, trzymając Piotra za rękę. Można by powiedzieć, że przedstawia go Ojcu. Podnosi w górę ramiona i ręce, trzymając cały czas prawą dłonią lewą dłoń apostoła.

«A teraz chodźmy. Zostawmy tu bezużyteczne smutki i niepotrzebne troski o jutro. Wraz z chlebem codziennym Ojciec udzieli nam Swojej pomocy jutro i każdego następnego dnia. Jesteś o tym przekonany, Szymonie?»

«Tak, Nauczycielu, wierzę w to» – mówi stanowczo Piotr. Nie ma już wzburzonej twarzy, lecz poważną. Tak jest już od kilku miesięcy. Z tego powodu tak różni się obecnym wyglądem od nieokrzesanego i wesołego rybaka, jakim był przez pierwsze dwa lata.

Schodzą: Jezus na przedzie, Piotr – za Nim, ze swoim drewnem. Niemal przy pierwszym domu wioski spotykają zaniepokojonych apostołów.

«Gdzież ty poszedłeś?» – krzyczą do Piotra.

«Bylibyśmy tu już dawno, ale zatrzymałem się, aby z nim porozmawiać, patrząc na Gerazę...» – odpowiada za niego Jezus.

Idą na prawo, w kierunku w połowie zniszczonej owczarni. W środku ogrodzenia – częściowo zwalonego, a częściowo zmurszałego i pochylonego – jest zagroda. Ma surowe mury, marne zadaszenie, niezbyt dobre zamknięcie, z trzech stron obmurowanie, a z czwartej – deski. W środku jest tylko trochę słomy na podłodze, a w kącie – prymitywne palenisko. Myślę, że nie zostali przyjęci w osadzie, więc schronili się tutaj...


   

Przekład: "Vox Domini"