Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

192. W WIOSCE I W DOMU SALOMONA
Napisane 18 września 1946. A, 9144-9151

Wchodzą do wioski, w której się znajduje mały dom Salomona, wspinając się na wał rzeki, aby ich nie dojrzeli ludzie. Określiłabym to przesadną przezornością, gdyż zapada wczesny listopadowy zmrok lub jest może koniec października. Ludzie są więc już w domach. Droga jest pusta, całkowicie pusta. Gdyby nie kilka słyszanych pobekiwań można by rzec, że to miejsce jest opustoszałe.

Poruszają bramą. Jest zamknięta, mocno zamknięta. Chroni ogródek, który – widać to w półmroku – jest dobrze wysprzątany.

«Zawołajcie! On jest w kuchni. Przez zasłonę przechodzi smuga światła» – mówi Jezus.

Tomasz potężnym głosem wzywa staruszka, który zaraz otwiera drzwi i spogląda na drogę. Z powodu niewielkiej ilości światła na zewnątrz źle widzi, tym bardziej że wyszedł z kuchni oświetlonej ogniem i zapaloną lampą. Jezus mówi: «To my!»

Starzec zaraz rozpoznaje głos Jezusa i woła: «Nauczyciel!»

Pośpiesznie schodzi z prymitywnego stopnia, aby im otworzyć.

«Mój Panie! Wejdź, wejdź do Twego domu i niech będzie błogosławiony dzień, który się kończy Twoim przybyciem! – mówi mozoląc się z otwarciem bramy i wyjaśnia: – Jestem sam, więc zamykam starannie... Złodzieje są zdolni do wszystkiego. Są tacy, którzy wyrządzają szkody tu i tam, schodząc do doliny z gór Galaad. To nie ze strachu o moje życie... ale czyniłem przygotowania dla Ciebie i... Już. Wejdź, Nauczycielu. Wieczór jest wilgotny, a włosy masz mokre od rosy...»

«A ty śpieszysz się bardziej niż oblubienica z Pieśni nad Pieśniami, ojcze. Nie ciąży ci to, że ci przeszkadzam, prosząc o przyjęcie Pielgrzyma?»

«Przeszkadza? Jakże był długi ten czas! Dzień za dniem, dzień za dniem... Posiałem wasze ziarno, widziałem, jak wyrastały jarzyny. Mówiłem: „Gdyby przyszedł, podobałoby Mu się to”. One dojrzały, ale Ty nie przyszedłeś... I widziałem, jak owoce nabierają kolorów na drzewach i jadłem je z żalem, bo Ty ich nie jadłeś. Ta owieczka dała mi baranka, całkiem białego. Trzymałem go długo, aby go zjeść z Tobą. Miałem nadzieję ujrzeć Cię przed Świętem Namiotów. Potem... cały baranek dla mnie... To byłoby zbyt wiele! Wymieniłem go więc na małą owieczkę. Ludzie byli dla mnie dobrzy, nie chcieli zapłaty za wymianę... Ale owoce i sery chowałem tak długo, jak mogłem, dla Ciebie... i suszoną rybę, i warzywa... i jeszcze mam kilka melonów... i trochę wina... ja nie piję, ale zrobiłem je dla Ciebie na zimę.»

Opowiada, a równocześnie wyciera stół, kładzie naczynia i podsyca ogień, dolewa wody do kociołka i krząta się, cały szczęśliwy. Nie można w nim rozpoznać starca sprzed kilku miesięcy.

Wychodzi, powraca z mlekiem, tłumaczy się:

«Jest go niewiele, bo tylko jedna owca daje mleko, ale wkrótce będą dwie. Jednak dla Ciebie to wystarczy.»

Jest ojcowski. Pełen szacunku, a zarazem ojcowski. Wziął wilgotne płaszcze, zabłocone sandały i zaniósł je gdzieś. Wrócił z jabłkami i granatami, z winogronami i kilkoma na wpół suchymi figami. Wyjaśnia:

«Ususzyłem je, abyś mógł ich skosztować. Myślałem... myślałem o tym, że mój Ananiasz tak je lubił... w taki sposób przygotowane!...»

Głos, najpierw radosny, cichnie w tonie smutku, kiedy wypowiada te słowa. Na koniec mówi:

«...i myślałem, że będą Ci smakować. Kiedy je przygotowywałem, wydawało mi się... że je przygotowuję znowu dla mojego wnuka.»

Potrząsa głową, usiłuje się uśmiechać, ale w oczach błyszczą mu łzy.

Jezus, który siedział przy stole, wstaje, obejmuje ramieniem szyję niskiego starca i przyciąga go do Siebie:

«Bardzo Mi smakują. To coś, co Mi przypomina dzieciństwo... i Mojego ojca. Ale nie musiałeś się pozbawiać tego dla Mnie. One są dobre dla starców. Musisz być zdrowy i silny, aby Mnie zawsze przyjmować. To takie miłe znaleźć dom z ojcem, który na nas czeka. Prawda, Moi przyjaciele?»

«Oczywiście, że to prawda! To takie piękne, że się rozleniwiamy i nie pomagamy Ananiaszowi – mówi Piotr i wstaje ze słowami: – Chodźmy. W czasie gdy Jezus rozmawia z gospodarzem, przygotujemy nasze posłania.»

«O! To niepotrzebne. One są zawsze gotowe i wszystko jest czyste... jedynie... nie ma ich dość. Jest was więcej niż dwunastu. Ale ja pójdę na siano i...»

«Nie, ojcze. Ja tam pójdę» – mówi Jan.

«Nie, ja» – odzywa się Andrzej i inni.

«Nie. To niekonieczne [– odzywa się Piotr]. Ja śpię tu, na tym stole. Z pewnością nie jest twardszy od dna mojej łodzi, a Margcjam...»

«Będzie spał ze Mną...» – przerywa mu Jezus.

«Albo ze mną, jeśli chcesz... jak kiedyś mały Ananiasz» – mówi starzec, a w jego oczach jest błaganie.

«Tak, Nauczycielu. Ty masz mnie jeszcze. On... idę z nim» – odzywa się Margcjam. Jezus głaszcze go, rozumiejąc jego gest.

«Po Pięćdziesiątnicy przychodzili wiele razy. Szukali Ciebie. Potem już nie przychodzili» – mówi następnie starzec.

«Kto Go szukał?» [– pytają.]

«Faryzeusze! Ech! I jeszcze inni, tacy jak oni. Chcieli Ci postawić pytania. Ja im powiedziałem: „Idźcie do Jego wioski. Nie ma Go tutaj i nie wiem, kiedy przyjdzie...” To była prawda i zmęczyli się przychodzeniem. I szukali jeszcze kogoś innego, jakiegoś Jana, który – jak mówili – był z Tobą i, jak sądzili, może tutaj się ukrywał. Powiedziałem: „Ależ to jego apostoł! Jest z Nim.” A oni na to: „Czy jego apostoł ma jedno oko? Jest stary, chory, umierający?” Zrozumiałem, że to nie o ciebie im chodziło. Odpowiedziałem więc: „Znam tylko apostoła Jana, młodzieńca, niemal dziecko jeszcze. On ma zdrowe serce i ciało”. Grozili mi. Ale cóż innego mogłem powiedzieć? To była prawda...»

«Tak, to prawda. I bądź zawsze prawdomówny, nawet gdybyś Mi miał zaszkodzić. Nigdy nie kłam, ojcze.»

«Panie, moje włosy posiwiały, ale zawsze starałem się być posłuszny Panu. A pośród wyrazów posłuszeństwa jest i to, żeby nie mówić rzeczy fałszywych. Ale... dlaczego oni tak Cię szukają, Panie? Ja byłem ślepy. Nie chodziłem więc do Jerozolimy. Wróciłem tam teraz... Tylko dla obrzędu, bo chciałem być tu, żeby na Ciebie czekać... I odczułem otaczającą Cię nienawiść i miłość... I zauważyłem, że u przywódców ludu jest więcej nienawiści niż miłości. Byłem w Świątyni tego dnia rano, kiedy Cię chciano znieważyć... i uciekłem, zrozpaczony, żeby tu na Ciebie czekać i płakać. Dlaczego człowiek jest tak zły?»

«Bo zabił swego ducha. A wraz ze swoim duchem zabił zdolność odczuwania wyrzutów sumienia z powodu swojej niesprawiedliwości» [– wyjaśnia Jezus.]

«To prawda!... A oni szukają Ciebie, aby Cię skrzywdzić?» [– pyta starzec.]

«Tak.»

«Tak?! Izrael chce zaszkodzić swemu Królowi? Straszne! Izrael wydaje siebie na zapowiedziane przez proroków kary!... O! Teraz cieszę się, że mój syn nie żyje... i ja też chciałbym umrzeć, żeby nie widzieć grzechu Izraela...»

Zapada głęboka cisza. Słychać jedynie trzask drewien płonących w palenisku.

«Ależ mówmy o czymś innym! Mówimy tylko o śmierci! O nienawiści! O zdradzie! Dość! Dość! Nie mogę tego słuchać!» – woła Iskariota bardzo wzburzony, z wykrzywioną twarzą, pobudzony. Chodzi po kuchni poruszając nogami, rękami, całym ciałem.

«Judasz ma rację» – stwierdza wielu.

«Ale niechęć do słuchania niczemu nie służy. Liczy się nieprzystawanie na to» – mówi Jezus. Wykonuje przy tym Swój gest rezygnacji: ponad prostym stołem rozkłada ręce, kciuki mając skierowane ku górze.

«Co chcesz powiedzieć? Przystawać? Kto się na to zgadza?» – Judasz porusza rękami niemal przed twarzą Jezusa. Pochyla się, jakby miał się rzucić przez stół, aby dosięgnąć Nauczyciela.

«Kto? Wszyscy ci, którzy już marzą o tym, by ujrzeć Mnie umierającego, we krwi. Krew! Krew twego Mesjasza! Krew na tobie, ziemio, która nie chcesz swego Pana! Krew rozbłyskująca bardziej niż te płomienie! Krew – ogień w chłodzie i ciemności zbrodniczego świata! Mają nadzieję zabić Światłość przez wylanie jej krwi. Ale światłość to duch. Krew jest materią. Materia obciąża ducha. Krew na płytce z miki osłabia światło, prawda?

To drewno nie świeciło, zanim nie stało się płomieniem, a jego żywice, zapalając się, zamieniły się w połyskujące płomienie. Teraz jest ono migocącym ogniem. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: kiedy wszystko się wypełni, kiedy krew i ciało zostaną strawione przez ofiarę, wtedy – jak ten ogień, który teraz wszystko zamienił w świetlisty płomień – Mój duch rozpali się na świecie bardziej niż kiedykolwiek. Będę wtedy Światłością bardziej niż kiedykolwiek. Będę Światłem takim, że oślepi ono na zawsze nienawidzących Światło – tych, którzy chcieli je zabić. To będzie taka Światłość, że stopią się złote wrota Niebios, zamknięte dla ludzkości od tak wielu wieków, i Niebo otworzy się dla sprawiedliwych. To będzie takie Światło, że przeszyje kamienie tworzące sklepienie Otchłani i straszliwy ogień Piekła stanie się jeszcze straszliwszy w blasku Moich promieni. I biada, biada, biada tym, którzy chcieliby zastawiać pułapki na Światłość! Krew i Światło! Te dwie rzeczy będą widzieć przed sobą, aż staną się szaleńcami i zrozpaczonymi. Demonami!»

Jezus, który wstał, mówiąc: „zaprawdę”, i wywołał lęk – tak dostojnie wyglądał, oświetlony płomieniami paleniska w tej niskiej kuchni o ciemnych murach – siada teraz i milknie.

Wszyscy spoglądają na siebie. Wszyscy – z wyjątkiem Judasza, którego widok płonącego drewna jakby oczarował... Jest jak zahipnotyzowany i przerażony. Przerażenie to nakłada na jego twarz straszliwą maskę bladej i sinej zieleni, na którą ogień drewna rzuca czerwonawe ślady. Przypomina mi tym wyrazem twarzy swój wygląd z Wielkiego Piątku. Potem gwałtownie odwraca głowę i krzyczy:

«Ależ milcz! Zamilknij! Dlaczego nas dręczysz?!» – i wychodzi, trzaskając drzwiami...

«To w jego stylu. To prawda. On jednak bardzo Cię kocha... i cierpi, kiedy słyszy takie słowa – mówi Tomasz i kończy: – Nam też one zadają ból! Ale my, my jesteśmy mniej... dziwni..., tak, powiedzmy: dziwni...»

Nikt inny się nie odzywa. Nawet Jezus milczy...

«Jarzyny ugotowane, mleko jest ciepłe...» – mówi cicho staruszek. Jest onieśmielony. Po takim wydarzeniu nie ma odwagi wypowiadać głośno tych banalnych słów.

«Zawołajcie Judasza i spożyjmy wieczerzę» – nakazuje Jezus.

Jan wychodzi, aby zawołać towarzysza. Wracają... Judasz ma twarz udręczoną. Jest to cierpienie pozbawione pokoju... Siada jednak za stołem i wstaje wraz z innymi, kiedy Jezus ofiarowuje i błogosławi posiłek. Patrzy gdzieś w dal, gdy Jezus dzieli pożywienie na części, zatrzymując dla Siebie ostatnią.

Wszyscy chcieliby rozproszyć panujący w pomieszczeniu smutek. Nikomu jednak się to nie udaje aż do chwili, gdy Sam Jezus zwraca się do starca, aby go zapytać, czy mała wioska i okolice przyjęły słowo Pana.

«Tak, tak, Nauczycielu. I to jeszcze jak, jeszcze jak... Powiedziałbym: lepiej niż ci z drugiego brzegu... Wiesz... bardzo żywe jest wspomnienie Chrzciciela. Jego uczniowie, którzy teraz są Twoimi uczniami, rozbudzają je. Ich i jego słowa sprawiają, że jesteś znany... Poza tym... tutaj... W Perei i Dekapolu jest niewielu faryzeuszów, a więc...»


   

Przekład: "Vox Domini"