Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

178. DZIESIĘCIU TRĘDOWATYCH W POBLIŻU EFRAIM [Łk 17,11-19]
Napisane 29 sierpnia 1946. A, 9011-9026

Są wciąż w górach. Marsz jest uciążliwy. Czasem dróżki są tak małe, że z pewnością nie jeżdżą po nich wozy, lecz wędrują jedynie ludzie pieszo lub [podróżują] na silnych górskich osłach. Są one większe i mocniejsze niż te, które spotyka się zazwyczaj w regionach mniej górzystych. Może ta uwaga wielu wyda się bezużyteczna, jednak ją czynię. W Samarii są zwyczaje inne niż gdzie indziej, co do szat i innych rzeczy. Zaskakuje [między innymi] ogromna ilość psów, niespotykana gdzie indziej. Uderza mnie to tak samo, jak mnie zaskoczyła obecność świń w Dekapolu. Jest tu wiele psów, gdyż w Samarii są liczni pasterze, a w tych dzikich górach żyje z pewnością wiele wilków. Liczba psów jest duża także dlatego, że w Samarii widzę najczęściej pasterzy samych lub z dzieckiem wypasających swoje stada. Tymczasem gdzie indziej pasterze są najczęściej w grupach strzegących licznych stad jakiegoś bogacza. Tu więc każdy pasterz ma psa lub psy, zależnie od liczby owiec w swoim stadzie.

Inna cecha charakterystyczna to właśnie te osły, niemal tak duże jak konie, silne, zdolne piąć się po górach z ciężkim załadunkiem na grzbiecie. Niosą nawet wielkie pnie. Schodzą z nimi z tych wspaniałych gór porośniętych stuletnimi drzewami.

Jeszcze inna cecha szczególna to spontaniczność mieszkańców, którzy nie czując się „grzesznikami” – choć za takich mają ich Judejczycy i Galilejczycy – są otwarci, szczerzy, pozbawieni bigoterii i tego wszystkiego, co występuje u tamtych. Są gościnni. To spostrzeżenie każe mi myśleć, że w przypowieści o dobrym Samarytaninie nie było wyłącznie zamiaru ukazania, że dobro i zło jest wszędzie, na każdym miejscu i w każdej rasie, i że nawet pośród wyznawców innej wiary mogą być tacy, którzy posiadają serce prawe. Był w niej również opis prawdziwych samarytańskich zwyczajów wobec ludzi potrzebujących pomocy. „Zatrzymali się na Pięcioksięgu” – słyszę wciąż o nich. [Tak], ale wprowadzają go w czyn. Przynajmniej wobec bliźniego czynią to z większą prawością niż inni ze swymi sześćset trzynastoma przepisami i innymi [nakazami]...

Apostołowie rozmawiają z Nauczycielem. Choć są niepoprawnie izraelscy, muszą uznać i pochwalić ducha, jakiego odkrywają u mieszkańców Sychem. Jak domyślam się na podstawie słyszanych rozmów, zaprosili Jezusa, aby pośród nich wypoczął.

«Słyszałeś, co? – mówi Piotr – Jasno stwierdzili, że znają nienawiść żydów. Powiedzieli: „Wobec Ciebie i nad Tobą jest więcej nienawiści niż wobec Samarytan za wszystko, czym jesteśmy i czym byliśmy. Ich nienawiść do Ciebie nie ma granic.»

«A ten starzec? Jakże dobrze mówił: „W gruncie rzeczy to słuszne, że tak jest, bo Ty nie jesteś jakimś człowiekiem, ale Chrystusem, Zbawicielem świata. Jesteś więc Synem Boga, gdyż jedynie Bóg może ocalić ten zepsuty świat. A skoro nie masz granic jako Bóg, bezgraniczna jest też posiadana przez Ciebie moc, Twoja świętość i miłość. Tak samo bezgraniczne będzie Twoje zwycięstwo nad Złem. To więc naturalne, że Zło i Nienawiść, stanowiąca jedno ze Złem, są wobec Ciebie bezgraniczne.” Naprawdę dobrze powiedział! I to tak wiele wyjaśnia!» – odzywa się Zelota.

«Cóż to, według ciebie, wyjaśnia? Ja... mówię, że to wyjaśnia jedynie to, iż są głupi» – stwierdza szybko Tomasz.

«Nie. Głupota byłaby jeszcze usprawiedliwieniem, ale oni nie są głupi.»

«Zatem są pijani, upojeni nienawiścią» – odpowiada Tomasz.

«To też nie. Upojenie mija po ogarnięciu [człowieka]. A ta zawiść nie mija.»

«A jak jest wściekła! I to od tak dawna... że powinna już teraz ustąpić.»

«Przyjaciele, ona jeszcze nie osiągnęła szczytu» – mówi Jezus z takim spokojem, jakby tym szczytem nienawiści nie była Jego Męka.

«Nie?! W takim razie nigdy nie zostawią nas w spokoju?!»

«Nauczycielu, oni jeszcze nie przekonali się, że ja mówię prawdę – odzywa się Iskariota – Ale powiedziałem to. O, tak! Ja to mówiłem! I powiedziałem też, że gdyby to od was zależało, już wpadlibyście w zasadzkę, w którą wpadł Chrzciciel. Ale im się nie uda, bo ja czuwam...»

Jezus patrzy na niego. I ja na niego patrzę, i zastanawiam się. Od kilku dni rozmyślam nad tym, czy postępowanie Iskarioty jest spowodowane dobrym i rzeczywistym powrotem na drogę dobra i miłości do jego Nauczyciela, wyzwoleniem się z sił ludzkich i ponadludzkich, jakie go opanowywały, czy też jest to tylko bardziej wyrafinowana praca przygotowująca ostateczny cios, jeszcze większe podporządkowanie się wrogom Chrystusa i szatanowi. Ale Judasz jest istotą tak szczególną, że nie sposób to rozszyfrować. Jedynie Bóg może go zrozumieć. A Bóg, Jezus, pozwala opaść zasłonie miłosierdzia i roztropności na działania i osobowość Swego apostoła... zasłonie, która rozedrze się, kiedy się otworzą księgi Nieba, rozjaśniając doskonale tak wiele dlaczego, teraz tajemniczych.

Apostołowie tak się martwią tą myślą, iż nienawiść nieprzyjaciół jeszcze nie osiągnęła szczytu, że przez jakiś czas nie odzywają się. Potem Tomasz zwraca się do Zeloty, mówiąc:

«A zatem skoro nie są ani pijani, ani głupi, skoro ich nienawiść wyjaśnia tak wiele spraw, nie wyjaśniając jej samej, cóż zatem wyjaśnia? Kimże są? Nie powiedziałeś...»

«Kim są? To opętani. Sami są tym, co Jemu zarzucają. To wyjaśnia ich nie znającą spoczynku wściekłość, która wzrasta w miarę, jak się ukazuje Jego moc. Dobrze powiedział ten Samarytanin. W Nim, Synu Ojca i Maryi, Człowieku i Bogu, istnieje Nieskończoność Boża i nieskończona jest Nienawiść, która się przeciwstawia tej doskonałej Nieskończoności. Jednak nawet gdyby wszystko było bez granic, to Nienawiść nie jest doskonała, gdyż tylko Bóg jest doskonały w Swych działaniach. Gdyby Nienawiść mogła osiągnąć bezmiar doskonałości, zstąpiłaby, aby to uczynić. Rzuciłaby się nawet, aby to osiągnąć, aby następnie odbić się – po gwałtownym upadku w piekielną przepaść – przeciw Chrystusowi, aby Go zranić wszelką bronią wyrwaną piekielnym czeluściom. Uporządkowany przez Boga firmament posiada jedno słońce. Ono wstaje, świeci i znika, ustępując miejsca mniejszemu słońcu, którym jest księżyc. Ten z kolei świeci przez jakiś czas, a następnie zachodzi, robiąc miejsce słońcu. Gwiazdy pouczają ludzi o wielu rzeczach, gdyż poddają się woli Stwórcy, ale ludzie – nie. I w tym jest przykład chęci przeciwstawiania się Nauczycielowi. Co by się stało, gdyby któregoś poranka księżyc rzekł: „Nie chcę zachodzić i wracam drogą, którą już przeszedłem”? Z pewnością zderzyłby się ze słońcem ku przerażeniu i zgubie całego stworzonego świata. Oni to właśnie chcą uczynić, uważając, że potrafią zniszczyć Słońce...» [– mówi Zelota.]

«To walka Ciemności ze Światłością – dodaje Jan. – Widzimy ją każdego dnia w świtach i zmierzchach; to dwie siły, które się zwalczają. Każda kolejno rozciąga swe panowanie nad ziemią. Ale ciemności są zawsze pokonywane, gdyż nigdy nie są całkowite. Zawsze jaśnieje odrobina światła, nawet w nocy najbardziej pozbawionej gwiazd. Można by rzec, że przestworza same ją tworzą na nieskończonych połaciach firmamentu i rozpościerają ją, nawet jeśli jest bardzo ograniczona, aby przekonać ludzi, że gwiazdy nie zgasły. I mówię, że podobnie w tych szczególnych ciemnościach Zła – [występujących] przeciw Światłości, jaką jest Jezus – zawsze, pomimo różnych wysiłków Ciemności, Światłość będzie istnieć, aby pocieszyć tych, którzy w nią wierzą.»

Uśmiecha się, myśląc o czymś, a jest tak skupiony, jakby prowadził monolog. Jego myśl podejmuje Jakub, syn Alfeusza:

«W Księgach [Pisma] Chrystus jest nazwany „Gwiazdą Poranną”. On więc też pozna noc i – przeraża mnie to – my też ją poznamy. Noc... chwilę, w której będzie się zdawało, że Światłość utraci swą moc. I będzie się zdawało, że Ciemności zatryumfowały. Ale ponieważ nazywa się Go „Gwiazdą Poranną” w sposób, który nie podlega żadnym ograniczeniom czasowym, mówię więc, że po chwilowej nocy On stanie się Światłem porannym, czystym, świeżym, dziewiczym, które odnowi świat, podobnie jak to [światło], które nastąpiło po chaosie pierwszego dnia. O, tak! Świat zostanie na nowo stworzony w Jego Światłości.»

«A przekleństwo będzie ciążyć na niegodziwcach, którzy chcieli podnieść rękę, aby uderzyć Światłość, powtarzając błędy już dokonane od Lucyfera po profanatorów ludu świętego. Jahwe pozostawia człowiekowi wolność czynów, ale z miłości do człowieka nie pozwoli, aby Piekło zatryumfowało.»

«O! To szczęście, że po tak długim letargu duchów, który zdawał się je przytępiać i spowalniać, jakby się przedwcześnie zestarzały, mądrość rozkwitnie na nowo na naszych wargach! Już nie będziemy do siebie podobni! Teraz odnajduję Zelotę i Jana, dwóch braci z dawnych czasów!» – mówi rozradowany Iskariota.

«Nie wydaje mi się, że tak się zmieniliśmy, iż już nie można nas poznać» – mówi Piotr.

«Ależ zmieniliśmy się! Wszyscy. Ty na pierwszym miejscu, potem Szymon i inni, ja też. Jeśli ktoś jest mniej więcej taki jaki był – to Jan» [– mówi Iskariota.]

«Hmmm! Ja naprawdę nie wiem, pod jakim względem...» [– zastanawia się Piotr. Judasz mu odpowiada:]

«Pod jakim względem? Jesteśmy małomówni, jakby zmęczeni, obojętni, zamyśleni... Nigdy nie słyszy się już rozmów podobnych do tych, jakie prowadziliśmy niegdyś. Ta prowadzona teraz jest taka pożyteczna...»

«...żeby się pokłócić» – mówi Tadeusz, przypominając, jak często ich rozmowy kończyły się dotąd utarczkami słownymi.

«Nie. Żeby się uformować. Nie jesteśmy wszyscy jak Natanael ani jak Szymon, ani jak wy, synowie Alfeusza, z racji urodzenia i mądrości. A ten, kto ma tego mniej, uczy się od tego, który ma więcej» – odpowiada Iskariota.

«Tak naprawdę... ja bym powiedział, że ponad wszystko trzeba się formować w sprawiedliwości, a pod tym względem Szymon dał nam wspaniałe pouczenia» – odzywa się Tomasz.

«Ja? Źle patrzysz. Ja jestem najgłupszy ze wszystkich» – stwierdza Piotr. [Tomasz mu odpowiada:]

«Nie. Ty się najbardziej zmieniłeś. Co do tego Judasz z Kariotu ma rację. Nie ma już w tobie zbyt wiele Szymona, jakiego poznałem, kiedy przyszedłem, i którym – przebacz mi – jeszcze przez jakiś czas byłeś. Od kiedy cię spotkałem, po rozstaniu się na Święto Światła, wciąż się zmieniasz. Teraz jesteś... tak, powiem to, bardziej ojcowski, a zarazem bardziej stanowczy. Współczujesz wszystkim twoim biednym braciom, a wcześniej... I widać – przynajmniej ja to widzę – że cię to kosztuje, ale opanowujesz się. I teraz, kiedy mówisz mało i czynisz nam niewiele wyrzutów, wzbudzasz w nas większy szacunek niż wcześniej...»

«Ależ mój przyjacielu! Musisz być dobry, że tak mnie widzisz... Ale ja naprawdę pod żadnym względem się nie zmieniłem, poza tym, że moja miłość do Nauczyciela stale wzrasta» [– wyznaje Piotr.]

«Nie. Tomasz ma rację. Bardzo się zmieniłeś» – potwierdza wielu.

«Ale to tylko wy mówicie... – stwierdza Piotr, wzruszając ramionami. I dodaje: – Tylko ocena Nauczyciela byłaby pewna. Ale wystrzegam się bardzo pytania Go o to. On zna moją słabość i wie, że nawet pochwała w złym momencie mogłaby zaszkodzić mojemu duchowi. On więc mnie nie pochwali i dobrze zrobi. Rozumiem coraz lepiej Jego serce i Jego sposób działania i widzę w tym samą sprawiedliwość.»

«To znaczy, że masz duszę prawą i że kochasz coraz bardziej. To, co pozwala ci widzieć i pojmować, to twoja miłość do Mnie. Twoim Nauczycielem – prawdziwym i największym Nauczycielem, który pozwala ci zrozumieć twego Nauczyciela – jest Miłość» – mówi Jezus, który dotąd słuchał w milczeniu.

«Ja myślę, że... to również cierpienie, które noszę w środku...» [– stwierdza Piotr.]

«Cierpienie? Z jakiego powodu?» – pytają niektórzy.

«O! Z powodu wielu spraw, które właściwie sprowadzają się tylko do jednej: do wszystkiego, co wywołuje cierpienie Nauczyciela... i ta myśl, że On będzie cierpiał... Teraz, kiedy wiemy, do czego są zdolni ludzie, i jak trzeba cierpieć, aby ich zbawić, trzeba się wyzbyć początkowej beztroski: beztroski nieświadomych dzieci. O! Początkowo uważaliśmy, że wszystko jest łatwe. Sądziliśmy, że wystarczy się przedstawić, a ludzie przyjmą nas! Wydawało się nam, że zdobycie Izraela i świata, to będzie jak... zarzucenie sieci na pełne ryb dno. Jakimi jesteśmy biedakami! Myślę, że jeśli Jemu nie udaje się dokonać dobrego połowu, to my nic nie zrobimy. Ale to jeszcze nic! Myślę, że oni są źli i zadają Mu ból. I sądzę, że to jest główny motyw naszej przemiany...»

«To prawda. W odniesieniu do mnie tak jest» – potwierdza Zelota.

«W odniesieniu do mnie też... i do mnie też...» – mówią inni.

[Iskariota zaś wyznaje:] «Ja od tak dawna niepokoiłem się tym i to dlatego szukałem... odpowiedniej pomocy. Ale oni mnie zdradzili... a wy mnie nie rozumieliście... Ja też was nie rozumiałem. Sądziłem, że jesteście tacy przez znużenie ducha, zniechęcenie, rozczarowanie...»

«Ja się nigdy nie spodziewałem radości od ludzi i dlatego nie jestem rozczarowany» – stwierdza Zelota.

«Mój brat i ja chcielibyśmy, aby On zwyciężał, ale dla Jego radości. Naśladowaliśmy Go najpierw z miłości krewnych, nim to uczyniliśmy jako uczniowie. Zawsze Go naśladowaliśmy, od dzieciństwa... Jego – najmłodszego z nas, Jego braci, ale zawsze większego od nas...» – mówi Jakub ze swym bezgranicznym podziwem dla Jezusa.

«Mamy jedno cierpienie: że my, Jego krewni, nie kochamy Go wszyscy w duchu i samym duchem. Ale nie tylko my w Izraelu źle Go kochamy» – mówi Tadeusz.

Judasz Iskariota patrzy na niego i byłby się odezwał, gdyby nie przeszkodził mu w tym krzyk dochodzący do nich z pagórka wznoszącego się nad małą osadą, którą akurat mijają, szukając drogi, aby do niej wejść.

[Łk 17,11-29]  «Jezusie! Rabbi Jezusie! Synu Dawida i Panie nasz! Ulituj się nad nami!»

«Trędowaci! Chodźmy, Nauczycielu, inaczej mieszkańcy osady przybiegną i zatrzymają nas u siebie» – mówią apostołowie.

Jednak trędowaci mają przewagę, bo wspięli się na drogę, w odległości około pięćdziesięciu metrów od osady. Schodzą, utykając, i biegną do Jezusa, ponawiając swe wołanie.

«Wejdźmy do miasteczka, Nauczycielu. Im nie wolno do niego wejść» – mówią niektórzy apostołowie, ale inni stwierdzają: «Już niewiasty podchodzą i przyglądają się. Jeśli wejdziemy, wtedy unikniemy spotkania z trędowatymi, ale zostaniemy rozpoznani i zatrzymają nas.»

Kiedy naradzają się, co mają zrobić, trędowaci podchodzą coraz bliżej Jezusa, który – nie troszcząc się o „ale” i „jeżeli” apostołów – idzie Swoją drogą. Apostołowie poddają się i idą za Nim. Niewiasty z dziećmi u spódnic i z kilkoma starcami, którzy pozostali w osadzie, podchodzą, aby się przyglądać. Zachowują roztropną odległość od trędowatych, którzy zatrzymują się kilka metrów przed Jezusem i błagają nadal: «Jezusie, ulituj się nad nami!»

Jezus patrzy na nich przez chwilę, potem – nie podchodząc do budzącej litość grupy – pyta: «Czy jesteście z tej wioski?»

«Nie, Nauczycielu, z różnych stron. Ale ta góra, na której przebywamy, ma z drugiej strony zbocze przy drodze do Jerycha i to jest dla nas dobre miejsce...»

«Idźcie więc do osady znajdującej się najbliżej waszej góry i pokażcie się kapłanom.»

I Jezus kontynuuje Swój marsz. Idzie skrajem drogi, aby nie dotknąć trędowatych. Tamci – nie mając w spojrzeniach nic poza nadzieją biednych chorych oczu – patrzą, jak On podchodzi. Jezus, będąc na ich wysokości, podnosi dłoń i błogosławi ich.

Mieszkańcy miasteczka, rozczarowani, wracają do domów... Trędowaci wspinają się ponownie na górę, aby iść do groty lub na drogę do Jerycha.

«Dobrze zrobiłeś, że ich nie uzdrowiłeś. Ci z wioski nie pozwoliliby nam już odejść...»

«Tak. Przed nocą musimy dojść do Efraim.»

Jezus idzie w milczeniu. Osady już nie widać z powodu zakrętów drogi bardzo krętej, podążającej za fantazyjnymi kształtami góry, u stóp której jest wykuta.

Ale dochodzi ich jakiś jeden głos: «Chwała bądź Bogu Najwyższemu i Jego prawdziwemu Mesjaszowi. W Nim znajduje się wszelka moc, mądrość i zmiłowanie! Chwała bądź Bogu Najwyższemu, który w Nim udzielił nam pokoju. Chwalcie Go wy wszyscy, ludu Judei i Samarii, Galilei i Zajordania aż po śniegi najwyższego Hermonu, aż po spalone kamienie Idumei, aż po piaski skąpane wodami Wielkiego Morza. Niech rozbrzmiewa uwielbienie dla Najwyższego i Jego Chrystusa. Oto spełnione proroctwa Balaama. Gwiazda Jakuba rozbłyska na odnowionym niebie ojczyzny, połączonej na nowo przez prawdziwego Pasterza. Oto wypełnione obietnice dane patriarchom! Oto, tak... oto słowo Eliasza, który nas miłował. Słuchaj go, o ludu Palestyny, i pojmij obietnice. Nie trzeba już kuleć na obie strony, lecz trzeba dokonać wyboru światłości dla ducha, a jeśli duch jest prawy, wybierze dobrze. On jest Panem, idźcie za Nim! Ach! Do tej pory byliśmy karani, gdyż nie próbowaliśmy zrozumieć! Boży człowiek przeklął fałszywy ołtarz prorokując: „Oto narodzi się w domu Dawida Syn imieniem Jozjasz. Złoży na ołtarzu kości adamowe i [zostaną] pochłonięte. I wtedy ołtarz rozpadnie się aż do wnętrzności ziemi, a popiół z całopalenia rozszerzy się na północ i na południe, i na wschód, i tam, gdzie zachodzi słońce.” Nie postępujcie jak głupi Ochozjasz, który wysyłał posłańców do boga Ekronu, podczas gdy Najwyższy był w Izraelu. Nie bądźcie gorsi od oślicy Balaama, która przez swój szacunek dla ducha światłości zasługiwała na życie, a omal nie został powalony prorok, bo go nie dojrzał. Oto Światłość przechodząca pośród nas. Otwórzcie oczy, o ślepcy duchowi, i przejrzyjcie...»

To jeden z trędowatych podchodzi do nich coraz bliżej, nawet główną drogą, do której już doszli, wskazując Jezusa pielgrzymom.

Rozdrażnieni apostołowie, odwracają się kilka razy. Nakazują milczenie całkowicie uzdrowionemu trędowatemu. W końcu nawet mu grożą.

Ale on – nie podnosząc już głosu, żeby mówić do wszystkich – odpowiada:

«Czego chcecie? Mam nie chwalić Boga za wielkie rzeczy, jakie mi uczynił? Nie chcecie, żebym Go błogosławił?»

«Błogosław Go w swoim sercu i milcz» – odpowiadają mu zdenerwowani.

«Nie. Nie mogę milczeć. Bóg wkłada słowa w moje usta...»

I podejmuje na nowo donośnym głosem: «Ludzie z obydwu stron granicy, ludzie, którzy tędy przechodzicie przypadkiem, zatrzymajcie się, aby uwielbić Tego, który będzie królował w imię Pana. Szydziłem z wielu słów, ale teraz powtarzam je, gdyż widzę, że się spełniły. Niech się poruszą wszystkie narody i niechaj przyjdą z radością do Pana drogami morskimi i pustyniami, po pagórkach i górach. I my też, naród, który kroczył w ciemnościach, pójdziemy w wielkiej Światłości, która się ukazała, ku Życiu, wychodząc z krainy umarłych. Jesteśmy wilkami, lampartami i lwami, lecz odrodzimy się w Duchu Pana i w Nim będziemy miłować, w cieniu Odrośli Jessego. On stanie się cedrem, pod którym narody rozłożą swój obóz, zgromadzone przez Niego z czterech krańców ziemi. Oto nadchodzi dzień, w którym zazdrość Efraima skończy się, gdyż już nie będzie Izraela i Judy, lecz jedno Królestwo: Chrystusa Pana. Śpiewam pochwały dla Pana, który mnie ocalił i pocieszył. Mówię: wychwalajcie Go i przyjdźcie pić zbawienie ze zdroju Zbawiciela. Hosanna! Hosanna z powodu wielkich rzeczy, jakie uczynił! Hosanna Najwyższemu, który umieścił pośrodku ludzi Swego Ducha, przyoblekając Go w ciało, aby się stał Odkupicielem!»

Nie przestaje wołać. Ludzie schodzą się coraz liczniej, gromadzą się, tarasują drogę. Ci, którzy byli w tyle, przybiegają. Ci zaś, którzy byli na przedzie, cofają się. Mieszkańcy małej wioski, w pobliżu której są obecnie, przyłączają się do przechodniów.

«Ależ ucisz go, Panie. To Samarytanin. Tak mówią ludzie. Nie powinien mówić o Tobie, skoro nie pozwalasz nawet nam iść przed Tobą i głosić Ciebie» – mówią zaniepokojeni apostołowie.

[Jezus im odpowiada:]

«Moi przyjaciele, powtarzam słowa Mojżesza do Jozuego, syna Nuna, który się uskarżał, że Eldad i Medad prorokowali w obozie: „Czy jesteś zazdrosny z mego powodu, o moje miejsce? O! Gdyby tak cały lud prorokował i gdyby Pan mógł im dać wszystkim Swego ducha!”. Jednak zatrzymam się i odeślę go, aby wam sprawić przyjemność.»

Jezus zatrzymuje się i odwraca, przywołując do Siebie uzdrowionego trędowatego, który biegnie i upada przed Nim na twarz, całując proch ziemi.

«Wstań. A gdzie są inni? Czyż nie było was dziesięciu? Czy dziewięciu pozostałych nie odczuło potrzeby podziękowania Panu? Cóż to, na dziesięciu trędowatych, z których jeden był Samarytaninem, tylko ten cudzoziemiec odczuł potrzebę powrócenia dla oddania chwały Bogu, nim powróci do życia i do swej rodziny? A nazywa się go „samarytaninem”. Zatem Samarytanie nie są już pijani, bo widzą bez złudzeń i biegną, nie potykając się, po drodze Zbawienia. Czyżby Słowo przemawiało obcym językiem, zrozumiałym dla obcych, a nie dla jego ludu?»

Jezus spogląda Swymi wspaniałymi oczyma na obecny tam tłum, [który przybył] ze wszystkich stron Palestyny. Nie można wytrzymać blasku tego spojrzenia... Wielu więc spuszcza głowy i nakłania zwierzęta do dalszej wędrówki lub oddala się pieszo...

Jezus patrzy na Samarytanina klęczącego u Jego stóp. Jego spojrzenie staje się bardzo łagodne. Podnosi w geście błogosławieństwa rękę, którą trzymał spuszczoną wzdłuż tułowia, i mówi:

«Wstań i idź. Twoja wiara ocaliła w tobie coś więcej niż ciało. Podążaj naprzód w Światłości Boga. Idź.»

Mężczyzna znowu całuje proch ziemi i nim wstanie, prosi:

«Imię, Panie. Nowe imię, bo we mnie wszystko jest nowe i na zawsze.»

«Na jakiej ziemi się znajdujemy?»

«Na ziemi Efraima.»

«Odtąd będziesz się więc zwał Efrem, bo dwa razy Życie dało ci życie. Idź.»

Mężczyzna wstaje i odchodzi.

Mieszkańcy tego miejsca i pielgrzymi chcieliby zatrzymać Jezusa, ale On ich powstrzymuje Swym spojrzeniem. Nie jest ono surowe, przeciwnie, jest nawet bardzo łagodne, kiedy na nich patrzy, ale musi się wydobywać z niego taka moc, że nikt nie czyni żadnego gestu, aby Go zatrzymać.

Jezus schodzi z drogi bez wchodzenia do miasteczka. Przechodzi przez pole, potem przez strumyk i ścieżką wspina się na wschodni, porośnięty drzewami stok. Wchodzi do lasu z apostołami, mówiąc:

«Aby się nie pomylić, pójdziemy wzdłuż drogi, ale pozostaniemy w lesie. Za tym zakrętem droga wiedzie przy zboczu góry. Znajdziemy tam jakąś grotę na noc, aby o świcie wejść do Efraim...»


   

Przekład: "Vox Domini"