Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

176. PRZYBYCIE JEZUSA I JANA DO ENGANNIM
Napisane 27 sierpnia 1946. A, 8991-9000

Zgodnie z przewidywaniami zaczął padać deszcz nieznośny, drobny, uporczywy. Ci na wozach mają dobrą ochronę. Zdążający zaś drogą pieszo lub na osłach są przemoczeni i cierpią z tego powodu. Zwłaszcza trudny jest marsz tych, których – poza utrapieniem deszczem, moczącym głowę i ramiona – coraz bardziej męczy miękkie błoto. Wnika ono do sandałów, klei się do kostek i pryska na szaty. Pielgrzymi położyli sobie na głowach złożone płaszcze lub inne okrycia. Wyglądają jak zakonnicy w kapturach.

Jezus i Jan całkowicie przemokli. Bardziej niż siebie chronią jednak torby, w których mają szaty na zmianę. Tak dochodzą do Engannim. Udają się na poszukiwanie apostołów. Rozdzielają się, aby ich szybciej znaleźć. Znajduje ich Jan czy raczej znajduje Jakuba, syna Zebedeusza, który robi zakupy na szabat.

«Martwiliśmy się i gdybyśmy się nie spotkali, wrócilibyśmy pomimo szabatu... Gdzie jest Nauczyciel?»

«Poszedł was szukać. Pierwszy, który znajdzie, miał iść w pobliże kuźni» [– wyjaśnia Jan.]

«Spójrz tylko. Jesteśmy w tym domu... To dzielna niewiasta z trzema córkami. Idź od razu po Nauczyciela i wracaj... – Jakub ścisza głos i szepcze, rozglądając się wokół siebie – Tutaj jest wielu faryzeuszy... i... na pewno mają złe zamiary. Wypytywali nas, dlaczego On nie jest z nami. Chcieli wiedzieć, czy poszedł przodem, czy został w tyle. Najpierw mówiliśmy: „Nie wiemy”. Nie wierzyli nam. A to było słuszne. Jak bowiem mogliśmy powiedzieć, gdzie jest, skoro nie wiedzieliśmy. Wtedy Iskariota – on ma mniej skrupułów – powiedział: „Udał się przodem.” Ponieważ jednak nie byli przekonani i pytali: z kim, po co, kiedy odszedł, czy wiemy, że w ubiegły piątek był w Giszali, powiedział: „Popłynął łodzią do Ptolemaidy, zatem wyprzedził nas. Wysiądzie w Joppie, żeby wejść do Jerozolimy Bramą Damasceńską, i od razu uda się do domu Józefa z Arymatei w Bezecie.”»

«Ale po co tyle kłamstw?» – pyta zgorszony Jan.

«Któż to wie? My też mu to powiedzieliśmy. Ale on się roześmiał, mówiąc: „Oko za oko, ząb za ząb, a kłamstwo za kłamstwo. Wystarczy, że Nauczyciel jest ocalony. Oni Go szukają, aby Mu zaszkodzić. Wiem o tym.” Piotr zauważył, że podanie im imienia Józefa może mu zaszkodzić. Ale Judasz odpowiedział: „Pobiegną tam, ujrzą zaskoczenie Józefa i zrozumieją, że to nieprawda.” „Znienawidzą cię wtedy za to, co im zrobiłeś...” – powiedzieliśmy mu. Ale on się śmiał mówiąc: „O! Śmieszy mnie ich nienawiść. Wiem, jak ją rozbroić...” Ale idź, Janie. Spróbuj znaleźć Nauczyciela i wracaj z Nim. Deszcz nam służy. Faryzeusze są w domach, aby nie przemoczyć swoich okazałych szat...»

Jan daje więc torbę swemu bratu i już ma się oddalić biegiem, ale brat zatrzymuje go, mówiąc:

«I nie mów Nauczycielowi o kłamstwach Judasza. Nawet powiedziane w dobrym celu zawsze są kłamstwami, a Nauczyciel nienawidzi kłamstwa...»

«Nic nie powiem» – mówi Jan, biegnąc.

Jakub słusznie stwierdził. Bogaci są już w domach. Ulice są ożywione, ale to tylko ubodzy szukają schronienia.

Jezus jest w pobliżu wejścia do kuźni. Jan podchodzi do Niego, mówiąc: «Chodź szybko, znalazłem ich. Będziemy mogli włożyć suche ubrania.»

Nie mówi nic więcej dla wyjaśnienia pośpiechu.

Szybko dochodzą do domu. Wchodzą przez przymknięte drzwi. Tam jedenastu apostołów od razu otacza Jezusa, jakby Go nie widzieli od wielu miesięcy. Pani domu, niewysoka niewiasta, pomarszczona, wychudzona, rzuca okiem przez uchylone drzwi.

«Pokój wam» – mówi Jezus do apostołów z uśmiechem i obejmuje wszystkich tak samo serdecznie.

Wszyscy mówią na raz, mając tak wiele do powiedzenia. Ale Piotr woła: «Cisza! Zostawcie Go. Nie widzicie, jak jest przemoczony i zmęczony?»

A do Nauczyciela mówi:

«Przygotowałem Ci ciepłą kąpiel... daj mi ten mokry płaszcz... a tu są ciepłe ubrania. Wziąłem je z Twojej torby...»

Potem, zwracając się do wnętrza domu, woła: «Hej, niewiasto! Gość przybył. Przynieś wodę. Resztą ja się zajmę.»

I niewiasta, onieśmielona jak wszyscy ludzie, którzy cierpieli (a jej twarz ujawnia, że cierpiała), przechodzi w milczeniu przez korytarz. Za nią idą trzy dziewczynki, tak samo wątłe i smutne, jak ona. Przynoszą z kuchni kociołki z wrzącą wodą.

«Chodź, Nauczycielu. I ty też, Janie. Jesteście wychłodzeni jak topielcy. Ale kazałem zagotować jałowiec z octem, aby to wrzucić do wody. To dobrze robi...»

Kociołki rzeczywiście rozsiewają zapach octu i wonności.

Jezus wchodzi do małego pomieszczenia. Znajdują się tu dwie drewniane kadzie, służące być może do prania. Spogląda na niewiastę, która wychodzi ze swymi córkami, i żegna ją:

«Pokój tobie i twoim córkom. I niech Pan ci to wynagrodzi.»

«Dziękuję, Panie...» – mówi niewiasta odchodząc.

Piotr wchodzi z Jezusem i Janem. Zamyka drzwi i szepcze:

«Uważaj, bo ona nie wie, kim jesteś... Wszyscy jesteśmy pielgrzymami, a Ty jesteś jakimś rabbim, my zaś – Twoimi przyjaciółmi. W końcu to prawda... To tylko... Hmmm! Prawda zakryta... Zbyt wielu faryzeuszy i... w dodatku zbytnio zainteresowanych Tobą. Rozbierz się... Potem porozmawiamy» – i odchodzi, zostawiając ich samych. Sam wraca do towarzyszy, którzy siedzą w małym pomieszczeniu.

«I co my teraz powiemy Nauczycielowi? Jeśli powiemy, że skłamaliśmy, będzie smutny. Ale... nie możemy Mu tego nie powiedzieć» – stwierdza Piotr.

[Iskariota odzywa się:] «Nie dręcz się. Ja skłamałem i ja Mu to powiem.»

«Ale to jeszcze bardziej Go zasmuci. Nie widziałeś, jaki jest smutny?» [– pyta Piotr.]

«Widziałem. Ale to z powodu zmęczenia... Zresztą... Mógłbym nawet powiedzieć faryzeuszom: „Skłamałem”. To tylko drobiazgi. Najważniejsze jest to, żeby On nie cierpiał» [– mówi Judasz.]

«Ja bym nic nie mówił. Nikomu. Jeśli powiesz to Jemu, nie utrzymasz Go w ukryciu. Jeśli to powiesz im, nie uda ci się ocalić Go od zasadzek...» – zauważa Filip.

«Zobaczymy» – mówi Judasz, pewny siebie.

Mija jakiś czas i Jezus wchodzi w suchych szatach, wypoczęty po kąpieli. Jan idzie za Nim.

Rozmawiają o tym, co działo się u apostołów oraz u Jezusa i Jana. Ale nikt nie mówi o faryzeuszach aż do chwili, w której Judasz oświadcza:

«Nauczycielu, jestem pewien, że szukają Cię ci, którzy Cię nienawidzą. Aby Cię ocalić, rozpuściłem plotkę, że nie idziesz do Jerozolimy zwykłą drogą, ale morzem przez Joppę. Oni pójdą w tamtą stronę. Cha! Cha!»

«Ale po co kłamstwo?» [– pyta go Jezus.]

«A oni? Czy oni nie kłamią?» [– broni się Judasz.]

«Oni to oni, ty jednak nie jesteś, nie powinieneś być jak oni...»

«Nauczycielu, ja jestem tylko kimś, kto ich zna i kocha Ciebie. Chcesz Swojej zguby? Ja jestem gotowy Ci w tym przeszkodzić. Posłuchaj mnie dobrze i odczuj moje serce w tych słowach. Jutro stąd nie wychodź...»

«Jutro jest szabat...» [– odzywa się Jezus.]

«To dobrze, ale nie wychodź stąd. Odpocznij...»

«Wszystko z wyjątkiem grzechu, Judaszu. Żadna ostrożność nie doprowadzi Mnie do uchybienia [obowiązkowi] święcenia szabatu» [– oświadcza Jezus.]

«Oni...»

«Niech robią, co chcą. Ja nie zgrzeszę. Gdybym to uczynił – poza grzechem, który by na Mnie ciążył – włożyłbym w ich ręce broń dla zniszczenia Mnie. Czy nie pamiętasz, że już mówią, iż jestem profanatorem szabatu?» [– pyta Jezus.]

«Nauczyciel ma rację» – mówią inni.

«Dobrze... zrobisz, co zechcesz, w szabat, ale co do drogi – nie. Nie pójdziemy drogą, którą wszyscy idą, Nauczycielu. Posłuchaj mnie, zmyl ich...»

«Ależ! Co ty właściwie wiesz, że tyle mówisz? – woła Szymon [Piotr], poruszając gwałtownie krótkimi ramionami – Nauczycielu, każ mu mówić!»

«Uspokój się, Szymonie. Jeśli twój brat poznał jakieś niebezpieczeństwo, może jest to i dla niego niebezpieczne, że nas o tym uprzedza. Nie powinniśmy więc go traktować jak wroga, ale być mu wdzięczni. Jeśli on nie może wszystkiego powiedzieć, bo mógłby skompromitować osoby trzecie – nie dość odważne, aby same mówiły, lecz na tyle szlachetne, aby się nie godzić na zbrodnię – dlaczego chcecie go zmusić do mówienia? Pozwólcie mu mówić, a Ja przyjmę to, co dobre w jego planie, odrzucając to, co takim nie jest. Mów, Judaszu.»

«Dziękuję, Nauczycielu. Ty jeden mnie znasz i wiesz, jaki jestem. Mówiłem, że przy granicach Samarii moglibyśmy iść bezpiecznie. W Samarii bowiem Rzym bardziej dowodzi niż w Galilei i w Judei, a ci, którzy Cię nienawidzą, nie chcą kłopotów z Rzymem. Jednakże po to, aby zdezorientować szpiegów, radzę nie iść drogą bezpośrednią, lecz po wyjściu stąd skierować się ku Dotain. Potem, nie wchodząc do Samarii, przeciąć tamte okolice, przejść przez Sychem, zejść do Efraim, przez Adomin i Karit, a stamtąd dojść do Betanii.»

«Droga długa i trudna, zwłaszcza w czasie deszczu.»

«I niebezpieczna! Adomin...»

«Zdaje się, że szukasz niebezpieczeństwa...»

Apostołowie nie są entuzjastycznie nastawieni. Ale Jezus mówi:

«Judasz ma rację. Pójdziemy tą drogą. Potem będziemy mieli czas na wypoczynek. Mam jeszcze coś do zrobienia, nim nadejdzie godzina i nim się skończy. Nie mogę z powodu nieostrożności wydać się im, dopóki wszystko nie zostanie dokonane. Dzięki temu wstąpimy do Łazarza. Z pewnością jest bardzo chory i czeka na Mnie... Wy idźcie jeść. Ja odchodzę. Jestem zmęczony...»

«Nie zjesz nawet odrobiny! Jesteś może chory?»

«Nie, Szymonie. Ale od siedmiu dni nie spałem w łóżku. Żegnajcie, przyjaciele. Pokój niech będzie z wami...»

Jezus odchodzi. Judasz tryumfuje:

«Widzicie? On jest pokorny i sprawiedliwy. Nie odrzuca tego, co czuje, że jest dobre...»

«Tak... ale... Sądzisz, że jest zadowolony? Naprawdę zadowolony?»

«Nie... ale On rozumie, że ja mam rację...» [– stwierdza Judasz.]

«Chciałbym wiedzieć, jak ty to zrobiłeś, żeby tyle się dowiedzieć... przecież... zawsze byłeś z nami!...»

«Tak, a wy mnie pilnujecie jak niebezpiecznego zwierzęcia. Wiem, ale to nie szkodzi. Zapamiętajcie sobie: nawet żebrakiem, nawet złodziejem można się posłużyć, aby się dowiedzieć, a nawet niewiastą. Rozmawiałem z żebrakiem i dałem mu jałmużnę. Ze złodziejem i odkryłem coś... z... niewiastą... ileż rzeczy może wiedzieć niewiasta!»

Apostołowie patrzą na siebie zaskoczeni. Mają pytające spojrzenia. Kiedy? Gdzie Judasz mógł ich spotkać? On się śmieje i mówi: «I z pewnym żołnierzem! Tak, bo niewiasta mówiła tak wiele i wysłała mnie do żołnierza. I otrzymałem potwierdzenie i dowiedziałem się... Wszystko jest dozwolone, kiedy to konieczne... nawet kurtyzany i wojskowi!...»

«Ty jesteś... jesteś!...» – odzywa się Bartłomiej, powstrzymując się od wypowiedzenia tego, co ma na myśli.

«Tak, ja to ja. Nic więcej tylko ja. Grzesznik pośród was. Ale ja, ze wszystkimi moimi grzechami, służę lepiej Nauczycielowi niż wy. A zresztą... skoro kurtyzana wie, co chcą uczynić nieprzyjaciele Jezusa, to znak, że oni chodzą do kurtyzan lub mają je u siebie, baletnice lub mimowie, aby się zabawić... A skoro oni mają je u siebie... to ja też mogę je mieć. Przydało mi się to, widzicie? Zastanówcie się nad tym: mógł zostać ujęty na granicach Judei. I powiedzcie, że jestem mądry, bo zapobiegłem temu...»

Wszyscy są zamyśleni i jedzą niechętnie posiłek. Potem Bartłomiej wstaje.

«Dokąd idziesz?»

«Poszukać Go... Nie jestem przekonany, że śpi. Zaniosę Mu ciepłe mleko... zobaczę.»

Wychodzi. Nie ma go przez jakiś czas. Potem wraca.

«Siedział na łóżku... i płakał... Zasmuciłeś Go, Judaszu. Tak myślałem.»

«On to powiedział? Idę się usprawiedliwić.»

«Nie. On tego nie powiedział. Przeciwnie, powiedział, że ty też masz zasługi. Ale zrozumiałem to. Nie idź tam. Zostaw Go w spokoju.»

«Wszyscy jesteście pozbawieni rozumu. Cierpi, bo jest prześladowany, przeszkadza się Jego misji. Oto dlaczego jest smutny...» – Judasz się buntuje.

Jan potwierdza: «To prawda. Płakał też, zanim się z wami spotkaliśmy. Wiele cierpi z powodu Swej Matki, braci, nieszczęśliwych wieśniaków. O! Ileż cierpień!...»

«Opowiedz, opowiedz...»

«Opuszczenie Matki to cierpienie. Widzieć, że nie jest rozumiany, że nikt Go nie rozumie, to cierpienie. Widzieć, że słudzy Giokany...»

«O, tak! Ujrzeć ich to naprawdę cierpienie!... Jestem zadowolony, że Margcjam ich nie widział. Cierpiałby i znienawidził faryzeusza...» – mówi Piotr.

«A czy moi bracia znowu zadali ból Jezusowi?» – pyta surowo Juda Tadeusz.

«Nie, przeciwnie! Widzieli się i rozmawiali serdecznie. Rozstali się w pokoju, składając dobre obietnice. Ale On chciałby, żeby oni... byli jak my... i bardziej niż my... chciałby ich przekonać o Swym Królestwie i jego naturze. A my...»

Jan nie mówi więcej... I cisza zapada w małym pomieszczeniu, które oświetla lampa o dwóch dziobach, rzucając blask na dwanaście twarzy odmiennie zamyślonych.


   

Przekład: "Vox Domini"