Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga IV - Trzeci rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
170. W DRODZE
DO SEFORII
Napisane 17 sierpnia 1946. A, 8927-8937
«Wstańcie i idziemy» – nakazuje Jezus Swoim apostołom.
Śpią ciężkim snem na sianie, czy raczej na sitowiu niż sianie. Złożono je na polu w pobliżu strumienia, który czeka na jesienne deszcze, aby jego łożysko wypełniła woda.
Apostołowie są posłuszni bez dyskutowania. Jeszcze na wpół śpiący zabierają torby, wkładają płaszcze, które służyły im za okrycia w nocy, i udają się w drogę z Jezusem.
«Idziemy przez Karmel?» – pyta Jakub, syn Alfeusza.
«Nie, przez Seforię – odpowiada Jezus. – A potem pójdziemy drogą przez Mageddo. Mamy niewiele czasu...»
«Tak. A noce są coraz bardziej wilgotne i zbyt chłodne, żeby spać w polach, kiedy z jakiegoś powodu nie przyjmują nas w domach» – zauważa Mateusz.
«Ludzie! Jakże łatwo zapominają!... Panie, czy zawsze tak będzie?» – pyta Andrzej.
«Zawsze» [– odpowiada Jezus.]
«Skoro tak postępują wobec Ciebie, to kiedy my będziemy działać, gdy tylko się odwrócimy, wszystko [co zrobimy,] zostanie wymazane» – mówi zniechęcony Tomasz.
«A ja mówię, że tu jest ktoś, kto powoduje zapominanie. Ludzie wprawdzie zapominają łatwo, ale nie zawsze zapominają. Przecież my, ludzie, pamiętamy o tym, co mieliśmy i co daliśmy. W odniesieniu do Ciebie, przeciwnie... Nie. To wciąż ci sami pracują nad wymazaniem wspomnienia o Tobie» – odzywa się Piotr.
«Nie osądzaj, gdy nie masz pewnych podstaw» – mówi Jezus.
«Nauczycielu, co do podstaw, to je posiadam!»
«Tak? Co odkryłeś?» – pyta z wielkim zainteresowaniem Iskariota, a z nim – inni. Ale zaciekawienie Judasza jest bardziej żywe, można powiedzieć: niespokojne.
Piotr, który patrzył na Jezusa, spogląda na Iskariotę... spojrzeniem uważnym, czujnym, podejrzliwym. Milczy i patrzy na niego jakiś czas. Potem mówi:
«O! Nic... i wszystko, jeśli chcesz wiedzieć. Gdybym był człowiekiem używającym wszelkich sposobów, aby dopiąć swego, i biegałbym, aby donieść o wielu sprawach rządzącym nami, to jestem pewien, że ktoś miałby kłopoty. Ale wolę niepowodzenie niż uzyskanie ich pomocy. W sprawach Bożych przyjmuję jedynie pomoc od Boga. Wydawałoby mi się, że profanuję sprawy Boże, posługując się... ich... pomocą dla zmiażdżenia gadów. Oni to gady... i... nie ufałbym im... Zdolni rozgnieść równocześnie tych, na których donoszą, jak i donosicieli... Tak... działam sam. To tyle!»
«Czy nie zauważasz, że obrażasz Nauczyciela?» [– pyta Iskariota.]
«Ja? Dlaczego?» [– pyta Piotr.]
«Bo On się z nimi spotyka» [– wyjaśnia Judasz.]
«On to On. A jeśli się z nimi spotyka, to nie dla własnych spraw, lecz po to, aby ich doprowadzić do Boga. On może to robić... i robi to. Ale za nimi nie biega... Widzisz, że... to oni przychodzą do Niego, aby posłuchać „filozofa”, jak mawiają. Ale teraz – jak mi się zdaje – już tego tak bardzo nie pragną. I nad tym nie płaczę...» [– stwierdza Piotr. Judasz mówi na to:]
«Wydawałeś się zadowolony w czasie Paschy!»
«Wydawałem się. Człowiek jest często głupi. Teraz już się nie wydaję i już nie jestem. I mam rację.»
«Jako istota, która nie miesza ludzkich interesów ze sprawami duchowymi, masz rację, Szymonie – odzywa się Jezus. – Ale jako apostoł, który się cieszy, że inni oddalają się od Światłości – nie. Nie masz racji. Gdybyś się zastanowił nad tym, że każda dusza zdobyta dla Światłości jest chwałą dla twego Nauczyciela, nie mówiłbyś w ten sposób.»
Judasz Iskariota spogląda na Piotra z sarkastycznym uśmiechem. Piotr widzi to... ale opanowuje się i nic nie mówi.
Jezus widzi to również i – zwracając się do Piotra, ale tak, jakby mówił do wszystkich – stwierdza:
«Wiedzcie jednak, że bardziej wybaczalny jest nadmiar religijnych skrupułów w dobrym celu niż obojętne przechodzenie nad wszystkim dla osiągnięcia ludzkiego celu. Mówiłem wam to już wiele razy, że pragnienie dobra lub zła nadaje wagę działaniu. A w tym wypadku wola jest dobra, nawet jeśli nie jest doskonała w swej formie; to chęć przeciwstawienia się wprowadzeniu tego, co ludzkie, do tego, co ponadludzkie, i tego, co uznajemy za nieczyste – w pobliże Boga. Jego nieprzejednanie nie jest słuszne, gdyż Ja przyszedłem do wszystkich ludzi. Ale bardzo bliski doskonałości jest jego osąd, że w sprawach Boga powinno się uciekać jedynie do Jego nadprzyrodzonej pomocy, bez żebrania o ludzką pomoc, interesowną lub praktyczną.»
Tą bezstronną sentencją Jezus kładzie kres dyskusji.
Przeszli suchą stopą po korycie strumienia wypalonego przez lato. Dochodzą do głównej drogi, która prowadzi z Szikaminon w stronę Samarii. Myślę, o ile mnie pamięć nie myli, że to miejsce już kiedyś widziałam. Droga jest bardzo uczęszczana z powodu bliskości święta. Nabrała już charakterystycznego wyglądu dróg palestyńskich z okresu obowiązkowych pielgrzymek do Świątyni. Podróżni, osły, wozy przewożące osoby z namiotami, z różnymi sprzętami... Służą im w czasie postojów między etapami wędrówki oraz w samej Jerozolimie. Jest ona tak zatłoczona w czasie świąt, że – o ile pora roku na to pozwala – rozbija się obozowiska na otaczających ją wzgórzach. Potem, w okresie Święta Namiotów, to przemieszczanie się całych rodzin jest jeszcze bardziej odczuwalne. Nie dlatego, że pielgrzymi są liczniejsi niż na Paschę lub Pięćdziesiątnicę, ale z tego powodu, że musząc żyć w szałasach przez wiele dni, mają ze sobą sprzęty, których nie zabierają w czasie innych uroczystości. To istna wędrówka ludu, który – jak krew płynąca do serca wszystkimi żyłami – wylewa się na wszystkie drogi prowadzące ku stolicy.
Aby zrozumieć wytrwałą nawet teraz religię Izraela, tak mocną, tak zwartą, trzeba pamiętać, że oni, rozproszeni, prześladowani, pogardzani, pozornie bez prawdziwej Ojczyzny, wcale tego nie odczuwają. Współwyznawcy bowiem pomagają sobie wzajemnie. Nie ma znaczenia, w jakim miejscu się znajdują rzuceni przez los, w jakim narodzie się urodzili, gdyż żyd żyjący w jakimkolwiek narodzie zawsze czuje się bratem i współobywatelem współwyznawcy, jakiego spotyka. Mają swoją Ojczyznę, tę, którą Jahwe im dał. Mają swoją stolicę: Jerozolimę, i to tam, z wszystkich części świata, zbiega się to, co w nich najlepsze: ich duch, ich serce. Zgrzeszyli? Bóg ich ukarał? Proroctwa się wypełniły? Tak, to prawda. Ale pozostaje ta promienna przyczyna ich jaśniejącej nadziei o odbudowie Królestwa Izraela... przez Mesjasza, który ma przyjść... I w poruszającym ich bólu, że zawinili wobec Boga, i w stałym pytaniu: „Czy Jezus z Nazaretu był prawdziwym Mesjaszem?” usiłują zgromadzić się w naród. Aby zaś mieć tego Mesjasza, próbują zachować tę silną wiarę w ich religię, aby zasłużyć na przebaczenie Boga i ujrzeć wypełnienie się obietnicy.
Jestem biedną kobietą i nie znam się wcale na problemach politycznych. Nigdy mnie nie interesowali dzisiejsi Hebrajczycy i ich nieszczęścia. Kilka razy nawet śmiałam się z nich, że jeszcze czekają na Tego, który przyszedł, a którego ukrzyżowali, i wydawało mi się, że powinni wylewać obfite łzy. Ich zachowanie nie wydawało mi się i nadal mi się nie wydaje takie, żeby mogło zasłużyć na to, czego pragną od Boga: ani na otrzymanie Chrystusa, który przyjdzie dopiero w Dniu Ostatecznym, ani na zgromadzenie rozproszonej rasy hebrajskiej w niezależny naród. Jednak teraz, kiedy widzę duchowo przodków aktualnych Hebrajczyków, rozumiem ich dramat wielu stuleci i ich upór, źródło tej wytrwałości, jaką zawsze zachowują. To wciąż Lud Boży, który z woli Boga dąży do ziemi obiecanej przodkom, patriarchom, ludowi; który od wieków wypełnia mojżeszowy obrządek, myśląc o Jerozolimie, o Świątyni, jaśniejącej na górze Moria. Nie mogą tam iść? Ależ tak. Udają się tam w duchu.
Bagnetów, dział, więzień można użyć przeciw ludziom, ale nie przeciw duchowi. Izrael nie może zginąć, bo wytrwał w swojej religii. Czy jest ona teoretyczna, faryzejska, rytualna, pozbawiona tego, co jest prawdziwą religią: odniesienia ducha do materialnego obrządku? Mówcie, co chcecie. Ale wokół tego ciała, pokruszonego ciała, które było narodem, a które jest teraz nieskończoną ilością cząsteczek rozproszonych po całej ziemi, pozostaje, dla zachowania go, zespół myśli i przepisów istniejących przez wieki. Pochodzą one od proroków i rabbich. I – jak latarnia widoczna ze wszystkich stron ziemi – jedno miejsce jaśnieje: Jerozolima. Jej imię jest jak wezwanie do zgromadzenia się, jest jak sztandar rozwinięty dla wezwania, przypomnienia, obietnicy. Nie. Ten lud nie może zostać zmuszony do milczenia żadną ludzką siłą.
Jest w nim siła większa niż ludzka. Wszystko to staje się jasne, kiedy się obserwuje ten lud, który idzie tak trudnymi drogami, w uciążliwych porach roku, nie troszcząc się o cierpienie, rozweselony radością wędrówki do Miasta Świętego. Wszystko staje się jasne, kiedy widzi się, jak idą bogaci z biednymi, dzieci ze starcami, mieszkańcy Palestyny czy diaspory. [Wszyscy podążają] do swego serca: do Jerozolimy. Wszystko to staje się zrozumiałe, gdy się słyszy, jak śpiewają psalmy... I zapewniam was, że chciałabym, abyśmy my, chrześcijanie i katolicy, byli jak oni. Żeby sercem naszego katolicyzmu był Rzym, Kościół; żebyśmy żywili dla tego, który w nim żyje: dzisiejszego Piotra, uczucia tych, których widzę, jak idą, idą, wciąż idą... Chciałabym, żebyśmy mieli to, co oni posiadają w sobie, prócz naszej wiary doskonałej, bo chrześcijańskiej.
Powiecie mi: „Oni są pełni ułomności”. A my? Jesteśmy ich pozbawieni? Czy jesteśmy wolni od nich my, umocnieni łaską i sakramentami, my, którzy powinniśmy być „doskonali jak Ojciec Niebieski”?
Uczyniłam tę dygresję. Ale obserwując marsz apostołów wmieszanych w tłumy Izraelitów, przyszła mi do głowy ta myśl...
I myślę o tym aż do chwili, kiedy – u skrzyżowania dróg – grupa uczniów dostrzega Nauczyciela i zbiega się wokół Niego. Pośród nich jest Abel z Betlejem [Galilejskiego], który rzuca się zaraz do stóp Jezusa, mówiąc: «Nauczycielu, tak prosiłem Najwyższego, żeby mi pozwolił Cię spotkać. Już nie miałem nadziei. Ale wysłuchał mnie. Teraz Ty wysłuchaj swego ucznia.»
«Czego chcesz, Ablu? Chodź tam, na skraj pola. Tutaj jest zbyt wielu ludzi i przeszkadzaliby nam.»
Udają się całą grupą do miejsca wskazanego przez Jezusa i tam Abel mówi, czego chce: «Nauczycielu, ocaliłeś mnie od śmierci i od oszczerstwa i uczyniłeś mnie Swoim uczniem. Kochasz mnie więc?»
«Czy możesz jeszcze o to pytać?»
«Pytam, aby się upewnić, czy wysłuchasz mojej prośby. Kiedy mnie ocaliłeś, moich nieprzyjaciół dotknąłeś straszną karą! Uczyniłeś to, co z pewnością jest sprawiedliwe. Ale, o! Panie! To straszliwa kara! Odszukałem tych trzech [trędowatych]. Szukałem ich za każdym razem, kiedy przychodziłem do mojej matki. Szukałem po górach, w grotach, w moim mieście. Nigdy nie umiałem ich znaleźć...»
«Po co ich szukałeś?» [– pyta Jezus.]
«Aby im mówić o Tobie, Panie. Aby, wierząc w Ciebie, wezwali Cię i otrzymali przebaczenie i uzdrowienie. Dopiero w lecie znalazłem ich, ale nie razem. Jeden z nich, który mnie nienawidził z powodu mojej matki, oddzielił się od dwóch, którzy poszli wysoko, ku najwyższym górom Jiftach-El. Powiedzieli mi, gdzie jest... O ich zaś śladach dowiedziałem się od pasterzy z Betlejem, którzy udzielili Ci gościny tamtego wieczoru. Pasterze ze swymi stadami chodzą wszędzie i wiedzą o wielu rzeczach. Wiedzieli, że to na górze Pięknego Źródła znajdują się dwaj trędowaci, których szukałem. Poszedłem tam. O!...»
Przerażenie maluje się na twarzy młodzieńca.
«Mów dalej» [– zachęca go Jezus.]
«Rozpoznali mnie. Ja nie mogłem rozpoznać w tych dwóch potworach moich ziomków... Zawołali mnie... i błagali, jakbym był bogiem... Zwłaszcza sługa wzbudził we mnie litość przez swą czystą skruchę. Pragnie tylko Twego przebaczenia, Panie... Aser chce też wyzdrowieć. Ma starą matkę, Panie, starą matkę umierającą ze smutku w wiosce...»
«A tamten? Dlaczego się oddzielił?»
«Bo to demon, główny winowajca. Cudzołożył już, zanim stał się zabójcą. To on nakłonił Asera, zepsuł sługę Joela, nieco głupiego i z łatwością ulegającego wpływom. Pozostał demonem. Z jego ust wychodzi nienawiść i bluźnierstwo, z jego serca – nienawiść i okrucieństwo. Jego też widziałem... Chciałem, żeby się poprawił. On runął na mnie jak sęp i jedynie mojej ucieczce, szybkiej i wytrwałej – bo jestem młody i zdrowy – zawdzięczam ocalenie. Ale nie tracę nadziei na zbawienie go. Wrócę... raz, dwa razy, ile będzie trzeba, z pomocą, z miłością. Sprawię, że mnie pokocha. On sądzi, że przychodzę się naśmiewać z jego nieszczęścia. A ja chodzę tam, aby go odnowić. Gdy mnie pokocha, będzie mnie słuchał. Gdy mnie posłucha, uwierzy w Ciebie. Tego chcę. Inni, o! Z nimi było łatwo, bo rozmyślali i zrozumieli. A sługa stał się prostym nauczycielem drugiego, bo ma tak wielką wiarę i tak wielkie pragnienie przebaczenia. Chodź ze mną, Panie! Obiecałem im, że Cię przyprowadzę do nich, kiedy Cię spotkam.»
«Ablu, ich zbrodnia była wielka... wiele zbrodni zawartych w tej jednej... Bardzo krótko pokutowali...»
«Wielka była ich udręka i ich skrucha. Chodź.»
«Ablu, oni pragnęli twojej śmierci.»
«To nieważne, Panie. Ja chcę dla nich życia.»
«Jakiego życia?» [– pyta Jezus.]
«Tego, które Ty dajesz: życia ducha, przebaczenia, odkupienia» [– wyjaśnia Abel.]
«Ablu, to byli twoi Kainowie i nienawidzili cię w najwyższym stopniu. Chcieli ci odebrać wszystko: życie, honor i matkę...»
«Byli moimi dobroczyńcami, bo dzięki nim miałem Ciebie. Kocham ich za ten dar, jakiego mi udzielili, i proszę Cię, żeby byli tam, gdzie ja jestem, żeby szli za Tobą. Chcę ich zbawienia podobnie jak mojego albo bardziej niż mojego, bo większy jest ich grzech.»
«Jaką ofiarę dałbyś Bogu w zamian za ich zbawienie, gdyby On cię o to zapytał?»
Abel zastanawia się przez chwilę... potem mówi stanowczo:
«Nawet siebie samego, życie. Straciłbym tę garść błota, aby posiąść Niebo. Szczęśliwa strata. Wielka, nieskończona korzyść: Bóg, Niebo... A dwóch grzeszników byłoby ocalonych: pierworodni ze stada, jakie mam nadzieję Ci ofiarować, o Panie.»
Jezus robi coś, czego nigdy nie czynił publicznie. Pochyla się, bo jest o wiele wyższy od Abla, i ujmując jego głowę w Swoje ręce całuje jego usta i mówi: «Niech się tak stanie.»
Przynajmniej myślę, że to właśnie oznacza [wypowiedziane] przez Niego „Maranatha”.
I dodaje: «Przez wzgląd na twoje uczucia niech się stanie to, o co proszą twoje usta. Chodź ze Mną, poprowadzisz Mnie. Janie, chodź ze Mną. A wy idźcie naprzód drogą z Mageddo do Engannim. Zaczekajcie tam na Mnie, jeśli Mnie wcześniej nie spotkacie.»
«I będziemy głosić Ciebie i Twoją naukę» – mówi Iskariota.
«Nie. Po prostu zaczekacie na Mnie, zachowując się jak sprawiedliwi i pokorni pielgrzymi. Nic więcej. Wobec siebie bądźcie jak bracia. Wstąpicie do wieśniaków Giokany, aby im dać to, co macie. Powiecie im, że Nauczyciel, jeśli będzie mógł, przejdzie przez Jizrael o świcie od dziś za dwa dni. Idźcie. Pokój niech będzie z wami.»