Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

169. W DRODZE POWROTNEJ Z GRANIC SYROFENICKICH
Napisane 15 sierpnia 1946. A, 8919-8922 i 8927

Jak często czynią w drodze – być może dla ulżenia sobie tą rozrywką monotonii stałego marszu – apostołowie rozmawiają między sobą. Wspominają i komentują ostatnie wydarzenia, zadając od czasu do czasu pytania Nauczycielowi. On zaś mówi niewiele, jedynie tyle, by nie okazać niegrzeczności. Trud ten zachowuje na czas, kiedy musi pouczyć ludzi lub apostołów, poprawiając fałszywe rozumowanie, pocieszając nieszczęśliwych.

Jezus był „Słowem”, ale z pewnością nie „gadulstwem”! Cierpliwy i życzliwy, jak nikt inny. Nigdy nie okazywał zniechęcenia z powodu konieczności powtórzenia myśli, jeden, dwa, dziesięć, sto razy, aby weszła ona do głów opancerzonych przez przepisy faryzeuszów i rabbich. Nie troszczy się o Swe zmęczenie – które czasem jest tak wielkie, że wywołuje ból – jeśli tylko może odjąć cierpienie fizyczne lub psychiczne jakiemuś stworzeniu. W sposób widoczny woli jednak milczeć, wyizolować się w medytacyjnej ciszy. Może ona trwać wiele godzin, jeśli nie wyrwie Go z niej ktoś zadający Mu pytanie.

Najczęściej idzie nieco z przodu, przed apostołami. Podąża wtedy z głową nieco pochyloną. Podnosi ją od czasu do czasu, żeby spojrzeć na niebo, wioskę, ludzi, zwierzęta. Powiedziałam: spojrzeć, ale źle to wyraziłam. Powinnam powiedzieć: kochać. Spod Jego powiek wylewa się bowiem uśmiech, uśmiech Boga, aby dać pieszczotę światu i stworzeniom. Uśmiech-miłość. To miłość, która się ujawnia, rozszerza, błogosławi, oczyszcza światłem Jego spojrzenia, zawsze intensywnym. Jest ono najbardziej intensywne, gdy Jezus wychodzi ze skupienia...

Czymże mogą być chwile Jego skupienia? Myślę, że są czymś większym od naszych ekstaz, podczas których stworzenie już żyje w Niebie. Jestem pewna, że się nie mylę, bo wystarczy zaobserwować wyraz Jego twarzy, aby ujrzeć, czym są te chwile skupienia. [U Jezusa] są one „ponownym odczuwalnym zjednoczeniem Boga z Bogiem”. Boskość była zawsze obecna i trwała w Chrystusie, który był Bogiem jak Ojciec. Na ziemi, jak w niebie, Ojciec jest w Synu, a Syn – w Ojcu, miłujący się. A kochając rodzą trzecią Osobę. Moc Ojca to rodzenie Syna. Akt rodzenia i bycie rodzonym tworzy Ogień czyli Ducha Bożego Ducha. Moc zwraca się ku Mądrości, którą zrodziła, ta zaś kieruje się ku Mocy, w radości bycia Jedno dla Drugiego i poznania, czym są. A każde wzajemne dobre poznanie – nawet nasze poznania niedoskonałe – tworzy miłość: oto Duch Święty... Oto Ten, który – gdyby było możliwe stopniowanie doskonałości w Boskich doskonałościach – musiałby być nazwany Doskonałością Doskonałości. Duch Święty! Ten, którego jedna tylko myśl napełnia światłem, radością, pokojem...

Podczas ekstaz Chrystusa niepojęta tajemnica Jedności i Bożej Trójcy odnawiała się w Jego Najświętszym Sercu. Jakaż pełna, doskonała, gorejąca, uświęcająca, radosna, pokojowa twórczość miłości musiała się rodzić i rozszerzać – jak ciepło pochodzące z gorejącego ogniska, jak kadzidło z rozpalonej kadzielnicy – aby ucałować Bożym pocałunkiem rzeczy stworzone przez Ojca, powołane do istnienia przez Syna-Słowo, uczynione dla Miłości, jedynie dla Miłości, gdyż wszystkie działania Boga są Miłością! Takie jest spojrzenie Człowieka-Boga, kiedy jako Człowiek i zarazem jako Bóg podnosi oczy, które kontemplowały w Sobie samym Ojca, Jego samego i Miłość. Jako Człowiek spogląda na wszechświat, podziwiając moc stwórczą Boga. Jako Bóg cieszy się, że może ją ocalić w królewskich istotach tego stworzenia: w ludziach.

O! Nie można, nikt nie będzie mógł – ani poeta, ani artysta, ani malarz – uwidocznić przed ludźmi tego spojrzenia Jezusa, wychodzącego z objęcia, z odczuwanej jedności Boga zjednoczonego hipostatycznie z Człowiekiem. [Odczuwał to zjednoczenie] zawsze, lecz nie zawsze tak głęboko. Jako Człowiek, który był Odkupicielem, musiał do licznych cierpień, do licznych upokorzeń dodać i to, największe, że nie mógł zawsze być [odczuwalnie] w Ojcu, w tym wielkim wirze Miłości, w jakim był w Niebie: wszechmogący... wolny... radosny...

Wspaniała [była] moc Jego spojrzenia z chwil cudu... Bardzo łagodny [był] wyraz Jego ludzkiego spojrzenia... Bardzo smutne światło bólu w godzinach boleści... Ale tamte były tylko ludzkimi spojrzeniami, choć doskonałymi w wyrazie. To jest spojrzeniem Boga, który kontemplował Siebie i kochał w trynitarnej jedności. [To spojrzenie] nie ma sobie równych. Brak słów, żeby je opisać...

I to tak upływa apostołom czas na rozmowach o wydarzeniu z Giszali, o cudzie uzdrowienia niewidomego dziecka, o Gamalielu, o Ptolemaidzie itd. Idą ku niej obecnie, drogą z bloków skalnych. Weszli na nią, aby dojść do ostatniej wioski na granicy Syrofenicji i Galilei. To musi więc być ta droga, którą widziałam, kiedy szli do Aleksandroszeny. Tyle z tego, co słyszałam, zostało w moim sercu. Chcę jeszcze powiedzieć tylko to:

Apostołowie – w pierwszym okresie mniej duchowo uformowani – z łatwością przeszkadzali Nauczycielowi. Teraz, bardziej rozwinięci duchowo, szanują Jego samotność. Wolą rozmawiać między sobą, w tyle, w odległości dwóch lub trzech metrów. Podchodzą do Niego jedynie wtedy, gdy potrzebują jakiejś informacji, oceny lub kiedy skłania ich do tego miłość do Nauczyciela.


   

Przekład: "Vox Domini"