Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga IV - Trzeci rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
140. W MAGDALI
Napisane 24 czerwca 1946. A, 8577-8595
«Dokąd, Nauczycielu?» – pyta Piotr.
Ukończył manewrowanie i przygotowania do odpłynięcia i znajduje się ze swą łodzią na czele małej flotylli, która – obciążona ludźmi – jest gotowa do odpłynięcia. [Jezus odpowiada:]
«Do Magdali. Obiecałem to Marii, siostrze Łazarza.»
«Dobrze» – mówi Piotr i porusza sterem tak, żeby dzięki manewrom wypłynąć w dobrym kierunku.
Joanna jest w łodzi z Nauczycielem, Najświętszą Maryją oraz Marią, [córką] Kleofasa. Oprócz nich jest Margcjam, Mateusz, Jakub Alfeuszowy i ktoś, kogo nie znam. Wskazuje on liczne łodzie, które znajdują się na jeziorze w spokojny letni wieczór. Ognie zachodu gaszą kaskady fioletowych zasłon, jakby z nieba spadały potoki ametystów lub kiści kwitnących glicynii. Mówi:
«Być może są tam również łodzie Rzymianek. To jedno z ich ulubionych zajęć w spokojne wieczory, kiedy udają, że wypływają na połów.»
«Będzie ich więcej na południu» – stwierdza mężczyzna, którego nie znam.
«O, nie, Beniaminie! Mają łodzie szybkie i zręcznych przewoźników. Płyną w górę.»
«Bo to wszystko, co mają do roboty...» – szemrze Piotr i resztę mówi sam do siebie jako nieprzejednany rybak. Dla niego pływanie i połów to zawód, a nie sposób na spędzanie wolnego czasu – niemal religia uregulowana surowymi i pożytecznymi prawami. Wydaje mu się profanacją wykonywanie tych [czynności] w sposób niepoprawny. [Dodaje]:
«Swymi kadzidłami i kwiatami, wonnościami i innymi demonicznymi rzeczami psują wody. A muzyką, przenikliwymi krzykami i rozmowami płoszą ryby. Straszą je płonącymi pochodniami. A ich przeklęte sieci, rzucane byle gdzie, niszczą dno i narybek... To powinno być zakazane. Morze Galilejskie należy do Galilejczyków, do okolicznych rybaków, a nie do prostytutek i ich wspólników... Gdybym ja był tu panem! Zobaczylibyście, co bym zrobił z cuchnącymi pogańskimi łodziami, z pływającymi ściekami występków, z tymi pływającymi alkowami, przynoszącymi nawet tu, na te wody Boga, naszego Boga i Jego dzieci, swoje... O! Ale spójrzcie! One kierują się w naszą stronę! Czy ktoś to widział?... Jakże można na to pozwalać... Ale...»
Jezus przerywa tę oskarżycielską mowę Piotra, w której daje on upust całemu swemu duchowi Izraelity i rybaka, czerwieniąc się czy wręcz tracąc dech z powodu pogardy. Dyszy, jakby walczył z piekielnymi siłami. [Jezus] mówi mu ze spokojnym uśmiechem:
«Ale to dobrze, że nie jesteś tu panem. To szczęście, że nim nie jesteś! Dla nich i dla ciebie. Przeszkodziłbyś im podążyć za dobrym impulsem, za impulsem wyrytym w ich duchach wprawdzie pogańskich, ale naturalnie dobrych; za impulsem wyrytym w ich duchach przez Wieczne Miłosierdzie, które prowadzi te stworzenia. Nie jest ich winą to, że narodziły się w narodzie rzymskim, a nie w narodzie hebrajskim. Bóg spogląda na nie z litością, ponieważ widzi, iż się skłaniają ku temu, co dobre. I samemu sobie byś zaszkodził, gdyż popełniłbyś czyn przeciwny miłości, a drugi – przeciwny pokorze...»
«Pokorze? Nie widzę tego... Jako pan jeziora mógłbym nim rozporządzać zgodnie z moim upodobaniem.»
«Nie, Szymonie, synu Jony. Nie. Mylisz się. Nawet to, co do nas należy, należy do nas tylko dlatego, że Bóg tego udziela. Posiadając więc coś na jakiś określony czas, trzeba zawsze myśleć o tym, że istnieje tylko Jeden, który posiada wszystko i bez ograniczenia czasem i przestrzenią. Jeden jest tylko Pan. Ludzie... O! Oni są jedynie zarządcami małych kawałków wielkiego stworzonego świata. Jednak Panem jest On, Ojciec Mój i twój, i wszystkich żyjących. Poza tym On jest Bogiem, a zatem Kimś bardzo Doskonałym we wszelkiej Swej myśli i w każdym działaniu. Bóg patrzy życzliwie na dążenie serc pogan ku Prawdzie. I nie tylko patrzy. On sprzyja temu poruszeniu i umacnia je, aby stało się większym i szybszym dążeniem do Dobra. Czy ci się nie wydaje, że ty, człowiek, gdybyś im przeszkadzał, naprawdę przeszkadzałbyś Bogu w działaniu?
A kiedy stawia się czemuś przeszkody? Wtedy, kiedy uważa się, że coś nie jest dobre. Myślałbyś więc, że twój Bóg czyni coś, co nie jest dobre. Nawet osądzanie braci nie jest dobre, bo każdy człowiek ma swe wady i posiada zdolność poznania tak ograniczoną, że siedem razy na dziesięć jego osąd jest błędny. A już absolutnie złe jest osądzanie działań Bożych. Szymonie, Szymonie! Lucyfer osądzał myśli Boże i uznał je za błędne. On chciał zająć miejsce Boga, uważając siebie za bardziej sprawiedliwego niż On. I wiesz, Szymonie, co się stało z Lucyferem. I wiesz, że wszelki ból, jaki nas dotyka, pochodzi od tej pychy...»
«Masz rację, Nauczycielu! Jestem wielkim nędzarzem! Przebacz mi, Nauczycielu!»
I Piotr, zawsze tak impulsywny, puszcza drążek steru, żeby się rzucić do stóp Jezusa.
Łódź, gwałtownie zdana na samą siebie i płynąca z prądem, zbacza i płynie z przerażającą szybkością, pośród krzyków Marii, [córki] Kleofasa, Joanny oraz [pasażerów] bliźniaczej lekkiej łodzi. Widzą, że nagle zbliża się do nich ciężka łódź Piotra.
Na szczęście Mateusz pospiesznie ujmuje ster i łódź płynie już swoim szlakiem, tracąc swe przerażające kołysania. Inni, żeby ją oddalić, posłużyli się wiosłami, gwałtownymi uderzeniami, które wywoływały poruszenie wody.
«Oho, Szymonie! Pewnego razu znieważyłeś Rzymian, nazywając ich złymi żeglarzami, bo płynęli na nas, ale dziś to ty musisz się wstydzić... Akurat na ich oczach. Spójrz, wszyscy stoją na łodziach, żeby popatrzeć...» – mówi Iskariota w celu dokuczenia mu.
Wskazuje rzymskie łodzie, teraz bardzo bliskie na lustrzanej powierzchni wody, naprzeciw Magdali. Można je dostrzec, choć fioletowawe cienie wieczoru są coraz mroczniejsze i gaszą światło.
«Zgubiłeś też kosz i wiaderko, Szymonie. Czy chcesz, żebyśmy je odszukali i wyłowili hakami?» – pyta Jakub, syn Zebedeusza, z drugiej łodzi, teraz również całkiem bliskiej, gdyż po tym zajściu wszyscy się zgromadzili wokół łodzi Piotra.
«Ale jak ty to zrobiłeś? To ci się nigdy nie zdarza!» – woła Andrzej z jeszcze innej łodzi.
Piotr odpowiada po kolei wszystkim mówiącym naraz:
«Widzieli mnie? Nieważne! Gdyby widzieli moje serce i... No, tego nie mów, Piotrze... Ty jednak wiedz, że mnie nie obraziłeś. To nie tylko fałszywy manewr... to się stało z dobrej przyczyny, żeby mnie umartwić... Nie martw się, Jakubie! Starocie poszły na dno... gdybym tak umiał rzucić za nimi starego człowieka, który we mnie trwa! Chciałbym wszystko stracić, nawet łódź, ale stać się naprawdę takim, jakim pragnie mnie [mieć] Nauczyciel... Jak to zrobiłem? O! Dowiodłem samemu sobie, mojej pysze, która chce udzielać lekcji samemu Bogu w sprawach duchowych, że jestem wielkim głupcem nawet w tym, co dotyczy łodzi... Prawda, Nauczycielu?»
Jezus uśmiecha się przytakująco... Siedzi – jak ma w zwyczaju – na rufie, biały na tle panoramy tonącej w mroku. Jest spokojny. Włosy lekko Mu falują od podmuchu wieczornej bryzy. Jest widoczny w zmierzchu jak anioł światła i pokoju.
Dopłynęły do nich rzymskie łodzie.
«Mają wspaniałe statki i doskonałe żagle... poza tym – załogi!... Są szybcy jak zimorodki! Płyną, wykorzystując cały wiatr, każde poruszenie prądu...»
«Wioślarzami niemal zawsze są niewolnicy z Krety lub znad Nilu» – wyjaśnia Joanna.
«Żeglarze z Delty są bardzo wprawni, tak samo Kreteńczycy. Jednak i ci z Italii są dobrzy... Wymkną się Scylli i Charybdzie... I to wystarczy, żeby ich uznać za wspaniałych» – stwierdza mężczyzna o imieniu Beniamin, którego nie znam.
«Dokąd płyniemy, Panie? Do Magdali albo raczej... Spójrz, ci z Magdali płyną do nas...»
Rzeczywiście, wszystkie małe łódki pośpiesznie odpływają z tego miejsca od brzegu czy też małego portu, obciążone, przeciążone ludźmi w przerażający sposób, do tego stopnia że burty są niemal na poziomie wody. Kierują się w stronę Kafarnaum.
«Nie. Zostańmy tutaj na wodzie, naprzeciw miasta. Będę przemawiał z łodzi...»
«Ci... ci nierozważni chcą się potopić. Spójrz, Nauczycielu! To prawda, że jezioro jest spokojne jak płyta srebra... ale woda to zawsze woda... i ciężar to ciężar... a tam... myślą chyba, że są na twardej ziemi, a nie na wodzie... Daj im nakaz, żeby zawrócili... Zatoną...»
«Mężu małej wiary! Nie pamiętasz, że jak długo wierzyłeś, tak długo – zachęcony przeze Mnie – szedłeś po wodzie jak po twardej ziemi? Oni mają wiarę. Dlatego też – wbrew prawu równowagi pomiędzy ładunkiem i zanurzeniem – wody utrzymają przeciążone łodzie.»
«Jeśli to się stanie... to będzie naprawdę wieczór wielkiego cudu...» – szepcze Piotr, wzruszając ramionami. Zarzuca małą kotwicę, żeby zatrzymać łódź. I tak stoi ona pośrodku kręgu [utworzonego] z łodzi [przybyłych] po części z Kafarnuam, po części z Magdali, a po części z Tyberiady. Te ostatnie to łodzie Rzymianek. Ostrożnie zajmują miejsce za łodziami z Kafarnaum, bliżej środka jeziora.
Jezus zwraca się do nich plecami. Spogląda na łodzie z Magdali, w stronę rozległego i pogrążonego w mroku ogrodu Marii, siostry Łazarza. Patrzy na domki ciągnące się wzdłuż brzegu, których biel widać nawet w nocy. Jezioro już się nie porusza pod dotknięciami dziobów i wioseł. Przyjmuje z powrotem spokojny wygląd. Z powodu blasku księżyca jest to wielka płyta marmurkowego kryształu ze srebra. Tam, gdzie ogień latarni lub pochodni umieszczonych na dziobach odbija się w jeziorze, jest ono usiane łuskami topazu lub rubinu.
Dziwnie wyglądają twarze oświetlane czerwono-żółtymi błyskami lub światłem księżyca. Raz są bardzo wyraźne, kiedy indziej – ledwie widoczne. Inne zdają się przecięte na pół, wzdłuż lub wszerz, bo oświetlone jest jedynie czoło lub podbródek albo też tylko jeden policzek. Połowa twarzy uwidacznia się w wyraźnym profilu, a druga strona pozostaje ukryta. Niektórym błyszczą oczy. Inni wyglądają, jakby mieli puste oczodoły, i tak samo jest z ustami. U jednych zęby błyszczą w uśmiechu, a u innych – giną w mroku.
Aby wszyscy mogli dobrze widzieć Jezusa, ci, którzy przypłynęli łodziami z Kafarnaum i z Magdali, podają wiele lamp. Stawiają je pod stopami Jezusa, przyczepiają do nieużywanych teraz wioseł, umieszczają na krawędzi dziobu i kiściami na maszcie, którego żagiel został zwinięty. Łódź, w której znajduje się Jezus, jest teraz dobrze widoczna. Ze wszystkich stron ozdabia ją światło. Łodzie rzymskie są oświetlone czerwonymi latarniami, a bardzo delikatna bryza sprawia, że drżą ich płomienie.
«Pokój z wami wszystkimi!» – zaczyna mówić Jezus.
Stoi pomimo lekkiego kołysania się łodzi i otwiera ramiona, aby wszystkich pobłogosławić. Potem kontynuuje, mówiąc powoli, żeby wszyscy dobrze słyszeli. Na spokojnym jeziorze rozchodzi się Jego potężny i harmonijny głos:
«Przed chwilą jeden z Moich apostołów podsunął Mi temat przypowieści. Teraz przedstawiam ją wam. Może być dla wszystkich pożyteczna, gdyż wszyscy potraficie ją zrozumieć. Posłuchajcie jej.
Któregoś spokojnego wieczoru, takiego jak dziś, pewien człowiek żeglował po jeziorze. Czuł się pewny siebie. Uważał się za doskonałego. To był człowiek bardzo doświadczony w prowadzeniu [łodzi] i z tego powodu czuł, że przewyższa innych pływających po wodzie. Pośród napotykanych wielu pływało dla przyjemności. Ludzie ci nie mieli więc doświadczenia, które daje praca zwyczajna i wykonywana dla zarabiania na życie. Poza tym był to dobry Izraelita i z tego powodu uważał siebie za posiadacza wszelkich cnót. Był to naprawdę dzielny człowiek.
Któregoś wieczoru płynął więc, pewny siebie, i pozwolił sobie wyrazić sąd o bliźnim. Według niego był to bliźni tak daleki, że nie musiał go wcale uważać za bliźniego. Żadna więź narodowa, zawodowa ani religijna nie łączyła go z tym bliźnim. Nie posiadając żadnego wędzidła więzi solidarności narodowej, religijnej lub zawodowej wyśmiewał go ze spokojem, nawet z surowością. Ubolewał nad tym, że nie jest właścicielem tego miejsca, bo gdyby nim był, przepędziłby stąd bliźniego. W swym nieprzejednanym przekonaniu niemal wyrzucał Najwyższemu, że pozwala tym ludziom, różniącym się od niego, robić to, co on robi, i żyć tam, gdzie on żyje.
W łodzi był przyjaciel, bardzo dobry przyjaciel, który go kochał w sposób właściwy. Dlatego też chciał, żeby był mądry, i kiedy to było konieczne, poprawiał jego błędne poglądy. Tego wieczoru przyjaciel ten powiedział do przewoźnika: „Skąd ci przychodzą takie myśli? Czyż ludzie nie mają jednego Ojca? Czyż On nie jest Panem Wszechświata? Czyż Jego słońce nie zachodzi nad wszystkimi ludźmi dla ich ochłody? Czyż Jego chmury nie nawadniają zarówno pól pogan, jak i pól Hebrajczyków? A skoro zaradza potrzebom materialnym człowieka, to czyż nie będzie tak samo zapobiegliwy wobec jego potrzeb duchowych? I ty chciałbyś podpowiadać Bogu, co powinien czynić? Któż jest jak Bóg?”
To był dobry człowiek. W jego nieprzejednaniu było wiele niewiedzy, wiele błędnych idei, ale nie było złej woli, nie było zamiaru obrażania Boga. Przeciwnie – zamierzał bronić Jego spraw. Słysząc te słowa, rzucił się do stóp mądrego i prosił o przebaczenie, że mówił jak głupiec. Prosił go o to z tak wielką porywczością, że omal nie spowodował katastrofy. Mógł doprowadzić do zniszczenia łodzi i do śmierci tych, którzy się w niej znajdowali. Istotnie, spiesząc się, żeby prosić o przebaczenie, już się nie troszczył ani o ster, ani o żagiel, ani o prąd. I tak, po pierwszym błędzie złego osądu, popełnił drugi – złego manewru. Sam sobie dowiódł, że był nie tylko nędznym sędzią, ale także – niezręcznym żeglarzem.
Oto przypowieść. Teraz posłuchajcie:
Czy, według was, ten człowiek otrzyma przebaczenie Boże lub go nie otrzyma?»
Jezus krzyżuje ramiona i spogląda na wszystkie łodzie aż do najdalszych, aż do rzymskich, w których widać szereg uważnych twarzy patrycjuszek i wioślarzy wychylających się przez burty.
Ludzie rozmawiają pomiędzy sobą i konsultują się. Zaledwie słyszalny szept głosów miesza się z lekkim pluskiem wody o umocnienia. Trudno ludziom osądzić. Większość jest jednak zdania, że ten człowiek nie uzyska przebaczenia, gdyż zgrzeszył. Nie, przynajmniej za pierwszy grzech nie uzyska przebaczenia...
Jezus słyszy ten szept, który staje się coraz głośniejszy. Uśmiecha się Swymi cudownymi oczyma, które w nocnym blasku księżyca błyszczą jak szafiry. Blask ten jest coraz piękniejszy i prienny do tego stopnia, że wielu postanawia zgasić latarnie i pochodnie, żeby pozostać jedynie w fosforyzującym świetle księżyca.
«Zgaś i te latarnie, Szymonie – mówi Jezus do Piotra. – W porównaniu z gwiazdami tego nieba, ciałami niebieskimi i planetami są mizerne jak iskierki.»
Piotr jest przejęty słysząc osąd tłumu. Jezus głaszcze Swego apostoła, który wyciąga rękę, żeby zdjąć lampy. Pyta go całkiem cicho: «Czemu twoje spojrzenie jest tak niespokojne?»
«Bo tym razem kazałeś ludowi mnie osądzić...»
«O! Dlaczego się tego boisz?» [– pyta Jezus.]
«Bo... on jest jak ja... niesprawiedliwy...»
«Ale to Bóg osądza, Szymonie!»
«Tak. Ale Ty mi jeszcze nie przebaczyłeś i teraz czekasz na ich osąd, żeby to uczynić... Masz rację, Nauczycielu... Jestem niepoprawny... Ale... Dlaczego ten sąd Boży nad biednym Szymonem?...»
Jezus kładzie mu dłoń na ramieniu. Czyni to bez trudu, bo Piotr jest w dolnej części łodzi, a Jezus na rufie, a zatem – o wiele wyżej od Piotra. Uśmiecha się... ale mu nie odpowiada.
Zadaje ludziom pytanie:
«A więc? Mówcie głośno, po kolei, łódź za łodzią.»
Biedny Szymon! Gdyby Bóg osądzał tak, jak ci, którzy tam byli, zostałby potępiony. Z wyjątkiem trzech łodzi wszystkie inne, w tym łodzie apostołów, potępiają go. Rzymianki nie zabierają głosu i nie są też pytane. Widać jednak wyraźnie, że one również uważają tego człowieka za godnego potępienia, w każdej bowiem łodzi – a są trzy – wykonywany jest znak skierowanym w dół kciukiem.
Piotr podnosi oczy, przytępione, przerażone. Patrzy na twarz Jezusa i spotyka teraz oblicze jeszcze łagodniejsze. Z Jego szafirowych oczu spływa pokój. Widzi, jak się nad nim pochyla twarz promieniejąca miłością. Czuje, jak Jezus przyciąga go do Siebie. Jego siwiejąca głowa opiera się o bok Jezusa, a ramię Nauczyciela obejmuje mocno jego ramiona.
«W taki sposób ocenia człowiek, ale nie tak osądza Bóg, Moje dzieci! Mówicie: „Nie uzyska przebaczenia”. Ja zaś mówię: „Pan nie widzi nawet, co ma mu wybaczyć”. Przebaczenie bowiem zakłada grzech. Tu jednak nie było grzechu. Nie, nie szemrajcie, potrząsając głowami. Powtarzam: tu nie było grzechu.
Kiedy popełnia się grzech? Wtedy, gdy istnieje chęć grzeszenia i wiedza, że będzie się grzeszyć; kiedy jest upór w pragnieniu grzeszenia, chociaż wie się, że jakieś działanie jest grzechem.
Wszystko zawiera się w pragnieniu, z którym dokonuje się czynów czy to szlachetnych, czy też grzesznych. Gdy ktoś wykonuje czyn pozornie dobry, ale nie wie, że robi coś dobrego, i jest przekonany, że czyni coś złego, grzeszy, jakby dokonywał czynu złego. I odwrotnie.
Zastanówcie się nad takim przykładem.
Ktoś ma nieprzyjaciela, o którym wie, że jest chory. Wie, że lekarz zakazał mu pić zimną wodę i jakikolwiek inny napój. Idzie do niego, udając miłość. Słyszy, jak tamten jęczy: „Chce mi się pić! Pić!”. Udając litość, pośpiesznie daje mu pić lodowatej wody ze studni, mówiąc: „Pij, przyjacielu. Kocham cię i nie mogę patrzeć, jak bardzo cierpisz z pragnienia. Spójrz, specjalnie przyniosłem ci tej zimnej wody. Pij, pij, wielka nagroda jest dawana temu, kto troszczy się o chorych i daje pić spragnionym”. Dając mu pić wywołuje jego śmierć. Uważacie, że ten czyn, dobry sam w sobie, bo składający się z dwóch uczynków miłosierdzia, jest rzeczywiście dobry, skoro został dokonany w złym zamiarze? Nie. Nie jest dobry.
I jeszcze [jeden przykład]:
Pewien syn ma ojca pijaka. Żeby go ocalić od śmierci, do której może go doprowadzić jego brak umiaru, zamyka piwnicę. Odbiera pieniądze ojcu i nawet zakazuje mu surowo chodzić do wioski. Nie chce bowiem, aby pił i rujnował swoje zdrowie. Czy uważacie, że uchybia czwartemu przykazaniu przez sam fakt, że robi ojcu wymówki? A czyni je swemu ojcu tak, jakby to on był głową rodziny. Na pozór krzywdzi ojca i wydaje się winny. W rzeczywistości zaś jest dobrym synem, bo jego wola jest dobra: chce ocalić ojca od śmierci. To zawsze wola nadaje wartość czynowi.
I jeszcze: czy żołnierz, który zabija na wojnie, jest mordercą? Nie. O ile jego duch nie zgadza się z rzezią i o ile walczy dlatego tylko, że jest do tego zmuszony. I o ile postępuje z tą odrobiną człowieczeństwa, na jaką mu zezwala twarde prawo wojenne i jego pozycja podwładnego.
Tak więc ten człowiek z łodzi – który przez dobrą wolę wierzącego, patrioty i rybaka nie znosił tych, którzy według niego byli profanatorami – nie popełnił grzechu przeciwko miłości bliźniego. Miał tylko błędne pojęcie o miłości bliźniego.
Nie popełnił też grzechu braku szacunku wobec Boga, gdyż jego pretensje do Niego pochodziły od jego ducha wierzącego, dobrego, choć niezrównoważonego i nieoświeconego. Nie miał też zamiaru zabicia kogoś [łodzią], gdyż wywołał jej zboczenie z kursu dobrym pragnieniem proszenia o przebaczenie.
Próbujcie zawsze rozróżniać. Bóg jest bardziej Miłosierdziem niż nieprzejednaniem. Bóg jest dobry. Bóg jest Ojcem. Bóg jest Miłością. Taki jest Bóg prawdziwy. I ten prawdziwy Bóg otwiera Swe serce na wszystkich i wszystkim mówi: „Przyjdźcie”, i wszystkim wskazuje Swe Królestwo. I wolno Mu tak postępować, gdyż On jest Panem Jedynym, Powszechnym, Stworzycielem, Przedwiecznym.
Proszę was o to, was z Izraela: bądźcie sprawiedliwi. Pamiętajcie o tych sprawach. Sprawcie, by zrozumiano tych, którzy według was są nieczyści, ponieważ ich nie rozumiecie. Nawet nadmierna i nieuporządkowana miłość do religii i do ojczyzny jest grzechem, gdyż staje się egoizmem. A egoizm jest zawsze przyczyną i powodem grzechu.
Tak. Egoizm jest grzechem. On zasiewa w sercach złą wolę, która je buntuje przeciw Bogu i Jego przykazaniom. Umysł egoisty nie widzi już jasno Boga ani Jego prawd. Pycha otacza dymem egoistę i zaciemnia prawdę. W mgle umysłu, który nie widzi już światła prawdy – jak je widział, zanim popadł w pychę – zaczyna się proces stawiania pytań: „dlaczego?”. Stąd przechodzi się do zwątpienia, od zwątpienia zaś – do oderwania się nie tylko od miłości, od zaufania Bogu i Jego sprawiedliwości, ale także od bojaźni Bożej i lęku przed Jego karami. W następstwie zaś pojawia się łatwość grzeszenia. A od łatwości grzeszenia [dochodzi się do] osamotnienia duszy, która oddala się od Boga, bo – nie mając już woli Bożej za przewodnika – poddaje się prawu swojej grzesznej woli. O, wola grzesznika! To bardzo ciężki łańcuch. Szatan trzyma w swej ręce jeden jego koniec, drugi zaś przyczepiony jest do kuli u nogi człowieka, żeby pozostał jako niewolnik w błocie, zgięty, w ciemnościach.
Jak może człowiek wtedy nie popełniać grzechów śmiertelnych? Czy może ich nie popełniać, skoro ma w sobie wyłącznie złą wolę? Wtedy i tylko wtedy Bóg nie przebacza. Ale kiedy człowiek ma dobrą wolę i spełnia choćby tylko spontanicznie akty cnoty, z pewnością dojdzie w końcu do posiadania Prawdy, gdyż dobra wola prowadzi do Boga, a Bóg, Ojciec Najświętszy, pochyla się – pełen miłości, litości, wyrozumiałości – aby pomóc, aby pobłogosławić, aby przebaczyć Swoim dzieciom, które mają dobrą wolę.
Dlatego też człowiek z tej łodzi był w pełni miłowany, bo – nie mając woli grzeszenia – nie zgrzeszył.
Powróćcie teraz w pokoju do waszych domów. Gwiazdy świecą na całym niebie, a księżyc przyobleka świat czystością. Idźcie, posłuszni jak gwiazdy, i stawajcie się czyści jak księżyc, gdyż Bóg kocha posłusznych i mających czystego ducha. Błogosławi On tym, którzy w każde swe działanie wkładają dobrą wolę miłowania Boga i braci oraz pragnienie pracowania dla Jego chwały i dla pożytku własnego. Pokój niech będzie z wami!»
I Jezus znowu rozwiera ramiona, żeby ich pobłogosławić. Otaczające Go łodzie oddalają się, rozdzielają się. Każda płynie w swoim kierunku.
Piotr jest tak szczęśliwy, że wcale nie myśli o odpłynięciu. Mateusz potrząsa nim: «Nie zajmujesz się [łodzią], o Szymonie? Ja się na tym nie znam...»
«To prawda... O! Mój Nauczycielu! Zatem Ty mnie nie potępiłeś?! A ja tak się bałem...»
«Nie bój się, Szymonie, synu Jony. Przyjąłem cię, aby cię ocalić, a nie po to, by cię zatracić. Przygarnąłem cię ze względu na twoją dobrą wolę... Chwyć więc ster, patrz na Gwiazdę Polarną i płyń pewnie, Szymonie, synu Jony. Zawsze pewnie... W każdej wyprawie... Bóg, twój Jezus, będzie zawsze stał u twego boku, na rufie twej duchowej łodzi. I On cię zawsze zrozumie, Szymonie, synu Jony. Rozumiesz? Zawsze. I nie będzie miał ci nic do wybaczenia, bo choćbyś upadł jak słabe dziecko, nie będzie nigdy w tobie pragnienia upadania... Ciesz się, Szymonie, synu Jony.»
Piotr jest roztargniony, radosny, zbyt wzruszony, żeby mówić, oniemiały z miłości... Ręka na sterze drży mu nieco, lecz twarz ma rozpromienioną pokojem, poczuciem bezpieczeństwa, miłością. Patrzy na swego Nauczyciela, który jak świetlisty archanioł stoi przy nim na krańcu łodzi.