Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga IV - Trzeci rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
141. WYDARZENIE W KAFARNAUM. JEZUS OBROŃCĄ DZIECI
Napisane 25 czerwca 1946. A, 8595-8604
«Weźcie jedzenie i szaty na kilka dni. Udamy się do Hipposu, a stamtąd – do Gamali i do Afek, w końcu do Gergesy, i powrócimy tutaj przed szabatem» – poleca Jezus.
Stoi na progu domu i głaszcze mimo woli dzieci z Kafarnaum, które przybyły powitać swego wielkiego Przyjaciela, gdy tylko słońce o zachodzie przestało być tak morderczo gorące i pozwoliło opuścić domy. Również Jezus jest jednym z pierwszych, którzy to czynią, w mieście wychodzącym z dusznego odrętwienia słonecznych godzin.
Apostołowie nie wydają się zbyt wielkimi entuzjastami otrzymanego nakazu. Patrzą na siebie i spoglądają na jeszcze bezlitosne słońce. Dotykają murów domu, rozpalonych jeszcze. Bosymi stopami badają ziemię i mówią:
«Gorąca jak cegła włożona do ognia...»
Można zrozumieć z całej tej pantomimy, że trzeba być szalonym, żeby się udać w drogę...
Jezus odrywa się od futryny, o którą się lekko opierał, i mówi:
«Niech zostanie ten, kto nie ma ochoty iść. Nikogo nie przymuszam, ale nie chcę opuścić tej okolicy bez przemawiania.»
«Nauczycielu... co mówisz?! Wszyscy idziemy... Jedynie... wydawało nam się tylko, że jest jeszcze za wcześnie, żeby wyruszać w drogę...»
«Przed Świętem Namiotów chcę iść daleko na północ, drogami, tam gdzie nie można posługiwać się łodzią. Trzeba więc teraz obejść ten region, który dzięki jezioru zaoszczędził nam wiele wędrówek.»
«Masz rację. Przygotuję łodzie...» – Szymon, syn Jony, odchodzi wraz ze swoim bratem, dwoma synami Zebedeusza i z kilkoma jeszcze uczniami, aby przygotować odejście.
Jezus zostaje z Zelotą, ze Swymi kuzynami, Mateuszem, Iskariotą, Tomaszem i dwoma nierozłącznymi: Filipem i Bartłomiejem, którzy przygotowują torby, napełniają manierki, przynoszą chleb, owoce, wszystko, co jest potrzebne.
Jakiś mały chłopiec płacze, opierając się o kolana Jezusa.
«Dlaczego płaczesz, Alfeuszu?» – pyta Jezus, pochylając się, żeby go pocałować...
Brak odpowiedzi... i jeszcze większy płacz.
«Zobaczył owoce i ma na nie ochotę» – mówi znudzony Iskariota.
«O! Biedny malec! Masz rację! Nie można pokazywać pewnych rzeczy dzieciom bez dania im ich. Masz, synu. Nie płacz!» – mówi Maria Alfeuszowa i odrywa kiść złotych winogron z pędu włożonego do koszyka, całego w liściach i kiściach jeszcze do niego przyczepionych.
«Nie chcę winogron...» – [mówi chłopiec], płacząc jeszcze głośniej.
«Pewnie chce wody z miodem – mówi Tomasz i podaje mu swój kubek: – Dzieci to lubią i to jest dobre. Także moi siostrzeńcy...»
«Nie chcę twojej wody...» – zawodzi dziecko jeszcze mocniej i bardziej przenikliwie.
«Czegóż więc chcesz?» – pyta Juda, syn Alfeusza, na wpół poważny, a na wpół rozdrażniony.
«Dwóch klapsów, oto czego chce!» – złości się Iskariota.
«Dlaczego? Biedny chłopak!» – odzywa się Mateusz.
«Bo jest nieznośny» [– stwierdza Iskariota.]
«O! Gdyby trzeba było policzkować wszystkich nieznośnych ludzi, życie zeszłoby nam na czynieniu tego» – stwierdza z wielkim spokojem Tomasz.
«Może się źle czuje – odzywa się Maria Salome, która jest pośród uczniów – Owoce z wodą... Woda i owoce... Ciało od tego cierpi.»
«Co do niego, to już wiele gdy je chleb, wodę i owoce... Oni są bardzo biedni!» – mówi Mateusz, który dzięki swemu doświadczeniu poborcy zna sytuację materialną Kafarnaum.
«Co ci jest mały? Coś cię boli?... Przecież nie masz gorączki...» – mówi Maria, [córka] Kleofasa, klękając przy dziecku.
«O! Mamo! Ależ to kaprys!... Nie widzisz tego? Wszystkich byś rozpieściła» – mówi do swej matki Juda.
«Nie rozpieszczałam cię, mój Judo, kochałam cię tylko. Czy nie zdawałeś sobie sprawy z tego, że kochałam cię do tego stopnia, iż cię chroniłam nawet przed surowością Alfeusza?...»
«To prawda, mamo... Pomyliłem się, czyniąc ci wymówki...»
«Nic się nie stało, synu. Jeśli jednak chcesz być apostołem, musisz mieć dla wiernych serce matczyne. Oni są jak dzieci, wiesz... i trzeba mieć dla nich serdeczną cierpliwość...»
«Dobrze powiedziałaś, Mario!» – pochwala ją Jezus.
«W końcu niewiasty będą nas pouczać – szemrze Iskariota. – I być może nawet poganki...»
«Nie ma co do tego żadnej wątpliwości. One przewyższą was w wielu [dziedzinach], jeśli pozostaniecie tacy, jacy jesteście, szczególnie zaś ty, Judaszu. Z pewnością wszyscy cię wyprzedzą: dzieci, żebracy, nieuczeni, niewiasty, poganie...»
«Mógłbyś powiedzieć po prostu, że jestem poronionym płodem tego świata. Byłoby krócej» – odpowiada Judasz i wybucha przykrym śmiechem.
«Inni właśnie wracają... Czas odejść, prawda?» – mówi Bartłomiej, żeby przerwać scenę, z powodu której wszyscy cierpią, każdy po swojemu. Płacz dziecka dochodzi do szczytu.
«Czegóż ty właściwie chcesz?! Co ci jest?» – zwraca się do niego Iskariota. Potrząsa gwałtownie dzieckiem, żeby oderwać je od kolan Jezusa, do których chłopiec przyczepił się, a przede wszystkim po to, żeby na niewinnym wyładować swój gniew.
«Z Tobą!.. Z Tobą!... Ty odchodzisz... a tu bicie, bicie, bicie...»
«Ach!... O, biedne maleństwo! To prawda! Odkąd matka ponownie wyszła za mąż, dzieci z pierwszego małżeństwa są jak żebracy... jakby nie z niej się urodziły... Wysyła je jak żebraków i... och!... nie ma dla nich chleba...» – mówi żona właściciela domu, która zdaje się dobrze znać sytuację i winowajców.
Na koniec stwierdza: «Byłoby dobrze, żeby ktoś przyjął do siebie tych troje opuszczonych...»
«Nie mów o tym Szymonowi, synowi Jony, niewiasto. Zostałabyś znienawidzona przez jego teściową, która jest skłócona z nim i z nami wszystkimi... Dziś rano obrzuciła wyzwiskami Szymona i Margcjama, i mnie, ponieważ byłem z nimi...» – mówi Mateusz.
«Nie będę tego mówić Szymonowi... Ale tak jest...»
«A ty byś ich nie przyjęła? Nie masz dzieci...» – mówi Jezus, spoglądając na nią uważnie...
«Ja... O! To by mi się podobało... ale jesteśmy biedni... i poza tym... Tomasz... on ma bratanków... ja też... i... i...»
«I przede wszystkim nie ma w tobie gotowości do czynienia dobrze bliźnim... Niewiasto, wczoraj krytykowałaś tutejszych faryzeuszy jako mających zatwardziałe serca, ludzi tego miasta – jako zamkniętych na Moje słowa... Ale cóż innego robisz ty, która znasz Mnie od ponad dwóch lat?...»
Niewiasta spuszcza głowę i szarpie szatę. Nie mówi jednak ani jednego życzliwego słowa dziecku, które wciąż płacze.
«Jesteśmy gotowi, Nauczycielu» – woła Piotr, który właśnie nadszedł.
«O! Być ubogim!... i jeszcze prześladowanym!...» – wzdycha Jezus i unosi w górę ramiona w geście zniechęcenia...
«Synu Mój!...» – mówi milcząca dotąd Maryja, która pragnie Go pocieszyć. I to jedno słowo wystarcza, żeby Jezus został pocieszony.
«Wy idźcie przed nami z zapasami. Ja pójdę z Moją Matką do domu tego dziecka» – nakazuje Jezus tym, którzy przychodzą, i tym, którzy byli z Nim. I odchodzi z Matką, która wzięła dziecko na ręce... Idą w stronę pól.
«Co jej powiesz, Mój Synu?»
«Mamo, cóż chcesz, żebym powiedział niewieście, która w swym sercu matki nie ma już miłości nawet wobec tych, których sama zrodziła?»
«Masz rację... A zatem?»
«A zatem... Pomódlmy się, Matko Moja.»
Idą, modląc się.
Jakaś staruszka woła:
«Niesiecie Alfeusza do Meroby? Powiedzcie jej, że byłby czas, żeby się zajęła dziećmi. Z pewnością staną się złodziejami... Gdzie przyjdą, są jak szarańcza... Ale to do niej mam o to pretensje, a nie do tych trojga nieszczęśliwych... O! Jakże śmierć jest niesprawiedliwa! Czy nie mógł żyć Jakub, a ona – umrzeć? Powinieneś spowodować jej śmierć...»
«Niewiasto, jesteś taka stara, a jeszcze nie nabrałaś mądrości? I mówisz takie słowa, a możesz w każdej minucie umrzeć? Jesteś naprawdę bardziej niesprawiedliwa od Meroby. Okaż skruchę i nie grzesz więcej.»
«Przebacz, Nauczycielu... To jej wina odbiera mi rozum...» [– tłumaczy się staruszka.]
«Tak. Przebaczam ci. Jednak już nigdy nie wypowiadaj takich słów, nawet w duchu. To nie przekleństwami naprawia się błędy. Miłością. Gdyby Meroba umarła, czy zmieniłby się los dzieci? Być może wdowiec pojąłby inną niewiastę za żonę i miałby dzieci z trzeciego łoża, a one – macochę... W rezultacie ich los byłby jeszcze straszniejszy.»
«To prawda. Jestem stara i głupia. Oto Meroba. Już złorzeczy... Zostawiam Cię, Nauczycielu. Nie chcę, żeby pomyślała, że Ci o niej mówiłam. To żmija...»
Ale ciekawość jest silniejsza niż obawa przed „żmiją”. Niska staruszka pozostaje cały czas w pewnej odległości od Jezusa i Maryi. Nie oddala się zbytnio. Pochyla się, wyrywając zioła na skraju drogi, wilgotne z powodu sąsiedztwa źródła. Chce słyszeć, ale nie być widzianą.
«Jesteś? Co robiłeś? Do domu!... Zawsze na drodze jak zbłąkane zwierzę, jak bezpański pies, jak...»
«Jak dziecko pozbawione matki. Niewiasto, wiesz, że to złe świadectwo dla matki, kiedy dzieci nie są w jej pobliżu?»
«To dlatego, że są złe.»
«Nie. Przychodzę tu od trzydziestu miesięcy. Przedtem – kiedy żył Jakub i w pierwszych miesiącach twego wdowieństwa – tak nie było. Potem wyszłaś powtórnie za mąż... i porzuciłaś wraz ze wspomnieniem pierwszego małżeństwa także pamięć o swoich dzieciach. Jakaż jest różnica między nimi, a tym, który właśnie rośnie w twoim łonie? Czyż tak samo nie nosiłaś swoich dzieci? Czy ich może nie wykarmiłaś mlekiem? Spójrz tam, na tę gołębicę... Z jaką troską zajmuje się swym małym... A przecież już wysiaduje nowe jajka... Spójrz na tę owcę. Nie karmi jagniątka z poprzedniego pomiotu, bo nosi już inne. Widzisz jednak, jak liże mu pyszczek i jak pozwala, by ten pełen życia baranek ocierał się o jej bok? Nie odpowiadasz Mi? Niewiasto, modlisz się do Pana?»
«Oczywiście. Nie jestem poganką...» [– odpowiada kobieta]
«A jak możesz mówić do Pana, który jest sprawiedliwy, skoro jesteś tak niesprawiedliwa? I jak możesz chodzić do synagogi, i słuchać zwojów mówiących o miłości Boga do Swych dzieci, nie czując w sercu wyrzutów? Dlaczego milczysz, dlaczego jesteś tak zuchwała?» [– pyta Jezus.]
«Bo nie prosiłam Cię o Twoje słowa... Nie wiem, dlaczego przychodzisz zakłócać mój spokój... Mój stan wymaga uszanowania...» [– stwierdza matka chłopca.]
«A stan twej duszy – nie? Dlaczego nie szanujesz praw swej duszy? Wiem, co chcesz Mi powiedzieć: że rozdrażnienie może zagrozić życiu dziecka, które ma się narodzić... A o życie swej duszy nie troszczysz się? Ono jest cenniejsze niż życie dziecka, które się ma narodzić... Wiesz o tym... Twój stan może się zakończyć śmiercią. Czy chciałabyś stanąć w tej godzinie z duszą wzburzoną, chorą, niesprawiedliwą?»
«Mój mąż mówi, że nie należy słuchać Ciebie. Nie słucham Cię więc. Chodź, Alfeuszu...» – i czyni gest, jakby się chciała odwrócić. Dziecko krzyczy, bo już wie, że czekają je baty, i nie chce puścić ramienia Maryi. Maryja, wzdychając, usiłuje przekonać niewiastę. Zwraca się do niej ze słowami:
«Ja też jestem matką i mogę tak wiele zrozumieć. Jestem niewiastą... Rozumiem więc niewiasty. Jesteś w trudnym okresie, prawda? Cierpisz, a nie potrafisz [znieść] cierpienia... i dlatego jesteś rozdrażniona... Moja siostro, posłuchaj. Gdybym ci teraz dała małego Alfeusza, byłabyś niesprawiedliwa dla niego i dla siebie. Zostaw Mi go na kilka dni, o! Tylko na kilka dni. Zobaczysz, że kiedy go nie będziesz miała przy sobie, zatęsknisz za nim... bo syn jest czymś tak słodkim, że kiedy się od nas oddala, czujemy się biedne, lodowate, pozbawione światła...»
«Ależ weź go! Weź! Gdybyś tak mogła wziąć jeszcze dwóch pozostałych! Ale nie wiem, gdzie są...»
«Zabieram go, tak. Żegnaj, niewiasto. Chodź, Jezu» – i Maryja odwraca się szybko, i odchodzi, szlochając...
«Nie płacz, Mamo.»
«Nie sądź jej, Synu.»
Te dwa zdania krzyżują się, pełne litości. Potem zaś, w jedności myśli, usta otwierają się, żeby wypowiedzieć te same słowa:
«Jeśli nie pojmują miłości naturalnej, czy kiedykolwiek będą zdolni zrozumieć miłość zawartą w Dobrej Nowinie?»
I spoglądają na Siebie: Syn i Matka – ponad głową dziecka, które jest teraz ufne i szczęśliwe w ramionach Maryi...
«Będziemy mieć jednego ucznia więcej, niż przewidywaliśmy, Mamo.»
«A on spędzi kilka spokojnych dni...» [– odpowiada Maryja.]
«Widzieliście, co? – mówi staruszka – Ona jest głucha, głucha jak podziurawiony cymbał... Mówiłam wam to! A teraz? A potem?»
«A teraz jest pokój – mówi Jezus – A potem niechaj Bóg sprawi, żeby jakieś serce okazało litość... Dlaczego nie twoje, niewiasto? Kubek wody podany z miłości liczy się w Niebiosach. Dla tego zaś, kto pomaga dziecku z miłości do Mnie... O! Jakież błogosławieństwo dla kochających dzieci i ratujących je od zła!...»
Staruszka przystaje, zamyślona... a Jezus idzie dalej, skrótem prowadzącym w stronę jeziora. Kiedy tam dochodzą, bierze w ramiona chłopca, aby Maryja mogła łatwiej wsiąść do łodzi. I unosi dziecko tak wysoko, jak tylko może, żeby je wszystkim pokazać. Z promiennym uśmiechem mówi do tych, którzy już są w łodzi:
«Spójrzcie! Tym razem z pewnością pouczenie będzie owocne, bo mamy ze sobą tego niewinnego.»
I idzie pewnym krokiem po kołyszącej się kładce. Wchodzi do łodzi i siada przy Swej Matce. Łódź odrywa się od brzegu i kieruje się szybko na południowy wschód, do Hipposu.