Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

137. JEZUS W TYBERIADZIE

Napisane 3 czerwca 1946. A, 8541-8562

Jezus w burzowy poranek udaje się ze Swoimi [apostołami] do Tyberiady. Dociera tam, pokonując łodziami krótki odcinek drogi od Tarichei do Tyberiady. Łodzie silnie kołyszą się na jeziorze, bardzo wzburzonym i szarzejącym jak niebo, po którym przesuwają się chmury nie wróżące nic dobrego.

Piotr bada niebo i jezioro. Nakazuje pomocnikom wyciągnąć łodzie [i umieścić] w bezpiecznym miejscu:

«Jaką muzykę usłyszycie już za chwilę! Nie będę już Szymonem rybakiem, jeśli niebawem ulewa i fale na jeziorze nie wyrządzą szkody. Nie ma nikogo na jeziorze?» – zastanawia się, obserwując wzburzone Jezioro Galilejskie.

Widzi, że jest puste, przemierzane jedynie przez coraz silniejsze fale, pod płaszczem coraz groźniej wyglądającego nieba. Cieszy się, że nie widzi nikogo, myśli bowiem, że nie będzie ofiar w ludziach. Zadowolony podąża za Nauczycielem, który idzie naprzód przy podmuchach wiatru tak silnego, że ludzie z trudnością posuwają się w tumanach kurzu, a szaty trzepoczą hałaśliwie.

W tej części Tyberiady, którą zamieszkują prości ludzie, rodziny rybaków lub rzemieślników zajmujących się pracami związanymi z połowem ryb, wielu chodzi tam i z powrotem. Wnoszą do domów to, co burza mogłaby zniszczyć. Ludzie biegają, obciążeni sieciami i wiosłami swych łodzi, już umieszczonych w bezpiecznych miejscach. Inni ciągną za sobą do domów narzędzia. Wiatr dmie, wzbijając tumany pyłu i trzaskając drzwiami. Inna Tyberiada, ta bardziej na północy – dzielnica pałaców zbudowanych wzdłuż jeziora oraz pięknych parków widocznych na łuku brzegu – śpi leniwie. Jedynie słudzy lub niewolnicy – w zależności od tego, czy domy należą do Izraelitów, czy do Rzymian – krzątają się, żeby zdjąć zasłony z wyższych tarasów, usunąć lekkie łodzie używane do rozrywki, krzesła porozrzucane po ogrodzie...

Idący tamtędy Jezus mówi do Szymona Zeloty i do kuzyna Judy:

«Idźcie zapytać odźwiernego Joanny, małżonki Chuzy, czy ktoś z naszych nie szukał nas. Ja tutaj zaczekam.»

«Dobrze. A Joanna?» [– pytają.]

«Potem się zobaczymy. Idźcie i czyńcie, co wam mówię.»

Dwóch odchodzi szybko. Inni w tym czasie czekają. Jezus posyła ich tu i tam, aby zapewnili żywność: «...dla nas i dla niewiast, bo nie byłoby sprawiedliwe zmuszanie rodziny ucznia do wydatków» – mówi Jezus.

I zostaje sam. Oparł się o mur ogrodu, od którego dochodzi odgłos jakby huraganu, tak silny jest bój, jaki wiatr toczy z wielkimi drzewami.

Jezus jest całkiem zatopiony we własnych myślach. Szaty ma mocno ściśnięte. Owinął się płaszczem. Naciągnął go też na głowę. W ten sposób spełnia on rolę kaptura dla ochrony przed wiatrem, z powodu którego włosy spadają Mu do oczu. I tak okryty kurzem, z twarzą w połowie schowaną w pole płaszcza, oparty o mur niemal na rogu ulicy, krzyżującej się z piękną aleją prowadzącą od jeziora do centrum miasta, wygląda jak żebrak czekający na jałmużnę. Kilku przechodniów spogląda w Jego stronę, ale ponieważ On nic nie mówi, o nic nie prosi i trwa tak z pochyloną głową, nikt się nie zatrzymuje, żeby Mu coś dać lub powiedzieć. W tym czasie zawierucha zdwaja siłę, a coraz bardziej gwałtowny odgłos jeziora napełnia całe miasto swym pomrukiem.

Jakiś wysoki mężczyzna idzie naprzód. Jest zgięty dla ochrony przed wiatrem, cały owinięty płaszczem, który mocno trzyma dłonią przy szyi. Idzie drogą prowadzącą od miasta w kierunku brzegu. Chcąc uniknąć kontaktu z szeregiem osłów należących do ogrodników, którzy po odwiezieniu warzyw na targowiska wracają do domów, podnosi głowę i zauwaważa Jezusa. Rozpoznaję w tym młodym mężczyźnie Judasza z Kariotu.

«O! Nauczycielu! – mówi, stojąc po drugiej stronie szeregu osłów – Właśnie szedłem do Joanny, w poszukiwaniu Ciebie. Byłem w Kafarnaum, żeby Cię odnaleźć, ale...»

Ostatni osioł przeszedł i Judasz pospiesznie dochodzi do Nauczyciela, kończąc swoje wyjaśnienia: «...ale w Kafarnaum nie było nikogo. Czekałem kilka dni, a potem wróciłem tutaj. Codziennie chodziłem do Józefa i do Joanny, bo chciałem Cię znaleźć...»

Jezus patrzy na niego spojrzeniem przenikliwym i zatrzymuje tę lawinę słów, mówiąc jedynie: «Pokój z tobą.»

«To prawda, nawet się z Tobą nie przywitałem! Pokój niech będzie z Tobą, Nauczycielu. Ale Ty masz zawsze pokój!»

«A ty nie?» [– pyta Jezus.]

«Ja jestem człowiekiem, Nauczycielu» [– stwierdza Judasz.]

«Człowiek sprawiedliwy ma pokój. Jedynie człowiek grzeszny jest zaniepokojony. Czyżbyś nim był?»

«Ja?... Nie, nie, Nauczycielu. Przynajmniej... Na pewno, prawdę mówiąc, przebywanie z dala od Ciebie nie uszczęśliwiało mnie... Ale to jeszcze nie było brakiem pokoju. To tęsknota za Tobą, z powodu uczucia, jakim Cię darzę... Ale pokój to coś innego, prawda?...»

«Tak. To coś innego. Rozdzielenia nie mogą odebrać sercu pokoju, jeśli serce człowieka, który się oddalił, nie czyni czegoś, co jego sumienie wskazuje mu jako mogące zasmucić umiłowanego, gdyby o tym wiedział.»

«Ale nieobecni nie wiedzą... Chyba że ich ktoś poinformuje» [– stwierdza Judasz.] Jezus patrzy na niego i milczy.

«Jesteś sam, Nauczycielu?» – pyta Judasz, usiłując zmienić temat rozmowy i zająć się sprawami najbardziej zwyczajnymi.

«Czekam na tych, których wysłałem do Joanny, żeby się dowiedzieć, czy Moja Matka przybyła z Nazaretu» [– wyjaśnia Jezus.]

«Twoja Matka? Sprowadzasz tu Matkę?»

«Tak. Pozostanę z Nią przez cały miesiąc w Kafarnaum, kiedy będę udawał się łodzią do nadbrzeżnych miasteczek. Ale każdego dnia będę wracał do Kafarnaum. Musi tam być wielu uczniów...»

«Tak... Wielu...»

Judasz stracił swą wymowność. Jest zamyślony...

«Nic Mi nie masz do powiedzenia, Judaszu? Jesteśmy całkiem sami... Nic ci się nie stało w czasie tego rozdzielenia? Żadne wydarzenie, o którym – jak czujesz – koniecznie powinien się wypowiedzieć twój Jezus?» – mówi łagodnie, jakby chciał pomóc uczniowi w wyznaniu, dając mu odczuć całą Swą miłosierną miłość.

«A Ty nie wiesz o niczym, co we mnie zasługiwałoby na Twoje słowa? Jeśli wiesz – bo ja naprawdę nie wiem, co wymagałoby Twoich słów – mów. Ciąży człowiekowi, kiedy musi sobie przypominać o własnych błędach i wadach i wyznawać je innemu...» [– tłumaczy się Judasz.]

«Ja, który do Ciebie mówię, nie jestem jakimś innym człowiekiem, ale...»

«Nie. Ty jesteś Bogiem. Wiem o tym. I właśnie dlatego nie jest konieczne, żebym to ja mówił. Ty wiesz...»

«Chciałem powiedzieć, że Ja nie jestem jakimś innym człowiekiem, lecz twoim najserdeczniejszym Przyjacielem. Nie mówię ci: Nauczycielem, przełożonym, ale – Przyjacielem...»

«To zawsze to samo. Zawsze jest przykre grzebanie w przeszłości i wyznawanie czegoś, co mogłoby się spotkać z karcącymi uwagami. Ale bardziej od wyrzutów zasmuca utrata szacunku przyjaciela...»

«W ostatni szabat w Nazarecie, gdzie się znajdowałem, Szymon Piotr powiedział przez nieuwagę o pewnej sprawie towarzyszowi, o której miał milczeć. To nie było nieposłuszeństwem chcianym, nie było oszczerstwem, nie było czymś, co wyrządzałoby szkodę bliźniemu. Szymon Piotr powiedział o tym ze szczerego serca poważnemu człowiekowi. Tamten widząc, że poznał – choć nie chciał tego ani on, ani Piotr – coś, co miało pozostać w tajemnicy, przysiągł, że nie powtórzy sekretu innym. Szymon mógł być spokojny... Ale odzyskał spokój dopiero po wyznaniu Mi swej winy. Natychmiast... Biedny Szymon! Nazwał to grzechem! Gdyby w sercach Moich uczniów były jedynie grzechy takie, jak ten, i tyle samo pokory, tyle samo zaufania, tyle miłości, ile u Piotra, o! Ogłosiłbym się Nauczycielem grupy świętych!...»

«W ten sposób chcesz mi powiedzieć, że Piotr jest święty, a ja nie. To prawda. Nie jestem święty. Wypędź mnie więc...»

«Nie jesteś pokorny, Judaszu. Pycha cię niszczy. I nie znasz Mnie jeszcze...» – kończy Jezus z ogromnym smutkiem.

Judasz uświadamia sobie tę udrękę i szepcze:

«Przebacz mi, Nauczycielu!...»

«Zawsze, ale bądź dobry, synu! Dlaczego chcesz sam siebie krzywdzić?»

Judasz ma łzy w oczach, prawdziwe czy fałszywe – nie wiem – i rzuca się w ramiona Jezusa płacząc na Jego ramieniu. Jezus głaszcze jego włosy, szepcząc:

«Biedny Judasz! Biedny, biedny Judasz, który szuka swego pokoju gdzie indziej: tam, gdzie nie może znaleźć ani pokoju, ani kogoś, kto by go mógł zrozumieć...»

«Tak, to prawda. Masz rację, Nauczycielu. Pokój jest tutaj... W Twoich ramionach... Jestem nieszczęśliwy... Ty jeden mnie rozumiesz i kochasz... Tylko Ty... Jestem głupcem... Przebacz mi, Nauczycielu.»

«Tak, bądź dobry, bądź pokorny. Kiedy upadasz, przychodź do Mnie, a Ja cię podniosę. Kiedy jesteś kuszony, biegnij do Mnie, a Ja cię obronię przed tobą samym i przed tymi, którzy cię nienawidzą, przed wszystkim... Wstań. Inni nadchodzą...»

«Pocałunek, Nauczycielu... pocałunek...»

Jezus całuje go... Judasz wstaje... a ja myślę o tym, że on wcale nie wyznał swoich win...

«Trochę się spóźniliśmy, bo Joanna już nie spała i odźwierny chciał ją uprzedzić. Przyjdzie w ciągu dnia do Józefa, aby Ci oddać cześć» – mówi Tadeusz.

«Do Józefa? Jeśli spadnie ta masa wody, którą zapowiada niebo, te ulice staną się bagnem. Z pewnością Joanna nie przyjdzie do tej nory i tymi ulicami. Lepiej będzie, jeśli my pójdziemy do niej...» – mówi Judasz, który już odzyskał pewność siebie.

Jezus mu nie odpowiada, tylko pyta Swego kuzyna:

«Czy ktoś z naszych szukał nas u Joanny?»

«Jeszcze nikt.»

«To dobrze. Chodźmy do Józefa. Inni do nas dołączą...»

«Gdybym był pewny, że nasze matki są w drodze, wyszedłbym im na spotkanie» – mówi Juda, syn Alfeusza.

«Byłoby dobrze, ale liczne drogi prowadzą do Tyberiady i być może one nie idą drogą główną...» [– odpowiada mu Jezus.]

«To prawda, Jezu... Chodźmy...»

Odchodzą pośpiesznie pośród błyskawic, które znaczą sine niebo, a pierwsze pomruki grzmotów odbijają się silnym echem w parowach pomiędzy wzgórzami okalającymi całe jezioro. Wchodzą do ubogiego domu Józefa, który w czasie burzy wydaje się jeszcze biedniejszy i ciemniejszy. Promienne są jedynie twarze ucznia i jego rodziny, szczęśliwej, że mają Nauczyciela w swym domu.

«Ale nie masz szczęścia, Panie – tłumaczy się przewoźnik. – Na takim jeziorze nie mogłem łowić i... mam tylko trochę jarzyn...»

«I twoje dobre serce. Ale pomyślałem o tym... Towarzysze zaraz przyjdą z tym, czego potrzeba. Nie trudź się, niewiasto... Możemy usiąść na podłodze. Tu jest tak czysto. Jesteś dzielną niewiastą, wiem o tym, a porządek, jaki dostrzegam, potwierdza to.»

«O! Moja małżonka! To prawdziwa dzielna niewiasta! Moja radość, moja radość» – wyznaje przewoźnik, zachwycony pochwałą Pana. Ten zaś usiadł spokojnie na skraju wygaszonego paleniska, niemal na podłodze, biorąc na kolana małe dziecko, które patrzy na Niego zaskoczone.

Ci, którzy poszli na zakupy, wchodzą wraz z pierwszą ulewą i na progu potrząsają płaszczami i [czyszczą] sandały, żeby nie wnieść wody ani błota do domu.

To jakby koniec świata: grzmoty, błyskawice, deszcz, wiatr... Huk jeziora towarzyszy pojedynczym błyskom i wyciu wiatru.

[Piotr mówi:] «Witajcie! Lato pierze sobie piórka i zrasza palenisko... Potem będzie lepiej... Oby tylko deszcz nie uszkodził winorośli... Czy mogę iść na górę popatrzeć na jezioro? Chcę zobaczyć, w jakim jest nastroju...»

«Idź, idź. Dom należy do was» – odpowiada uczeń Piotrowi.

I Piotr – szczęśliwy, w samej tylko tunice – wychodzi nacieszyć się burzą. Idzie na taras po zewnętrznych schodach i pozostaje tam, aby się ochłodzić. Dzieli się wrażeniami z tymi, którzy zostali w domu, jakby był na mostku swej łodzi i wydawał polecenia.

Inni siedzą tu i tam w kuchni, gdzie niewiele widać, gdyż trzeba przymknąć drzwi z powodu deszczu. Przez szczelinę wdziera się smuga zielonkawego światła, którą czasem przerywa krótki i oślepiający blask błyskawic....

Wchodzi Piotr ociekający wodą, jakby wpadł do jeziora, i oświadcza: «Teraz [burza] jest nad naszymi głowami. Oddala się ku Samarii. Tamtych przemoczy...»

«Ciebie już przemoczyła! Jesteś jak tryskające źródło» – zauważa Tomasz.

«Tak, ale jest mi tak dobrze po tym upale...»

«Wejdź. Tak zmoczony rozchorujesz się, jeśli będziesz stał we drzwiach» – radzi Bartłomiej.

«Nie! Jestem jak wyschłe drewno... Zanim potrafiłem wymówić słowo „tato”, już się przyzwyczajałem do wilgoci. Ach! Jak się dobrze oddycha!... Jednakże... ulica to... rzeka... Gdybyście ujrzeli jezioro! Ma wszystkie kolory i bulgocze jak kocioł. Nie można już nawet dostrzec, w którym kierunku podążają fale. Kipią w miejscu... Jednak to było potrzebne...»

«Tak, trzeba tego było. Mury już się nie wychładzały, tak były spalone słońcem. Moje winorośle miały liście zwinięte w trąbkę, zakurzone... Podlewałem pień... tak!... Cóż jednak znaczy ta odrobina wody, kiedy cała reszta jest w ogniu?» – mówi Józef.

«Więcej zła niż dobra, przyjacielu – oświadcza Bartłomiej – Rośliny potrzebują wody z nieba, gdyż piją nawet liśćmi, prawda? Wydaje się, że nie, ale tak jest. Korzenie, korzenie! To dobre. Jednak liście też nie są bezużyteczne i mają swe prawa...»

«Czy Ci się nie wydaje, Nauczycielu, że Bartłomiej podsunął temat do pięknej przypowieści?» – mówi Zelota, żeby zachęcić Jezusa do mówienia.

Jezus jednak – kołyszący właśnie małe dziecko, które odczuwa lęk przed błyskawicami – nie opowiada przypowieści, lecz przytakuje, pytając: «A ty jakbyś ją przedstawił?»

«Z pewnością źle, Nauczycielu. Nie jestem Tobą...»

«Powiedz, jak potrafisz. Bardzo się wam przyda głoszenie nauki w przypowieściach. Przyzwyczajajcie się do tego. Słucham cię, Szymonie...»

«O!... Ty, Nauczycielu... ja jestem głupi... Ale jestem posłuszny. Powiedziałbym tak: „Pewien człowiek miał piękny winny krzew. A ponieważ nie posiadał winnicy, posadził ten krzew w małym ogrodzie przy domu, żeby krzew podrósł aż do tarasu. Tam mógłby dawać cień i winne grona. I bardzo troszczył się o swój krzew. Ale wyrastał on pośród domów, blisko drogi, dlatego też dym z kuchni i palenisk oraz pył drogi osiadały na krzewie i niszczyły go. Ilekroć spadał deszcz z nieba w miesiącu Nisan, liście winnego krzewu pozbywały się nieczystości i cieszyły się słońcem i powietrzem. Nie miały już na powierzchni warstwy przeszkadzającego brudu. Ale kiedy przyszło lato i kiedy woda już nie spadała z nieba, dym, pył, odchody ptaków osiadały grubymi warstwami na liściach, a zbyt palące słońce wysuszało je. Pan winorośli podlewał korzenie, zanurzone w glebie, i dzięki temu krzew nie umierał, ale z trudem wydawał owoce, gdyż woda pochłaniana przez korzenie wchodziła tylko przez wnętrze. Biedne liście z niej nie korzystały. Wysuszona, zroszona nieco wodą ziemia pobudzała tylko fermentację i [wydzielała] wyziewy, które uszkadzały liście, plamiąc je różnymi rodzajami złośliwych krost.

W końcu przyszedł wielki deszcz. Spadł z nieba na liście, popłynął wzdłuż odnóg, kiści, pnia, ochłodził żar murów i ziemi. Kiedy przeszła nawałnica, właściciel winorośli ujrzał, że jest ona oczyszczona, świeża, radosna i wesoła pod pogodnym niebem”. Oto przypowieść.»

«Dobrze. A zastosowanie do człowieka?» [– pyta Jezus.]

«Nauczycielu, Ty to zrób» [– prosi Szymon.]

«Nie. Ty. Jesteśmy pośród braci. Nie musisz się bać zawstydzenia.»

«Nie boję się zawstydzenia jak czegoś strasznego. Przeciwnie, lubię je, gdyż ono pomaga mi w zachowaniu pokory. Nie chciałbym jednak wyrażać się niedokładnie...»

«Ja cię poprawię» [– obiecuje Jezus.]

«O! W takim razie... Tak bym powiedział: „Tak dzieje się z człowiekiem, który nie żyje wyizolowany w ogrodach Bożych, lecz pośrodku pyłu i dymu rzeczy tego świata. One go niepostrzeżenie, powoli przykrywają. Odkrywa on, że jego duch jest wyjałowiony pod powłoką tego, co ludzkie, tak grubą, że powiew Boga i światło Mądrości na nic mu się nie przydają. I daremnie usiłuje zaspokoić swe potrzeby odrobiną wody, jaką czerpie z praktyk [religijnych]. Daje ją zresztą swemu wnętrzu w tak ludzki sposób, że część najwyższa nie korzysta z tego... Biada człowiekowi, który się nie oczyszcza wodą z Nieba, obmywającą z nieczystości, gaszącą żar namiętności, karmiącą naprawdę całe ja. Skończyłem.»

«Dobrze powiedziałeś. Ja bym jeszcze dodał, że krzew to roślina pozbawiona wolnej woli i przywiązana do ziemi. W związku z tym nie ma wolności, aby iść na poszukiwanie tego, co jest dla niej pożyteczne, i uciekać przed tym, co jej szkodzi. W przeciwieństwie do krzewu człowiek może iść na poszukiwanie wody z Nieba i uciec przed pyłem, dymem, żarem ciała, świata i demona. Takie pouczenie byłoby pełniejsze...» [– mówi Jezus.]

«Dziękuję, Nauczycielu. Będę o tym pamiętał» – odpowiada Zelota. Judasz z Kariotu odzywa się:

«Nie jesteśmy samotni... Żyjemy w świecie... A zatem...»

«Po co to „zatem”? Czy chcesz powiedzieć, że Szymon mówił bezsensownie?» – pyta Juda, syn Alfeusza.

«Nie mówię tego. Chcę powiedzieć, że nie możemy się wyizolować... musi nas więc przykryć to, co jest z tego świata.»

«Jednak Nauczyciel i Szymon mówią, że trzeba szukać wody z Nieba dla zachowania czystości, pomimo że otacza nas świat» – odzywa się Jakub, syn Alfeusza.

«Dobrze! Czy jednak woda z Nieba jest zawsze do naszej dyspozycji, żeby nas oczyścić?» [– pyta Judasz.]

«Tak!» – odpowiada Jan stanowczo.

«Tak? A gdzież ją znajdujesz?»

«W miłości» [– odpowiada Judaszowi Jan.]

«Miłość to ogień. Jeszcze bardziej cię spali.»

«To ogień, tak, ale także obmywająca woda. Ona bowiem oddala wszystko to, co ziemskie, i daje wszystko, co niebieskie.»

«...To działania, których nie pojmuję: coś oddala, daje...» [– stwierdza Judasz.]

«Tak jest. Nie jestem szalony. Powiadam, że odbiera ci to, co jest ludzkie, a daje ci to, co pochodzi od Boga i co w konsekwencji jest boskie. A to, co Boskie, może wyłącznie karmić i uświęcać. Dzień po dniu miłość cię oczyszcza z tego, co ten świat ci przynosi.»

Judasz już ma odpowiedzieć, ale malec, którego Jezus trzyma na kolanach, odzywa się:

«Jeszcze inną przypowieść, piękną, piękną... dla mnie...»

To zwraca dyskusję na inne tory.

«O czym, mały?» – pyta Jezus, zgadzając się.

Dziecko rozgląda się wokół siebie, a potem znajduje. Pokazuje palcem swą matkę i mówi: «O mamie.»

«Mama jest dla duszy i dla ciała tym, czym Bóg jest dla nich. Co robi mama dla ciebie? Czuwa nad tobą, troszczy się o ciebie, wychowuje cię, kocha cię. Uważa, żebyś nie zrobił sobie nic złego, chroni cię pod skrzydłami swej miłości jak gołębica pisklęta. I mamy należy słuchać i kochać ją, bo wszystko, co robi, czyni dla naszego dobra. Także dobry Bóg – i to bardziej doskonale niż najdoskonalsza z mam – strzeże Swych dzieci pod skrzydłami Swej miłości. Chroni je, wychowuje, pomaga, myśli o nich we dnie i w nocy. Mama jest największą miłością na ziemi, a Bóg jest największą i wieczną miłością ziemi i Nieba. Dobry Bóg także – i to o wiele bardziej niż matka – powinien być słuchany i kochany, gdyż wszystko, co czyni, robi dla naszego dobra...»

«Nawet błyskawice?» – przerywa dziecko, które się ich bardzo boi.

«Je także» [– odpowiada mu Jezus.]

«Po co?» [– dopytuje się chłopiec.]

«Bo oczyszczają niebo i powietrze, i...»

«I potem przychodzi tęcza!...» – woła Piotr, który stoi w połowie na zewnątrz, a w połowie – w domu. Słuchał i milczał. A teraz dodaje: «Chodź, gołąbeczku, pokażę ci ją. Spójrz, jaka jest piękna!...»

Rzeczywiście, księżyc rozświetla niebo, gdyż nawałnica już minęła, a ogromna tęcza wychodzi z brzegów, od strony Hipposu, przerzuca swą wstęgę nad jeziorem, znikając za górami, za Magdalą.

Wszyscy wychodzą na próg. Żeby jednak spojrzeć na jezioro trzeba zdjąć sandały, gdyż podwórze to bajoro żółtawej wody, która płynie powoli. O burzy przypomina jeszcze żółtawe jezioro i fale, które próbują się uspokoić. Jednak niebo jest pogodne, powietrze świeże, a liście odzyskały swe kolory. Tyberiada powraca do życia...

Wkrótce widać, jak drogą – jeszcze pełną wody i błota – przybywa Joanna z Jonatanem. Podnosi oczy, aby pozdrowić Nauczyciela, który jest na tarasie, i szybko wchodzi, szczęśliwa, że może Mu upaść do stóp... Apostołowie rozmawiają ze sobą i tylko Judasz – stojąc w połowie drogi pomiędzy Jezusem i Joanną z jednej strony, a apostołami z drugiej – pozostaje z boku, bardzo zamyślony. Założyłabym się, że słucha z największą uwagą słów Joanny, gdyż jej myśl o Judaszu jest trudna do rozszyfrowania. Powitała wszystkich apostołów słowami: «Pokój wam.»

Joanna mówi wyłącznie o dzieciach oraz o pozwoleniu, jakiego udzielił jej Chuza na udanie się łodzią do Kafarnaum w czasie przebywania tam Nauczyciela. Podejrzenia Judasza uspokajają się, więc i on dołącza do swych towarzyszy...

Teraz podchodzi do domu Najświętsza Maryja i Maria Alfeuszowa wraz z pięcioma [apostołami], którzy po nie poszli. Mają błoto u dołu szat, które jednak są suche. Uśmiech Maryi wchodzącej po małych schodach jest piękniejszy od tęczy, która pozostała na niebie.

«Twoja Matka, Nauczycielu!» – ogłasza Tomasz.

Jezus wychodzi Jej na spotkanie, a wszyscy inni idą z Nim. I cieszą się, że niewiasty nie miały innych kłopotów, jak tylko trochę błota na szatach.

«Przy pierwszych kroplach zatrzymaliśmy się w domu sprzedawcy jarzyn – wyjaśnia Mateusz i pyta: – Od dawna na nas czekacie?»

«Nie. Przybyliśmy o świcie.»

«Spóźniliśmy się z powodu jednego nieszczęśnika...» – odzywa się Andrzej.

«Dobrze. Skoro już jesteście i powróciła piękna pogoda, wieczorem, moim zdaniem, możemy się udać do Kafarnaum» – mówi Piotr.

Maryja, która zawsze się zgadza, tym razem mówi:

«Nie, Szymonie. Nie możemy odejść, zanim przedtem... Mój Synu, pewna matka prosiła Mnie, abyś Ty – bo tylko Ty potrafisz to uczynić – nawrócił duszę jej jedynego syna. Proszę Cię o to, wysłuchaj Mnie, bo to obiecałam... Przebacz mu... Twoje przebaczenie...»

«Już zostało udzielone, Maryjo. Już rozmawiałem z Nauczycielem...» – przerywa Iskariota, sądząc, że Maryja mówi o nim.

«Nie mówię o tobie, Judaszu, synu Szymona. Mówię o Esterze z Nazaretu, małżonce Lewiego, matce, którą syn zabił swym postępowaniem. Jezu, ona umarła w tę noc, kiedy odszedłeś. Wołała do Ciebie, nie przez wzgląd na siebie, biedna matka-męczennica niegodnego syna, lecz ze względu na niego... Bo my, matki, was, synów, nie o nas się troszczymy... Chciała ocalenia swego Samuela... Ale teraz, teraz umarła, a Samuel, wydany na pastwę wyrzutów sumienia, wydaje się szalony i nie chce słuchać żadnych argumentów... Ale Ty, Synu, Ty możesz ocalić jego rozum i ducha...»

«Czy się nawrócił?» [– pyta Jezus.]

«Jak chcesz, żeby to uczynił, skoro jest w rozpaczy?» [– odpowiada Mu Maryja.]

«Rzeczywiście, fakt, iż zabił swą matkę zadając jej stały ból, musi go doprowadzać do rozpaczy. Nie można przekraczać bezkarnie pierwszego przykazania miłości do bliźniego. Matko, jakże chcesz, żebym przebaczył, i jak Bóg ma dać pokój nie żałującemu zabójcy swej matki?»

«Mój Synu, ta matka prosi o pokój zza światów... Była dobra... tak wiele cierpiała...» [– prosi dalej Maryja.]

«Będzie miała pokój dla siebie...» [– mówi Jezus.]

«Nie, Jezu. Nie może mieć pokoju ducha matka widząca swe dziecko pozbawione Boga...»

«Słusznie jest Go pozbawione...»

«Tak, Synu, tak. Ale dla biednej Estery... Jej ostatnie słowo było modlitwą za syna... Prosiła Mnie, żebym Ci to powiedziała. Jezu, Estera za życia nigdy nie miała radości, wiesz o tym. Daj jej tę, teraz, gdy umarła. Daj to jej duchowi, który cierpi z powodu syna.»

«Matko, usiłowałem nawrócić Samuela w czasie Moich pobytów w Nazarecie. Ale daremnie, gdyż zgasła w nim miłość...»

«Wiem o tym. Ale Estera ofiarowała swoje przebaczenie, swe cierpienia, żeby odrodziła się miłość w Samuelu. I kto wie? Może ta udręka, którą on teraz cierpi, jest odradzającą się miłością? Bolesną miłością. Ktoś mógłby rzec: daremną miłością, bo matka nie może się już nią ucieszyć. Ale Ty, ale Ja, wiemy – Ja przez wiarę, a Ty przez poznanie – że miłość umarłych jest czuwająca i bliska. Zmarli nie przestają się nami interesować i nie są nieświadomi tego, co się dzieje z ukochanymi, których opuścili... I Estera może jeszcze się ucieszyć tą spóźnioną miłością swego niewdzięcznego syna, którym teraz wstrząsają wyrzuty sumienia. O, Mój Jezu, wiem, że ten człowiek budzi w Tobie wstręt przez ogrom swej winy. Syn nienawidzący matkę! To potwór dla Ciebie, który dla Swojej Matki jesteś samą miłością. Ale właśnie dlatego, że jesteś samą miłością dla Mnie, wysłuchaj Mnie. Wróćmy razem do Nazaretu, zaraz. Droga Mi nie ciąży, nic Mi nie ciąży, jeśli to służy ocaleniu duszy...»

«Dobrze. Wygrałaś, Matko... Judaszu, synu Szymona, weź ze sobą Józefa i idźcie do Nazaretu. Przyprowadzisz Mi Samuela do Kafarnaum» [– nakazuje Jezus.]

«Ja? Dlaczego ja?» [– buntuje się Judasz.]

«Bo ty nie jesteś zmęczony. Inni, tak. Bardzo wiele chodzili, podczas gdy ty wypoczywałeś...»

«Ja też chodziłem, ja też... Szukałem Cię w Nazarecie. Twoja Matka może to potwierdzić.»

«Twoi towarzysze przychodzili do Nazaretu co szabat, a teraz wracają z długiej drogi. Idź i nie dyskutuj...»

«To dlatego że... nie jestem lubiany w Nazarecie... Dlaczego wysyłasz tam właśnie mnie?»

«Mnie też nie lubią, a jednak chodzę do Nazaretu. Nie trzeba być kochanym w jakimś miejscu, aby do niego pójść. Powtarzam ci: idź i nie dyskutuj.»

«Nauczycielu... boję się obłąkanych...»

«Ten mężczyzna jest targany wyrzutami sumienia, ale nie jest obłąkany» [– wyjaśnia Jezus.]

«Twoja Matka tak powiedziała...»

«A Ja po raz trzeci mówię ci: idź i nie dyskutuj. To może być dla ciebie pożyteczne, gdy porozmyślasz na tym, do czego może doprowadzić wywoływanie cierpienia matki...»

«Porównujesz mnie z Samuelem? Moja matka jest królową w swym domu. Ja nawet nie jestem przy niej, żeby jej pilnować i być ciężarem z powodu troski o mnie...»

«Nie to jest dla matek ciężarem. Ciężkim brzemieniem, które je przygniata, jest brak miłości synów, ich zachowanie niedoskonałe w oczach Boga i ludzi. Idź, mówię ci.»

«Idę. A co mam powiedzieć temu człowiekowi?»

«Żeby przyszedł do Kafarnaum, do Mnie.»

«Jeśli nigdy nie okazywał posłuszeństwa nawet swej matce, to jakże chcesz, żeby mnie posłuchał teraz, kiedy jest tak zrozpaczony?» [– pyta dalej Judasz.]

«Jeszcze nie pojąłeś, że skoro cię wysyłam, to znak, że już pracowałem nad duchem Samuela, skłaniając go do tego, by wyszedł z rozpaczliwego obłędu wyrzutów sumienia?»

«Idę tam. Żegnaj, Nauczycielu. Żegnaj, Matko. Żegnajcie, przyjaciele.»

Judasz odchodzi, [z uczuciem] całkowicie przeciwnym do entuzjazmu. Za nim zaś idzie Józef, szczęśliwy, że został wybrany do tej misji.

Piotr coś nuci... Jezus pyta:

«Co mówisz, Szymonie, synu Jony?»

«Śpiewam starą piosenkę jeziora...»

«Jaką?»

«Taką: „Zawsze jest tak samo! Łowienie ryb podoba się rolnikowi, lecz rybak nie lubi łowić!” I widzieliśmy tutaj, że to raczej uczeń miał ochotę łowić, a nie apostoł...»

Wielu się śmieje. Jezus się nie śmieje, wzdycha tylko.

«Zasmuciłem Cię, Nauczycielu?» – pyta Piotr.

«Nie. Ale nie krytykuj wciąż.»

«To z powodu Judasza mój Brat jest zasmucony» – stwierdza Juda, syn Alfeusza.

«Ty też nic nie mów, zwłaszcza w głębi swego serca» [– napomina go Jezus.]

«Ale czy naprawdę Samuel już doświadczył cudu?» – pyta z niedowierzaniem zaciekawiony Tomasz.

«Tak» [– potwierdza Jezus.]

«Zatem nie musi przychodzić do Kafarnaum.»

«To konieczne. Nie uzdrowiłem całkowicie jego serca. To do niego należy, do niego samego, szukać uzdrowienia czy przebaczenia przez świętą skruchę. Sprawiłem jednak, że może na nowo posługiwać się rozumem. Teraz od niego zależy otrzymanie reszty dzięki jego wolnej woli. Chodźmy. Pójdziemy do pokornych...»

«Nie do mnie, Nauczycielu?» [– pyta małżonka Chuzy.]

«Nie, Joanno. Ty możesz przyjść do Mnie, kiedy chcesz, ich zaś zatrzymują prace. A więc Ja idę do nich...»

Jezus schodzi z tarasu i wychodzi na drogę. Za Nim podążają inni wraz z Joanną, która wysłała Jonatana do domu, postanawiając się nie odłączać od Jezusa, skoro On nie idzie do niej.

Odchodzą w stronę ubogich domków, kierując się ku najbiedniejszym miejscom na przedmieściach...

I wizja tak się kończy.


   

Przekład: "Vox Domini"