Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga IV - Trzeci rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
130. MARYJA W TYBERIADZIE
Napisane 16 maja 1946. A, 8463-8477
Już widać Tyberiadę. Dwie utrudzone wędrowniczki zbliżają się w zapadającym zmierzchu.
«Wkrótce zapadnie noc... A my jesteśmy jeszcze pośród pól... Dwie samotne niewiasty... I w pobliżu wielkiego miasta, pełnego... o! Jakich ludzi! [Słudzy] Belzebuba! W przeważającej ilości – diabły...» – mówi Maria Alfeuszowa, rozglądając się z przerażeniem wokół siebie. [Maryja uspokaja ją:]
«Nie bój się, Mario, Belzebub nie wyrządzi nam szkody. On szkodzi tylko tym, którzy go przyjmują do serca...»
«Ale ci poganie mają go...»
«W Tyberiadzie są nie tylko poganie. A i pośród nich są sprawiedliwi» [– tłumaczy Maryja szwagierce.]
«Co? Co?! Oni nie mają naszego Boga!...»
Maryja nie odpowiada, bo pojmuje, że byłoby to daremne. Jej dzielna szwagierka należy do jednej z tych licznych Izraelitek, które są przekonane, że tylko one są cnotliwe, bo... są Izraeliami.
W ciszy słychać jedynie odgłos sandałów, w które obute są ich zmęczone i zakurzone stopy.
«Lepiej było iść zwykłą drogą... Tamtą znamy... Chodzą nią ludzie... Ta... pośród ogrodów, samotna... nieznana... Boję się!»
«Ależ nie, Mario. Spójrz, miasto jest tam, o dwa kroki stąd. Tu są zaciszne ogrody rolników z Tyberiady, a tu niedaleko – brzeg. Chcesz, żebyśmy poszły nad brzeg? Spotkamy rybaków... trzeba tylko przejść przez ogrody» [– wyjaśnia Maryja.]
«Nie! Nie! Znowu oddaliłybyśmy się od miasta! Poza tym... Prawie wszyscy żeglarze to Grecy, Kreteńczycy, Arabowie, Egipcjanie, Rzymianie...» – wydaje się, że [Maria Alfeuszowa] wymienia wszystkie poziomy Piekła.
Najświętsza Maryja nie potrafi pohamować uśmiechu, zasłaniając się welonem.
Idą naprzód. Droga staje się aleją. Jest mroczniejsza niż dotąd... a zatem budzi jeszcze większy strach u Marii Alfeuszowej. Przyzywa ona pomocy Jahwe przy każdym, coraz wolniejszym kroku...
«Dalej, odwagi! Pospiesz się, skoro się boisz!» – mówi Maryja, żeby ją zachęcić. Ta zaś przy każdym ponagleniu odpowiada:
«Maran Ata!»
Maria Alfeuszowa w końcu zupełnie się zatrzymuje i pyta:
«Ale po co właściwie chciałaś tu przyjść? Może po to, by pomówić z Iskariotą?»
«Nie, Mario. A przynajmniej nie w tym właśnie celu. Przyszłam, żeby porozmawiać z Rzymianką Walerią...»
«Miłosierdzia! Idziemy do niej? Ach, nie, Mario! Nie rób tego! Ja... ja z Tobą nie pójdę! Cóż Ty tam będziesz robić? U tych... tych... obłożonych klątwą!...»
Najświętsza Maryja nie ma już Swego łagodnego uśmiechu, przyjmuje poważny wyraz twarzy i pyta: «A nie pamiętasz, że trzeba ocalić Aureę? Mój Syn rozpoczął jej uwalnianie, a Ja idę tego dopełnić. To tak praktykujesz miłość do dusz?»
«Ale ona nie jest z Izraela...» [– mówi Maria Alfeuszowa.]
«Naprawdę nie pojęłaś jeszcze ani jednego słowa z Dobrej Nowiny! Jesteś uczennicą bardzo niedoskonałą... Nie pracujesz dla twego Nauczyciela, a Mnie zadajesz wiele bólu.»
Maria Alfeuszowa spuszcza głowę... Jednak bierze górę jej serce, bo jest naturalnie dobre, choć pełne izraelskich uprzedzeń. Ze szlochem obejmuje Maryję i mówi:
«Przebacz mi! Przebacz! Nie mów, że Ci zadaję ból i że nie służę mojemu Jezusowi! Tak, tak! Jestem bardzo niedoskonała, zasługuję na naganę, lecz więcej tego nie zrobię... Idę, idę! Nawet do piekła, jeśli Ty pójdziesz tam, aby wydrzeć duszę, żeby ją dać Jezusowi... Pocałuj mnie, Maryjo, na dowód że mi przebaczasz...»
Maryja całuje ją i, ożywione miłością, podejmują żwawo marsz...
Dochodzą do Tyberiady od strony małego rybackiego portu. Szukają domku Józefa, przewoźnika - ucznia... Znajdują, pukają...
«Matka mojego Nauczyciela! Wejdź, o Niewiasto! I niech Bóg będzie z Tobą i ze mną – udzielającym Ci gościny. Wejdź i ty. Niech pokój będzie z tobą, matko apostołów.»
Wchodzą. Małżonka i młodziutka córeczka przewoźnika biegną, żeby je powitać, a za nimi – gromadka całkiem małych dzieci...
Szybko spożywają posiłek złożony z owoców i zmęczona Maria, [córka] Kleofasa, oddala się z dziećmi z tego domu. Na wysokim tarasie pozostaje Najświętsza Maryja, przewoźnik i jego małżonka. Z tarasu widać jezioro, czy raczej – słychać je. Nie widać go, gdyż nie ma jeszcze księżyca. Słychać, jak fale uderzają o brzeg. [Pani domu] z wysiłkiem dotrzymuje Maryi towarzystwa. Głowa opada jej na ramię i naprawdę drzemie.
«Jest zmęczona!...» – mówi Józef, tłumacząc ją.
«Biedna! Gospodynie są zawsze zmęczone wieczorem.»
«Tak, pracują. Nie są jak te, które oddają się rozrywkom!» – mówi z pogardą przewoźnik, wskazując na oświetlone łodzie, widoczne nad brzegiem, od którego dochodzi śpiew i muzyka. – «One teraz wychodzą z domów! To teraz zaczyna się dla nich trud! Kiedy ludzie śpią, jak się należy. One zaś szkodzą pracującym, gdyż udają się, powiedzmy, na swoje połowy, w najlepsze miejsca i zmuszają do odejścia nas, którzy dzięki pracy na jeziorze zapewniamy chleb rodzinie...»
«O kim mówisz?» [– pyta Maryja.]
«O Rzymiankach i im podobnych. Pośród nich – Herodiada i jej rozpustna córka, a także inne niewiasty izraelskie... Bo wiele mamy Marii z Magdali... Mówię o Marii sprzed jej nawrócenia...»
«One są nieszczęśliwe...» [– odzywa się Maryja.]
«Nieszczęśliwe? To my jesteśmy nieszczęśliwi, my, bo ich nie kamienujemy. Oczyścilibyśmy Izrael z zepsutych niewiast, przez które spadają na nas Boże przekleństwa.»
W tym czasie jeszcze inne łodzie wypływają i jezioro czerwieni się od lamp wesołków.
«Czujesz ten żywiczny zapach? Na początek upajają się tym dymem, potem dopełniają reszty w czasie uczt. Są zdolni udać się nawet do ciepłych źródeł na drugim brzegu... W tych termach... dochodzi do piekielnych rzeczy! Powrócą o świcie, z jutrzenką, być może później... pijani, leżący jeden na drugim jak worki. Mężczyźni i niewiasty. Niewolnicy zaniosą ich do domów, aby oprzytomnieli po orgii... Akurat wszystkie piękne łodzie wypływają tego wieczoru! Spójrz! Spójrz!... Ale większy gniew ogarnia mnie na żydów, którzy są tam, niż na nich... Oni... wiadomo! To zwierzęta pozbawione wstydu. Ale my!... Niewiasto, wiesz, że jest tu Judasz, apostoł?» [– pyta na koniec Józef.]
«Wiem» [– odpowiada mu Maryja.]
«Wiesz, że nie daje dobrego przykładu?»
«Dlaczego? Chodzi z tymi ludźmi?...»
«Nie... ale... ze złymi towarzyszami... i z niewiastą. Ja go nie widziałem... Nikt z nas go nie widział w tym towarzystwie. Jednak faryzeusze zbesztali nas mówiąc: „Wasz apostoł zmienił pana. Teraz ma kobietę i jest w doborowym towarzystwie celników”» [– opowiada przewoźnik.]
«Nie osądzaj, Józefie, na podstawie tego, o czym jedynie słyszałeś. Wiesz, że faryzeusze was nie lubią i Nauczyciela też nie pochwalają.»
«To prawda... ale krążą pogłoski... i szkodzą...»
«Jak się zaczęły, tak przeminą. Ty zaś nie grzesz przeciw twemu bratu. Gdzie on mieszka? Wiesz?»
«Tak. U przyjaciela, tak sądzę. U kogoś, kto ma sklep z winem i z korzeniami. To trzeci sklep na wschód od targowiska, za źródłem...»
«Wszystkie Rzymianki są takie same?» [– pyta Maryja.]
«O! Podobne!... Nawet jeśli się nie pokazują, czynią źle.»
«Które się nie pokazują?»
«Te, które przyszły do Łazarza na Paschę. Są bardziej na uboczu... to znaczy, nie zawsze chodzą na uczty. Jednak chodzą wystarczająco często, żeby je określić jako nieczyste» [– stwierdza przewoźnik.]
«Ale czy mówisz tak, bo jesteś tego pewien, czy też dlatego, że twoje hebrajskie uprzedzenia każą ci tak mówić? Przebadaj siebie...» [– zachęca go Maryja.]
«No... prawdę powiedziawszy... nie wiem... Nie widziałem ich w łodziach tych odrażających ludzi... Ale wypływają łodzią na jezioro w nocy.»
«Ty też wypływasz...» [– mówi mu Maryja.]
«Oczywiście! Kiedy chcę łowić!» [– broni się Józef.]
[Maryja mówi dalej:] «Jest tak gorąco. Jedynie na jeziorze, w nocy, jest chłód. Tak mówiłeś w czasie wieczerzy.»
«To prawda» [– przyznaje Józef.]
«Dlaczego więc nie uważasz, że one wypływają z tego powodu?»
Mężczyzna milczy... Potem mówi:
«Jest późno. Gwiazdy wskazują, że to druga straż. Odchodzę, Niewiasto. Nie idziesz [na spoczynek]?»
«Nie, pozostanę tu na modlitwie. Wyjdę wcześnie. Nie zdziw się, jeśli Mnie nie zastaniesz o świcie.»
«Możesz robić, co chcesz. Anno! Chodźmy! Do łóżka!» – potrząsa niewiastą, która śpi jak kamień.
Odchodzą.
Maryja zostaje sama... Klęka i modli się, modli... ale nie spuszcza oczu z pływających łodzi: łodzi bogaczy, które odpływają całe oświetlone, pośród kwiatów, śpiewów i dymu kadzideł... Wiele ich płynie, płynie, płynie na wschód. Odległość sprawia, że są całkiem małe i nie dochodzi już odgłos śpiewów. Pozostaje jedna samotna łódź, błyszcząca w lustrze wody, oświetlonej księżycem zachodzącym nad Tyberiadą. Pływa powoli tam i z powrotem... Maryja obserwuje ją aż do chwili, gdy widzi, że jej dziób zwraca się w stronę brzegu.
Wtedy wstaje mówiąc:
«Panie, pomóż Mi! Spraw, żeby to była...»
Schodzi lekko po schodkach, wchodzi cichutko do pokoju, którego drzwi są uchylone... W jasnym blasku księżyca można zauważyć małe łóżko. Maryja pochyla się nad nim i woła:
«Mario! Mario! Obudź się! Wychodzimy!»
Maria Alfeuszowa budzi się, oszołomiona z powodu snu, i pyta przecierając oczy:
«To już godzina odejścia! Jakże dzień wstaje szybko!»
Jest tak zaspana, że nie zdaje sobie sprawy, że przez otwarte drzwi wchodzi słabe światło księżyca, a nie brzask świtu. Zauważa to jednak, kiedy jest już na dworze, na poletku uprawnej ziemi, przed domem przewoźnika.
«Ależ jest noc!» – woła.
«Tak. Zrobimy to szybko i szybko odejdziemy z tego miasta... Przynajmniej taką mam nadzieję. Chodź! Tędy, wzdłuż brzegu. Pospiesz się! Zanim łódź przybije do brzegu...»
«Łódź? Jaka łódź?» – pyta Maria, ale biegnie za Dziewicą, która idzie szybko po pustym brzegu w kierunku niewielkiego mola. Ku niemu kieruje się mała łódź.
Zatrzymują się zasapane na kilka chwil przed łodzią... Maryja przygląda się uważnie i woła:
«Chwała Bogu! To one. Teraz chodź za Mną... bo muszę iść tam, gdzie one idą... Nie wiem, gdzie mieszkają...»
«Ale Maryjo... na litość!... Wezmą nas za nierządnice!...»
Najczystsza potrząsa głową i szepcze:
«Wystarczy, że nimi nie jesteśmy. Chodź!» – i ciągnie ją do cienia jakiegoś domu.
Łódź przybija. W czasie manewrów zatrzymuje się tuż przy nich lektyka. Czeka, żeby gdzieś zanieść dwie niewiasty, które do niej wchodzą. Dwie pozostałe – idą pieszo za lektyką. Lektyka posuwa się naprzód [z prędkością] rytmicznych kroków czterech Numidyjczyków, odzianych w bardzo krótkie tuniki bez rękawów, które ledwie okrywają im tułów...
Maryja idzie za nimi mimo tłumionych protestów Marii Alfeuszowej: «Dwie samotne niewiasty!... Za nimi! A oni są na pół nadzy... ooo!»
Jeszcze kilka metrów i lektyka się zatrzymuje. Jakaś niewiasta wychodzi. Mężczyzna, który jest na przedzie, puka do bramy.
«Bywaj, Lidio!»
«Bywaj, Walerio! Uściskaj ode mnie Faustynkę. Jutro wieczorem znowu poczytamy w spokoju, podczas gdy inni będą się bawić...»
Brama się otwiera i Waleria ze swą niewolnicą, lub wyzwoloną, właśnie ma wejść. Maryja zbliża się i mówi:
«Domina! Jedno słowo!»
Waleria patrzy na dwie niewiasty, okryte hebrajskimi, bardzo prostymi płaszczami opadającymi nisko nawet na twarze. Bierze je za żebraczki. Nakazuje:
«Barbaro, daj im jałmużnę!»
«Nie, domina, nie proszę o pieniądze. Jestem Matką Jezusa z Nazaretu, a to Moja krewna. Przychodzę w Jego Imię prosić cię o coś.»
«Pani! Twój Syn jest być może... prześladowany...»
«Nie bardziej niż zwykle... On jednak chciałby...»
«Wejdź, Pani. Nie wypada, abyś stała na ulicy, jak żebraczka.»
«Nie. Powiem to szybko, a ty wysłuchasz Mnie w tajemnicy...» [– odpowiada Maryja.]
«Odejdźcie wszyscy! – nakazuje Waleria niewolnicy, lub wolnej, i odźwiernemu – Jesteśmy same. Czego chce Nauczyciel? Nie przyszłam, żeby Mu nie zaszkodzić w Jego mieście. On nie przyszedł być może dlatego, aby mi nie zaszkodzić w oczach małżonka?»
«Nie. [Postąpił] zgodnie z Moją radą. Mój Syn jest znienawidzony, domina.»
«Wiem o tym» [– odpowiada Waleria.]
«Pociechę znajduje jedynie w Swej misji.»
«Wiem o tym» [– przytakuje Rzymianka.]
«Nie domaga się ani zaszczytów, ani zbrojnych oddziałów. Nie pragnie ani władzy królewskiej, ani bogactw, lecz posługuje się jedynie Swym prawem nad duchami.»
«Wiem o tym» [– odpowiada Waleria.]
«Pani... On powinien oddać ci tę dziewczynkę... Ale nie gniewaj się, jeśli ci powiem, że tutaj ona nie mogłaby zachować swego ducha dla Jezusa. Ty jesteś lepsza od innych... Ale wokół ciebie... zbyt mocno pulsuje błoto tego świata.»
«To prawda. A zatem?»
«Jesteś matką... Mój Syn żywi ojcowskie uczucia wobec wszystkich duchów. Czy pozwoliłabyś, żeby twoja córeczka wzrastała pośród tych, którzy mogliby ją zniszczyć?...»
«Nie. Zrozumiałam... Dobrze... Powiedz Twemu Synowi tak: „Na pamiątkę Faustyny, której ciało ocaliłeś, Waleria zostawia ci Aureę, abyś ocalił jej ducha...” To prawda! Jesteśmy zbyt zepsuci... aby mógł nam ufać Święty... Domina, módl się za mnie!»
I oddala się szybko, zanim Maryja zdołała jej podziękować. Odchodzi, chyba płacząc...
Maria Alfeuszowa stoi skamieniała.
«Chodźmy, Mario... odejdziemy w nocy, a jutro wieczorem będziemy w Nazarecie...»
«Chodźmy... Oddała ją jak... jak rzecz...»
«Dla nich to jest rzecz. Dla nas – dusza. Chodź, spójrz... Niebo już się rozjaśnia, tam, w dali. Można by powiedzieć, że w tym miesiącu nie ma nocy...»
Odchodzą drogą otwierającą się przed nimi, która nie jest już pogrążona w mroku. Nie idą brzegiem. W tyle widać szereg skromnych domów... Kiedy są w połowie, z jakiegoś kąta wyłania się nagle Judasz – wyraźnie pijany. To Judasz wracający z jakiegoś przyjęcia, rozczochrany, w pomiętym ubraniu, z potłuczoną twarzą. [Maryja pyta:]
«Judaszu! Ty? W takim stanie?»
Judasz nie ma czasu udawać, że Jej nie rozpoznał, i nie może się wymknąć... zaskoczenie odbiera mu przytomność umysłu i sprawia, że stoi jak wryty, nie reagując.
Maryja chwyta go, pokonując wstręt, jaki budzi w Niej wygląd apostoła, i mówi mu:
«Judaszu, nieszczęsny synu, cóż robisz? Nie myślisz o Bogu? O twojej duszy? O twojej matce? Cóż robisz, Judaszu? Dlaczego chcesz być grzesznikiem? Spójrz na Mnie, Judaszu! Nie masz prawa zabijać swej duszy...» – Maryja usiłuje ująć jego dłoń.
«Zostaw mnie w spokoju. W końcu jestem człowiekiem. I... i jestem wolny, aby robić to, co robią wszyscy inni. Powiedz Temu, który Cię wysłał, aby mnie śledzić, że nie jestem jeszcze cały duchem i że jestem młody!»
«Nie wolno ci zniszczyć siebie, Judaszu! Miej nad sobą litość... Postępując w taki sposób, nigdy nie będziesz duchem błogosławionym... Judaszu... On nie wysłał Mnie, żebym cię śledziła. On modli się za ciebie. Tylko to. On, a Ja wraz z Nim. W imię twojej matki...»
«Zostaw mnie w spokoju – mówi niegrzecznie Judasz. Potem, uświadamiając sobie swą gburowatość, poprawia się: – Nie zasługuję na Twoją litość... Żegnaj...» – i ucieka.
«To demon!... Powiem to Jezusowi – woła Maria Alfeuszowa [i dodaje:] – Ma rację mój Juda!»
«Nikomu nic nie powiesz. Będziesz się za niego modlić. To, tak...» [– mówi Maryja.]
«Płaczesz? Płaczesz z powodu niego? O!...»
«Płaczę... Byłam szczęśliwa, że mogę ocalić Aureę... Teraz płaczę, bo Judasz to grzesznik. Ale Jezusowi, tak strapionemu, zaniesiemy tylko dobrą wiadomość. A przez umartwienia i modlitwy wyrwiemy tego grzesznika szatanowi... Jakby to był nasz syn, Mario! Jakby to był nasz syn!... Jesteś matką, ty też, i wiesz... Dla tej nieszczęśliwej matki, dla tej grzesznej duszy, dla naszego Jezusa...»
«Dobrze, będę się modlić... Ale myślę, że on na to nie zasługuje...» [– stwierdza Maria Alfeuszowa.]
«Mario! Nie mów tak...»
«Nie mówię, ale tak jest... Nie idziemy do Joanny?»
«Nie, wkrótce pójdziemy tam z Jezusem...»