Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

126. JEZUS PRZY PRACY OPOWIADA PRZYPOWIEŚĆ O MALOWANYM DREWNIE

Napisane 10 maja 1946. A, 8428-8441

W prymitywnym palenisku pracowni – od dawna nie służącym do pracy – płonie ogień. Woń kleju gotującego się w naczyniu miesza się z charakterystycznym zapachem trocin i świeżych wiórów, właśnie spadających na podłogę warsztatu.

Jezus pracuje z zapałem, aby przy pomocy piły i hebla zamienić deski na nogi stołów, szuflady i inne przedmioty. Meble, skromne meble nazaretańskiego domku, zostały przeniesione do pracowni. Wymaga naprawy dzieża, jedno z krosien Maryi, dwa taborety, ogrodowa drabina, mała skrzynia i drzwi pieca, nadgryzione u dołu być może przez myszy. Jezus pracuje nad naprawą tego, co zostało zniszczone przez używanie i wiek.

Tomasz w swoim kącie pracuje delikatnie nad srebrnymi listkami. Ma cały arsenał małych narzędzi złotniczych. Z pewnością wyjął je ze swej torby znajdującej się na posłaniu. Torba Zeloty jest oparta o mur. Uderzenia młoteczka o dłuto wywołują srebrzysty dźwięk, zlewający się z silnym odgłosem narzędzi, którymi Jezus posługuje się w pracy.

Od czasu do czasu zamieniają kilka słów. Tomasz jest tak szczęśliwy z powodu przebywania tu z Nauczycielem i wykonywania swojej pracy złotnika – rzeczywiście mówi to nawet – że w przerwach w rozmowie pogwizduje sobie przez zęby bardzo cichutko. Czasem podnosi głowę i rozmyśla. Pogrążony w myślach przygląda się okopconym murom tego pomieszczenia.

Jezus to zauważa i mówi:

«Czerpiesz natchnienie z tych czarnych ścian, Tomaszu? To prawda, że wygląd ten nadała im praca sprawiedliwego, ale jak może to stać się [natchnieniem do pracy] złotnika...»

«Nie, Nauczycielu, złotnik rzeczywiście nie może bogatym metalem oddać poezji świętego ubóstwa... Jednakże może w metalu odwzorować piękne rzeczy z natury. Może uszlachetnić złoto i srebro, tworząc z nich kwiaty, liście, które istnieją w stworzeniu. Myślę właśnie o tych kwiatach i o tych liściach. I aby sobie przypomnieć ich wygląd, nieruchomieję tak z oczyma zwróconymi ku tym murom. Jednak to, co rzeczywiście widzę, to zarośla i łąki naszej ojczyzny, delikatne listki, kwiaty przypominające kielichy lub gwiazdy na podstawie z łodyg i liści...»

«Jesteś więc poetą, takim poetą, który wyśpiewuje w metalu to, co inny opiewa pisząc atramentem na pergaminie.»

«Tak. Rzeczywiście złotnik jest poetą. Wypisuje na metalu piękno natury, lecz nasza praca, artystyczna i piękna, nie jest warta Twojej – pokornej i świętej. Nasza – służy próżności bogaczy, Twoja zaś służy świętości domu i pożytkowi ubogich.»

«Dobrze mówisz, Tomaszu» – stwierdza Zelota, ukazując się na progu drzwi wychodzących na ogród. Jest w krótkiej szacie, z podwiniętymi rękawami, w starym fartuchu i z naczyniem pełnym farby w ręku.

Jezus i Tomasz odwracają się, aby spojrzeć na niego z uśmiechem. Tomasz odpowiada:

«Tak. Dobrze mówię. Jednak chciałbym, aby choć raz praca złotnika stała się ozdobą.... dobroci, świętości...»

«Czyjej?»

«To tajemnica. Od tak dawna o tym myślę. Odkąd byliśmy w Rama, noszę ze sobą te małe narzędzia złotnicze, czekając na właściwy moment... A twoja praca, Szymonie?»

«O! Ja nie jestem doskonałym artystą jak ty, Tomaszu. Po raz pierwszy posługuję się pędzlem. Moje malowanie nie jest doskonałe, choć wkładam w to całe serce. Zacząłem więc od miejsc najmniej... znaczących... żeby wprawić rękę... i zapewniam cię, że moja nieporadność sprawiła, że dziewczynka śmiała się z całej duszy. Ale jestem z tego zadowolony! Ona odradza się z godziny na godzinę do pogodnego życia. Potrzebuje tego dla zamazania przeszłości i dla całkowitego odnowienia się dla Ciebie, Nauczycielu.»

«Ech! Jednak może Waleria jej nie odda...» – mówi Tomasz.

«O! A cóż to dla niej ma za znaczenie, że ją ma lub nie? Gdyby ją zatrzymała, uczyniłaby to po to, żeby dziewczynka nie zgubiła się w świecie. Z pewnością byłoby dobrze, gdyby została ocalona na zawsze, a przede wszystkim – jej duch. Prawda, Nauczycielu?»

«To prawda. Trzeba dużo się modlić w tej intencji. To dziecko jest proste i naprawdę dobre, a wychowane w Prawdzie mogłoby wiele dać. Instynktownie skłania się ku Światłości.»

«Oczywiście! Nie ma pociechy na ziemi... i szuka jej w Niebie, biedna! Jestem przekonany, że kiedy Twoja Dobra Nowina zostanie ogłoszona światu, pierwszymi przyjmującymi ją będą właśnie niewolnicy – ci, którzy nie posiadają żadnej pociechy ludzkiej. Oni uciekną do Twoich obietnic, aby znaleźć [pociechę]... I powiadam, że jeśli będę miał zaszczyt głosić Ciebie, będę miał szczególną miłość do tych nieszczęśliwych...»

«I dobrze zrobisz, Tomaszu» – mówi Jezus.

«Tak. Jak jednak do nich podejdziesz?» [– pyta Zelota.]

«O! Będę złotnikiem dla pań i... nauczycielem dla niewolników. Złotnik wchodzi do domów bogaczy lub ich słudzy przychodzą do jego domu... i będę obrabiał... dwa metale: ziemskie dla bogatych... i duchowe dla niewolników.»

«Niech Bóg cię pobłogosławi, Tomaszu. Wytrwaj w tym zamiarze...» [– prosi Jezus.]

«Dobrze, Nauczycielu» [– obiecuje Tomasz.]

«A teraz, gdy już odpowiedziałeś Tomaszowi, chodź ze mną, Nauczycielu... aby popatrzeć na moją pracę. Powiesz mi, co teraz powinienem pomalować. Jakieś mało znaczące rzeczy, bo jestem chłopcem niezbyt uzdolnionym.»

«Chodźmy, Szymonie...» [– mówi] Jezus i wychodzi z Zelotą...

Powracają po chwili i Jezus wskazuje mu ogrodową drabinę:

«Pomaluj ją. Farba sprawia, że drewno nie nasiąka wodą, i konserwuje je na dłużej, poza tym je upiększa. To jak ochrona i upiększenie cnotami serca człowieka. Może ono być surowe i szorstkie... ale kiedy je przyoblekamy cnotami, staje się piękne i miłe. Widzisz, ile troski potrzeba, aby malowanie było piękne i aby rzeczywiście spełniało swe zadanie?

Najpierw trzeba wziąć ostrożnie to, co jest potrzebne do wyrobienia [farby], czyli naczynie czyste, bez ziemi i resztek starej farby, dobre oleje i dobre kolory. Trzeba to mieszać cierpliwie, wyrabiać i uczynić z tego ciecz, która nie będzie ani zbyt gęsta, ani zbyt płynna. Nie można zaprzestać wyrabiania, dopóki najmniejsza grudka nie zostanie rozpuszczona. Po zrobieniu tego trzeba wziąć pędzel: taki pędzel, który nie traci włosia i nie jest ani zbyt twardy, ani zbyt miękki. Pędzel musi być dobrze oczyszczony z wszelkiej starej farby. Przed naniesieniem farby należy oczyścić drewno z chropowatości, z łuszczącej się starej farby, z błota, ze wszystkiego. Potem porządnie, pewną ręką, zawsze w tym samym kierunku, należy nakładać farbę – cierpliwie, bardzo cierpliwie.

Na tej samej desce są przeróżne punkty stawiające opór. Na przykład na sękach farba jest co prawda gładka, lecz źle się na nich trzyma, bo drewno w tym miejscu jej nie wchłania. Inaczej jest w miejscach miękkich. Farba zaraz je pokrywa. Jednak bardzo często na tych miękkich fragmentach drewna – mniej gładkich [niż sęki] – mogą powstać pęcherze lub smugi... Wtedy trzeba to naprawiać, pewną ręką rozsmarowując farbę.

Poza tym w starych sprzętach są części nowe, jak ten szczebel na przykład. Aby nie widziano, że biedna bardzo stara drabina była naprawiana, trzeba [zrobić wszystko], żeby nowy szczebel upodobnił się do dawnych... O tak!»

Jezus pochyla się nad szczeblem u dołu drabiny i mówi dalej, nie przerywając pracy...

Tomasz, który pozostawił swe rylce, aby podejść i zobaczyć to z bliska, pyta: «Dlaczego zacząłeś od dołu, a nie raczej od góry? Czy nie było lepiej zrobić odwrotnie?»

«To wydawałoby się słuszne, lecz tak nie jest. Dół jest bardziej zniszczony i narażony na uszkodzenie, bo opiera się o ziemię. Trzeba więc popracować nad nim... wiele razy... pierwsza warstwa, potem druga, potem – jeśli trzeba – trzecia... Kiedy zaś dół schnie, aby można było nałożyć drugą warstwę, nie zaprzestaje się pracy. W tym czasie maluje się górę, a potem – środek drabiny» [– wyjaśnia Jezus.]

«Robiąc to można pobrudzić sobie ubranie i zniszczyć części już pomalowane.»

«[Pracując] ostrożnie nie można się poplamić ani niczego zniszczyć. Widzisz? Tak się to robi. Ściągasz [pasem] szatę i odsuwasz się. Nie z powodu obrzydzenia do farby, lecz w tym celu, żeby nie zniszczyć tego, co już pomalowane, a co jest delikatne, bo całkiem świeże...»

I Jezus, podnosząc ręce, maluje teraz szczyt drabiny. Mówi dalej:

«Tak się postępuje wobec dusz. Powiedziałem na początku, że malowanie jest jak upiększanie cnotami serca ludzkiego. [Farba] upiększa i chroni drewno przed robakami, deszczem, słońcem. Biada panu domu, który nie zajmuje się przedmiotami pomalowanymi i pozwala na ich niszczenie! Kiedy się widzi, że z drewna odpada farba, nie można zwlekać z położeniem na nie nowej, świeżej. Cnoty także, po pierwszym porywie ku sprawiedliwości, mogą osłabnąć lub zniknąć całkowicie, jeśli pan domu nie czuwa. Ciało i duch, obnażone, wystawione na zmienności pogody i na szkodniki – czyli na namiętności i rozproszenia – mogą zostać zaatakowane, utracić szatę, która je upiększała. W końcu nie nadawałyby się już do niczego... tylko do wrzucenia w ogień.

Tak samo też – czy to w nas, czy to w tych, których kochamy jako naszych uczniów – gdy spostrzeżemy, że się kruszą cnoty służące obronie naszego „ja”, trzeba natychmiast temu zapobiegać. [Trzeba] pracy pilnej, cierpliwej, aż do końca życia, aby móc zasnąć w śmierci z ciałem i duchem godnym chwalebnego zmartwychwstania.

Aby cnoty były prawdziwe, dobre, [trzeba] zacząć od intencji czystej, odważnej, usuwającej każdą pozostałość i ziemię. Trzeba starać się, aby nie pozostawić niedoskonałości w formowanej cnocie. Nie należy jednak przyjmować postawy ani zbyt twardej, ani zbyt pobłażliwej, bo nadmierne nieprzejednanie i pobłażliwość są szkodliwe.

A pędzel to wola. Niech będzie wolna od jakiejkolwiek skłonności czysto ludzkiej, istniejącej dawniej, która mogłaby przepleść duchową barwę rysami materialnymi.

Przez działania – męczące co prawda, lecz konieczne i pożyteczne – wola przygotowuje nas samych i innych ludzi. Oczyszcza stare ja z wszelkiego rodzaju dawnego trądu, aby było ono czyste i zdolne przyjąć cnotę. Nie można bowiem mieszać starego z nowym.

Potem rozpoczyna się pracę, w [określonej] kolejności, przemyślaną. Nie przeskakuje się z jednego miejsca na drugie bez poważnej przyczyny. Nie idzie się trochę w jednym kierunku, a trochę w innym. Może mniej byśmy się zmęczyli, to prawda, ale nakładanie farby byłoby nieregularne. To właśnie dzieje się w duszach niedbałych. Są w nich miejsca doskonałe, a dalej, obok nich – zniekształcenia, różne kolory...

Szczególnie wytrwale [trzeba zajmować się] miejscami odpornymi na farbę: sękami, którymi są różne formy przywiązania do materii lub nieposkromione namiętności. Umartwia je wola podobna do struga, który je mozolnie ścina. [One jednak] pozostają i stawiają opór – jak sęk ścięty, lecz nie [do końca] zniszczony. I łudzą czasami. Wydają się bowiem dobrze pokryte cnotami, gdy tymczasem jest to tylko cienka warstwa, która szybko odpada.

Uważajcie na sęki pożądliwości. Postępujcie tak, żeby je pokryło wiele warstw cnoty, aby nie ukazywały się ponownie, brudząc nowe ja. A części miękkie – te, które łatwo przyjmują farbę, ale są kapryśnie, z pęcherzami i smugami – wytrwale polerujcie skórą rybią. Szlifujcie je, wygładzajcie, żeby nałożyć jedną lub wiele warstw farby, aby i te części były gładkie i [pokryte] jednolitą warstwą farby.

[Trzeba] jednak uważać, żeby nie przeciążyć [drewna farbą]. Nadmiar gorliwości w cnotach sprawia, że natura buntuje się [jak drewno], burzy się i [cnoty] odpadają [jak farba] przy pierwszym uderzeniu. Nie. Ani zbyt wiele, ani za mało. Słuszny umiar w pracy nad sobą i nad stworzeniami uczynionymi z ciała i duszy.

W większości wypadków – bo tacy jak Aurea to wyjątek, a nie reguła – części nowe są pomieszane ze starymi. Tak jest u Izraelitów przechodzących od Mojżesza do Chrystusa, jak i u pogan z ich mozaiką [wierzeń]. Nie znikną one nagle. Ujawnią się w formie tęsknot i wspomnień, nawet w rzeczach najczystszych. Wtedy potrzebna będzie większa uwaga i wyczucie. Trzeba będzie się postarać o to, aby stare zespoliło się harmonijnie z tym, co nowe. To, co istniało wcześniej, uzupełnia się nowymi cnotami. Tak więc u Rzymian patriotyzm i męska odwaga to cechy ważne. Te dwa elementy są niemal mityczne. Nie trzeba ich zatem niszczyć, lecz wszczepić nowego ducha w ten patriotyzm, czyli zamiar przydania Rzymowi wielkości duchowej, czyniąc z niego ośrodek chrześcijaństwa. Posługujcie się męstwem rzymskim, aby uczynić odważnymi w wierze tych, którzy są odważni w walce.

Oto inny jeszcze przykład: Aurea. Obrzydzenie do brutalnego odkrycia skłania ją do miłowania tego, co czyste, i do znienawidzenia tego, co nieczyste. Otóż posługujcie się tymi dwoma uczuciami, aby prowadzić do czystości doskonałej, mając w nienawiści zepsucie, jakby to był brutalny Rzymianin.

Rozumiecie Mnie? A ze zwyczajów uczyńcie środki wnikania. Nie niszczcie brutalnie. [W przeciwnym razie] nie mielibyście natychmiast tego, co potrzebne do budowania. Bardzo spokojnie natomiast zastępujcie to, co nie może pozostać bez nawrócenia. Z miłością, cierpliwie i wytrwale.

A ponieważ materia dominuje zwłaszcza u pogan, nawet nawróconych, i ponieważ pozostaną zawsze powiązani z tym środowiskiem, w którym muszą żyć, kładźcie silny nacisk na ucieczkę od przyjemności zmysłowych. To bowiem przez zmysły wnika reszta. Czuwajcie więc nad rozbudzonymi zmysłami pogan i, uznajmy to, bardzo żywymi także pośród nas. A kiedy ujrzycie, że kontakt ze światem powoduje odpryskiwanie farby ochronnej, nie malujcie dalej góry, lecz powróćcie na dół, aby utrzymać w równowadze ducha i ciało – to, co wysoko, i nisko. Ale zawsze zaczynajcie od ciała, od [usunięcia] przywary cielesnej, aby przygotować przyjęcie Gościa, który nie mieszka w ciałach nieczystych, wydzielających zgniliznę różnych form zepsucia cielesnego... Czy Mnie rozumiecie?

I nie obawiajcie się waszego zepsucia przez dotknięcie szatami części niskich, materialnych, tych, których ducha pielęgnujecie. Bądźcie roztropni, aby nie niszczyć zamiast budować. Żyjcie w waszym ja odżywianym Bogiem, otoczonym cnotami. Idźcie tam z delikatnością, szczególnie wtedy, gdy musicie się zajmować bardzo wrażliwym ja duchowym bliźniego. Z pewnością uda wam się uczynić godnymi Nieba nawet istoty najbardziej godne pogardy.»

«Jaką piękną przypowieść nam opowiedziałeś! Zapiszę ją dla Margcjama!» – mówi Zelota.

«I dla mnie, bo chcę być cała piękna dla Pana» – mówi powoli, szukając słów Aurea, która od jakiegoś czasu stoi boso na progu od strony ogrodu.

«O! Aurea! Słuchałaś nas?» – pyta Jezus.

«Słuchałam. To było takie piękne! Czy źle zrobiłam?»

«Nie, dziecko. Od dawna tu jesteś?»

«Nie. I żałuję, bo nie wiem, o czym mówiłeś na początku. Twoja Matka wysłała mnie, żebym Ci powiedziała, że wkrótce będzie godzina posiłku. Zaraz wyjmujemy chleb. Nauczyłam się to robić... Jakie to piękne! I nauczyłam się wybielać płótno. A o chlebie i płótnie Twoja Matka opowiedziała mi dwie inne przypowieści.»

«Ach, tak? Co ci powiedziała?» [– pyta Jezus.]

«Że ja jestem jak mąka, która nie jest jeszcze przesiana, lecz Twoja dobroć mnie oczyszcza, że Twoja łaska mnie obrabia, Twoja posługa mnie formuje, a Twoja miłość mnie wypieka. I tak w końcu z mąki brzydkiej, wymieszanej z wielką ilością otrębów – jeśli pozwolę, abyś nade mną pracował – stanę się mąką na hostię, mąką i chlebem ofiarnym, dobrym na Ołtarz.

A o płótnie [powiedziała, że] było najpierw ciemne, oleiste, surowe. Po tak dużej ilości roślinnego ługu i tylu uderzeniach stało się czyste i miękkie. Teraz, kiedy słońce wyśle swe promienie, stanie się białe... I powiedziała, że tak samo Słońce Boże uczyni ze mną, jeśli na zawsze pozostanę w tym Słońcu i jeśli przyjmę to czyszczenie i także uderzenia umartwień, aby się stać godną Króla królów, Ciebie, mój Panie. Iluż pięknych rzeczy się uczę... Zdaje mi się, że śnię... Piękne! Piękne! Piękne! Wszystko tu jest piękne... Nie wysyłaj mnie gdzie indziej, Panie!»

«Czy nie poszłabyś chętnie do Myrty i Noemi?»

«Wolałabym być tu... ale... z nimi. Tylko nie z Rzymianami, nie, nie, Panie...»

«Módl się, dziecko! – mówi Jezus, kładąc dłoń na jej włosach o barwie jasnego miodu – Nauczyłaś się modlić?»

«O, tak! Jakie to pięknie mówić: „Mój Ojcze!” i myśleć o Niebie... Ale... wola Boża budzi we mnie lęk... bo nie wiem, czy Bóg chce tego, czego ja chcę...» [– wyznaje Aurea.]

«Bóg chce twego dobra» [– wyjaśnia jej Jezus]

«Tak? Tak mówisz? W takim razie już się nie lękam... Czuję, że pozostanę w Izraelu... aby poznawać coraz bardziej tego Ojca, który jest też moim... I... żeby być pierwszą uczennicą w Galii, o mój Panie!»

«[Prośba płynąca z] twojej wiary zostanie wysłuchana, gdyż jest dobra. Chodźmy...»

I wychodzą wszyscy, aby się obmyć w zbiorniku pod źródłem. Aurea zaś biegnie do Maryi i słychać ich dwa niewieście głosy. Głos Maryi, szybki, a drugi – niepewny, szukający słów, a potem – perlisty śmiech z powodu jakiegoś błędu językowego, który Maryja łagodnie poprawia...

«Ta dziewczynka uczy się szybko i dobrze» – zauważa Tomasz.

«Tak, jest dobra i pełna dobrej woli.»

«Poza tym ma Twoją Matkę za nauczycielkę!... Jej sam szatan by się nie oparł!...» – stwierdza Zelota.

Jezus wzdycha, nie mówiąc nic.

«Dlaczego tak wzdychasz, Nauczycielu? Czy nie powiedziałem dobrze?»

«Tak, bardzo dobrze. Jednak są ludzie, którzy opierają się bardziej niż szatan, który przynajmniej ucieka na widok Maryi. Są ludzie w Jej otoczeniu, którzy, choć pouczani przez Nią, nie stają się lepszymi...»

«Ale nie my, prawda?» – pyta Tomasz.

«Nie wy... Chodźmy...»

Wchodzą do domu i wizja się kończy.


   

Przekład: "Vox Domini"