Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

113. «POWINNIŚCIE MÓWIĆ:  JESTEŚMY BEZUŻYTECZNYMI SŁUGAMI»

Napisane 24 kwietnia 1946. A, 8306-8315

Brzeg bieleje w noc bezksiężycową, lecz oświetloną tysiącami gwiazd: dużych i nieprawdopodobnie licznych na orientalnym niebie. Ich światło nie jest tak intensywne, jak światło księżyca, ale to łagodne promieniowanie pozwala już temu, kto ma oko przyzwyczajone do ciemności, widzieć, którędy kroczy i co go otacza.

Po prawej stronie wędrujących, którzy idą wzdłuż rzeki na północ, w łagodnym świetle gwiazd ukazuje się granica roślinności. Formują ją zarośla trzcinowe, wierzby i wysokie drzewa. Ponieważ światło jest bardzo delikatne, wydają się one stanowić jednolity mur: stały, nieprzerwany, nie dający możliwości przeniknięcia. Przerywa się on tylko tam, gdzie koryto całkowicie wyschniętego strumyka lub potoku wytycza białą linię. Ciągnie się ona ku wschodowi i znika przy pierwszym zakolu tego maleńkiego dopływu, teraz całkowicie suchego.

Po stronie lewej natomiast wędrowcy rozróżniają połyskiwanie wód, które – spokojne i pogodne – wpadają szemrząc do Morza Martwego, wzdychając i szumiąc. Między błyszczącą linią wód, mających w nocy barwę indygo, a czarną matową masą traw, krzewów, drzew, [widać] jasne pasmo brzegu: to dość szerokiego, to – wąskiego. Czasem jest to małe rozlewisko, które pozostało po dawnym przyborze wód, jeszcze z odrobiną wody. Ziemia wchłania ją powoli. Pozostają tu kępy jeszcze zielonych traw, które gdzie indziej już wyschły. Brzeg jest suchy, gdyż z pewnością w upalnych godzinach praży tu słońce.

Z powodu tych małych rozlewisk i plątaniny sitowia suchego, lecz niebezpiecznego jak ostrza dla niemal bosych obutych w sandały stóp, apostołowie są zmuszeni rozdzielać się od czasu do czasu. Następnie gromadzą się znowu wokół Nauczyciela. Idzie naprzód, długim, wciąż dostojnym krokiem, najczęściej milcząc. Spojrzenie ma skierowane raczej ku gwiazdom niż schylone ku ziemi.

Apostołowie nie milczą – nie. Rozmawiają ze sobą, podsumowując wydarzenia dnia. Wyciągają wnioski lub przewidują rozwój wydarzeń w przyszłości. Jakieś rzadkie słowa Jezusa - często wypowiadane w odpowiedzi na bezpośrednie pytanie lub dla poprawienia jakiegoś błędnego lub pozbawionego miłości rozumowania – przerywają rozmowy dwunastu.

Kontynuując marsz w nocy, dodają do nocnej ciszy rytm nowego elementu, brzmiącego na opustoszałym brzegu: głosy ludzkie i odgłos kroków. Słowiki milkną w listowiu. Zaskakuje je to, że słyszą mieszające się ze sobą dźwięki niezgodne i niemiłe, mącące zwyczajny odgłos wody i bryzy, jedynych towarzyszy ich mistrzowskich treli.

Bezpośrednie pytanie, nie dotyczące przeszłości, lecz przyszłości, zakłóca nagle pokój nie tylko nocy, lecz także ten głębszy – serc. Jest w tym pytaniu gwałtowność buntu, choć nie pada zadane tonem ostrym [jak wtedy, gdy] głosy wzburzone są pogardą lub gniewem. Filip pyta, czy zatrzymają się w swych domach i na ile dni. W tym prostym pytaniu znajduje się ukryta potrzeba odpoczynku – choć nie jest [wyraźnie] wyrażona, to można się jej domyślić – oraz pragnienie [zaznania] serdeczności rodziny. Zadaje je już posunięty w latach apostoł, który poza tym, że jest apostołem, jest też mężem i ojcem, ma sprawy, którymi powinien się zajmować...

Jezus zdaje sobie sprawę z tego wszystkiego i odwraca się, aby spojrzeć na Filipa. Zatrzymuje się, aby na niego zaczekać, gdyż Filip jest nieco w tyle z Mateuszem i Natanaelem. Kiedy dochodzi do Niego, [Jezus] obejmuje go ramieniem, mówiąc: «Wkrótce, Mój przyjacielu. Jednakże proszę twą dobroć o jeszcze jedną małą ofiarę, chyba że wcześniej chcesz się ode Mnie odłączyć...

«Ja? Odłączyć się? Nigdy!» [– protestuje Filip.]

«W takim razie... jeszcze na jakiś czas oddalę cię od Betsaidy. Pójdę do Cezarei Nadmorskiej, przechodząc przez Samarię. W drodze powrotnej pójdziemy do Nazaretu i pozostaną ze Mną ci, którzy nie mają rodzin w Galilei. Potem, po jakimś czasie, spotkam się z wami w Kafarnaum... I będę was tam ewangelizował, żebyście byli jeszcze bardziej przygotowani. Ale jeśli uważasz, że twoja obecność w Betsaidzie jest konieczna... to idź, Filipie. Spotkamy się tam...»

«Nie, Nauczycielu. Ważniejsze jest pozostanie z Tobą! Ale Ty wiesz... Dom jest tak miły... i moje córki... Myślę, że w przyszłości nie będę ich miał często przy sobie... i chciałbym się jeszcze nacieszyć ich czystą słodyczą. Ale jeśli mam wybierać pomiędzy nimi a Tobą, to Ciebie wybieram... z wielu powodów...» – stwierdza Filip wzdychając.

«I dobrze robisz, Mój przyjacielu, gdyż Ja zostanę ci odebrany przed córkami...» [– mówi mu Jezus.]

«O! Nauczycielu!...» – mówi zasmucony apostoł.

«Tak jest, Filipie» – kończy Jezus całując skronie apostoła.

Judasz Iskariota odkąd usłyszał, że Jezus mówi o Cezarei, narzeka przez zęby. [Teraz] podnosi głos, jakby widok pocałunku danego Filipowi sprawił, że stracił panowanie nad sobą. Mówi:

«Jakież niewarte trudu rzeczy! Ja naprawdę nie wiem, po co iść do Cezarei?!»

Mówi to z wściekłą porywczością, jakby chciał rzec: „Głupi jesteś, skoro tam idziesz”.

«To nie ty, lecz Nauczyciel ma oceniać konieczność tego, co robimy» – odpowiada mu Bartłomiej.

«Czyżby? Jakby On zdawał Sobie sprawę z naturalnych konieczności!» [– reaguje na to Judasz.]

«No! Jesteś szalony czy zdrowy? Czy wiesz, o kim się tak wyrażasz?» – mówi mu Piotr potrząsając go za ramię.

«Nie jestem szalony. Jestem jedynym przy zdrowych zmysłach i wiem, co mówię» [– stwierdza Judasz.]

«Piękne rzeczy wygadujesz!»

«Proś Boga, aby ci tego nie policzył!»

«Skromność nie jest twoją mocną stroną!»

«Można by powiedzieć, że się obawiasz, iż ktoś w Cezarei rozpozna, kim naprawdę jesteś!»

Mówią kolejno Jakub, syn Zebedeusza, potem Szymon Zelota, a na końcu Tomasz i Juda Alfeusz.

Iskariota odpowiada temu ostatniemu:

«Nie mam się czego bać, a wy – czego poznać. Ale jestem zmęczony patrzeniem, że popełniamy błąd za błędem i popadamy w ruinę. Potyczki z członkami Sanhedrynu, kłótnie z faryzeuszami, brakuje nam jeszcze tylko Rzymian...»

«Jak to? Zaledwie przed dwoma miesiącami szalałeś z radości, pełen poczucia pewności. Byłeś, byłeś, byłeś... byłeś wszystkim, bo miałeś Klaudię za przyjaciółkę!» – zauważa ironicznie Bartłomiej, który, będąc najbardziej... nieprzejednanym, jest jedynym, który tylko z posłuszeństwa Nauczycielowi nie buntuje się przeciw kontaktom z Rzymianami.

Judasz milczy przez jakiś czas, gdyż logika ironicznego pytania jest oczywista. Aby się nie wykazać brakiem konsekwencji, nie może zaprzeczyć temu, co mówił wcześniej. Potem odpowiada:

«Nie mówię o wszystkich Rzymianach. Mówię o Rzymianach jako wrogach. One to w końcu tylko cztery rzymskie damy... pięć, najwyżej sześć... Obiecały pomoc i pozostaną wierne tej obietnicy. Ale to powiększy wściekłość Jego wrogów, a On tego nie rozumie i...»

«Ich niechęć jest całkowita, Judaszu. I ty wiesz o tym tak, jak Ja, i jeszcze lepiej niż Ja» – mówi spokojnie Jezus, kładąc nacisk na słowo „lepiej”.

«Ja? Ja? Co Ty chcesz powiedzieć? Któż zna rzeczy lepiej niż Ty?» [– broni się Judasz.]

«Właśnie powiedziałeś, że tylko ty znasz potrzeby i sposoby zachowania się...» – odpowiada mu Jezus.

«Co do rzeczy naturalnych – tak. Wiem jednak, że Ty znasz lepiej niż wszyscy inni sprawy ponadnaturalne.»

«To prawda, ale mówiłem ci właśnie o tym, że ty znasz lepiej niż Ja to, co brzydkie, lub – jak chcesz – upokarzające albo, jak wolisz, naturalne... Takie jak niechęć Moich nieprzyjaciół, jak ich postanowienia...»

[Judasz protestuje:] «Ja przecież nic nie wiem! Nic nie wiem. Przysięgam to na moją duszę, na moją matkę, na Dżeowę...»

«Dość! Jest powiedziane, że nie należy przysięgać» – nakazuje Jezus surowo. Wydaje się, że kamienieją rysy Jego twarzy, która nieruchomieje jak u posągu.

«Dobrze, nie będę więc przysięgał. Ale wolno mi powiedzieć – bo nie jestem niewolnikiem – że nie jest konieczne, że nie jest pożyteczne, że jest wręcz niebezpieczne iść do Cezarei, rozmawiać z Rzymianami...»

«A cóż ci mówi, że to się stanie?» – pyta Jezus.

«Co? Ależ wszystko! Musisz się upewnić co do jednego. Jesteś tropiony przez...» – [Tu Judasz] przerywa. Pojmuje, że z powodu gniewu ujawnia zbyt wiele. Potem jednak mówi dalej:

«Mówię Ci, że powinieneś też pomyśleć o naszych sprawach. Wszystko nam odebrałeś: dom, zarobki, miłości, spokój. Dla Twojej sprawy jesteśmy prześladowani i dalej będziemy. Bo Ty mówisz o tym przy różnych okazjach, że pewnego pięknego dnia odejdziesz. Ale my pozostaniemy, my będziemy niszczeni, my...»

«Ty nie będziesz prześladowany, kiedy Mnie nie będzie już pośród was. Ja ci to mówię, Ja, który jestem Prawdą. I mówię ci, że wziąłem tylko to, co wy spontanicznie, natarczywie Mi dawaliście. Nie możesz Mi więc zarzucać, że wziąłem wam przemocą choćby jeden z waszych włosów, które spadają, kiedy się czeszecie. Dlaczego Mnie oskarżasz?»

Jezus jest już mniej surowy. Jest samym smutkiem, który pragnie łagodnie doprowadzić do rozsądku. I myślę, że miłosierdzie, jakie okazuje – tak pełne, tak Boskie – powściąga innych, którzy nie mieliby go z pewnością dla winnego.

Sam Judasz zdaje sobie z tego sprawę i w jednej z nagłych przemian swej duszy, miotany dwiema sprzecznymi siłami, rzuca się na ziemię, uderzając się w głowę i w pierś. Woła:

«Bo jestem demonem, jestem demonem. Ocal mnie, Nauczycielu, jak ocalasz tak wielu opętanych. Ocal mnie! Ocal mnie!»

«Niech twoja chęć ocalenia nie będzie bierna» [– mówi Jezus.]

«Ona istnieje, widzisz ją. Chcę być ocalony.»

«Przeze Mnie [– wyjaśnia Jezus.] Wymagasz, abym Ja wszystko uczynił. Ale Ja jestem Bogiem i szanuję twoją wolną wolę. Dam ci siłę, abyś doszedł do „chcenia”. Ale chcenie nie oznacza bycia niewolnikiem, to musi pochodzić od ciebie.»

«Chcę tego! Chcę tego! [– woła Judasz] Ale nie idź do Cezarei! Nie idź tam! Posłuchaj mnie, jak posłuchałeś Jana, kiedy zamierzałeś się udać do Akor. Wszyscy mamy te same prawa. Służymy Ci tak samo. Musisz nas tak samo zadowalać, przez wzgląd na to, co robimy... Traktuj mnie jak Jana! Chcę tego! Jaka jest różnica między nim a mną?»

«[Różnica] ducha! Mój brat nigdy nie mówiłby tak, jak ty mówisz. Mój brat... nie...» [– reaguje na to Jakub, syn Zebedeusza.]

«Uspokój się, Jakubie. Ja mówię. Do wszystkich. A ty wstań i zachowuj się jak człowiek, bo tak Ja cię traktuję, a nie jak niewolnik, który jęczy u stóp swego pana. Bądź człowiekiem, bo zależy ci, abyś był traktowany jak Jan, który zaprawdę jest więcej niż człowiekiem, bo jest czysty i przesycony Miłością.

Chodźmy. Jest późno, a chcę przejść przez rzekę o świcie. To o tej godzinie rybacy wracają po wyciągnięciu więcierzy i łatwo jest znaleźć przewoźnika. W tych ostatnich dniach księżyca coraz bardziej przybywa. Możemy dzięki jego silnemu światłu iść szybciej.

[por. Łk 17,7-10]  Posłuchajcie. Zaprawdę powiadam wam, że nikt nie może się szczycić tym, że wypełnia swój obowiązek, i domagać się specjalnych łask za to, co jest jego powinnością.

Judasz wspomniał, że wszystko Mi daliście, i powiedział Mi, że w zamian za to, co wy czynicie, Ja mam obowiązek was zadowalać. Ale posłuchajcie przez chwilę. Pośród was są rybacy, właściciele ziem, więcej niż jeden posiadający warsztat rzemieślniczy, a Zelota miał sługę. Otóż, kiedy chłopcy [pomagający] w łodziach lub mężczyźni, którzy jak słudzy pomagali wam w ogrodach oliwnych, w winnicach lub na polach, lub czeladnicy w warsztatach albo po prostu wierny sługa, który zajmował się domem i stołem, ukończyli swą pracę, czy może przez przypadek wy im usługiwaliście? I czyż nie jest tak samo we wszystkich domach i we wszystkich zajęciach? Któryż to człowiek mający sługę – który orał, pasł lub pracował w warsztacie - mówi mu po skończeniu jego pracy: „Usiądź zaraz do stołu”? Żaden. Kiedy [sługa] wraca z pól lub kiedy odkłada narzędzia, każdy pan mówi: „Daj mi jeść. Umyj się. W czystych szatach i przepasany usługuj mi, kiedy jem i piję. Potem ty się najesz i napijesz.” I nie można powiedzieć, że to jest zatwardziałością serca. Sługa bowiem ma usługiwać swemu panu, a pan nie m ma takiego obowiązku względem sługi, gdyż sługa uczynił to, co jego pan polecił mu o poranku. Pan ma obowiązek być ludzkim wobec swego własnego sługi, sługa zaś ma obowiązek nie być leniwym i marnotrawnym, lecz przyczyniać się do dostatku tego, który go przyodziewa i karmi. Czy ścierpielibyście to, gdyby wasi chłopcy z łodzi, wasi pracownicy rolni lub inni, wasi słudzy domowi powiedzieli wam: „Służ mi, bo pracowałem”? Nie sądzę.

Tak samo wy, spoglądając na to, co uczyniliście i co robicie dla Mnie – a w przyszłości patrząc na to, co uczynicie dla kontynuowania Mojego dzieła i służenia nadal waszemu Nauczycielowi – musicie zawsze mówić: „Sługami nieużytecznymi jesteśmy, gdyż wypełnialiśmy jedynie naszą powinność”. Dostrzeżecie bowiem, że zawsze czyniliście o wiele mniej niż słusznie należało czynić dla zrównania z tym, co otrzymaliście od Boga. Jeśli będziecie w ten sposób rozumować, zobaczycie, że nie będą się w was rodzić pretensje ani niezadowolenie, i będziecie postępować sprawiedliwie.»

Jezus milknie. Wszyscy są zamyśleni. Jan rozmyśla, patrząc swymi jasnoniebieskimi oczyma na wodę. Jej barwa indygo przechodzi w promieniach księżyca w srebrny lazur. Piotr daje mu łokciem kuksańca, mówiąc:

[por. Mt 7,1n; Mk 4,24n; Łk 6,38n] «Zapytaj Go, kiedy ktoś czyni więcej niż to, co jest jego obowiązkiem. Ja chciałbym dojść do tego, że będę czynił więcej, niż mi nakazuje moja powinność...»

«Ja też, Szymonie. Właśnie o tym myślałem» - odpowiada mu Jan z pięknym uśmiechem i pyta głośno:

«Nauczycielu, powiedz mi: czy człowiek, Twój sługa, nigdy nie będzie mógł uczynić więcej niż powinien, aby Ci powiedzieć – przez ten nadmiar – że Cię kocha w pełni?»

«Chłopcze, Bóg dał ci tak wiele, że przy całej sprawiedliwości twój heroizm byłby zawsze czymś niewielkim. Ale Pan jest tak dobry, że nie mierzy tego, co Mu dajecie, Swoją miarą nieskończoną, lecz mierzy to ograniczoną miarą ludzkich zdolności. I kiedy widzi, że dawaliście bez ograniczania, miarą pełną, przelewającą się, wspaniałomyślną, wtedy mówi: „Ten sługa dał mi więcej, niż nakładał na niego obowiązek. Ja też mu wynagrodzę nadobficie.”»

«O! Jakże się cieszę! Dam Ci więc tą miarą przelewającą się, aby otrzymać tę nadobfitość!» – woła Piotr.

«Tak, ty Mi ją dasz, dacie Mi ją. Każdy człowiek, który kocha Prawdę, Światłość, da Mi ją. I będą ze Mną nadprzyrodzenie szczęśliwi.»


   

Przekład: "Vox Domini"