Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga IV - Trzeci rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
77. W GALGALI
Napisane 18 lutego 1946. A, 8009-8021
Nie wiem, jak obecnie wygląda Galgala. W chwili gdy Jezus do niej wchodzi, jest to zwykłe palestyńskie miasto, dość zaludnione, usytuowane na niewysokim wzgórzu, porośniętym przede wszystkim winoroślą i oliwkami. Słońce jest jednak tak silne, że również zboża mogą tu rosnąć, posiane przypadkowo pod drzewami lub pomiędzy rzędami winorośli. Dojrzewają pomimo liści, gdyż wystarczająco mocno ogrzewa je słońce, w którym odczuwa się już bliskość pustyni.
Pył, zgiełk, brud, zamęt dnia targowego i... nieuniknieni jak przeznaczenie, jak zwykle gorliwi i nieprzejednani – faryzeusze oraz uczeni w Piśmie. W najlepszym miejscu placu, mocno gestykulując, rozprawiają i popisują się. Udają, że nie widzą Jezusa lub że Go nie znają. Jezus idzie prosto, aby spożyć posiłek w małym pomieszczeniu na podrzędnym placu, niemal na przedmieściu. Całkowicie ocienia go splot gałęzi drzew najróżniejszych rodzajów. Mam wrażenie, że to część góry, która od niedawna stanowi fragment zabudowy i zachowuje jeszcze wspomnienie swego naturalnego stanu.
Jezus je chleb i oliwki. Zaraz podchodzi do Niego mężczyzna w łachmanach. Prosi o trochę chleba. Jezus oddaje mu Swój chleb i wszystkie oliwki, jakie miał w dłoni.
«A Ty? Nie mamy pieniędzy, wiesz o tym – stwierdza Piotr. – Wszystko zostawiliśmy Ananiaszowi...»
«Nieważne. Nie jestem głodny. Chce Mi się pić...» [– mówi Jezus.]
Żebrak odpowiada: «Tam, z tyłu, jest studnia. Ale dlaczego dałeś mi wszystko? Mogłeś mi oddać połowę Twego chleba... Jeśli nie odczuwasz odrazy przed przyjęciem go z powrotem...»
«Jedz, jedz. Mogę się bez niego obejść. Ale żebyś nie myślał, że odczuwam odrazę, daj Mi kawałek z twoich rąk, a zjem go, abyśmy pozostali przyjaciółmi...»
Smutną i zachmurzoną twarz mężczyzny rozjaśnia uśmiech. Mówi: «O! Po raz pierwszy, odkąd jestem ubogim Choglaszem, ktoś mi powiedział, że chce być moim przyjacielem!» – i daje kęs chleba Jezusowi. Pyta: «Kim jesteś? Jak się nazywasz?»
«Jestem Jezusem z Nazaretu, Rabbim z Galilei.»
«A!... Słyszałem, jak inni mówili o Tobie... Ale... Czyż nie jesteś Mesjaszem?..»
«Jestem» [– odpowiada mu Jezus.]
«I Ty, Mesjasz, jesteś tak dobry dla żebraków? Tetrarcha nakazuje sługom bić nas, gdy nas widzi na swej drodze...»
«Ja jestem Zbawicielem. Nie biję. Kocham.»
Mężczyzna przygląda Mu się uważnie. Potem zaczyna cicho płakać.
«Dlaczego płaczesz?» [– dopytuje się Jezus.]
«Dlatego że... chciałbym być zbawiony... Już Ci się nie chce pić, Panie? Mógłbym Cię zaprowadzić do studni i porozmawiać z Tobą...»
Jezus pojmuje, że mężczyzna chce się z czegoś zwierzyć. Wstaje więc, mówiąc: «Chodźmy.»
«Ja też idę!» – woła żywo Piotr.
«Nie. Zaraz wracam, a zresztą... Trzeba uszanować nawracającego się.»
Odchodzi z mężczyzną za dom, gdzie ciągną się już pola.
«Tam jest studnia... Napij się, a potem wysłuchaj mnie.»
«Nie, człowieku. Najpierw wylej na Mnie swój smutek, a potem... napiję się. Być może będę miał później słodszą wodę dla [ugaszenia] Mojego pragnienia niż tę z ziemi.»
«Jaką, Nauczycielu?» [– pyta żebrak.]
«Twoją skruchę. Chodźmy pod te drzewa. Tutaj obserwują nas niewiasty. Chodź» - i kładzie mu dłoń na ramieniu, i popycha go w kierunku gęstych oliwek.
«Skąd wiesz, że zawiniłem i że odczuwam skruchę?» [– pyta mężczyzna.]
«O!... Mów i nie bój się Mnie.»
«Panie... Było nas siedmiu braci z jednego ojca, lecz ja urodziłem się z niewiasty, którą mój ojciec poślubił, gdy owdowiał. Sześciu pozostałych nienawidziło mnie. Ojciec, umierając, pozostawił nam wszystkim równe części [majątku]. Jednak kiedy umarł, sześciu innych, przekupując sędziów, odebrało mi moje dobra. Wypędzili moją matkę i mnie, niegodziwie nas oskarżając. Ona umarła, gdy miałem szesnaście lat... umarła z niedostatku... i odtąd nie miałem już nikogo, kto by mnie kochał...»
Płacze bardzo przygnębiony. Potem mówi dalej:
«Sześciu było bogatych i szczęśliwych. Żyli w dostatku, również dzięki moim dobrom. Ja zaś umierałem z głodu, bo rozchorowałem się czuwając przy mojej wyczerpanej matce... Bóg jednak uderzył ich, jednego po drugim. Tak bardzo ich przeklinałem, tak ich nienawidziłem, że padli ofiarą tej niechęci. Źle robiłem? Z pewnością. Wiem o tym. Wiedziałem o tym. Jak jednak mogłem ich nie nienawidzić i nie przeklinać? Ostatni – w rzeczywistości trzeci według wieku – był odporny na wszystkie przekleństwa. Nawet powodziło mu się jeszcze lepiej, dzięki dobrom pięciu pozostałych. Zgodnie z prawem odziedziczył dobra trzech młodszych, którzy umarli nie posiadając żon. On sam poślubił wdowę po pierwszym, który umarł bez dzieci. Podstępnie przejął większą część [dóbr] drugiego. Dzięki oszustwom i pożyczkom odebrał ją wdowie po nim i jego osieroconym dzieciom. Kiedy mnie spotykał przypadkiem na targowiskach, gdzie chodziłem sprzedawać żywność jako sługa bogacza, znieważał mnie i bił... Pewnego wieczora spotkałem go... Byłem sam i on był sam. On był trochę upojony winem... Ja zaś byłem upojony wspomnieniami i nienawiścią... Minęło dziesięć lat od śmierci mojej matki... Obraził mnie, znieważając moją matkę... Nazwał ją „brudną suką”, a mnie nazwał „synem hieny”... Panie, gdyby nie to, że tknął moją matkę... zniósłbym to. Ale on ją znieważył... Ścisnąłem go za gardło. Biliśmy się... Chciałem go tylko uderzyć... ale on upadł na ziemię... Na ziemi była śliska trawa, na zboczu... a w dole – parów i strumień... Stoczył się, bo był pijany, i wpadł... do dziś go szukają, od tak wielu lat... Pogrzebały go jednak kamienie i piasek strumienia na Libanie. Ja nie wróciłem już do mojego pana, a on nie wrócił już do Cezarei Filipowej. Szedłem bez spoczynku... O! Kainowe przekleństwo! Lęk przed życiem... Lęk przed śmiercią... Rozchorowałem się... A potem... usłyszałem o Tobie... Jednak bałem się... Mówiono, że Ty widzisz serce człowieka. A ci rabini izraelscy są tak źli!... Oni nie znają litości... Ty więc, Rabbi rabbich, wzbudzałeś moje przerażenie... I uciekałem przed Tobą. A jednak chciałbym uzyskać przebaczenie...»
Wyczerpany osunął się na ziemię z płaczem...
Jezus patrzy na niego i szepcze:
«Niech będą nałożone na Mnie i te grzechy!... Synu! Posłuchaj. Nie jestem przerażającym, lecz – Litościwym. To także dla ciebie przyszedłem. Nie wstydź się Mnie... Jestem Odkupicielem. Chcesz uzyskać przebaczenie? Za co?» [– pyta Jezus.]
«Za moją zbrodnię. Ty mnie o to pytasz? Zabiłem mego brata» [– odpowiada żebrak.]
«Powiedziałeś: „Chciałem go tylko uderzyć”, bo w tamtej chwili byłeś znieważony i rozgniewany. Ale kiedy nienawidziłeś i przeklinałeś nie jednego, lecz sześciu braci, nie byłeś obrażany ani rozgniewany. Czyniłeś to spontanicznie, tak samo jak się oddycha. Nienawiść i przeklinanie, radość z tego, że zostali uderzeni – to był twój chleb duchowy, prawda?» [– pyta Jezus.]
«Tak, Panie. Przez dziesięć lat [karmiłem się] tym jak chlebem.»
«Właśnie. W rzeczywistości największa zbrodnia rozpoczęła się w chwili, w której [zacząłeś] nienawidzić i przeklinać. Jesteś sześciokrotnym zabójcą twoich braci.»
«Ale, Panie, oni mnie zrujnowali i nienawidzili... A moja matka umarła z głodu...»
«Chcesz powiedzieć, że miałeś rację mszcząc się...» [– mówi Jezus.]
«Tak, to chcę powiedzieć» [– przytakuje żebrak.]
«Nie masz racji. Był Bóg, aby karać. Ty miałeś kochać. A Bóg pobłogosławiłby ci na ziemi i w Niebie.»
«Zatem nie pobłogosławi mi?»
«Skrucha sprowadza błogosławieństwo. Ale ileż bólu, ileż strapień sobie zadałeś! Przez swą nienawiść wywołałeś ich o wiele więcej niż spowodowali twoi bracia!...»
«To prawda! To prawda! To przerażenie, które trwa ponad dwadzieścia sześć lat... O! Przebacz mi w imię Boga. Widzisz, że mam w sobie ból z powodu mojej winy! Nie proszę o nic dla mojego życia. Jestem chorym żebrakiem. Ale chcę nim zostać, cierpieć i pokutować. Daj mi jednak pokój Boży! Składałem ofiary w Świątyni, cierpiąc głód, aby zebrać sumę na całopalenie. Nie mogłem jednak wypowiedzieć mojej zbrodni, więc nie wiem, czy moja ofiara została przyjęta...» [– wyznaje mężczyzna.]
«Była bezwartościowa. Nawet gdybyś każdego dnia składał jedną, na cóż by się zdała, skoro kłamałbyś ofiarowując ją? To obrzęd zabobonny i daremny, jeśli go nie poprzedza szczere wyznanie grzechu. To grzech dodany do grzechu, a zatem [taka ofiara jest] bardziej niż bezużyteczna... ofiara świętokradzka. Co mówiłeś kapłanowi?» [– pyta Jezus.]
«Mówiłem: „Zgrzeszyłem nieświadomie, czyniąc rzeczy zakazane przez Pana, i chcę za to wynagrodzić.” Myślałem: „Ja wiem, w jaki sposób zgrzeszyłem, i Bóg to wie. Ale człowiekowi nie mogę tego powiedzieć wyraźnie. Bóg, który wszystko widzi, wie, że myślę o moim grzechu.”»
«Uściślenia tylko umysłowe to niegodne uniki. Najwyższy ich nienawidzi. Kiedy się grzeszy, trzeba odpokutować. Nie czyń tego więcej» [– odpowiada mu Jezus.]
«Nie, Panie. A otrzymam przebaczenie? Albo mam iść wszystko wyznać? Zapłacić życiem za życie, jakie odebrałem? Wystarczy mi, że umrę z przebaczeniem Bożym.»
«Żyj, aby odpokutować. Nie mógłbyś przywrócić męża wdowie ani ojca dzieciom... trzeba było się zastanawiać, zanim zezwoliłeś na to, żeby nienawiść stała się twoją panią! Ale wstań i krocz twoją nową drogą. Znajdziesz Moich uczniów... na górach Judei, jeśli pójdziesz z Tekoa do Betlejem... i dalej, ku Hebronowi. Z pewnością tamtędy przejdą. Powiedz im, że Jezus cię wysyła. Powiedz im też, że przed Pięćdziesiątnicą pójdzie w kierunku Jerozolimy, przechodząc przez Betsur i Beter. Pytaj o Eliasza, Józefa, Lewiego, Macieja, Jana, Beniamina, Daniela, Izaaka. Będziesz pamiętał te imiona? Szczególnie do nich się zwróć. Teraz chodźmy...»
«Nie pijesz?» [– pyta żebrak.]
«Wypiłem twoje łzy. Nie ma dla Mnie nic bardziej krzepiącego od duszy, która powraca do Boga.»
«Otrzymałem więc przebaczenie?! Powiedziałeś bowiem: „powraca do Boga...”»
«Tak. Zostało ci wybaczone. I już nigdy nie żyw nienawiści.»
Mężczyzna, który wstał, pochyla się znowu i całuje stopy Jezusa. Wracają do apostołów i zastają ich na dyskusji z uczonymi w Piśmie.
«Oto Nauczyciel. On może wam odpowiedzieć i powiedzieć, że jesteście grzesznikami.»
«Co się dzieje?» – pyta Jezus, którego pełne szacunku powitanie nie spotyka się z odpowiedzią.
«Nauczycielu, oni nas gnębią swoimi pytaniami i kpinami...»
«Znosić przykrości to uczynek miłosierdzia.»
«Ale oni obrażają Ciebie. Oni z Ciebie czynią cel pogardy... i ludzie się wahają. Widzisz? Udało nam się zgromadzić ludzi... A kto został? Kilka niewiast...»
«O, nie! Macie też mężczyznę, brudasa! To dla was i tak zbyt wiele! Ale... o Nauczycielu, czyż Ci się nie wydaje, że się zbytnio zanieczyszczasz?... Ty, który zawsze powtarzasz, że brud budzi w Tobie odrazę?» – szydzi jakiś młody uczony w Piśmie, wskazując palcem żebraka, którego Jezus ma u Swego boku.
«On nie jest brudny. On nie ma brudu, który Mnie odpycha. On jest „ubogi”. Ubogi nie napawa wstrętem. Jego nędza powinna wywołać w duszy jedynie uczucie braterskiego współczucia. Brzydzę się tylko nędzą duchową, cuchnącymi sercami, duszami w łachmanach, duchami okrytymi ranami.»
«A wiesz, że on taki nie jest?» [– pytają.]
«Wiem, że teraz, gdy poznał Boga, wierzy i ufa Jemu i Jego miłosierdziu » [– odpowiada im Jezus.]
«Poznał? A gdzież On mieszka? Powiedz, abyśmy i my mogli tam pójść i ujrzeć Jego oblicze. Cha! Cha! Bóg straszliwy, na którego Mojżesz nie ośmielał się patrzeć, musi mieć oblicze tak samo straszliwe także w Swoim miłosierdziu, nawet jeśli po tak wielu wiekach złagodził Swą surowość!» – odpowiada młody uczony w Piśmie i wybucha śmiechem bardziej szyderczym niż bluźnierstwo.
«Ja, który do ciebie mówię, jestem Miłosierdziem Boga!» – woła Jezus. Wyprostował się i jak błyskawica jest moc Jego spojrzenia i gestu. Nie wiem, jak tamten może się nie bać... Jednak, chociaż nie ucieka, nie potrafi dalej szydzić. Milknie.
Zastępuje go inny: «O! Próżne słowa! Chcielibyśmy móc Ci uwierzyć. Nie prosimy o więcej. Ale, aby wierzyć, trzeba mieć dowody. Nauczycielu, czy wiesz, czym jest dla nas Galgala?»
«Bierzesz Mnie za głupca? – pyta Jezus. I tonem recytacji psalmu, powoli, nieco przeciągle, zaczyna mówić: – „Wczesnym rankiem wstał Jozue i wszyscy Izraelici. I wyruszyli z Szittim, przybyli nad Jordan i zatrzymali się na trzy dni. Po ich upływie przeszli zwiastuni przez obóz wołając: ‘Gdy ujrzycie Arkę Przymierza Pana, Boga waszego, niesioną przez kapłanów z pokolenia Lewiego, wyruszcie i wy i postępujcie za nią. Zostawcie jednak przestrzeń około dwu tysięcy łokci, abyście mogli widzieć ją z daleka i rozpoznać drogę, którą macie iść, bo nigdy nią nie szliście.’ Wtedy...”»
«Dość! Dość! Znasz pouczenie. Otóż chcielibyśmy otrzymać od Ciebie podobny cud, aby uwierzyć. W Świątyni, na Paschę, ogłuchliśmy od rozlegającej się nowiny, przyniesionej przez przewoźnika, iż zatrzymałeś wezbraną rzekę. Skoro więc dla jakiegoś tam mężczyzny tak wiele uczyniłeś, to dla nas – będących kimś o wiele więcej niż on – uczyń cud, wstępując do Jordanu z Twoimi [uczniami]. Przejdźcie suchą stopą jak Mojżesz przez Morze Czerwone i Jozue w Galgali. Dalej!... Czary służą jedynie niewykształconym. Nas nie zwiedzie Twoja nekromancja. Chociaż Ty, to rzecz znana, znasz sekrety Egiptu i magiczne zaklęcia...»
«Nie potrzebuję ich» [– mówi Jezus.]
«Zejdźmy do rzeki, a uwierzymy w Ciebie.»
«Jest napisane: „Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga twego”!»
«Nie jesteś Bogiem! Jesteś biednym szaleńcem. Jesteś kimś, kto podburza niewykształcone tłumy. Z nimi to łatwe, bo masz ze sobą Belzebuba. Jednak przy nas, przyozdobionych oznakami egzorcystów, jesteś mniej niż niczym» – mówi jeden uczony tonem agresywnym.
«Nie obrażaj Go! Proś Go, aby sprawił nam radość. Kiedy Go tak traktujesz, upada na duchu i traci Swą moc. Chodźmy, Rabbi z Nazaretu! Daj nam dowód, a oddamy Ci cześć» - mówi jadowicie stary uczony w Piśmie, a jest w swoich wężowych pochlebstwach bardziej wrogi niż inni w jawnym okrucieństwie.
Jezus spogląda na niego. Potem odwraca się na południowy zachód i otwiera ramiona, wyciągając je do przodu. Mówi:
«Tam znajduje się Pustynia Judzka i tam przemówił do Mnie Duch Zła, [kusząc Mnie], abym wystawił na próbę Pana, Mego Boga. Ale Ja odpowiedziałem: „Idź precz, szatanie! Powiedziane jest, że Boga trzeba czcić, a nie – kusić. I aby Mu służyć, trzeba wznieść się ponad ciało i krew”. To i wam powiadam.»
«Nas więc nazywasz szatanem? Nas? O! Przeklęty!»
Bardziej podobni do uliczników niż do doktorów Prawa podnoszą kamienie rozrzucone na ziemi, żeby Go uderzyć, i krzyczą:
«Wynoś się! Wynoś! Bądź na wieki przeklęty!»
Jezus patrzy na nich bez lęku. Paraliżuje ich świętokradcze gesty, podnosi płaszcz i mówi:
«Chodźmy! Mężu, idź przede Mną» – i powraca do studni, do oliwek wyznania. Wchodzi między nie... I przygnębiony spuszcza głowę. Dwie łzy, których nie potrafi opanować, toczą się z rzęs po Jego bladej twarzy.
Wszyscy dochodzą do drogi. Jezus się zatrzymuje i mówi do żebraka: «Nie mogę ci dać pieniędzy. Nie mam. Błogosławię cię. Żegnaj. Czyń to, co ci powiedziałem.»
Rozstają się... Apostołowie są przygnębieni. Nie odzywają się. Spoglądają na siebie ukradkiem... Jezus przerywa milczenie, podejmując ponownie tonem psalmu słowa ucięte przez uczonego:
«”Rzekł Pan do Jozuego: Wybierzcie dwunastu mężów spośród ludu, po jednym z każdego pokolenia, i dajcie im takie polecenie: ‘Podnieście stąd, ze środka Jordanu, z miejsca, gdzie stały nogi kapłanów, dwanaście kamieni, przenieście je ze sobą i połóżcie w miejscu, gdzie rozłożycie się obozem, by spędzić noc’. Wtedy Jozue wezwał dwunastu mężczyzn, których wyznaczył spośród Izraelitów, po jednym z każdego pokolenia. I rzekł do nich Jozue: ‘Przejdźcie przed Arkę Pana, Boga waszego, aż do środka Jordanu i niech każdy wyniesie na swym ramieniu jeden kamień odpowiednio do liczby pokoleń synów Izraela. Niech to będzie znakiem pośród was. A gdy w przyszłości synowie wasi zapytają was: Co oznaczają dla was te kamienie? – odpowiecie im, że wody Jordanu rozdzieliły się przed Arką Przymierza Pańskiego. Gdy przechodziła ona przez Jordan, rozdzieliły się wody Jordanu, a te kamienie są pamiątką na zawsze dla Izraelitów’.”»
Jezus podnosi głowę, którą miał cały czas spuszczoną. Spogląda na dwunastu, którzy na Niego patrzą. Mówi głosem zmienionym, Swoim głosem z chwil najbardziej smutnych:
«I Arka była w rzece. I to nie wody, lecz niebiosa się otwarły ze czci dla Słowa, które się w niej zatrzymało, aby ich uświęcić, uczynić bardziej świętymi, bo nie stali się takimi, gdy Arka zatrzymała się w korycie rzeki. I Słowo wybrało sobie dwanaście kamieni. Bardzo twardych, bo muszą przetrwać aż do końca świata. I dlatego że muszą stanowić fundamenty nowej Świątyni i wiekuistego Jeruzalem. Dwanaście. Pamiętajcie o tym. Taka ma być liczba. A potem zostało wybranych dwunastu dla drugiego świadectwa. Pierwsi uczniowie - pasterze i Abel - trędowaty... i Samuel chromy, pierwsi uzdrowieni... i wdzięczni... I [te kamienie] także bardzo twarde, bo będą musiały wytrzymać uderzenia Izraela, który nienawidzi Boga!... który ma w nienawiści Boga!...»
Jakiż głos rozdarty, osłabiony, niemal matowy ma Jezus płaczący nad zatwardziałością Izraela! Mówi dalej:
«Czas i ludzie rozrzucili pamiątkowe kamienie w rzece... Na ziemi nienawiść rozproszy Moich dwunastu. Upływ czasu i ludzie zniszczyli pamiątkowy ołtarz nad brzegami rzeki... Już nie można odróżnić pierwszych od drugich kamieni. Służyły bowiem do najróżnorodniejszych celów z powodu nienawiści demonów, które są nie tylko w piekle, ale także w ludziach. Niektóre z nich zostały użyte nawet do zabijania. Któż Mnie zapewni, że pośród kamieni podniesionych przeciw Mnie nie było odłamków bardzo twardych [kamieni] wybranych na polecenie Jozuego? Bardzo twardych! Wrogich! O, bardzo twardych! Nawet pośród Moich będą tacy, którzy, podzieleni, posłużą za chodnik dla demonów nacierających na Mnie... i staną się kamieniami, aby Mnie uderzyć... I już nie będą kamieniami wybranymi... lecz szatanami... O! Jakubie, bracie Mój! Bardzo twardy jest Izrael wobec swego Pana!»
Jezus jest przygnębiony, opanowany jakimś smutkiem. I – rzecz nigdy nie widziana – pochyla się na ramię Jakuba Alfeusza i obejmuje go płacząc...