Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

78. W KIERUNKU ENGADDI. ROZDZIELENIE SIĘ I POŻEGNANIE JUDASZA ORAZ SZYMONA

Napisane 19 lutego 1946. A, 8021-8031

Musieli kontynuować marsz przy świetle księżyca. Po spędzeniu kilku godzin w jakiejś grocie ruszyli dalej o świcie. Są wyraźnie zmęczeni z powodu trudnej, kamienistej drogi poprzez cierniste zarośla i liany, dotykające i plączące im stopy. Przewodnikiem tej wędrówki jest Szymon Zelota. Wydaje się, że zna dobrze to miejsce. Przeprasza za uciążliwość drogi, jakby to od niego zależało.

«Gdy znajdziemy się ponownie na górach, które widzicie, będzie nam się szło lepiej. Obiecuję wam też dziki miód w obfitości i czystą wodę do woli...»

«Woda? Rzucę się do niej cały! Piasek tak mi pokąsał stopy, jakbym chodził po soli, a moja skóra cała jest w ogniu. Co za przeklęte miejsca! O! Czuje się... tak, czuje się sąsiedztwo miejsc ukaranych ogniem z Nieba! On pozostał w wietrze, w ziemi, w kolcach [roślin]. We wszystkim!» – wykrzykuje Piotr.

«A jednak pięknie tu było kiedyś, prawda Nauczycielu?»

«Bardzo pięknie. W pierwszych wiekach [istnienia] świata te miejsca były małym Edenem. Ziemia bardzo urodzajna, bogata w źródła służące różnym celom, a tak usytuowane, żeby służyć tylko dobru. Potem... wydaje się, że nieporządek ludzi udzielił się żywiołom. I nastąpiła zguba. Mędrcy świata pogańskiego wyjaśniają na różne sposoby straszliwą karę. Jednakże [rozumują tylko] po ludzku, czasem z zabobonnym strachem. Ale wierzcie: to była wyłącznie wola Boża, która zmieniła porządek żywiołów. Niebieskie wezwały te z głębin [ziemi], starły się, podburzyły wzajemnie, stając się piekielnym wirem. Pioruny rozpaliły asfalt. Otwarte żyły ziemi rozrzuciły go w nieładzie. Ogień [wybuchł] we wnętrznościach ziemi i na jej powierzchni. Ogień z nieba rozniecił ogień ziemi i otwarł w niej – uderzeniami piorunów – nowe rany. Ona zaś drżała w przerażających konwulsjach, płonęła, ulegała zniszczeniu. [Ogień] pożerał kolejne obszary. Przedtem były rajem, on zaś uczynił je piekłem, które widzicie. Tu nie może być życia.»

Apostołowie słuchali uważnie... Bartłomiej pyta:

«Sądzisz, że gdybyśmy mogli osuszyć gęstą zasłonę wód, znaleźlibyśmy na dnie Wielkiego Morza resztki ukaranych miast?»

«Oczywiście. I niemal nietknięte, gdyż głębokość wód nakłada wapienną osłonę na pogrzebane miasta. Jordan naniósł na nie grubą warstwę piasku. I są pogrzebane podwójnie, aby się już nie podniosły. To symbol tych, którzy – uporczywie grzesząc – zostali nieubłaganie okryci przekleństwem Boga i panowaniem szatana, któremu tak pilnie służyli przez całe swe życie.»

«A czy to tutaj ukrył się Matatiasz, syn Jana syna Symeona, sprawiedliwy Asmonejczyk, który wraz ze swymi synami jest chwałą całego Izraela?»

«Tutaj. Pomiędzy górami i pustyniami. To tu wprowadził ład pośród ludu i wojska, a Bóg był z nim» [– wyjaśnia Jezus.]

«Ale przynajmniej... dla niego było to prostsze. Assydyjczycy byli bardziej sprawiedliwi niż są faryzeusze w stosunku do Ciebie!»

«O! Być bardziej sprawiedliwym niż faryzeusze to bardzo łatwe! To prostsze niż kłucie dla tej rośliny, która przyczepiła mi się do nóg... Spójrzcie tu!» – mówi Piotr.

Słuchając, nie spojrzał na ziemię. Otoczył go ciernisty krzew i teraz krwawią mu łydki.

«W górach jest ich mniej. Widzisz, że już jest ich mniej?» – mówi Szymon Zelota, chcąc go pocieszyć.

«Hmm! Jesteś bardzo obeznany...» [– stwierdza Piotr.]

«Żyłem tu jako wygnaniec i prześladowany...»

«A! No tak!»

Rzeczywiście, góry stają się zielone, [porośnięte] roślinnością mniej męczącą, choć mniej tu jest cienia. Trawa jest skarłowaciała, lecz za to – bardzo pachnąca i usiana kwiatami jak kolorowym kobiercem. Roje pszczół zbierają tu swe zapasy, a potem odlatują stąd do pieczar. Zbocza gór są nimi poorane. Tam, za zasłoną bluszczu i wiciokrzewu, składają miód w naturalnych ulach. Szymon Zelota wchodzi do jednej jaskini i wychodzi z plastrem złocistego miodu. Wchodzi jeszcze kilka razy, aż ma [plastry] dla wszystkich. I daje je Nauczycielowi oraz przyjaciołom, którzy chętnie jedzą słodki i lepki miód.

«Gdybyśmy tak mieli chleb! Jakie to dobre!» – mówi Tomasz.

«O! To dobre nawet bez chleba! Lepsze niż filistyńskie ciernie. I... miejmy nadzieję, że nie będzie tu faryzeuszów, którzy przyjdą i powiedzą, że nie wolno nam go jeść!» – odzywa się Jakub, syn Zebedeusza.

Idą naprzód, cały czas jedząc. Dochodzą do zbiornika, do którego wpływają strumyki wody, potem gdzieś odchodzącej. Woda wypływająca ze zbiornika jest świeża, krystaliczna. Przed słońcem i zanieczyszczeniami chroni ją sklepienie skały, w której zbiornik jest wyżłobiony. Wypływając, woda tworzy rodzaj małego jeziorka w skale czarnawego krzemu.

Z wyraźną przyjemnością apostołowie rozbierają się i wchodzą po kolei do nieoczekiwanego zbiornika. Najpierw jednak chcieli, aby Jezus z tego skorzystał, „aby ich ciała zostały przez to uświęcone” – jak stwierdził Mateusz.

Podejmują na nowo marsz, odświeżeni, choć bardziej głodni niż wcześniej. Po zjedzeniu miodu najbardziej głodni gryzą powoli łodygi dzikiego kopru. Inni – jakieś jadalne pędy, których nazw nie znam.

Z płaskowyżów tych dziwacznych gór, których szczyty wydają się ścięte uderzeniem miecza, roztacza się piękny widok. Na południu widać inne zielone góry i urodzajne doliny. W dali, na wschodzie, można dostrzec Morze Martwe. Odległe góry na jego drugim brzegu zacierają się we mgle lekkich obłoczków. Snują się one po południowo-wschodniej stronie nieba. Na północy, pomiędzy grzebieniami gór, dojrzeć można daleką roślinność równiny Jordanu, a na zachodzie – wysokie góry Judy.

Słońce zaczyna palić i Piotr wyrokuje: «Te obłoki na górach Moabu to znak silnych upałów.»

«Teraz zejdziemy do doliny Cedronu. Tam jest cień...» – mówi mu Szymon.

«Cedronu?! O! Jak to się stało, że tak szybko doszliśmy do Cedronu?» [– pyta Piotr.]

«Tak, Szymonie, synu Jony. Przejście było uciążliwe, ale jakże skróciło nam drogę! Doliną dochodzi się do Jerozolimy» – wyjaśnia Zelota.

«I do Betanii... – mówi Jezus. – Muszę wysłać któregoś z was do Betanii. Trzeba powiedzieć siostrom, żeby zaprowadziły Eglę do Nike. Ona tak bardzo Mnie o to prosiła i prośba jest słuszna. Również ona – wdowa bez dzieci – doświadczy świętej miłości. Dziewczyna pozbawiona rodziców będzie mieć matkę - prawdziwą Izraelitkę. Wychowa ją w naszej dawnej wierze i w Mojej. Sam też chciałbym iść... Spokojny odpoczynek dla Mojego zasmuconego ducha... W domu Łazarza serce Chrystusa znajduje samą miłość... Ale długa jest podróż, którą chcę odbyć przed Pięćdziesiątnicą!»

«Wyślij mnie, Panie, a ze mną jakiegoś dobrego piechura. Pójdziemy do Betanii, a potem dojdę do Kariotu i tam się spotkamy» – mówi z entuzjazmem Iskariota.

W innych natomiast mało widać zapału. Czekają, czy zostaną wyznaczeni do udania się w tę podróż, która spowoduje rozstanie z Nauczycielem. Jezus zastanawia się. Cały czas rozmyślając, przygląda się Judaszowi. Zastanawia się, czy udzielić zgody.

Judasz naciska:

«Tak, Nauczycielu! Powiedz, że tak! Spraw mi tę radość!...»

«Jest najmniej wskazane, o Judaszu, abyś to ty poszedł do Jerozolimy!» [– stwierdza Jezus.]

«Dlaczego, Panie? Znam ją lepiej niż ktokolwiek inny!» [– mówi Judasz.]

«Właśnie dlatego!... Nie tylko ją znasz, lecz ona wniknęła w ciebie bardziej niż w kogokolwiek innego» [– wyjaśnia Jezus.]

«Nauczycielu, daję Ci moje słowo, że nie zatrzymam się w Jerozolimie i że z własnej woli nie ujrzę nikogo z Izraela... Ale pozwól mi iść. Pójdę przed Tobą do Kariotu i...»

«I nie będziesz zmuszał nikogo do oddawania Mi ludzkiej czci?» [– przerywa pytaniem Jezus.]

«Nie, Nauczycielu. Obiecuję to» [– zapewnia Judasz.]

Jezus wciąż się zastanawia.

«Skąd w Tobie, Nauczycielu, tak wiele wahań? Dlaczego tak bardzo mi nie dowierzasz?»

«Jesteś słaby, Judaszu. A oddalając się od Siły, upadasz! Od jakiegoś czasu jesteś taki dobry! Dlaczego pragniesz niepokoić siebie, a Mnie – zadać ból?» [– pyta Jezus.]

«Ależ nie, Nauczycielu, ja tego nie chcę! Kiedyś będę musiał być dobry bez Ciebie! I cóż? Jak to zrobię, skoro się nie przygotuję?» [– pyta Judasz.]

«Judasz ma rację» – przytakuje wielu.

«Dobrze!... Idź. Idź z Jakubem, Moim [stryjecznym] bratem.»

Inni odetchnęli z ulgą. Jakub, zasmucony, wzdycha, ale mówi posłusznie: «Dobrze, mój Panie! Pobłogosław nas i idziemy.»

Szymon Zelota lituje się nad jego smutkiem i mówi:

«Nauczycielu, ojcowie chętnie zastępują dzieci, żeby im sprawić radość. Jego przyjąłem za syna wraz z Judą. Czas minął, lecz moja myśl jest wciąż ta sama. Przyjmij moją prośbę... Wyślij mnie z Judaszem, synem Szymona. Jestem stary, lecz wytrzymały jak młodzieniec. Judasz nie będzie się musiał na mnie skarżyć.»

«Nie, to niesprawiedliwe, żebyś się poświęcał, oddalając się od Nauczyciela zamiast mnie. Nie iść z Nim to z pewnością dla ciebie cierpienie...» – odzywa się Jakub, syn Alfeusza.

«Moje cierpienie złagodzi radość, że ciebie zostawię z Nauczycielem. Potem mi opowiesz, co robiliście... Zresztą... chętnie pójdę do Betanii...» – mówi na koniec Zelota, jakby chciał pomniejszyć wartość tego, co zaofiarował.

[Jezus zgadza się:]

«Dobrze, pójdziecie wy dwaj. Na razie udajemy się do tej małej wioski. Kto pójdzie poszukać chleba w imię Boże?»

«Ja! Ja!»

Wszyscy chcą iść. Jezus zatrzymuje Judasza z Kariotu. Po oddaleniu się wszystkich Jezus ujmuje jego dłonie i przemawia naprawdę twarzą do jego twarzy. Wydaje się, jakby chciał przekazać mu Swą myśl, podsunąć mu Swoje przekonania, żeby Judasz nie miał już w sobie innych myśli, jak tylko te, których pragnie Jezus.

«Judaszu... Nie czyń sobie krzywdy! Nie wyrządzaj sobie zła, Mój Judaszu! Czy nie czujesz się od jakiegoś czasu spokojniejszy i szczęśliwszy, uwolniony od pijawek twego najgorszego ja, tego ludzkiego ja, które tak łatwo staje się zabawką szatana i świata? Tak, tak się czujesz! Zachowaj więc swój pokój, dobre samopoczucie. Nie czyń sobie szkody, Judaszu! Czytam w tobie... To dla ciebie tak dobra chwila! O! Gdybym mógł, gdybym mógł za cenę całej Mojej krwi zachować cię takim, zniszczyć ostatni bastion, w którym gnieździ się twój wielki wróg, i uczynić cię całego duchem, rozumem duchowym, miłością duchową, duchem, duchem!»

Judasz – z piersią przy piersi Jezusa i z twarzą przy Jego twarzy, z rękoma w Jego rękach - jest niemal oszołomiony. Szepcze:

«Szkodzić sobie?... Ostatni bastion?... Jaki?...»

«Jaki?! Wiesz to. Ty wiesz, czym siebie krzywdzisz! Pielęgnowaniem myśli o wielkości ludzkiej i przyjaźniami, które – jak sądzisz – przydadzą się dla udzielenia ci tej wielkości. Izrael cię nie lubi, wierz Mi. On cię nienawidzi, jak Mnie nienawidzi i jak nienawidzi każdego, kto może wyglądać na prawdopodobnego zwycięzcę. A ciebie nienawidzi, bo nie kryjesz myśli, że nim chcesz być. Nie wierz ich zakłamanym słowom, ich fałszywym pytaniom, jakie zadają ci, udając zainteresowanie twoimi ideami i chęć udzielenia ci pomocy. Oni cię osaczają, aby zaszkodzić, aby się dowiedzieć i szkodzić. Nie proszę cię dla Mnie, ale dla ciebie, dla ciebie samego. Gdy na Mnie spadnie złośliwość, zawsze będę Panem. Będą mogli zadręczyć tylko ciało, zabić je. Nic więcej. Ale ciebie, ale ciebie! Zabiliby twoją duszę... Uciekaj przed pokusą, Mój przyjacielu! Powiedz Mi, że uciekniesz! Daj to słowo pokoju twemu biednemu, prześladowanemu, udręczonemu Nauczycielowi!»

[Jezus] wziął go teraz w ramiona i mówi do niego – z policzkiem przy policzku – do ucha. Ciemnozłote włosy Jezusa plączą się z ciężkimi brunatnymi puklami Judasza.

«Wiem, że muszę cierpieć i umrzeć. Wiem, że Moją jedyną koroną będzie korona męczennika. Wiem, że Moją jedyną purpurą będzie Moja Krew. Po to przyszedłem. Dzięki temu męczeństwu odkupię Ludzkość. Od wieczności miłość przynagla Mnie do wypełnienia tego czynu. Chciałbym jednak, żeby żaden z Moich się nie zgubił. O! Wszyscy ludzie są Mi drodzy, gdyż mają w sobie obraz i podobieństwo Mego Ojca i duszę nieśmiertelną, którą On stworzył. Ale wy – wy umiłowani i szczególnie ulubieni – wy jesteście krwią z Mojej krwi, źrenicą Moich oczu... nie, nie, nie zgubieni! O! Nie będzie udręki podobnej do tej, nawet gdyby szatan zanurzył we Mnie płonącą broń piekielnej siarki i kąsał mnie, i otaczał... on, Grzech, Okropność, Odraza... Nie będzie dla Mnie udręki podobnej do tej, gdy jeden z Moich wybranych się zatraci... Judaszu, Judaszu, Mój Judaszu! Czy chcesz, żebym poprosił Ojca o trzykrotne cierpienie Mojej straszliwej Męki i o to, żeby z tych trzech razy dwa były dla ocalenia ciebie samego? Powiedz Mi to, przyjacielu, a Ja to zrobię. Powiem, żeby dla tego celu zostały do nieskończoności pomnożone Moje cierpienia. Kocham cię, Judaszu, tak bardzo cię kocham. I chciałbym, chciałbym dać ci Siebie samego, uczynić cię Mną samym, aby cię ocalić przed tobą...»

«Nie płacz, nie płacz tak, Nauczycielu. Ja też Cię kocham. Ja też oddałbym samego siebie, żeby Cię ujrzeć silnym, szanowanym, budzącym lęk i tryumfującym. Być może nie kocham Cię doskonale. Może nie myślę doskonale. Ale wszystkiego, czym jestem, używam, może nawet tego nadużywam, troszcząc się tak bardzo o to, żeby Cię widzieć miłowanym. Ale przysięgam Ci, przysięgam na Dżeowę, że nie podejdę do uczonych w Piśmie ani do faryzeuszy, ani do saduceuszy, ani do żydów, ani do kapłanów. Powiedzą, że oszalałem. Ale to nie jest ważne. Mnie wystarczy, że nie będziesz miał zmartwień z mojego powodu. Jesteś zadowolony? Pocałunek, Nauczycielu, pocałunek jako Twoje błogosławieństwo i ochrona...» Całują się i rozdzielają.

Inni akurat wracają, zbiegając ze wzgórza. Potrząsają szerokimi podpłomykami i świeżymi serami. Siadają na zielonej trawie i dzielą się żywnością. Opowiadają, jak zostali dobrze przyjęci, bo w kilku domach są ludzie znający pasterzy - uczniów i są przychylni Mesjaszowi.

«Nie powiedzieliśmy, że tu jesteś, bo w przeciwnym razie...» – stwierdza Tomasz.

«Postaramy się przejść tędy kiedyś. Nie można nikogo pominąć» – odpowiada Jezus.

Posiłek się kończy. Jezus wstaje i błogosławi dwóch udających się do Betanii. Nie czekają wieczora, aby odejść, gdyż dolina jest zacieniona i pełna źródeł.

Jezus wraz z dziesięcioma pozostałymi kładzie się na trawie. Odpoczywają. Czekają na zmierzch, aby ponownie wejść na drogę do Engaddi i Masady. Słyszę, że o tym mówią.


   

Przekład: "Vox Domini"