Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

60. CZWARTEK PRZED PASCHĄ. CZĘŚĆ CZWARTA: W DOMU JOANNY.

Napisane 26 stycznia 1946. A, 7813-7840

«Pokój temu domowi i wszystkim obecnym!»

Tak wita się Jezus, wchodząc do przestronnej sieni. Jest bardzo okazała, całkiem oświetlona, choć to jeszcze dzień. Ale lampy nie są bezużyteczne. Jest co prawda dzień i słońce jaśnieje na zewnątrz, na ulicach, na fasadach domów pobielonych wapnem, tu jednak, w przestronnym – a przede wszystkim bardzo długim korytarzu – służącym za sień, panuje zwykle półcień. Jest on niemal ciemnością dla przychodzących z dworu, bo mają oczy oślepione silnym słońcem. Korytarz ciągnie się przez cały dom, od masywnego portalu aż do ogrodu, którego zalaną słońcem zieleń można dostrzec w dalekiej perspektywie.

Chuza zadbał również o to, żeby rozpalono wszystkie szerokie i liczne tygle wykute z miedzi. Umieszczono je w regularnych odstępach na obydwu ścianach. Pali się nawet główna lampa. Jest to szeroka misa z różowego alabastru, lekkiego, o cielesnej przejrzystości. Są na niej osadzone jaspisy oraz inne kosztowne i wielokolorowe łuski. Błyszczą jak gwiazdy z powodu płonącego we wnętrzu [lampy] światła. Rzucają tęczowy blask na pomalowe mury w kolorze ciemnoniebieskim, na twarze, na posadzkę z marmuru. Wydaje się, że to małe gwiazdy przykucnęły na murach, na twarzach, na podłodze: gwiazdy różnokolorowe, drobne i ruchliwe. Lampa bowiem lekko kołysze się, z powodu przeciągu w korytarzu, który stale porusza kosztownymi łuskami.

«Pokój temu domowi» – powtarza Jezus wchodząc.

Bezustannie błogosławi służących, zgiętych w pół aż do ziemi, oraz zdumionych gości zgromadzonych tutaj, blisko Rabbiego, w książęcym pałacu...

Goście! Myśl Jezusa jasno jest teraz widoczna. “Uczta miłości”, jakiej chciał w tym domu dobrej uczennicy, to wprowadzenie w życie jednej ze stronic Ewangelii. Są tu bowiem żebracy, chromi, ślepi, sieroty, starcy, młode wdowy z niemowlętami czepiającymi się szat lub ssącymi niewielkie ilości mleka niedożywionych matek. Dzięki bogactwu Joanny już zatroszczono się o zastąpienie ich podartych szat – szatami skromnymi, lecz czystymi i nowymi. Słudzy wprowadzają porządek, pomagają zająć miejsca. Włosy uczesane w zapobiegliwej trosce o czystość oraz świeże szaty z całą pewnością nadają tym nieszczęśnikom wygląd mniej nędzny niż ten, jaki mieli, gdy Joanna wyszła ich szukać. [Byli] na ulicach, na skrzyżowaniach, na drogach prowadzących do Jerozolimy, tam gdzie ich budząca zawstydzenie nędza albo się ukrywała, albo wystawiała na publiczny widok dla otrzymania jałmużny. Jednak mimo to na ich twarzach widać wyraźnie niedostatek, dolegliwości ciała, nieszczęścia, a w oczach – samotność...

Jezus przechodzi i błogosławi. Każdy nieszczęśnik z osobna otrzymuje błogosławieństwo. Gdy lewica unosi się do błogosławieństwa, wtedy prawica opada, aby pogłaskać drżące i siwe głowy starców lub niewinne główki dzieci. [Jezus] idzie tak przez sień. Chodzi tam i z powrotem, aby wszystkich pobłogosławić, nawet tych, którzy weszli już po Jego błogosławieństwie. Są jeszcze w łachmanach, ukrywają się bojaźliwi i onieśmieleni w kącie, aż życzliwi słudzy zaprowadzą ich, żeby – jak poprzednicy – mogli się umyć i czysto przyodziać.

Podchodzi młoda wdowa z gromadką dzieci... Co za nędza! Najmłodsze jest po prostu nagie, okryte tylko rozdartym welonem swej matki... więksi są zaledwie tak przyodziani, żeby wyglądać przyzwoicie. Jedynie najstarszy wychudzony chłopiec ma na sobie coś, co można by nazwać zwykłym ubraniem, lecz za to nie ma butów.

Jezus przygląda się niewieście, woła ją i mówi:

«Skąd przybywasz?»

«Z równiny Szaron, Panie. Lewi stał się dorosły... Musiałam go przyprowadzić do Świątyni... ja... bo on nie ma już ojca...»

I płacze cicho, płaczem niemym – jak ktoś, kto zbyt wiele płakał.

«Kiedy umarł twój mąż?» [– pyta Jezus.]

«W miesiącu Szebat minął rok. Od dwóch miesięcy spodziewałam się dziecka...»

Przełyka łzy, tłumi szloch i – aby nie ulec wzburzeniu – pochyla się nad swym najmniejszym.

«Dziecko ma więc osiem miesięcy?» [– pyta Jezus.]

«Tak, Panie» [– odpowiada młoda wdowa.]

«Co robił twój mąż?»

Kobieta szepcze tak cicho, że Jezus nic nie rozumie. Pochyla się, aby lepiej słyszeć. Mówi [do niej]: «Powtórz bez obawy.»

«Był kowalem... Ale był bardzo chory... bo miał rany, które ropiały – na koniec mówi całkiem cicho: – Był rzymskim żołnierzem.»

«Ale ty jesteś z Izraela?» [– pyta Jezus.]

«Tak, Panie. Ale nie wypędzaj mnie jako nieczystej... Tak zrobili moi bracia, gdy po śmierci Korneliusza poszłam ich błagać o litość...»

«Nie bój się! Co teraz robisz?» [– pyta Jezus.]

«Jestem służącą, kiedy mnie ktoś potrzebuje, zbieram kłosy, piorę sukna, ubijam konopie, wszystko... żeby im dać jeść. Lewi ma teraz pracować w polu... jeśli go zechcą... bo to bękart dla rasy...»

«Zaufaj Panu!» [– mówi Jezus.]

«Gdybym nie ufała, zabiłabym się razem z nimi, Panie.»

«Możesz już iść, niewiasto, jeszcze się ujrzymy» – żegna ją Jezus.

W tym czasie przybiegła Joanna. Cały czas klęczy, aby ją Nauczyciel zauważył. I faktycznie, Jezus odwraca się i dostrzega ją:

«Pokój tobie, Joanno! Okazałaś Mi doskonałe posłuszeństwo.»

«Być Ci posłusznym to moja radość. Jednak nie ja sama zapewniłam Ci ten “dwór”, jakiego chciałeś. Chuza pomagał mi na wszelkie sposoby, również Marta i Maria. A z nimi – Eliza. Jedni wysyłali sługi, aby przynieść, co trzeba, i aby pomóc moim zgromadzić gości, inni pomagali sługom i służebnicom w łaźni, żeby umyć Twoich “umiłowanych”, jak ich nazywasz. Teraz, za Twoim pozwoleniem, dam wszystkim jakąś przekąskę, aby nie byli zbyt głodni oczekując na właściwy posiłek.»

«Zrób tak. A gdzie są uczennice?» [– pyta Jezus.]

«Na wyższym tarasie, gdzie przygotowuję stoły. Dobrze to wymyśliłam?» [– pyta Joanna.]

«Tak, Joanno. Na górze będziemy mieli spokój – zarówno my, jak i oni» [– pochwala ją Jezus.]

«Tak. Tak właśnie myślałam. Zresztą w żadnej innej sali nie mogłabym przygotować niczego dla tak wielu osób... A nie chciałam nikogo rozdzielać, żeby nie wywoływać zazdrości i cierpienia. Nieszczęśliwi są bardzo wrażliwi, łatwo im zadać ból... Powiedziałabym nawet, że są jedną wielką raną i wystarczy jedno spojrzenie, aby wywołać ich udrękę!»

«Tak, Joanno. Masz duszę wrażliwą i litościwą, ty rozumiesz. Niech Bóg wynagrodzi ci to współczucie. Czy wiele jest uczennic?»

«O! Wszystkie, które były w Jerozolimie!... Ale... Panie... być może popełniłam błąd... chciałabym Ci coś powiedzieć w tajemnicy» [– wyznaje Joanna.]

«Zabierz Mnie więc w jakieś ustronne miejsce.»

Idą obydwoje do pomieszczenia, gdzie mieści się sala zabaw Marii i Macieja. Domyślam się tego, bo są tu wszędzie rozrzucone zabawki.

«A więc, Joanno?» [– pyta Jezus.]

«O! Mój Panie, z pewnością byłam nieroztropna... Ale przyszło mi to do głowy, tak spontanicznie i z taką mocą!... Chuza mi to wyrzucał. Ale teraz... Do Świątyni przyszła niewolnica Plautyny z tabliczką. Ona i jej towarzyszki pytały, czy byłoby możliwe ujrzenie Ciebie. Odpowiedziałam: “Tak, popołudniu, u mnie”. I one też przyjdą... Czy źle zrobiłam? O! To nie przez wzgląd na Ciebie!... Ale z powodu innych... wszystkich z Izraela... którzy nie są miłością jak Ty. Jeśli zawiniłam, postaram się to naprawić... Ale tak pragnę, aby świat, cały świat Cię kochał, że... że się nie zastanawiałam nad tym, że na świecie jedynie Ty jesteś Doskonałością, a tylko nieliczni usiłują Cię naśladować» [– tłumaczy się Joanna.]

«Dobrze zrobiłaś. Dziś przemawiam do was wszystkich poprzez dzieła. Także to w przyszłości będą musieli czynić wierzący we Mnie: przyjąć pogan pomiędzy wierzących w Jezusa Zbawiciela. A gdzie są dzieci?»

«Po trochu wszędzie, Panie – mówi z uśmiechem uspokojona Joanna i kończy stwierdzeniem: – Uczta je pobudza i biegają tu i tam jak szczęśliwe ptaszki.»

Jezus zostawia Joannę i powraca do sieni. Daje znak mężczyznom, którzy z Nim przyszli. Kieruje się ku ogrodowi, aby dojść do przestronnego tarasu.

Radosne działanie napełnia dom od piwnic po dach. Nieustannie ktoś chodzi, tam i z powrotem, z żywnością, ze sprzętami, z pakunkami, z ubraniami, z krzesłami. Towarzyszy się gościom, odpowiadając na pytania zawsze radośnie i serdecznie. Jonatan, uroczysty w swej funkcji zarządcy, niestrudzenie kieruje, czuwa, doradza.

Stara Estera, uradowana, widząc tak ożywioną i szczęśliwą Joannę, śmieje się w otoczeniu biednych dzieci, którym rozdziela podpłomyki. Opowiada im przy tym cudowne historie. Jezus przystaje na chwilę, aby posłuchać miłego zakończenia jednej z nich. [Estera] właśnie mówi:

«...dobrej Jutrzence Majowej – która się nigdy nie buntowała przeciw Panu z powodu cierpień, jakie zdarzały się w jej domu - Bóg udzielił wielu łask. Dzięki temu Jutrzenka Majowa mogła przynieść ocalenie i dobra swym braciom. Aniołowie napełniali małą dzieżę, kończyli pracę na krośnie, aby pomóc dobrej dziewczynce, mówiąc: “To nasza siostra, bo kocha Pana i swego bliźniego. Musimy jej pomagać”.»

«Niech cię Bóg pobłogosławi, Estero! Niemal i Mnie zatrzymałaś swoimi opowieściami! Potrzebujesz Mnie?» – mówi Jezus z uśmiechem.

«O! Mój Panie! To ja powinnam słuchać Ciebie, ale do najmniejszych dzieci mogę jeszcze mówić, ja – stara i głupia!»

«Twoja sprawiedliwa dusza jest też pożyteczna dla dorosłych. Mów dalej, mów dalej, Estero...»

[Jezus] odchodzi, uśmiechając się.

W przestronnym ogrodzie goście rozproszyli się. Spożywają mały posiłek, rozglądając się wokół siebie, przyglądając się sobie zaskoczeni. Rozmawiają i dzielą się uwagami na temat tego nieoczekiwanego szczęścia. Na widok przechodzącego Jezusa wstają, o ile mogą to uczynić, i zginają się wpół, żeby Mu oddać cześć.

«Jedzcie, jedzcie swobodnie i błogosławcie Pana» – mówi Jezus przechodząc, aby dojść do pomieszczeń ogrodowych, gdzie zaczynają się schody prowadzące na duży taras.

«O, mój Rabbuni!» – woła Magdalena, która akurat wychodzi pospiesznie z jakiegoś pomieszczenia.

Ma w ramionach stos szat i koszulek dziecięcych. Jej głos jak aksamit złotych organów wypełnia drogę zacienioną girlandami róż.

«Mario, Bóg niech będzie z tobą. Dokąd idziesz tak pośpiesznie?» [– pyta Jezus.]

«O! Muszę ubrać dziesięcioro dzieci! Umyłam je, a teraz je ubieram. Potem przyprowadzę Ci je, świeże jak kwiaty. Biegnę, Nauczycielu, bo... słyszysz je? Można by rzec, że to dziesięć beczących baranków...» – i odchodzi.

Biegnie i śmieje się, wspaniała i pogodna w swej prostej, lecz pańskiej szacie z białego lnu. W talii jest ściśnięta delikatnym srebrnym pasem. Włosy ma upięte w prosty węzeł na karku, podtrzymuje je biała przepaska związana na czole.

«Jakże się różni od tej, która była na Górze Błogosławieństw!» – woła Szymon Zelota.

Na pierwszych schodach spotykają córkę Jaira i Annalię. Schodzą tak szybko, że zdają się frunąć.

Wołają: «Nauczycielu!» «Panie!»

«Bóg z wami. Dokąd idziecie?»

«Po obrusy. Służąca Joanny nas wysłała. Będziesz przemawiał, Nauczycielu?» [– pytają.]

«Z pewnością!» [– odpowiada Jezus.]

«O! Biegnijmy więc, Miriam! Pośpieszmy się!» – mówi Annalia.

«Zdążycie wykonać waszą pracę. Czekam na inne osoby. Ale odkąd to, Moja córko, nazywasz się Miriam?» – pyta [Jezus], patrząc na córkę Jaira.

«Od dzisiaj. Od tej chwili. Twoja Matka dała mi właśnie to imię. Bo... prawda, Annalio? Dziś jest wielki dzień dla czterech dziewic...»

«O! Tak. Powiemy to Panu, czy zostawimy to Maryi?»

«Maryi, Maryi!... Idź, idź, Panie. Matka Ci powie» – i oddalają się pędem.

Są jak kwiaty u początków wiosny: ludzkie w pięknych kształtach, anielskie w promiennych spojrzeniach...

Na następnych schodach spotykają Elizę z Betsur, która schodzi poważnie wraz z małżonką Filipa.

«O, Panie! Jednym zabierasz, innym – dajesz!... Ale bądź we wszystkim tak samo błogosławiony!» – woła ta ostatnia.

«O czym mówisz, niewiasto?» [– pyta Jezus.]

«Dowiesz się... Jaka to udręka i jaka chwała, Panie! Okaleczasz mnie i koronujesz zarazem...»

Filip, który jest przy Jezusie, odzywa się:

«Cóż ty opowiadasz? O czym ty mówisz? Jesteś moją małżonką i to, co się z tobą dzieje, i mnie dotyczy...»

«O! Dowiesz się, Filipie. Idź, idź z Nauczycielem!»

W tym czasie Jezus pyta Elizę z Betsur, czy już wyzdrowiała. Niewiasta, której wielka dawna boleść przydała dostojeństwa cierpiącej królowej, mówi: «Tak, mój Panie. Ale cierpienie z pokojem w sercu to nie jest ból. A teraz mam pokój w sercu.»

«Wkrótce będziesz go mieć jeszcze więcej» [– mówi Jezus.]

«Jak to, Panie?» [– pyta zaskoczona Eliza.]

«Idź i przyjdź, a dowiesz się» [– odpowiada Jezus.]

«Oto Jezus! Jezus!» – woła dwoje dzieci.

Opierają twarzyczki o przyozdobioną arabeskami balustradę, która ogranicza taras z dwóch stron wychodzących na ogród. Opadają z niej gałęzie róż i jaśminów w kwiatach. Taras to [właściwie] przestronny ogród, zawieszony w górze. Ponad nim – w tych słonecznych godzinach - rozciągnięto wielokolorową zasłonę. Wszystkie osoby zajęte przygotowaniami na tarasie odwracają się, słysząc krzyk Marii i Macieja. Porzucają to, co robiły, i idą na spotkanie Jezusa, którego kolan uchwyciło się już dwoje dzieci.

Jezus wita tłoczące się licznie niewiasty. Pomiędzy uczennicami w ścisłym tego słowa znaczeniu – a zatem małżonkami, córkami, siostrami apostołów lub uczniów - są też inne, mniej znane, mniej śmiałe. Jest tu na przykład małżonka kuzyna Szymona, matki poganiaczy osłów z Nazaretu, matka Abla z Betlejem Galilejskiego, Anna Judy z domu w pobliżu jeziora Meron, Maria Szymonowa, matka Judasza z Kariotu, Noemi z Efezu, Sara i Marcela z Betanii. Sara to ta niewiasta, którą Jezus uzdrowił na Górze Błogosławieństw i wysłał ze starym Izmaelem do Łazarza. Wydaje się, że jest teraz służącą Marii, siostry Łazarza. Dalej jest też matka Jajasza, matka Filipa z Arbeli, Dorka, młoda matka z Cezarei Filipowej, oraz jej teściowa, matka Annalii, Maria z Bozry, cudownie uzdrowiona z trądu, która przybyła ze swym mężem do Jerozolimy... Są też inne. Znam je z widzenia. Nie umiem jednak określić, jak się nazywają.

Jezus wchodzi na obszerny prostokątny taras z widokiem na Sykstę. Idzie, żeby usiąść przy pomieszczeniu, w którym kończą się schody wewnętrzne. Przypomina ono niewysoki sześcian, usytuowany w północnym rogu tarasu. Ukazuje się tu cała Jerozolima, a z nią okolice, które przylegają do niej bezpośrednio. Zadziwiający widok. Wszystkie uczennice, wszystkie niewiasty porzucają pracę przy stołach, aby zgromadzić się wokół Jezusa. Słudzy kontynuują pracę.

Maryja jest blisko Swego Syna. Poprzez wielką zasłonę rozciągniętą nad tarasem przenika wielkie złote światło. Przybiera ono barwę szmaragdu tam, gdzie – aby być widoczne – musi się przedrzeć przez ogrom jaśminów i róż rozpostartych jak altana. W tym świetle Maryja wydaje się jeszcze młodsza i zwinniejsza. To jakby siostra najmłodszych uczennic, tylko trochę starsza. Jest piękna, piękna jak najwspanialsza z róż rozkwitłych w tym górnym ogrodzie [utworzonym] z naczyń rozstawionych wokół. Mieszczą one róże, jaśminy, konwalie, lilie i inne rośliny pełne wdzięku.

«Matko, moja małżonka dziwnie przemawiała!... Cóż się wydarzyło, że mówi o sobie jako o okaleczonej i ukoronowanej zarazem?» – pyta Filip, płonąc z ciekawości.

Maryja uśmiecha się łagodnie i patrzy na niego. Potem zaś – Ona, tak niechętna do [okazywania] zażyłości – ujmuje jego dłoń i pyta:

«Czy byłbyś zdolny dać Mojemu Jezusowi to, co kochasz najbardziej? Naprawdę powinieneś to uczynić... On bowiem daje Ci Niebo i Drogę dojścia do niego...»

«Ależ oczywiście, Matko, potrafiłbym... jeśli tylko bym wiedział, że to, co Mu daję, może Go uszczęśliwić.»

«On [już] to ma, Filipie. Także twoja druga córka poświęca się Panu. Powiedziała to przed chwilą swej matce i Mnie, w obecności licznych uczennic...»

«Ty?! Ty?!» – pyta osłupiały Filip, wyciągając palec wskazujący w kierunku miłego dziecka, które tuli się do Maryi, jakby szukając Jej obrony. Apostoł z trudnością przełyka ten drugi cios, który na zawsze pozbawia go nadziei na potomków [rodu]. Ociera nagły pot, wywołany nowiną... Patrzy na otaczających go. Walczy... Cierpi... Córka jęczy:

«Ojcze... twego przebaczenia... i błogosławieństwa...»

I osuwa się do jego stóp. Filip głaska bezwiednie jej szatynowe włosy i chrząka, by odzyskać głos w ściśniętym gardle.

Potem mówi: «Przebacza się dzieciom, które grzeszą... Ty nie grzeszysz poświęcając się Nauczycielowi... i... i... twój biedny ojciec może ci tylko powiedzieć... może ci powiedzieć... “Bądź błogosławiona”.... Ach, córko! Moja córko!... Jak jest słodka i straszliwa zarazem wola Boga!»

[Filip] pochyla się, podnosi ją i obejmuje. Całuje jej czoło, włosy, płacząc... a potem, trzymając ją jeszcze w objęciach, idzie do Jezusa i mówi Mu:

«Ja dałem jej życie jako ojciec, ale Ty, Ty jesteś jej Bogiem... Twoje prawo jest większe od mojego... Dziękuję... Dziękuję, Panie za... za radość, która...» – nie potrafi mówić dalej. Upada na kolana do stóp Jezusa i pochyla się, żeby ucałować Jego stopy, jęcząc:

«Już nigdy, nigdy nie [będę miał] wnuków... Moje marzenie!... Uśmiech mojej starości!... Przebacz te łzy, mój Panie... Jestem tylko biednym człowiekiem...»

«Wstań, Mój przyjacielu, i bądź szczęśliwy, że dajesz pierwociny anielskim kobiercom. Chodź. Chodź tu do Mojej Matki i do Mnie. Dowiedzmy się od Niej, jak do tego doszło, gdyż - zapewniam cię – ani to Moja wina, ani zasługa.»

Maryja wyjaśnia: «Ja także wiem niewiele. Rozmawiałyśmy między nami, niewiastami, i – jak to się często zdarza – zapytano Mnie o Mój ślub dziewictwa. Pytano Mnie też, jakie będą przyszłe dziewice, jakie będą ich zadania, jaką chwałą zostaną otoczone. Odpowiadałam mówiąc to, co wiem... Co do przyszłości przewidywałam życie modlitwy, pocieszanie Mojego Jezusa za cierpienia, jakie świat Mu zada. Mówiłam: “Dziewice będą podtrzymywać apostołów, obmywających skalany świat. One przyodzieją ich i otoczą wonią swej czystości. Będą aniołami, które wyśpiewają hymny pochwalne dla zakrycia bluźnierstw. Jezus będzie z tego powodu szczęśliwy, udzieli Swych łask światu i da Swe miłosierne łaski tym barankom rozproszonym pośród wilków...” I mówiłam jeszcze coś. Wtedy właśnie córka Jaira powiedziała Mi: “Daj mi imię, o Matko, dla mojej dziewiczej przyszłości. Nie mogę bowiem pozwolić na to, by jakiś mężczyzna cieszył się tym ciałem, które ożywił Jezus. To tylko do Niego samego należy moje ciało, aż zostanie złożone w grobie, a moja dusza pójdzie do Nieba.” Na to rzekła Annalia: “Ja też postanowiłam tak uczynić. I dziś jestem swobodniejsza niż jaskółka, bo zerwałam wszelkie więzy”. A wtedy twoja córka, Filipie, stwierdziła: “Ja też będę jak wy... dziewicą na wieczność!” Matka – o, właśnie nadchodzi - kazała jej się zastanowić, gdyż nie można w ten sposób podjąć takiej decyzji. Ale ona nie zmieniła zdania. Pytającym ją, czy się długo zastanawiała, odpowiadała: “Nie”. Pytającym, skąd jej to przyszło do głowy, mówiła: “Nie wiem. To [było] jak świetlista strzała, która mi przeszyła serce i zrozumiałam, jaką miłością kocham Jezusa.”»

Małżonka Filipa pyta swego męża: «Słyszałeś?»

«Tak, niewiasto... ciało jęczy... a powinno śpiewać, gdyż to jest nasze wywyższenie. Nasze ociężałe ciało zrodziło dwa anioły. Nie płacz, żono. Powiedziałaś przedtem: On cię ukoronował... Królowa nie płacze, kiedy otrzymuje diadem...»

Ale i sam Filip wciąż płacze... i wielu mężczyzn, i wiele niewiast płacze, teraz gdy są wszyscy zgromadzeni na górze. Maria, małżonka Szymona, zalewa się łzami w jednym kącie, Maria z Magdali płacze w innym, szarpiąc bezwiednie kraj swej lnianej szaty i wyrywając nitki zdobiącego ją haftu. Płacze Anastatyka, usiłując ukryć dłonią zapłakaną twarz.

«Dlaczego płaczecie?» – pyta Jezus.

Nikt nie odpowiada. Pan woła więc Anastatykę i jeszcze raz pyta. [Dziewczyna] odpowiada więc: «Bo, Panie, z powodu budzącej obrzydzenie radości doświadczonej w jedną noc utraciłam możliwość bycia jedną z Twoich dziewic...»

«Każdy stan jest dobry, kiedy się służy Panu. W przyszłym Kościele będzie potrzeba dziewic i niewiast zamężnych, a wszystkie będą pożyteczne dla tryumfu Królestwa Bożego na świecie i dla pracy braci kapłanów. Elizo z Betsur, podejdź tutaj. Pociesz tę niewiastę, która jest tylko dzieckiem...»

I własną ręką oddaje Anastatykę w ramiona Elizy. Obserwuje je. Eliza ją głaszcze, a tamta ufnie tuli się w jej matczyne ramiona.

Potem pyta: «Elizo, znasz jej historię?»

«Tak, Panie. I wywołała we mnie tak wiele cierpienia. Biedna gołąbka bez gniazda...»

«Elizo, kochasz tę siostrę?» [– pyta dalej Jezus.]

«Czy ją kocham? Tak bardzo! Ale nie jak siostrę. Ona by mogła być moją córką. A teraz, gdy ją trzymam w ramionach, wydaje mi się, że jestem na nowo szczęśliwą matką z przeszłości. Komu powierzysz tę słodką gazelę?»

«Tobie, Elizo...» [– odpowiada Jezus.]

«Mnie?» Niewiasta rozluźnia uścisk ramion, aby z niedowierzaniem spojrzeć na Pana...

«Tobie. Nie chcesz jej?» [– pyta Jezus.]

«O! Panie! Panie! Panie!....»

Eliza na kolanach wlecze się ku Jezusowi i nie wie, naprawdę nie wie ani jak, ani co powiedzieć, co uczynić dla wyrażenia radości.

«Wstań i bądź dla niej świętą matką, a ona niech będzie dla ciebie świętą córką. Obydwie róbcie postępy na drodze Pana. Mario, siostro Łazarza, a dlaczego ty płaczesz? Tak byłaś radosna przed chwilą. Gdzież jest tych dziesięć kwiatów, które Mi chciałaś przyprowadzić?»

«Śpią, nakarmione i czyste, Nauczycielu... A ja płaczę, bo nigdy już nie będę miała czystości dziewic... i moja dusza zawsze będzie płakać, nigdy niezadowolona, bo... bo zgrzeszyłam...»

«Moje przebaczenie i twoje łzy czynią cię bardziej czystą od nich. Podejdź tu, nie płacz już. Pozostaw łzy tym, którzy muszą się czegoś wstydzić. Chodźmy, zabierz twoje kwiaty. Chodźcie wy także, małżonki i dziewice. Idźcie powiedzieć gościom Boga, że mają przyjść. Trzeba ich odprawić przed zamknięciem Bram, gdyż wielu z nich rozejdzie się po wioskach.»

Odchodzą posłuszni. Pozostaje na tarasie jedynie Jezus, głaszczący Marię i Macieja, Eliza z Anastatyką, które w pewnej odległości trzymają się za ręce i patrzą sobie w oczy z uśmiechem rozbłyskającym łzą radości, Maria, małżonka Szymona, nad którą litościwie pochyla się Najświętsza Maryja. Joanna stoi na progu, we drzwiach. Spogląda niepewnie to do wewnątrz, to na zewnątrz, to ku Jezusowi. Apostołowie i uczniowie zeszli razem z niewiastami, żeby pomóc sługom wnieść po wysokich schodach chromych, niewidomych, osłabionych, kulawych, starców.

Jezus podnosi głowę, którą pochylał nad dwojgiem dzieci. Widzi Maryję schyloną nad matką Judasza. Wstaje i idzie do nich. Kładzie rękę na siwiejącej głowie Marii, małżonki Szymona:

«Dlaczego płaczesz, niewiasto?»

«O! Panie! Panie! Zrodziłam demona! Żadna matka w Izraelu nie jest mi równa w bólu!»

«Mario, inna matka – z tego samego powodu co ty – powiedziała Mi już te słowa. Biedne matki!...»

«O! Mój Panie, jest więc jeszcze ktoś inny tak przewrotny i nikczemny w stosunku do Ciebie, jak mój Judasz? O! To niemożliwe! On posiada Ciebie, a oddaje się nieczystym praktykom. Oddycha Twym oddechem, a jest lubieżny i kradnie. Być może stanie się zabójcą. On... O! Jego myśl jest fałszywa! Jego życie to gorączka. Spraw, niech umrze, Panie! Litości! Spraw, niech umrze!»

«Mario, twoje serce ukazuje ci go gorszego, niż jest. Lęk czyni cię szaloną. Ale uspokój się i opamiętaj się. Jakie masz dowody na jego postępowanie?»

«W odniesieniu do Ciebie – żadnych. Lecz to postępująca lawina. Przyłapałam go, nie mógł ukryć dowodów... Oto on... Z litości nie mów nic!... On patrzy na mnie, podejrzewa. To mój ból. Żadna matka w Izraelu nie jest bardziej nieszczęśliwa niż ja!...»

Maryja szepcze: «Ja... Bo do Mojej boleści dołączam ból wszystkich nieszczęśliwych matek... Bo Mnie zadaje ból nie nienawiść jednego [człowieka], lecz całego świata.»

Jezus, którego woła Joanna, odszedł. W tym czasie Judasz podchodzi do swej matki – którą Maryja jeszcze pociesza – i strofuje ją:

«Zdążyłaś już powiedzieć o swych majaczeniach? Oczernić mnie? Jesteś teraz szczęśliwa?»

«Judaszu! To tak rozmawiasz z matką?» – pyta surowo Maryja. Po raz pierwszy widzę Ją taką...

«Tak, ponieważ męczy mnie jej prześladowanie.»

«O! Mój synu! To nie jest prześladowanie, lecz miłość. Mówisz, że jestem chora, a to ty jesteś chory! Mówisz, że cię oczerniam i że słucham twych wrogów. Ale to ty sam siebie krzywdzisz. Chodzisz za tymi nieszczęsnymi istotami i spotykasz się z nimi i oni cię wciągną. To dlatego że jesteś słaby, mój synu, i oni to spostrzegli... Wierz swojej matce. Posłuchaj Ananiasza, jest stary i mądry. Judaszu! Judaszu! Miej litość nad sobą, nade mną! Judaszu!!! Dokąd idziesz, Judaszu?!»

Judasz, który niemal biegiem przechodzi przez taras, odwraca się i krzyczy: «Tam, gdzie jestem przydatny i szanowany!»

I schodzi pośpiesznie ze schodów, podczas gdy nieszczęsna matka, przechylając się przez balustradę, woła: «Nie idź tam! Nie idź! Oni chcą twej zguby! Synu! Synu! Mój synu!...»

Judasz jest już na dole i drzewa ukrywają go przed oczyma matki. Widać go jeszcze przez chwilę na wolnej przestrzeni, zanim wejdzie do sieni.

«Odszedł!... Pożera go pycha!» – jęczy matka.

«Pomódlmy się za niego, Mario. Pomódlmy się my dwie...» – mówi Maryja. Trzyma za rękę smutną matkę przyszłego bogobójcy.

W tym czasie goście zaczynają wchodzić na górę...

Jezus rozmawia z Joanną:

«Dobrze, zatem niech przyjdą. To dobrze, że ubrały hebrajskie szaty, aby nie drażnić wielu uprzedzonych. Czekam tu na nie. Idź je zawołać.»

Opierając się plecami o futrynę, obserwuje napływ biesiadników, których apostołowie, uczniowie, mężczyźni i niewiasty prowadzą serdecznie, zgodnie z ustalonym z góry porządkiem. Pośrodku znajduje się niski stół dla dzieci, potem to z jednej strony, to z drugiej są rozlokowywani inni, [przy stołach] równoległych do siebie.

Niewidomi, chromi, sparaliżowani, kalecy, starcy, wdowy, żebracy zajmują miejsca ze swymi bolesnymi dziejami wypisanymi na twarzach. W tym czasie [słudzy] przynoszą - miłe jak kosze kwiatów – kosze, a nawet małe skrzynie, zamienione na kołyski. Na poduszkach leżą w nich i śpią nakarmione niemowlęta, zabrane żebrzącym matkom. I Maria z Magdali, już rozpogodzona, biegnie do Jezusa mówiąc:

«Przybyły te kwiaty. Przyjdź je pobłogosławić, mój Panie.»

Jednak w tym samym czasie wewnętrznymi schodami przybywa Joanna mówiąc: «Oto, Nauczycielu, pogańskie uczennice.»

Jest to siedem niewiast, odzianych w szaty skromne i ciemne, podobne do hebrajskich. Wszystkie mają twarze zasłonięte welonami, a płaszcze sięgają im do kostek.

Dwie są wysokie i pełne dostojeństwa, inne – niższe. Kiedy jednak po oddaniu hołdu Nauczycielowi podnoszą swe płaszcze, łatwo można rozpoznać Plautynę, Lidię, Walerię oraz wyzwoloną Flawię, która zapisywała słowa Jezusa w ogrodzie Łazarza. Są też trzy nieznajome. Jedna z nich ma spojrzenie przyzwyczajone do wydawania rozkazów, a jednak klęka i mówi do Pana:

«A ze mną Rzym upada do Twoich stóp...»

Po niej podchodzi silna niewiasta mająca około pięćdziesięciu lat. Na koniec – jak polny kwiat – bardzo młoda i pogodna kobieta. Maria z Magdali, która pomimo ich hebrajskich szat rozpoznaje Rzymianki, szepcze: «Klaudia!!!»

I stoi wytrzeszczając oczy [ze zdziwienia].

«To ja. Mam już dość słuchania słów powtarzanych przez innych. Prawdę i Mądrość należy zdobywać u samego źródła.»

«Czy sądzisz, że nas rozpoznają?» – pyta Waleria Marię z Magdali.

«Jeśli się nie zdradzicie wymawiając swe imiona, nie sądzę. Zresztą umieszczę was w bezpiecznym miejscu» [– proponuje Magdalena.] Jezus mówi:

«Nie, Mario. Przy stołach, żeby usługiwać żebrakom. Nikt nie pomyśli, że patrycjuszki służą ubogim, najmniejszym z hebrajskiego świata...»

«Dobrze powiedziałeś, o Nauczycielu, bo mamy w sobie wrodzoną pychę.»

«A pokora jest najwyraźniejszym znakiem Mojej nauki. Kto chce iść za Mną, musi pokochać Prawdę, Czystość i Pokorę, musi mieć dla wszystkich miłość oraz heroicznie stawiać czoła opiniom ludzi i naciskom tyranów. Chodźmy.»

«Wybacz, o Rabbi. Ta dziewczyna jest niewolnicą, córką niewolników. Kupiłam ją, bo pochodzi z Izraela. Plautyna ma ją u siebie. Ale Tobie ją ofiarowuję, myśląc, że robię dobrze. Ma na imię Egla. Należy do Ciebie» [– mówi Klaudia.]

«Mario, przyjmij ją. Potem pomyślimy... Dziękuję, niewiasto.»

Jezus idzie na taras pobłogosławić dzieci. Damy wzbudzają wielką ciekawość. Lecz tak ubrane i uczesane na modłę hebrajską, w szatach niemal ubogich, nie wzbudzają podejrzeń. Jezus idzie na środek tarasu, blisko stołu dzieci, i modli się. Ofiarowuje w imieniu wszystkich pokarm Panu, błogosławi i daje nakaz rozpoczęcia uczty.

Apostołowie, uczniowie, mężczyźni, niewiasty, damy usługują ubogim. Jezus daje przykład. Zakasał szerokie rękawy Swej czerwonej szaty i zajmuje się dziećmi. Pomaga Mu Miriam, córka Jaira, oraz Jan.

Usta [spożywające potrawy] pracują znacząco, lecz wszystkie oczy są zwrócone na Pana. Nadchodzi wieczór i można zdjąć zasłonę, słudzy zaś przynoszą lampy, które na razie były zbyteczne.

Jezus chodzi pomiędzy stołami. Nikogo nie zostawia bez pociechy i bez pomocy. Mija kilka razy królewską Klaudię i Plautynę, które pokornie dzielą chleb i podnoszą wino do ust niewidomych, paralityków, bezrękich. Uśmiecha się do Swoich dziewic, które zajmują się niewiastami, do matek uczniów pełnych litości dla nieszczęśliwych, do Marii z Magdali, która cała oddaje się służeniu przy stole biednych starców, najsmutniejszym ze wszystkich. Pełno tu ludzi kaszlących, trzęsących się, bezzębnych. Przeżuwają i ślinią się.

[Jezus] pomaga też Mateuszowi, który potrząsa dzieckiem, bo źle przełknęło kawałek podpłomyka, ssany i gryziony nowymi ząbkami. Pochwala Chuzę, który – przybywszy na początku wieczerzy - kroi mięso i radzi sobie jak doświadczony sługa.

Posiłek kończy się. Na twarzach zarumienionych, w radośniejszych spojrzeniach widać wyraźnie zadowolenie biednych ludzi. Jezus pochyla się nad starym drżącym mężczyzną i pyta go:

«O czym tak myślisz, ojcze, z takim uśmiechem?»

«Myślę, że to naprawdę nie jest sen. Jeszcze przed chwilą sądziłem, że śpię i śnię. Ale teraz czuję, że to jest prawda. Któż jednak czyni Cię tak dobrym – Ciebie, który sprawiasz, że Twoi uczniowie są tak dobrzy? Niech żyje Jezus!» – woła na koniec.

I wszystkie głosy biednych, których są setki wołają:

«Niech żyje Jezus!»

Jezus ponownie staje pośrodku i otwiera ramiona, aby dać znak do zamilknięcia oraz pozostania na miejscach. Zaczyna mówić. Siedzi z małym dzieckiem na kolanach.

«Niech żyje, tak, niech żyje Jezus, ale nie dlatego że to Ja jestem Jezusem. Lecz dlatego, że Jezus oznacza miłość Boga, która stała się ciałem i zstąpiła pomiędzy ludzi, żeby ją poznano i żeby dać poznać tę miłość, która będzie znakiem nowej ery. Niech żyje Jezus, bo Jezus znaczy: “Zbawiciel”. I to Ja was zbawiam. Ja was wszystkich zbawiam, bogatych i ubogich, dzieci i starców, Izraelitów i pogan, wszystkich. Obyście wy zechcieli tylko dać Mi wolę bycia zbawionymi. Jezus jest dla wszystkich. Nie jest dla tego lub tamtego. Jezus należy do wszystkich. Należy do wszystkich ludzi i jest dla wszystkich ludzi. To dla wszystkich jestem Miłością Miłosierną i pewnym Zbawieniem. Co trzeba konieczne zrobić, żeby należeć do Jezusa i żeby mieć zbawienie? Niewiele, lecz – wielkich rzeczy. Nie dlatego wielkich, że trudnych, jak te, które czynią królowie. Wielkich – gdyż one wymagają odnowienia się człowieka, aby je czynić i stać się własnością Jezusa. Czyli miłość, pokora, wiara, wyrzeczenie się, współczucie... To właśnie. Wy, uczniowie, cóż uczyniliście dziś wielkiego? Powiecie: “Nic. Usługiwaliśmy przy stole”. Nie, wy kierowaliście się miłością. Ukorzyliście się. Traktowaliście jak braci istoty nieznane, z wszelkich ras... Nie pytaliście, kim są, czy są święci, czy są dobrzy. I uczyniliście to w Imię Pana. Być może mieliście nadzieję na wielkie słowa z Mojej strony, dla waszego pouczenia. Tymczasem sprawiłem, że to wy dokonaliście wielkich dzieł. Rozpoczęliśmy dzień modlitwą, wspomogliśmy trędowatych i żebraków, wielbiliśmy Najwyższego w Jego Domu, rozpoczęliśmy braterskie agapy, troskę o pielgrzymów oraz o ubogich. Służyliśmy... bo służyć z miłości to być podobnym do Mnie, który jestem Sługą sług Bożych, Sługą aż do uniżenia śmierci, aby wam zapewnić zbawienie...»

Jakiś krzyk i odgłos kroków przerywa Jezusowi. Grupa spoconych Izraelitów wbiega po schodach. Najbardziej znane Rzymianki, czyli Plautyna, Klaudia, Waleria i Lidia usuwają się w najciemniejsze [miejsce], przysłaniając twarze welonami.

Zakłócający spokój wtargnęli już na taras. Wydają się szukać nie wiadomo czego. Chuza, urażony, wychodzi naprzód, staje przed nimi i pyta: «Czego chcecie?»

«Niczego, co dotyczy ciebie. Szukamy Jezusa z Nazaretu... nie ciebie.»

«Oto jestem. Nie widzicie Mnie?» – pyta Jezus, stawiając dziecko na ziemi i prostując się z godnością.

«Co tu robisz?» [– pytają przybyli.]

«Widzicie. Robię to, czego nauczam, i nauczam tego, co trzeba czynić: miłości do najbiedniejszych. A wam co powiedziano?» [– pyta Jezus.]

«Słychać było buntownicze okrzyki. A ponieważ tam, gdzie Ty jesteś, są [zawsze] zamieszki, więc przyszliśmy zobaczyć» [– wyjaśniają.]

«Tam, gdzie Ja jestem, jest pokój. Wołano: “Niech żyje Jezus!”.»

«Właśnie. Pomyślano – zarówno w Świątyni, jak i w pałacu Heroda – że tutaj się spiskuje przeciw...»

«Komu? Przeciw komu? Któż jest królem w Izraelu? Nie Świątynia ani nie Herod. To Rzym panuje i szaleńcem jest ten, kto myśli o ustanowieniu siebie królem tam, gdzie on rozkazuje.»

«Ty mówisz, że jesteś królem» [– stwierdzają.]

«Jestem Królem, ale nie tego królestwa. Ono jest dla mnie zbyt marne! Zbyt nędzne jest też cesarstwo. Ja jestem Królem świętego Królestwa Niebios, Królestwa Miłości i Ducha. Odejdźcie w pokoju lub zostańcie, jeśli chcecie. Poznacie, jak się zdobywa Moje Królestwo. Moi poddani... oto oni: ubodzy, nieszczęśliwi, uciskani, a dalej – dobrzy, pokorni, miłosierni... Zostańcie, przyłączcie się do nich.»

«A jednak wciąż ucztujesz w zbytkownych domach, pośród pięknych niewiast i...»

«Dość! – grzmi Chuza – Nie czyni się takich zarzutów i nie obraża się Rabbiego w moim domu. Wyjdźcie!»

Jednak [właśnie w tej chwili] ukazuje się na tarasie miła sylwetka otoczonej welonem dziewczyny, wbiegającej przez wewnętrzne schody. Biegnie, lekko jak motyl, ku Jezusowi. Odrzuca welon i płaszcz, upadając Mu do stóp i próbując je ucałować.

«Salome!» – woła Chuza, a z nim inni.

Jezus odsunął się tak gwałtownie - aby uniknąć jej dotknięcia - że Jego krzesło przewróciło się. Korzysta więc z tego, aby je postawić między Sobą a Salome. Jej oczy budzą lęk, tak są fosforyzujące, straszliwe. Salome – zwinna, bezczelna, przymilna – mówi:

«Tak, ja. Głośny aplauz dotarł do Pałacu. Herod wysyła posłańca, aby Ci powiedzieć, że chce Cię ujrzeć. Ale ja go uprzedziłam. Chodź ze mną, Panie. Kocham Cię tak bardzo i tak bardzo Cię pragnę! Ja też jestem ciałem z Izraela.»

«Idź do swego domu» [– mówi jej Jezus.]

«Dwór Cię oczekuje, aby Ci oddać hołd!»

«Mój Dwór jest właśnie tutaj. Nie znam innego dworu ani innych zaszczytów» – i wskazuje dłonią ubogich siedzących przy stole.

«Przyniosłam Ci dla nich prezenty. Oto moje klejnoty» [– mówi córka Heroda.]

«Nie chcę ich» [– odpowiada jej Jezus.]

«Dlaczego odmawiasz?» [– pyta Salome.]

«Są nieczyste i dawane z nieczystą intencją. Odejdź!»

Salome wstaje, oniemiała. Spogląda przelotnie na Straszliwego, Najczystszego, który poraża ją wyciągniętym ramieniem i Swym pełnym ognia spojrzeniem. Patrzy ukradkiem na wszystkich. Widzi na twarzach kpinę lub odrazę. Skamieniali faryzeusze obserwują scenę pełną potęgi. Rzymianki ośmielają się podejść, aby lepiej widzieć. Salome próbuje po raz ostatni: «Zbliżasz się nawet do trędowatych...» – mówi pokornie i błagalnie.

«Oni są chorzy. Ty jesteś bezwstydna. Odejdź!»

Ostatnie: “Odejdź!” jest tak potężne, że Salome bierze welon i płaszcz i wlecze się, pochylona, ku schodom.

«Uważaj, Panie!... Ona jest potężna... Może Ci zaszkodzić» – szepcze cicho Chuza.

Jezus jednak odpowiada bardzo silnym głosem, aby wszyscy mogli usłyszeć, przede wszystkim zaś ta, którą wygania:

«Nieważne. Wolę być zabity niż wejść w przymierze z występkiem. Pot rozwiązłej kobiety i złoto ladacznicy są piekielnymi truciznami. Błędem jest sprzymierzanie się z potęgami z tchórzostwa. Ja jestem Prawdą, Czystością i Odkupieniem. I nie zmieniam się. Idź. Towarzysz jej...»

«Ukarzę sługi za to, że ją wpuścili» [– mówi Chuza.]

«Nikogo nie ukarzesz. Jedna na to zasługuje: Ona. I jest [ukarana]. I niech wie ona i wy, że znam jej myśl i odczuwam z jej powodu obrzydzenie. Niech wąż powróci do swej nory. Baranek powraca do Swych ogrodów.»

Siada. Jest spocony. Milknie. Potem mówi:

«Joanno, daj wszystkim jałmużnę, aby ich życie było mniej smutne przez kilka dni... Co mam więcej uczynić, dzieci boleści? Co chcecie, abym wam dał? Czytam w sercach. Chorym, którzy potrafią uwierzyć, pokój i zdrowie!»

Żydzi – którzy przybyli, by zaskoczyć Jezusa – odchodzą oszołomieni i nie zauważeni w powszechnym wybuchu [radości], z powodu cudów i czystości Jezusa. Jezus uśmiecha się, całując dzieci, potem żegna gości. Zatrzymuje wdowy i rozmawia życzliwie z Joanną na ich temat. Joanna notuje i zaprasza je na jutro. Potem i one odchodzą. Starcy wychodzą na samym końcu...

Pozostają apostołowie, uczniowie i Rzymianki.

Jezus mówi: «Taka ma być jedność w przyszłości. Nie ma słów. To czyny przemawiają do duchów i do dusz przez swą oczywistość. Pokój niech będzie z wami.»

Kieruje się ku wewnętrznym schodom i znika, a za Nim – Joanna i inni. U stóp schodów spotyka Judasza:

«Nauczycielu, nie idź do Getsemani! Są tam nieprzyjaciele, szukają Ciebie. Co teraz powiesz, matko? Ty, która mnie oskarżasz! Gdybym nie poszedł, nie dowiedziałbym się o zasadzce zastawionej na Nauczyciela. Do innego domu!... Chodźmy do innego domu!»

«W takim razie do naszego. Do domu Łazarza wchodzi jedynie ten, kto jest przyjacielem Boga» – stwierdza Maria z Magdali.

«Tak. Niech ci, którzy wczoraj byli w Getsemani, idą z siostrami do pałacu Łazarza. Jutro o wszystko zadbamy.»


   

Przekład: "Vox Domini"