Ewangelia według św. Mateusza |
Ewangelia według św. Marka |
Ewangelia według św. Łukasza |
Ewangelia według św. Jana |
Maria Valtorta |
Księga IV - Trzeci rok życia publicznego |
– POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – |
55. JEZUS W GETSEMANI I W BETANII
Napisane 3 stycznia 1946. A, 7429-7450
Jezus wchodzi do spokojnej zieleni Ogrodu Oliwnego. Margcjam jest wciąż u Jego boku. Śmieje się na myśl o biegu do utraty tchu, jaki z pewnością podejmie Piotr, aby ich dogonić. Mówi:
«O, Nauczycielu! Któż wie, co on powie! A gdybyś tak szedł do samej Betanii, bez zatrzymywania się tu, byłby w żałosnym stanie.»
Również Jezus uśmiecha się, spoglądając na chłopca i odpowiada mu: «Tak, pogrzebie Mnie swymi lamentami. To mu się jednak przyda. Następnym razem będzie bardziej uważny. Mówiłem. On zaś, rozproszony, prowadził rozmowy to z jednym, to z drugim...»
«Zadawali mu pytania, Panie» – mówi Margcjam, już się nie śmiejąc, dla usprawiedliwienia Piotra.
«Daje się wtedy życzliwy znak, że się odpowie później, kiedy umilknie Słowo Pana. Pamiętaj o tym w przyszłości, gdy będziesz kapłanem. Wymagaj największego szacunku w godzinach i w miejscach, gdzie udziela się pouczeń.»
«Ale wtedy, Panie, to biedny Margcjam będzie przemawiał...»
«Nieważne. To zawsze Bóg mówi przez usta Swych sług, w godzinach ich posługi. I jako takich powinno się ich słuchać w milczeniu i z szacunkiem.»
Na twarzy Margcjama ukazuje się jakiś znaczący grymas, wyrażający treść wewnętrznych rozważań. Jezus, obserwując go, pyta:
«Nie jesteś o tym przekonany? Skąd ta mina? Powiedz, synu, bez obawy.»
«Mój Panie, zastanawiałem się, czy Bóg jest też na ustach dzisiejszych kapłanów... i... z przerażeniem zadawałem sobie pytanie, czy będą podobni kapłani w przyszłości... I doszedłem do wniosku, że... wielu kapłanów przyniesie wstyd Panu... Z pewnością zgrzeszyłem... ale oni mają takie złe serca i chciwe, i oschłe, i...»
«Nie osądzaj. Jednakże zachowaj w pamięci to odczucie niesmaku. Niech ono będzie w tobie też w przyszłości. Próbuj ze wszystkich sił nie być takim, jak ci, którzy budzą w tobie odrazę. I niech nie będą takimi ci, którzy od ciebie będą zależeć. Spraw, by do [większego] dobra przyczyniło się nawet to zło, które zauważasz. Wszelkie działanie i każde poznanie ma się zamienić w dobro, przechodząc przez prawy osąd i wolę.»
«O, Panie! Zanim wejdziemy do domu, który już widać, odpowiedz mi na jeszcze jedno pytanie! Nie zaprzeczasz, że obecne kapłaństwo jest wadliwe. Mówisz mi, żebym nie osądzał. Teraz posłuchaj, Panie, tego, co myślę. Kiedy obecni kapłani mówią o Bogu i o religii, będąc w dużej części takimi, jakimi są – a mówię teraz o najgorszych z nich – czy trzeba tego słuchać, jakby mówili prawdę?»
«Zawsze, Mój synu, z szacunku dla ich misji. Kiedy ktoś wypełnia czynności swej posługi, nie jest już człowiekiem Annaszem czy człowiekiem Sadokiem i tak dalej, lecz “kapłanem”. Oddziel zawsze od posługi biedną ludzką [naturę].»
«Ale jeśli robią coś złego...»
«Bóg się o to zatroszczy. Poza tym!... Posłuchaj, Margcjamie! Nie ma człowieka całkowicie dobrego ani człowieka całkowicie złego. I nikt nie jest w takim stopniu dobry, aby miał prawo osądzać swych braci jako zupełnie złych. Musimy pamiętać o naszych własnych ułomnościach i zestawiać je z dobrymi cechami tego, którego chcemy osądzać. Wtedy będziemy mieć właściwą miarę dla miłosiernego osądzania. Ja jeszcze nie znalazłem człowieka całkowicie złego...» [– mówi Jezus.]
«Nawet Doras, Panie?...» [– pyta chłopiec.]
«Nawet on, gdyż jest uczciwym mężem i czułym ojcem» [– odpowiada mu Jezus.]
«Ani nawet ojciec Dorasa?» [– pyta dalej Margcjam.]
«On także był uczciwym mężem i czułym ojcem.»
«Jednakże nie był tylko tym!» [– stwierdza Margcjam.]
«Nie był wyłącznie tym, ale w tym nie był zły. Nie był zatem całkowicie zły» [– wyjaśnia Jezus.]
«I nawet Judasz nie jest zły?»
«Nie» [– odpowiada Jezus.]
«Ale przecież nie jest dobry!»
«Nie jest całkiem dobry, jak nie jest całkowicie zły. Nie jesteś przekonany o tym, co mówię?»
«Jestem przekonany, że Ty jesteś całkowicie dobry i całkowicie pozbawiony niegodziwości. O tym... tak. Jesteś dobry do tego stopnia, że nigdy nie znajdujesz [powodu do] oskarżenia kogoś...»
«O, Mój synu! Gdybym tylko wypowiedział pierwszą sylabę słowa oskarżenia, rzucilibyście się wszyscy jak dzikie zwierzęta na oskarżonego człowieka!... Działając w ten sposób, unikam [dania] wam [okazji] do skalania się grzechem osądu. Zrozum Mnie, Margcjamie. To nie dlatego, że nie widzę zła tam, gdzie ono jest... To nie dlatego, że nie widzę mieszaniny zła i dobra, jaka jest w niektórych. To nie dlatego, że nie rozumiem, iż dusza wznosi się lub upada z poziomu, na który ją wprowadziłem. Nic z tego, Mój synu. To roztropność... dla uniknięcia braku miłości w was. I zawsze będę tak postępował. Nawet w przyszłych wiekach, kiedy będę się musiał wypowiedzieć o jakimś stworzeniu. Czy nie wiesz, synu, że czasem jedno słowo pochwały, zachęty jest więcej warte niż tysiące wyrzutów? Czy nie wiesz, że na sto przypadków bardzo złych, jeśli się je określi jako względnie dobre [w zestawieniu z jeszcze większym możliwym złem], przynajmniej połowa staje się rzeczywiście dobrymi? Wtedy bowiem, po Moim życzliwym słowie, nie zawodzi pomoc ze strony dobrych. W przeciwnym zaś razie uciekliby przed tym osobnikiem jako zepsutym. Nie trzeba przytłaczać dusz, lecz pomagać im. Gdybym Ja nie był pierwszym do podtrzymania ich, do zakrycia tego, co w nich złego, do wzbudzenia w was życzliwości i wsparcia dla nich, nigdy nie udzielilibyście im czynnego miłosierdzia. Pamiętaj o tym, Margcjamie...»
«Tak, Panie... (głębokie westchnienie). Będę o tym pamiętał... (znowowu głębokie westchnienie)... Ale to jest bardzo trudne w obliczu oczywistych faktów...»
Jezus spogląda na niego uważnie, lecz widzi jedynie kawałek czoła, bo chłopiec bardzo mocno spuścił głowę.
«Margcjamie, podnieś głowę. Spójrz na Mnie. I odpowiedz Mi: jaki to oczywisty fakt trudno zapomnieć?»
Margcjam jest zmieszany... Jego lekko opalona twarz oblewa się rumieńcem... Odpowiada: «No... jest ich tak wiele, Panie...»
Jezus nie daje za wygraną:
«Dlaczego wymieniłeś Judasza? Bo to jest ten “fakt oczywisty”. Być może taki, który ci najtrudniej przezwyciężyć... Co zrobił ci Judasz? W czym cię zgorszył?» – Jezus kładzie ręce na ramionach chłopca, który teraz jest purpurowy.
Margcjam patrzy na Niego błyszczącymi oczyma, potem wyzwala się i ucieka, wołając:
«Judasz to profanator!... Ale nie mogę mówić... Uszanuj to, Panie!» – i ucieka, żeby się ukryć, cały zalany łzami.
Jezus woła go na próżno, po czym wykonuje gest bolesnej rezygnacji. Jego krzyk przyciągnął jednak uwagę osób w domu, w Getsemani. Na progu kuchni ukazuje się Jonasz i Matka Jezusa, a za Nią – uczennice: Maria, [córka] Kleofasa, Maria Salome i Porfirea. Widzą Jezusa i idą w Jego kierunku.
«Pokój wam wszystkim! Oto jestem, Mamo!»
«Sam? Dlaczego?» [– pyta Maryja.]
«Pobiegłem przodem. Innych zostawiłem w Świątyni... Ale byłem z Margcjamem...»
«A gdzie jest teraz mój syn, że go nie widzę?» – pyta nieco zaniepokojona Porfirea.
«Wspiął się na górę... ale wróci. Macie jedzenie dla wszystkich? Inni wkrótce przyjdą.»
«Nie, Panie. Mówiłeś, że pójdziesz do Betanii...»
«Tak... Pomyślałem jednak, że dobrze będzie tak uczynić. Idźcie szybko wziąć, co trzeba. Ja zostaję z Moją Matką.»
Uczennice są posłuszne bez dyskutowania. Jezus zostaje więc sam z Maryją. Idą powoli pod splątanymi konarami [oliwek], poprzez które przenikają promienie słońca, znacząc złote koła na trawie zielonej i pokrytej kwieciem.
«Po posiłku pójdę do Betanii. Z Szymonem.»
«Z Szymonem, synem Jony?» [– pyta Matka.]
«Nie, z Szymonem Zelotą. I wezmę ze Sobą Margcjama...» – Jezus milknie zamyślony.
Maryja przygląda Mu się, a potem pyta:
«Margcjam wywołuje Twój smutek?»
«Nie, Mamo. Przeciwnie! Dlaczego tak myślisz?»
«Dlaczego jesteś taki zamyślony?... Dlaczego wołałeś go tonem rozkazującym? I dlaczego Cię opuścił? Dlaczego wyrwał Ci się, jakby odczuwał wstyd? Nie przyszedł się nawet przywitać z matką ani ze Mną!»
«Chłopiec uciekł z powodu pytania, jakie mu postawiłem» [– wyjaśnia Jezus.]
«O!...» – Maryja jest ogromnie zaskoczona. Milczy przez chwilę, a potem szepcze, jakby mówiła do siebie: «Dwoje [ludzi] w ziemskim Raju uciekło po grzechu, słysząc głos Boga... Ale, Mój Synu, trzeba mieć litość nad dzieckiem. Zaczyna się stawać mężczyzną... i być może... Mój Synu, szatan kąsa wszystkich ludzi...»
Maryja jest samą litością i błaganiem...
Jezus patrzy na Nią i mówi:
«Jaką Ty jesteś matką! Jaką jesteś “Matką”! Jednak nie myśl, że dziecko zgrzeszyło. Przeciwnie... Musisz wierzyć, że bardzo cierpi z powodu wstrząsu pewnego odkrycia. Jest bardzo czysty. Jest bardzo dobry... Zabiorę go dziś ze Mną, aby pojął, bez słów, że go rozumiem. Każde słowo byłoby zbyteczne... i nie znajdę ani jednego [słowa] na usprawiedliwienie gwałciciela niewinności.»
Jezus jest bardzo surowy, kiedy wypowiada ostatnie słowa.
«O, Mój Synu! Mamy więc już przyczynę! Nie pytam Cię o jego imię. Ale jeśli pomiędzy nami jest ktoś zdolny do wprowadzenia zamętu u dziecka, to może być tylko jeden... demon!»
«Chodźmy poszukać Margcjama, Mamo. Przed Tobą nie ucieknie.»
Idą i odnajdują go za krzewem głogu.
«Zbierałeś kwiaty dla Mnie, Mój synu?» – pyta Maryja, podchodząc do niego i całując go.
«Nie, ale pragnąłem Cię [spotkać]...» – mówi Margcjam.
Ma twarz zalaną łzami.
«I przyszłam. Chodźmy, szybko! Dziś masz iść z Jezusem do Betanii! I musisz być ubrany, jak należy.»
Twarz Margcjama rozpromienia się. Już zapomina o zamęcie, jaki go ogarnął. Pyta: «Sam z Nim?»
«I z Szymonem Zelotą» [– wyjaśnia mu Maryja.]
Margcjam – wciąż jeszcze dziecko - podskakuje z radości i wybiega ze swej kryjówki wpadając w objęcia Jezusa... Jest zmieszany. Ale Jezus śmieje się i zachęca go:
«Biegnij zobaczyć, czy przyszedł twój ojciec.»
Kiedy Margcjam oddala się biegiem, Jezus zauważa:
«To prawdziwe dziecko, choć jego myśl jest już dojrzała. Zamącić jego serce to zbrodnia... ale będę nad tym czuwał» – i rozmawiając cały czas idzie wraz z Maryją w kierunku domu. Jeszcze nie doszli, a już widzą Margcjama, który wraca biegiem.
«Nauczycielu... Matko... Są tam ludzie... ci sami, którzy byli w Świątyni... Prozelici... Jest jakaś kobieta... Kobieta, która chce ujrzeć Ciebie, o Matko... Mówi, że Cię poznała w Betlejem... Nazywa się Noemi.»
«Tak wiele poznałam wtedy [niewiast]! Ale chodźmy...» [– odpowiada Maryja.]
Dochodzą do małego placu, na którym stoi dom. Czeka tu grupa osób. Na widok Jezusa upadają na twarze. Ale zaraz wstaje jakaś niewiasta i idzie, aby się rzucić do stóp Maryi, zwracając się do Niej po imieniu. [Maryja pyta:]
«Kim jesteś? Nie pamiętam cię. Wstań.»
Niewiasta wstaje i zaczyna mówić akurat w chwili, gdy, tracąc dech, przybiegają apostołowie.
«Ależ, Panie! Dlaczego [to zrobiłełeś]? Biegaliśmy jak szaleni po Jerozolimie. Sądziliśmy, że poszedłeś do Joanny lub Annalii... Dlaczego się nie zatrzymałeś?»
Pytania i wieści przeplatają się w nieładzie. [Jezus stwierdza:]
«Teraz jesteśmy razem. To zbędne wyjaśniać przyczyny. Pozwólcie mówić tej niewieście w spokoju.»
Wszyscy gromadzą się i słuchają.
«Nie pamiętasz mnie, Maryjo z Betlejemu. Ja jednak od trzydziestu jeden lat pamiętam Twoje imię i twarz jako uosobienie litości. Ja także przybyłam z daleka, z Pergii, z powodu edyktu. Spodziewałam się dziecka. Miałam jednak nadzieję na czas wrócić. Mój mąż rozchorował się w drodze i w Betlejem osłabł, a w końcu umarł. W chwili jego śmierci byłam od dwudziestu dni matką. Moje krzyki przeszyły niebiosa i wysuszyły mi mleko, sprawiły, że się popsuło. Okryłam się krostami i moje dziecko również... Wrzucono nas do groty, abyśmy pomarli... A wtedy... Ty, tylko Ty, przychodziłaś ostrożnie niemal przez cały miesiąc, aby mi przynieść jedzenie, opatrzyć moje rany... Płakałaś ze mną i dawałaś mleka mojemu dziecku. Ono żyje dzięki Tobie, tylko dzięki Tobie... Narażałaś się na ukamienowanie, bo nazywano mnie “trędowatą”... O! Moja słodka gwiazdo! Nie zapomniałam o tym. Odeszłam po wyzdrowieniu. W Efezie doedziałam się o masakrze. Tak długo Cię szukałam! Tak długo! Długo! Nie mogłam uwierzyć w to, że w tamtą straszliwą noc zabito Cię wraz z Twoim Synem. Nigdy jednak Cię nie znalazłam. W ubiegłym roku ktoś z Efezu usłyszał Twego Syna, dowiedział się, kim jest, przez jakiś czas szedł za Nim. Był wśród idących za Nim w czasie Święta Namiotów... I po powrocie opowiadał [o Nim]. Przybyłam więc, aby ujrzeć Ciebie, o Święta, zanim umrę. Aby Cię pobłogosławić tyle razy, ile kropel mleka dałaś mojemu Janowi, odbierając je Twemu błogosławionemu Synowi...»
Niewiasta płacze pochylona, w postawie pełnej szacunku, ściskając dłońmi ręce Maryi...
«Mleka się nigdy nie odmawia, Moja siostro. I...»
«O, nie! Nie jestem Twoją siostrą! Ty, Matka Zbawiciela... ja, biedna niewiasta, zagubiona, z dala od domu, wdowa z synem przy piersi, mojej piersi wyschłej jak potok w lecie... Bez Ciebie bym umarła. Wszystko mi dałaś i dzięki Tobie mogłam wrócić do braci, kupców w Efezie.»
«Dla świata byłyśmy dwiema matkami, dwiema biednymi matkami, z niemowlętami... Ty miałaś cierpienie wdowieństwa, Ja – ból, że zostanę przeszyta w Synu, jak powiedział w Świątyni stary Symeon. Spełniłam tylko siostrzany obowiązek, dając ci to, czego już nie posiadałaś. Ale twój syn żyje?»
«Jest tutaj. I Twój święty Syn uzdrowił mi go tego ranka. Niech będzie za to błogosławiony!»
Niewiasta upada na twarz przed Zbawicielem, wołając:
«Podejdź, Janie, podziękować Panu.»
Opuszczając towarzyszy, podchodzi mężczyzna w wieku Jezusa. Jest dobrze zbudowany, ma twarz uczciwą, lecz niezbyt piękną. Piękny jest wyraz jego głębokich oczu.
«Pokój tobie, bracie z Betlejem. Z czego cię uzdrowiłem?» [– pyta Jezus.]
«Ze ślepoty, Panie. Jedno oko utraciłem, a drugie – prawie. Byłem przewodniczącym synagogi, lecz nie mogłem już czytać świętych zwojów.»
«Teraz będziesz je czytać z większą wiarą» [– mówi Jezus.]
«Nie, Panie. Teraz Ciebie będę czytać. Chcę zostać uczniem, bez chełpienia się prawami z powodu kropli mleka, jakie ssałem z piersi, która Ciebie wykarmiła. Niczym są dni jednego miesiąca dla wytworzenia więzi. Wszystkim zaś jest litość Twojej Matki tamtego dnia i Twoja, [okazana] dziś rano.»
Jezus odwraca się do niewiasty: «A ty co o tym myślisz?»
«Że mój syn należy do Ciebie podwójnie. Przyjmij go, Panie, a marzenie biednej Noemi się spełni.»
«Dobrze. Będziesz należał do Chrystusa. Przyjmijcie tego towarzysza w imię Pana» – mówi, zwracając się do apostołów.
Prozelitów ogrania wzruszenie. Mężczyźni chcieliby od razu pozostać. Wszyscy. Jednak Jezus mówi stanowczo:
«Nie. Pozostańcie, gdzie jesteście. Powróćcie do waszych domów, zachowując wiarę i oczekując na godzinę wezwania. I niech Pan będzie zawsze z wami. Idźcie.»
«Będziemy mogli Cię tu jeszcze znaleźć?» – pytają.
«Nie. Jak ptak fruwa od gałęzi do gałęzi, tak i Ja pójdę bez zatrzymywania się. Tu Mnie nie znajdziecie. Nie mam wytyczonej trasy ani miejsca pobytu. Ale, jeśli to będzie potrzebne, ujrzymy się i usłyszymy ponownie. Idźcie. Niech pozostanie ta niewiasta z nowym uczniem.»
I wchodzi do domu, a za Nim – niewiasty i apostołowie. Ze wzruszeniem rozmawiają o nieznanym dotąd epizodzie i o głębokiej miłości Maryi.
...Jezus szybkim krokiem udaje się do Betanii. Ma u Swego boku Zelotę i Margcjama, szczęśliwych, że zostali w dwójkę wybrani do tych odwiedzin. Margcjam, całkowicie rozpogodzony, stawia tysiące pytań dotyczących niewiasty przybyłej z Efezu. Zastanawia się, czy Jezus wiedział o tym wydarzeniu i tak dalej...
«Nie wiedziałem o tym [od Maryi. Przejawy] dobroci Mojej Matki są nieskończone i okazywane w tak słodkim milczeniu, że większość nie jest znana...»
«To wydarzenie jest bardzo piękne» – mówi Zelota.
«Tak. Do tego stopnia, że napiszę o nim Janowi z Endor. Co na to powiesz, Nauczycielu? Otrzymamy listy w Betanii?» [– pyta Margcjam.]
«Jestem tego niemal pewien» [– odpowiada mu Jezus.]
«Powinniśmy też spotkać niewiastę uzdrowioną z trądu» – zauważa Zelota.
«Tak. Wypełniła wiernie nakazy Prawa, ale czas oczyszczenia już zapewne upłynął.»
Ukazuje się Betania na swej równinie. Przechodzą obok domu, w którym niegdyś były pawie, czerwonaki i [inne] ptaki. Teraz jest opuszczony i zamknięty. Szymon to zauważa. Jego spostrzeżenie przerywa radosne pozdrowienie Maksymina, który ukazuje się w bramie: «O! Nauczycielu święty! Co za szczęście w tak wielkim bólu!» [– woła.]
«Pokój z tobą. Dlaczego w bólu?» [– pyta Jezus.]
«Ponieważ Łazarz cierpi z powodu owrzodzenia nóg i nie wiemy, co robić, aby mu ulżyć w cierpieniu. Kiedy jednak zobaczy Ciebie, poczuje się lepiej, przynajmniej w duchu.»
Wchodzą do ogrodu. Maksymin biegnie naprzód, oni zaś powoli idą ku domowi. Maria z Magdali wybiega ze swym okrzykiem uwielbienia: «Rabbuni!»
Za nią idzie Marta, spokojniejsza. Obydwie są blade, jak osoby, które cierpiały i czuwały [w nocy].
«Wstańcie. Chodźmy od razu zobaczyć się z Łazarzem.»
«O, Nauczycielu! Nauczycielu, który wszystko możesz, uzdrów mojego brata!» – mówi błagalnie Marta.
«Tak, dobry Nauczycielu! On cierpi ból nie do zniesienia! Jest wyczerpany, jęczy. Z pewnością umrze, jeśli to p potrwa dłużej. Miej nad nim litość, Panie!» – ponagla Go Maria.
«Ja jestem samą litością. Ale to nie jest godzina cudu dla niego. Niech będzie dzielny, a wy – wraz z nim. Pomóżcie mu spełniać wolę Pana.»
«Ach! Chcesz powiedzieć, że on musi umrzeć?!» – jęczy i pyta Marta cała we łzach.
Maa też ma oczy zalane łzami. Błyszczą ogromem miłości, podwójną miłością: do Jezusa i do brata. [Mówi:]
«O, Nauczycielu! Postępując w taki sposób przeszkadzasz mi podążać za Tobą i służyć Tobie, a mojemu bratu zabraniasz cieszyć się moim wskrzeszeniem. Nie chcesz więc, aby dom Łazarza radował się wskrzeszeniem?»
Jezus patrzy na nią. Z delikatnym i dobrym uśmiechem mówi:
«Jednym? Tylko jednym? Chodźmy! Uznajecie Mnie za kogoś małego, skoro sądzicie, że potrafię uczynić tylko to jedno! Bądźcie dobre i dzielne. Chodźmy. I nie płaczcie tak. Przytłoczycie go strasznymi podejrzeniami.»
I Jezus odchodzi jako pierwszy.
Łazarz – z pewnością dla ułatwienia zabiegów, jakich wymaga – został przeniesiony do sali przy bibliotece, naprzeciw wielkiej sali biesiadnej. Maksymin wskazuje Jezusowi drzwi i zostawia Go, żeby wszedł sam.
«Pokój z tobą, Łazarzu, Mój przyjacielu!»
«O, Nauczycielu święty! Pokój z Tobą. Dla mnie, dla mojego ciała nie ma już pokoju. Mój duch jest przygnębiony. Tak bardzo cierpię, Panie! Daj mi Twe słodkie polecenie: “Łazarzu, wyjdź na zewnątrz”, a wstanę uzdrowiony, żeby Ci służyć...”»
«Dam ci je. Ale nie teraz» – odpowiada Jezus całując go.
Łazarz jest wychudzony, pożółkły, ma zapadnięte oczy. Jest wyraźnie bardzo chory i osłabiony. Płacze jak dziecko, pokazując nogi opuchnięte, niebieskawe, z ranami żylakowymi – jak mi się wydaje – otwartymi w wielu miejscach. Być może żywi nadzieję, że pokazując Jezusowi tę ruinę wzruszy Go i że Jezus dokona cudu. Ale On ogranicza się tylko do delikatnego przykrycia ran opatrunkiem nasączonym maścią.
«Przyszedłeś, żeby się tu zatrzymać?» – pyta zawiedziony Łazarz.
«Nie, ale będę często przychodził» [– odpowiada Jezus.]
«Jak to? Nie spożyjesz ze mną Paschy, nawet w tym roku? Specjalnie kazałem się tutaj przenieść. Obiecałeś mi w Święto Namiotów, że pozostaniesz ze mną dłużej po Święcie Świateł...»
«I zostanę, ale nie teraz. Czy przeszkadzam ci, siedząc tak na skraju posłania?» [– pyta Jezus.]
«O, nie! Chłód Twej ręki wydaje się łagodzić żar mojej gorączki. Dlaczego nie zostaniesz, Panie?»
«Ponieważ jak ciebie dręczą rany, tak Mnie dręczą wrogowie. Choć dla wszystkich Betania jest ujęta w granicach [dozwolonych] na spożycie Paschy, to w Moim przypadku uznano by za grzech spożycie Paschy w tym miejscu. Dla Sanhedrynu i faryzeuszy wszystko, co czynię, jest [grzechem tak ciężkim,] jak wielbłąd w uprzęży...»
«Ach! Faryzeusze! To prawda! Ale w takim razie w jednym z moich domów... Przynajmniej to!» [– prosi Łazarz.]
«To tak, ale z powodu ostrożności powiem to w ostatniej chwili» [– mówi Jezus.]
«O, tak! Nie ufaj. Z Janem wszystko dobrze poszło, wiesz? Wczoraj przybył Tolmesz z innymi i przynieśli mi listy dla Ciebie. Mają je moje siostry. Ale gdzież jt Marta i Maria? Nie troszczą się o to, aby Cię godnie przyjąć?»
Łazarz jest poirytowany jak wielu chorych.
«Bądź spokojny! Są na zewnątrz z Szymonem i Margcjamem. Przyszedłem z nimi. Niczego Mi nie trzeba. Zawołam je.»
I rzeczywiście woła je, bo przezornie zostały na zewnątrz. Marta wychodzi i powraca z dwoma rulonami. Podaje je Jezusowi. Maria zaś donosi, że [przybył] sługa Nikodema, mówiąc, iż poprzedza swego pana, nadchodzącego z Józefem z Arymatei. W tym samym czasie Łazarz przypomina sobie o niewieście, która:
«...przybyła wczoraj w Twoje Imię» – mówi.
«Ach, tak! Wiesz, kim jest?» [– pyta Jezus.]
«Powiedziała nam. To córka bogacza z Jerycha, która wyjechała w bardzo młodym wieku do Syrii, przed laty. Nazywał ją Anastatyka, na pamiątkę pustynnego kwiatu. Jednak nie chciała nam powiedzieć, jak się nazywa jej mąż» – wyjaśnia Marta.
«To nie jest potrzebne. Została oddalona, jest więc tylko “uczennicą”. Gdzie ona jest?» [– pyta Jezus.]
«Jest bardzo zmęczona i śpi. Przez ostatnie dni i noce żyła w bardzo złych warunkach. Czy chcesz, żebym ją zawołała?»
«Nie. Pozwól jej spać. Zajmę się nią jutro.»
Łazarz przygląda się z podziwem Margcjamowi. Chłopak zaś jest jak na szpilkach... Chciałby wiedzieć, co jest w zwojach. Jezus pojmuje to i otwiera je. Łazarz pyta:
«Jak to? On wie?»
«Tak. On i inni. Z wyjątkiem Natanaela, Filipa, Tomasza i Judasza...»
«Dobrze zrobiłeś, że to przed nim ukryłeś! – przerywa Łazarz – Ja mam wiele podejrzeń...»
«Nie jestem nieostrożny, Mój przyjacielu» – przerywa mu Jezus.
Czyta zwoje, przekazując następnie najważniejsze wieści, czyli, że dwoje [uczniów] przyzwyczaiło się do otoczenia, że szkoła rozkwita i że, gdyby nie osłabienie Jana, wszystko byłoby w porządku. Jednak nie może przekazać więcej, bo ogłaszają właśnie przybycie Nikodema i Józefa.
«Niech Bóg Cię strzeże, o Nauczycielu! Zawsze, jak tego ranka!» [– mówi Józef z z Arymatei.]
«Dziękuję, Józefie. A ciebie, Nikodemie, tam nie było?» [– pyta Jezus.]
«Nie. Jednak dowiedziawszy się, że przybyłeś, pomyślałem, że pójdę do Łazarza. Byłem niemal pewny, że Cię tu spotkam. I Józef przyszedł ze mną.»
Rozmawiają o porannych wydarzeniach, stojąc wokół łoża Łazarza, który tak jest ich ciekaw, że wydaje się, iż zapomniał o swym cierpieniu.
«Ale ten Gamaliel, Panie! Słyszałeś go?» – odzywa się Józef z Arymatei.
«Słyszałem» [– odpowiada krótko Jezus.]
Nikodem mówi: «Ja zaś mówię Ci: ten Judasz z Kariotu, Panie!... Po Twoim odejściu spotkałem go. Wrszczał jak demon pośrodku grupy rabinackich uczniów. Oskarżał Cię i bronił zarazem. I jestem przekonany, iż on naprawdę jest pewien, że robi dobrze. Chcieli znaleźć w Tobie jakąś winę, nakłonieni do tego przez swych nauczycieli. On zwalczał ich oskarżenia z żałosnym zapałem, mówiąc: “Mój Nauczyciel ma tylko jedną winę! Zbyt mało pozwala ujawniać się Swej mocy. Wymyka Mu się okazja. Męczy dobrych Swą nadmierną łagodnością. Jest Królem! I powinien postępować jak król. Wy zaś traktujecie Go jak sługę, bo jest łagodny. I On niszczeje, bo jest tylko łagodny. Dla was, nikczemni i okrutni, jest tylko jeden bicz: mocy absolutnej i gwałtownej. O! Dlaczego nie mogę uczynić z Niego gwałtownego Saula!”»
Jezus potrząsa głową i nic nie mówi.
«A jednak on Cię kocha» – zauważa Nikodem.
«Co za zagmatwany człowiek!» – mówi Łazarz.
«Tak, dobrze powiedziałeś. Ja jeszcze go nie pojąłem, a od dwóch lat z nim jestem...» – wyznaje Zelota.
Maria z Magdali wstaje z godnością królowej i swoim wspaniałym głosem oznajmia:
«Ja zrozumiałam go lepiej od innych: to hańba u boku Doskonałości. I nie ma tu nic więcej do powiedzenia.»
I wychodzi do jakichś zajęć, zabierając ze sobą Margcjama.
«Być może Maria ma rację» – mówi Łazarz.
«Ja też tak myślę» – odzywa się Józef.
«A Ty, Nauczycielu, co na to powiesz?»
«Powiem, że Judasz jest “człowiekiem”. Jak Gamaliel. Człowiek ograniczony obok nieograniczonego Boga. Człowiek jest tak ograniczony w swoim myśleniu – dopóki nie da mu odetchnąć nadprzyrodzonością – że może przyjąć tylko jedną myśl, otoczyć się nią, wejść w nią i tak pozostać. Nawet wbrew oczywistym [faktom]. Uparty. Uporczywy. Wierzy być może w to, co go najbardziej uderzyło. W głębi Gamaliel ma wiarę, jak wielu w Izraelu, w Mesjasza, którego widział i rozpoznał w Dziecku. I jest wierny słowu tego Dziecka... Tak samo Judasz. Przeniknięty ideą mesjańską - taką, jaką przechowuje większa część Izraela – utwierdzony w niej Moim pierwszym zauważonym ujawnieniem się, chce widzieć w Chrystusie króla. Króla doczesnego i potężnego... i jest wierny tej idei, jaką sobie stworzył.
O! Jakże wielu, także w przyszłości, doprowadzi siebie do ruiny z powodu błędnej wiary, opornej na wszelkie racje! Cóż sądzicie? Że to jest proste iść we wszystkim za prawdą i sprawiedliwością? Cóż sądzicie? Że jest łatwo zbawić siebie, bo jest się Gamalielem lub Judaszem - apostołem? Nie. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że łatwiej jest zbawić się dziecku, zwykłemu wiernemu niż komuś wyniesionemu do specjalnej posługi, do specjalnej misji. Zazwyczaj ci, którzy są wezwani do nadzwyczajnego stanu pozwalają, by weszła w nich pycha [z powodu] ich powołania. Ta pycha otwiera drzwi szatanowi, odrzucając precz Boga. Gwiazdy spadają z większą łatwością niż kamienie. Przeklęty usiłuje zgasić gwiazdy. Wciska się, wkrada się podstępnie, aby służyć za ster wybranym i aby ich doprowadzić do upadku. Jeśli tysiąc lub dziesięć tysięcy ludzi popadnie w powszechne błędy, ich upadek pociągnie jedynie ich samych. Lecz jeśli upada ktoś wybrany do nadzwyczajnego zadania i jeśli się staje narzędziem szatana, zamiast nim być dla Boga, [jeśli staje się] jego głosem zamiast “Moim”, jego uczniem zamiast “Moim”, wtedy ruina jest o wiele większa. Może nawet doprowadzić do powstania poważnych herezji, które zranią wiele duchów.
Dobro, jakiego Ja udzielam, wyda wiele dobra, o ile upadnie na grunt pokorny, który potrafi takim pozostać. Jednak jeśli upadnie na grunt pyszny lub stający się takim z powodu otrzymanego daru, wtedy dobro staje się złem. Gamalielowi zostało udzielone jedno z pierwszych ujawnień się Chrystusa. To miało być dla niego wczesnym wezwaniem ku Chrystusowi. A tymczasem jest przyczyną jego głuchoty na wezwanie Mojego wołającego go Głosu.
Judaszowi zostało udzielone to, że jest apostołem: jednym z dwunastu apostołów pośród najlepszych z Izraela. To powinno być uświęceniem się. A czym się stanie?... Moi przyjaciele, człowiek jest wiecznie Adamem... Adam posiadał wszystko z jednym wyjątkiem. Chciał to mieć. I oby człowiek pozostał tylko Adamem! Lecz jakże często staje się Lucyferem. Ma wszystko z wyjątkiem boskości. Chce jej. Chce nadprzyrodzoności, aby zadziwiać, aby go oklaskiwano, lękano się go, znano, sławiono... I aby posiąść coś z tego, czego jedynie Bóg może darmo udzielić, człowiek chwyta się szatana, będącego małpą Boga i dającego pozorne dary nadprzyrodzone. O! Jakże straszliwy jest los tych, którzy się oddali szatanowi!
Opuszczam was, Moi przyjaciele. Oddalam się na jakiś czas. Muszę się skupić [na rozmowie] z Bogiem...»
Jezus jest bardzo wstrząśnięty...
Pozostaje Łazarz, Józef, Nikodem i Zelota. Spoglądają na siebie.
«Widziałeś, jak On był poruszony?» – pyta półgłosem Józef Łazarza.
«Widziałem. Zdawało się, że ogląda jakąś straszliwą scenę...»
«Cóż On może mieć w sercu?» – zastanawia się Nikodem.
«O tym wie tylko On i Wieczny» – odpowiada Józef.
«Ty nic nie wiesz, Szymonie?»
«Nie. Od miesięcy jest tak udręczony.»
«Niech Bóg Go ocali! To jednak pewne, że nienawiść rośnie.»
«Tak, Józefie, nienawiść rośnie... Sądzę, że wkrótce Nienawiść pokona Miłość» [– odzywa się Szymon.]
«Nie mów tak, Szymonie! Gdyby tak miało być, więcej nie poproszę o uzdrowienie! Lepiej umrzeć, niż brać udział w najstraszliwszym z błędów.»
«Świętokradztw, tak powinieneś powiedzieć, Łazarzu...»
«A jednak... Izrael jest do tego zdolny. Dojrzał do powtórzenia gestu Lucyfera, wypowiadając wojnę błogosławionemu Panu» – wzdycha Nikodem.
Zapada straszliwa cisza, jakby okowy ścisnęły im gardła... Zapada noc w pomieszczeniu, w którym czterech uczciwych mężów rozważa przyszłe zbrodnie.