Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

54. JEZUS W ŚWIĄTYNI.

“OJCZE NASZ” I PRZYPOWIEŚĆ O SYNACH.

Napisane 1 stycznia 1946. A, 7413-7429

Mówi Jezus:

«Wstań, Mario. Uświęćmy ten dzień stronicą z Ewangelii. Moje Słowo bowiem uświęca. Spójrz, Mario. Patrzenie bowiem na dni Chrystusa na ziemi to uświęcenie. Pisz, Mario. Pisanie bowiem o Chrystusie to uświęcenie. Powtarzanie tego, co mówi Jezus, uświęca. Głoszenie Jezusa to uświęcenie. Pouczanie braci to uświęcenie. Otrzymasz wielką nagrodę za tę miłość.»

Jezus opuszcza Rama. Już widać Jerozolimę. Idzie naprzód, jak w roku ubiegłym, śpiewając przepisane psalmy.

Wielu ludzi na tej bardzo uczęszczanej drodze odwraca się, aby spojrzeć na przechodzącą grupę apostołów. Niektórzy witają ich z szacunkiem. Inni, zwłaszcza niewiasty, ograniczają się do spojrzenia i uśmiechu pełnego czci. Są i tacy, którzy zadowalają się samym tylko spojrzeniem. U innych pojawia się ironiczny i pogardliwy uśmiech. Jeszcze inni przechodzą z jawną nieżyczliwością, okazując swą wyższość.

Jezus idzie powoli naprzód. Jest odziany czysto i starannie. Jak inni, tak i On zmienił szatę, aby godnie wejść do Miasta Świętego.

Margcjam także w tym roku jest ubrany stosownie do okoliczności, gdyż ma nową szatę. Idzie u boku Jezusa, śpiewając z całej duszy niezbyt miłym [dla ucha] głosem, bo przechodzi mutację. Jego niedoskonały śpiew gubi się jednak w pełnym chórze głosów towarzyszy. Wznosi się, samotny i srebrzysty, w nutach najwyższych, które wyśpiewuje jeszcze czysto i pewnie. Margcjam jest szczęśliwy...

Właśnie mają dojść do Bramy Damasceńskiej, bo zdążają od razu do Świątyni będącej już w zasięgu wzroku, lecz muszą się zatrzymać i przerwać śpiew. Okazała karawana, zajmująca cały trakt i uniemożliwiająca innym poruszanie się, zmusza ich do roztropnego usunięcia się na skraj drogi. Margcjam pyta przy tej okazji:

«Panie mój, czy powiedziałbyś jakąś piękną przypowieść dla Twego oddalonego syna? Chciałbym ją dołączyć do już posiadanych. Z pewnością spotkamy w Betanii jego wysłanników i otrzymamy od niego wieści. I chciałbym mu sprawić radość, jak to obiecałem i jak pragnie tego i jego, i moje serce...»

«Dobrze, Mój synu. Oczywiście, że ci ją dam.»

«Taka, która go pocieszy i powie mu, że wciąż go kochasz...» [– prosi dalej Margcjam.]

«Taką [przypowieść] opowiem. I ucieszy Mnie to, gdyż wypowiem prawdę.»

«Kiedy ją powiesz, Panie?» [– pyta chłopiec.]

«Zaraz. Wejdziemy od razu do Świątyni, jak należy to uczynić, i tam przemówię, zanim Mi w tym przeszkodzą» [– zapewnia Margcjama Jezus.]

«I będziesz mówił do niego?»

«Tak, Mój synu.»

«Dziękuję, Panie! To rozłączenie musi być tak bardzo bolesne...» – mówi Margcjam, a w jego czarnych oczach błyszczą łzy.

Jezus kładzie mu rękę na głowie. Odwraca się, dając znak dwunastu [apostołom] do podejścia, żeby wznowić marsz.

Dwunastu rzeczywiście zatrzymało się, aby słuchać jakichś ludzi. Nie wiem jednak, czy wierzą w Nauczyciela, czy pragnęliby Go poznać. Zatrzymali się z tego samego powodu co Jezus i towarzyszące Mu osoby.

«Dochodzimy, Nauczycielu. Słuchaliśmy tych ludzi. Są wśród nich prozelici, przybyli z daleka. Pytali nas, gdzie mogliby Cię spotkać» – mówi Piotr podbiegając.

«Z jakiego powodu tego pragnęli?» [– pyta Jezus.]

Piotr – teraz u boku Jezusa, który podejmuje na nowo marsz – wyjaśnia: «Z chęci usłyszenia Twojego słowa. I także po to, by wyzdrowieć z różnych chorób. Widzisz ten zakryty wóz, całkiem w tyle? To prozelici z Diaspory. Przybyli morzem lub inną długą drogą. Do tej podróży skłoniła ich bardziej wiara w Ciebie niż poszanowanie Prawa. Są wśród nich osoby z Efezu, z Pergamonu, z Ikonium. Jest też jeden biedak z Filadelfii, którego oni, w większości bogaci kupcy, przygarnęli z litości na swój wóz, myśląc, że dzięki temu spodobają się Panu.»

«Margcjamie, [– poleca Jezus –] idź im powiedzieć, że mają podążać za Mną do Świątyni. Otrzymają i jedno, i drugie: zdrowie dla duszy – przez słowo, zdrowie dla ciała, jeśli mają wiarę.»

Młody człowiek pospiesznie odchodzi. Podnosi się chór dwunastu potępiających “nieostrożność” Jezusa, który chce się ujawnić w Świątyni...

«Właśnie po to tam idziemy, aby im pokazać, że się nie boję; aby pokazać, że żadna groźba nie może Mnie doprowadzić do nieposłuszeństwa przepisowi [Prawa]. Czyż jeszcze nie pojęliście ich gry? Wszystkie te groźby, wszystkie te rady, które są przyjacielskie jedynie z pozoru, mają na celu doprowadzić Mnie do grzechu, aby mieć prawdziwy powód do oskarżenia. Nie bądźcie tchórzami. Miejcie wiarę. To nie jest jeszcze Moja godzina.»

«Ale dlaczego nie idziesz najpierw uspokoić Twojej Matki? Czeka na Ciebie...» – odzywa się Judasz Iskariota.

«Nie. Najpierw idę do Świątyni, która – aż do chwili określonej przez Wiecznego – jest Domem Bożym. Moja Matka będzie mniej cierpieć czekając na Mnie, niż by cierpiała wiedząc, że nauczam w Świątyni. W ten sposób uczczę Mojego Ojca i Moją Matkę, dając Jemu pierwociny Moich paschalnych godzin, a Jej – spokój. Chodźmy, nie lękajcie się. Zresztą jeśli ktoś się boi, niech idzie do Getsemani ukryć się między niewiastami.»

Apostołowie wysmagani ostatnią uwagą już się nie odzywają. Ustawiają się w rzędach po trzy osoby. Jedynie w pierwszym rzędzie są w czwórkę, z Jezusem, aż powraca Margcjam, który dołącza się jako piąty. Wtedy Tadeusz i Zelota [przechodzą do tyłu] i idą za Jezusem, który został pomiędzy Piotrem i Margcjamem.

Przy Bramie Damasceńskiej widzą Manaena:

«Panie, uważałem, że lepiej będzie pokazać się, aby rozwiać wszelką wątpliwość co do sytuacji. Zapewniam Cię, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa dla Ciebie, poza niechęcią faryzeuszy i uczonych w Piśmie. Możesz iść pewnie.»

«Wiedziałem o tym, Manaenie. Ale jestem ci wdzięczny. Chodź ze Mną do Świątyni, jeśli ci to nie ciąży...» [– proponuje Jezus.]

«Mnie ciąży? Ależ dla Ciebie stawiłbym czoła całemu światu! Nic by mnie nie męczyło!»

Iskariota mamrocze coś przez zęby. Manaen odwraca się, urażony. Mówi pewnym siebie głosem:

«Nie, człowieku, to nie są tylko “słowa”. Proszę, aby Nauczyciel zaświadczył o mojej szczerości.»

«To niepotrzebne, Manaenie. Chodźmy» [– odzywa się Jezus.]

Idą naprzód w ścisku. Po dojściu do jakiegoś zaprzyjaźnionego domu kładą w długiej i mrocznej sieni torby, które Jakub, Jan i Andrzej wzięli od wszystkich. Potem dołączają do towarzyszy.

Wchodzą w obręb Świątyni, przechodząc obok [wieży] Antonia. Żołnierze rzymscy przyglądają się im, lecz nie wykonują żadnego ruchu. Rozmawiają. Jezus patrzy na nich, żeby dostrzec, czy nie ma kogoś znajomego, lecz nie widzi ani Kwintylianusa, ani żołnierza Aleksandra.

Oto są już w Świątyni, w niezbyt świętym mrowisku ludzkim pierwszych dziedzińców. Są tu kupcy i wymieniający pieniądze. Jezus patrzy i drży. Blednie i wydaje się jeszcze wyższy, tak Jego uroczysty krok jest poważny. Iskariota kusi Go:

«Dlaczego nie powtarzasz Swego świętego gestu? Widzisz? Zapomnieli... i profanacja ogarnęła na nowo Dom Boga. Nie wzrusza Cię to? Nie powstajesz, aby go bronić?»

Na brunatnej i pięknej twarzy Judasza, mimo wysiłku [ukrycia swych uczuć], maluje się ironia i fałsz. Jego twarz przypomina lisią, gdy – nieco pochylony, niby z szacunku i czci – wypowiada te słowa do Jezusa, bacznie Go obserwując z dołu.

«To nie jest godzina. Ale wszystko to zostanie oczyszczone. I to na zawsze!...» – mówi zdecydowanie Jezus.

Judasz uśmiecha się i stwierdza: «Ludzkie “na zawsze”!! To bardzo niepewne, Nauczycielu! Sam widzisz!...»

Jezus nie odpowiada, pochłonięty pozdrawianiem z dala Józefa z Arymatei, który przechodzi okryty bogatym płaszczem. Za nim podążają inni.

Odmawiają obrzędowe modlitwy, a potem wracają na Dziedziniec Pogan, pod krużganki, w których tłoczą się ludzie. Prozelici napotkani w drodze szli cały czas za Jezusem. Nieśli swych chorych. Teraz zaś kładą ich w cieniu krużganków, blisko Nauczyciela. Ich niewiasty, czekające tutaj, podchodzą powoli. Są całe pozakrywane. Tylko jedna, być może chora, siedzi. Jej towarzyszki prowadzą ją do chorych. Inni ludzie tłoczą się przy Jezusie. Widzę grupę rabbich, zaskoczonych i zmieszanych z powodu publicznego pokazania się i przemawiania Jezusa.

«Pokój niech będzie z wami, z wami wszystkimi słuchającymi!

Święta Pascha przyprowadza wiernych synów do Domu Ojca. Nasza błogosławiona Pascha jest jak matka zatroskana o dobro swych dzieci. Woła je głośno, aby przyszły, aby się zeszły zewsząd, pozostawiając wszystkie troski dla jednej większej sprawy, jedynej prawdziwie wielkiej i pożytecznej: oddania czci Panu i Ojcu. Dzięki temu pojmujemy też, w jakim stopniu jesteśmy braćmi.

Z tego zaś, jako słodkie świadectwo, wypływa polecenie i zobowiązanie do miłowania bliźniego jak samego siebie. Nigdy się nie widzieliśmy? Nie znamy się? Tak. Jednak przybyliśmy tutaj jako dzieci Jedynego Ojca, który nas chce w Swoim Domu na uczcie paschalnej. W takim razie, chociaż może nie [dostrzegamy tego] naszymi zmysłami fizycznymi, to [jednak] z pewnością w wyższej naszej sferze, [w duchu,] czujemy się równymi sobie braćmi, pochodzącymi od Jednego Jedynego. Kochamy się tak, jakbyśmy wzrastali razem. Przyśpieszamy przez nasz związek miłości inny, doskonalszy. Będziemy się nim cieszyć w Królestwie Niebieskim, pod spojrzeniem Boga. Wszystkich nas obejmie Jego Miłość: Mnie – Syna Bożego i Człowieka – oraz was, ludzkich synów Boga; Mnie, Pierworodnego, i was, braci umiłowanych ponad wszelką ludzką miarę, aż do uczynienia Mnie Barankiem [na ofiarę] za grzechy ludzi.

Jednak ciesząc się w chwili obecnej naszą braterską więzią w Domu Ojca, pamiętajmy także o tych, którzy są daleko, a jednak są naszymi braćmi: w Panu lub przez pochodzenie. Miejmy ich w naszych sercach. Zanośmy ich w naszych sercach – ich, nieobecnych – przed święty ołtarz. Módlmy się za nich, odbierając w duchu ich odległe głosy, ich tęsknotę za przebywaniem tutaj, ich wzdychania. I jak gromadzimy te świadome westchnienia nieobecnych Izraelitów, tak przyjmijmy też [westchnienia pochodzące] od dusz należących do ludzi, którzy nie wiedzą nawet, że mają duszę i że są dziećmi Jedynego. Wszystkie dusze świata wołają w więzieniu swych ciał ku Najwyższemu. W swych mrocznych więzieniach jęczą do Światłości. My zaś, będący w światłości prawdziwej Wiary, miejmy miłosierdzie nad nimi. Módlmy się:

[por Mt 6, 9-15, Łk 11,2-4] Ojcze nasz, który jesteś w Niebiosach, niech Twoje Imię święci cała Ludzkość! Znać je, to podążać ku świętości. Spraw, aby wyznawcy różnych religii pogańskich poznali Twoje istnienie, o Ojcze Święty. I jak trzej mędrcy z czasu już tak odległego, lecz nie martwego – gdyż nic nie jest martwe w tym, co się odnosi do przyjścia Odkupienia na świat – niechaj przyjdą do Boga, do Ciebie, Ojcze. [Niech ich] prowadzi Gwiazda Jakuba, Gwiazda Zaranna, Król i Odkupiciel z rodu Dawida, Ten, którego namaściłeś, już przeznaczony na ofiarę i poświęcony, aby był Ofiarą za grzechy świata.

Niech przyjdzie Królestwo Twoje w każdym miejscu na ziemi: tam, gdzie jesteś znany i kochany, oraz tam, gdzie jeszcze Ciebie nie znają. I niech przyjdzie zwłaszcza do tych, którzy są po trzykroć grzeszni, bo chociaż znają Ciebie, nie kochają Cię w Twoich dziełach ani ujawnieniach Światłości. [Niech przyjdzie do tych,] którzy usiłują odrzucić i zgasić Światłość przybyłą na świat. To są dusze mroczne, które wolą dzieła ciemności. Nie wiedzą, że chcieć zdławić Światłość świata to obrażać Ciebie. Ty bowiem jesteś Najświętszą Światłością i Ojcem wszelkich świateł, począwszy od Tego, które stało się Ciałem i Słowem dla zaniesienia Twego Światła do każdej duszy mającej dobrą wolę.

Niech będzie spełniana, Ojcze Najświętszy, Twoja Wola w każdym sercu istniejącym na świecie. Niech się ocali każde serce i niech nie będzie dla żadnego bezowocna Ofiara Wielkiej Ofiary. Taka bowiem jest Twoja Wola: żeby człowiek się ocalił i cieszył Tobą, Ojcze Święty, po przebaczeniu, jakie zostanie udzielone.

Udziel nam Twojej pomocy, o Panie, i wszelkiego Twojego wsparcia. I udziel go wszystkim oczekującym oraz tym, którzy nie potrafią czekać. Udziel Twojej pomocy grzesznikom wraz ze zbawczym nawróceniem, udziel jej poganom, raniąc ich Twym wstrząsającym wezwaniem; udziel jej nieszczęśliwym, daj uwięzionym i wygnanym; tym, których ciało lub duch jest chory. Ty, który jesteś Wszystkim, udziel [Swojej pomocy] wszystkim, gdyż czas Miłosierdzia nadszedł.

Przebacz, o Dobry Ojcze, grzechy Twoim dzieciom. Dzieciom z Twojego ludu... bo te są najcięższe. [Przebacz tym, którzy] ponoszą winę za to, że chcą trwać w błędzie, choć Twoja szczególna miłość właśnie udzieliła światła temu ludowi. I udziel przebaczenia tym, których szpeci pogaństwo zepsute, nauczające występku; tym, którzy się pogrążają w pogaństwie ociężałym i cuchnącym. Są przecież pośród nich dusze wartościowe, które kochasz, ponieważ je stworzyłeś. My przebaczamy. Ja przebaczam jako pierwszy, abyś Ty mógł przebaczyć. Wzywamy Twej opieki nad słabością stworzeń, abyś je uwolnił od Księcia Zła, od którego pochodzą wszelkie zbrodnie, wszelkie bałwochwalstwa, wszelkie winy, wszelkie pokusy i błędy Twoich stworzeń. O, Panie, wyzwól ich od straszliwego Księcia, aby mogli przyjść do Światłości wiecznej.»

Ludzie z uwagą słuchali tej uroczystej modlitwy. Podeszli znani rabini. Wśród nich, obejmując w zamyśleniu dłonią podbródek, stoi też Gamaliel... Podeszła grupa niewiast, całych okrytych płaszczami z rodzajem kapturów, które ukrywają nawet ich twarze. Rabini odsunęli się z pogardą... Przybiegli też, przyciągnięci nowiną o przybyciu Nauczyciela, liczni wierni uczniowie. Pośród nich jest Hermas, Szczepan i kapłan Jan. Poza tym – Nikodem i Józef, dwaj nierozłączni, oraz inni ich przyjaciele, których – jak mi się zdaje – już kiedyś widziałam.

W czasie przerwy, jaka nastąpiła po modlitwie Pana, który trwa skupiony w uroczystej powadze, rozlega się głos Józefa z Arymatei, który mówi: «I cóż, Gamalielu? Czy ci się to nie wydaje, jeszcze ci się to nie wydaje słowem Pana?»

«Józefie, On mi powiedział: “Te kamienie zadrżą na dźwięk Moich słów”» – odpowiada Gamaliel.

Szczepan woła gwałtownie:

«Spełnij ten cud, Panie! Rozkaż, a zadrżą! Niech runie ta budowla, lecz niech się wzniosą w sercach mury prawdziwej Wiary w Ciebie. To byłby wielki dar! Uczyń to dla mojego nauczyciela!»

«Bluźnierca!» – woła rozwścieczona grupa rabbich i ich uczniów.

«Nie! – woła Gamaliel – Mój uczeń wypowiada słowa natchnione. My jednak nie możemy ich przyjąć, gdyż Anioł Boży jeszcze nas nie oczyścił z przeszłości, kamieniem wziętym z Ołtarza Boga... I nawet gdyby Jego krzyk (wskazuje na Jezusa) wyrwał zawiasy tych bram, być może jeszcze nie potrafilibyśmy uwierzyć...»

Unosi kraj swego jasnego, śnieżnobiałego płaszcza i okrywa sobie głowę, niemal zakrywając twarz. Oddala się. Jezus patrzy, jak odchodzi... Potem zabiera znowu głos, aby odpowiedzieć ludziom szepczącym między sobą, którzy wydają się zgorszeni i – chcąc wyrazić swe zgorszenie - wyładowują się na Judaszu z Kariotu. To cała litania narzekań. Apostoł znosi to bez reagowania. Wzrusza tylko ramionami. Na jego obliczu maluje się jednak niezadowolenie. Jezus mówi:

«Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, że ci, którzy wydają się bękartami, są prawdziwymi synami. Ci zaś, którzy są prawdziwymi synami, stają się bękartami.

Posłuchajcie, wy wszyscy, tej przypowieści.

Był raz człowiek, który z powodu swych interesów musiał długo przebywać poza domem. Pozostawiał synów, którzy byli jeszcze dziećmi. Z miejsca, w którym się znajdował, pisał listy do najstarszych dzieci, aby wciąż w nich utrzymywać szacunek dla nieobecnego ojca i przypominać im jego pouczenia. Ostatni, który się urodził po jego odjeździe, miał za karmicielkę niewiastę oddaloną od miejsca [ich zamieszkania]. Była ona z kraju jego małżonki, z innej rasy. Małżonka umarła, gdy ten syn był jeszcze mały i daleko od domu. [Inni] synowie więc rzekli: “Zostawmy go tam, gdzie jest, u krewnych naszej matki. Być może ojciec o nim zapomni. To nam przyniesie korzyść, bo gdy ojciec umrze, będzie o jednego mniej do dzielenia się spadkiem.” Tak też uczynili. I dziecko, które było daleko, żyło wychowywane przez krewnych matki, nie znając pouczeń ojcowskich, nie wiedząc, że posiadało ojca i braci. Co gorsza, poznało gorycz spostrzeżenia: “Wszyscy mnie odrzucili, jakbym był bękartem”. W końcu uwierzył, że nim jest, tak bardzo czuł się odrzucony przez ojca.

Kiedy stał się mężczyzną, zaczął pracować. Zajęty wspomnianymi już myślami odczuwał nienawiść nawet do rodziny swej matki, myśląc, że winna była cudzołóstwa. Przypadek zrządził, że udał się do miasta, w którym przebywał jego ojciec. A nie wiedząc, kto to jest, przychodził do niego i miał okazję z nim rozmawiać. Mąż ten był mądry i nie był zadowolony z oddalonych od niego synów. Postępowali oni zgodnie z własną wolą. Z ojcem żyjącym daleko nie utrzymywali należytych więzi, jedynie takie, aby pamiętał, że są “jego” synami i że ma sobie o tym przypomnieć w testamencie.

[Mąż ów] udzielał roztropnych rad młodym, spotykanym w mieście, w którym przebywał. Młodzieńca przyciągała ta iście ojcowska prawość w stosunku do tylu młodych. Nie tylko go odwiedzał, ale uczynił sobie skarb z jego myśli i doskonalił swego rozdrażnionego ducha.

Mężczyzna rozchorował się i musiał podjąć decyzję powrotu do ojczyzny. Młodzieniec powiedział mu: “Panie, tylko ty mówiłeś do mnie w sposób sprawiedliwy, ulepszając mojego ducha. Pozwól mi iść za tobą jako słudze. Nie chcę popaść ponownie w zło, jak wcześniej”. “Chodź ze mną. Zajmiesz miejsce syna, o którym nie miałem już wieści.” I powrócili razem do domu ojcowskiego. Ani ojciec, ani bracia, ani młodzieniec nie zdawali sobie sprawy, że Pan połączył na nowo pod jednym dachem tych, którzy byli z jednej krwi.

Ojciec wiele musiał płakać z powodu synów, których znał. Wiedział bowiem, że nie pamiętają o jego pouczeniach. Byli skąpi, mieli twarde serca, nie wierzyli w Boga. Co więcej, w sercu pielęgnowali liczne formy bałwochwalstwa. Pycha, sknerstwo i rozwiązłość były ich bogami. Nie chcieli słuchać o niczym innym jak tylko o ludzkich interesach. Cudzoziemiec, przeciwnie, każdego dnia coraz bardziej zbliżał się do Pana. Stawał się sprawiedliwy, dobry, miłujący, posłuszny. Bracia nienawidzili go, bo ojciec kochał tego obcego. On zaś przebaczał i kochał, pojął bowiem, że miłość daje pokój.

Pewnego dnia ojciec, odczuwając wstręt do swych synów, powiedział im: “Byliście obojętni na los krewnych waszej matki, a nawet waszego brata. Przypominacie mi postępowanie synów Jakuba wobec ich brata Józefa. Chcę udać się do tej osady, aby zasięgnąć wieści o nim. Może zdarzy się tak, że go odnajdę i otrzymam pociechę”. I rozstał się z synami oraz z młodym nieznajomym. Temu ostatniemu zostawił mały kapitał, aby mógł powrócić do miejsca, z którego przybył, i aby otworzył tam mały sklep.

Dotarł do miasta utraconej małżonki. Jej krewni opowiedzieli mu, że porzucony syn, który najpierw nazywał się Mojżesz, przyjął imię Manassesa, gdyż faktycznie z powodu jego narodzenia ojciec przestał być sprawiedliwym, bo go porzucił.

[Mężczyzna powiedział im:] “Nie krzywdźcie mnie! Powiedziano mi, że ślad po nim zaginął, kiedy był jeszcze dzieckiem. Nie miałem już nadziei nawet na odnalezienie kogoś z was. Mówcie mi o nim. Jaki jest? Czy stał się silny? Czy przypomina moją umiłowaną małżonkę, która, dając mi go, umarła? Czy jest dobry? Kocha mnie?”

“Co do siły, jest silny. Jest piękny jak jego matka, jedynie oczy ma całkiem czarne. Po matce ma nawet podłużne znamię na boku. Po tobie natomiast ma lekką wadę wymowy. Kiedy dorósł, odszedł stąd. Rozdrażniła go jego sytuacja. Miał wątpliwości co do szlachetności swej matki i żywił do ciebie urazę. Byłby dobry bez tej urazy w sercu. Odszedł stąd, za góry i rzeki, do miasta Trapezus, żeby...”

“Trapezus, powiadacie? W pobliżu Synopy? O, powiedzcie! Ja tam byłem i poznałem młodzieńca, który lekko seplenił. Był sam i smutny, ale bardzo dobry pod swą twardą powierzchownością. To był on? Powiedzcież!”

“Być może to był on. Szukaj go. Na prawym boku ma znaczne ciemne znamię, jakie miała twoja małżonka.”

Mężczyzna poszedł pośpiesznie z nadzieją, że zastanie jeszcze obcego w domu. Tamten jednak odszedł już do kolonii w Synopie. Mężczyzna poszedł więc tam... Odnalazł go. Sprowadził go i nakazał mu odsłonić bok. I rozpoznał go. I upadł na kolana, oddając cześć Bogu za przywrócenie mu syna, który był lepszy od innych. Tamci bowiem dziczeli coraz bardziej, ten zaś przez minione miesiące uświęcał się coraz bardziej. I powiedział do swego dobrego syna:

“Otrzymasz dział swych braci, ponieważ ty, chociaż nie doznawałeś miłości od nikogo, stałeś się bardziej sprawiedliwy od wszystkich innych.”

Czy to nie było słuszne? Oczywiście, że tak. Zaprawdę powiadam wam, że są prawdziwi synowie Dobra, którzy – odrzuceni przez świat, wzgardzeni, znienawidzeni, krytykowani, opuszczeni jako bękarty, uznani za hańbę lub umarłych – potrafią przewyższyć synów, którzy wzrastali w domu, lecz zbuntowali się przeciw jego prawom. To nie przynależność do Izraela daje wstęp do Nieba. Bycie faryzeuszem, uczonym w Piśmie, doktorem nie zapewnia tego losu, lecz posiadanie dobrej woli i wspaniałomyślne przychodzenie do Nauki o miłości, odnawianie się w niej, żeby się stać przez nią dziećmi Boga w duchu i w prawdzie.

Wy wszyscy słuchający Mnie wiedzcie, że wielu z tych, którzy sądzą, iż są bezpieczni w Izraelu, zostanie pozbawionych swych miejsc. [Zajmą je] ci, którzy są dla nich celnikami, nierządnicami, poganami, wyznawcami innych religii i więźniami. Królestwo Niebieskie należy do tych, którzy potrafią się odnowić, przyjmując Prawdę i Miłość.»

Jezus odwraca się i idzie ku grupie chorych prozelitów. Pyta głośno: «Czy potraficie uwierzyć w to, o czym mówiłem?»

«O, tak, Panie!» – odpowiadają chórem.

«Czy chcecie przyjąć Prawdę i Miłość?»

«Tak, o, Panie!»

«Gdybym dał wam jedynie to, czy bylibyście zadowoleni?» [– pyta dalej Jezus.]

«Panie, Ty wiesz, czego nam najbardziej potrzeba. Udziel nam przede wszystkim Twego pokoju i życia wiecznego» [– mówią.]

«Wstańcie i chwalcie Pana! Jesteście uzdrowieni w święte Imię Boga» [– mówi Jezus.] I szybko kieruje się ku pierwszej bramie, jaką napotyka. Wmieszał się w tłum przepełniający Jerozolimę, zanim podekscytowani i osłupiali ludzie, którzy znajdowali się na Dziedzińcu Pogan, mogli Go odnaleźć, żeby wykrzykiwać hosanna...

Apostołowie, zdezorientowani, tracą Go z oczu. Jedynie Margcjam, który nie przestawał trzymać Go za połę płaszcza, biegnie szczęśliwy u Jego boku, mówiąc:

«Dziękuję, dziękuję, dziękuję, Nauczycielu! Dziękuję za Jana! Wszystko zapisywałem, kiedy mówiłeś. Muszę tylko dodać [opis] cudu. O! Jakie to piękne! Naprawdę dla niego! Będzie szczęśliwy!...»


   

Przekład: "Vox Domini"