Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

47. NOC W GADARZE I ODEJŚCIE. ROZWÓD

Napisane 11 grudnia 1945. A, 7283-7299

Wspaniałe gwiazdy pogodnej nocy marcowej błyszczą na orientalnym niebie tak jasno i żywo, że firmament wygląda jakby się zniżał, na podobieństwo baldachimu nad tarasem domu goszczącego Jezusa. To dom bardzo wysoki. Usytuowany jest też w jednym z najbardziej wzniesionych miejsc w mieście. Nieskończony horyzont otwiera się więc przed nim i wokół niego – wszędzie. Ziemia znika w ciemnościach nocy, gdyż ubywający księżyc jeszcze jej nie rozwesela. Niebo zaś rozbłyska tysiącami gwiazd. To zaiste odwet firmamentu. W zestawieniu z efemeryczną roślinnością na ziemi, ukazuje on zwycięsko swe gwiezdne kobierce, łąki Mlecznej Drogi, gigantyczne ciała niebieskie, zagajniki gwiazdozbiorów. Bo przecież nawet jeśli [jakieś drzewo] rośnie na ziemi od stuleci, to ma jakby tylko jedną godzinę w porównaniu z gwiazdami istniejącymi od chwili, w której Stwórca uczynił firmament. I kiedy tak się zatracamy spoglądając w górę, obejmując spojrzeniem wspaniałe drogi, na których roślinami są gwiazdy, wydaje się, że słychać głosy tych niezwykłych lasów. To olbrzymie ograny najcudowniejszej z katedr. Lubię sobie wyobrażać, że miechy i rejestry to wiatry wywołane biegiem gwiazd, a głosy – to gwiazdy rzucone na swe tory. To wrażenie narzuca mi się tym bardziej, że nocna cisza w uśpionej Gadarze jest całkowita. Nie słychać śpiewnego źródła, zamilkły odgłosy ptaków. Zasnęli ludzie i zwierzęta. Ludzie jednak śpią w nieoświetlonych domach snem mniej niewinnym niż inne stworzenia, snem bardziej lub mniej spokojnym.

We drzwiach wychodzących na niższy taras - jest bowiem także taras wyższy, nad górnym pomieszczeniem – ukazuje się duży cień. Ledwie widać go w nocy dzięki bieli twarzy i dłoni wysuwających się z ciemnej szaty. Za nim podąża inny – mniejszy. Idą na palcach, aby nie obudzić śpiących być może w izbie na górze. Na palcach wspinają się po schodach prowadzących na wyższy taras. Potem, trzymając się za ręce, idą usiąść na ławce, która stoi przy wysokim obmurowaniu tarasu. Z powodu tego, że ławeczka jest niska, a murek bardzo wysoki, wszystko znika im sprzed oczu. Nawet gdyby pięknie świecił księżyc, chyląc się dla oświetlenia świata, im nic by to nie dało. Całe miasto jest ukryte za murkiem, a z nim – najmroczniejsze cienie w ciemnościach tej nocy: [cienie] niedalekich gór. Jedynie niebo ukazuje się im ze swymi wiosennymi konstelacjami i wspaniałymi gwiazdami Oriona: Rigel i Betelgeza, Algebar, Persea i Andromeda, Kasjopea oraz plejady połączone jak siostry, szafirowa i diamentowa Wenus a także bladorubinowy Mars i topazowy Jupiter. Oto królowie astralnego ludu. I migocą, migocą jakby pozdrawiając Pana, wzmagając swe świetliste drżenia na cześć Światłości świata.

Jezus unosi głowę, aby na nie spojrzeć, opiera ją o wysoki murek. Jan idzie w ślad za Nim, zatracając swe spojrzenie tam, w górze, gdzie można zapomnieć o świecie... Potem Jezus mówi:

«A teraz, kiedy się oczyściliśmy widokiem gwiazd, pomódlmy się.»

Wstaje. Jan Go naśladuje. To modlitwa długa, cicha, usilna. Modlą się całą duszą. Mają skrzyżowane ramiona, twarze uniesione, zwrócone na wschód, gdzie widać już zapowiedź pierwszego blasku księżyca. A potem – “Ojcze nasz”. Mówią razem, powoli, nie jeden, lecz trzy razy, i prośba ich rozbrzmiewa z coraz większym naciskiem. Głos jasno to wyraża. To błaganie oddzielające dusze od ciała, tak żarliwe, że porywa ich na drogi Nieskończonego.

Potem – cisza. Siadają jak przedtem. Księżyc świeci coraz mocniej nad uśpioną ziemią. Jezus otacza Jana ramieniem i przyciąga go do Siebie, mówiąc: «Powiedz Mi więc to, co czujesz, że musisz Mi powiedzieć. Co ujrzał Mój Jan przy pomocy duchowego Światła w mrocznej duszy swego towarzysza?»

«Nauczycielu... już okazałem skruchę z powodu tego, że o tym mówiłem. Popełniłbym dwa grzechy...» [– odzywa się Jan.]

«Dlaczego?» [– pyta Jezus.]

«Bo zadałbym Ci ból ujawniając przed Tobą coś, o czym nie wiesz i... dlatego... że... Nauczycielu, to grzech mówić o złu, jakie w kimś ujrzeliśmy. Tak jest, prawda? Jak więc mógłbym to powiedzieć, nie raniąc miłości!...»

Jan jest strapiony. Jezus oświeca jego duszę: «Posłuchaj, Janie. Kto jest większy według ciebie: Nauczyciel czy współuczeń?»

«Nauczyciel, Panie. Ty jesteś największy...»

«A kim dla ciebie jestem?» [– pyta dalej Jezus.]

«Początkiem i Końcem. Jesteś Wszystkim.»

«Czy wierzysz, że Ja, skoro jestem Wszystkim, wiem także o wszystkim, co istnieje?» [– pyta Jezus.]

«Tak, Panie. I z powodu tego jestem rozdwojony. Myślę bowiem, że Ty wiesz i cierpisz. Ale pamiętam też, że powiedziałeś mi pewnego dnia, iż czasem jesteś Człowiekiem, tylko Człowiekiem, i że przez to Ojciec daje Ci poznać, co znaczy być człowiekiem takim, który musi się zachowywać zgodnie z rozumem. Myślę też, że Bóg, z litości dla Ciebie, mógłby zachować w ukryciu pewne nikczemne sprawy...»

«Pozostań przy tej myśli, Janie, i mów. Z ufnością wobec Tego, który jest dla ciebie “Wszystkim”, [powiedz] to, co wiesz. To nie jest grzechem, gdyż Ten, który jest “Wszystkim”, nie gorszy się, nie przeklina i nawet myślą nie uchybia miłości wobec nieszczęsnego. Popełniłbyś grzech wtedy, gdybyś mówił to, co wiesz, komuś, kto nie potrafi być samą miłością... Na przykład – twoim towarzyszom. Oni szemraliby bez miłosierdzia, a nawet zaatakowaliby winnego. Zaszkodziliby zarówno jemu, jak i samym sobie. Trzeba bowiem mieć miłosierdzie: miłosierdzie tym większe, im większa jest nędza duszy, wobec której się znajdujemy, cierpiącej z powodu różnych chorób. Lekarz, litościwy pielęgniarz lub matka, gdy chodzi o zwykłą chorobę mało są poruszeni, nie przejmują się uzdrowieniem. Gdy jednak dziecko lub człowiek dorosły jest bardzo chory, gdy grozi im śmierć, już mają gangrenę lub paraliż, jakże wtedy walczą. Przezwyciężają wstręt i zmęczenie, aby ich wyleczyć! Prawda, że tak jest?»

«Tak, Nauczycielu» – mówi Jan.

Przyjął swą zwykłą pozę: otacza ramieniem szyję swego Nauczyciela, a głowę opiera na Jego ramieniu.

«Tak. Nie wszyscy potrafią być miłosierni dla chorych dusz. Trzeba więc roztropności w ujawnianiu ich dolegliwości, aby ludzie przed nimi nie uciekali i nie szkodzili im swą pogardą. Kiedy chory widzi, że się z niego szydzi, staje się przygnębiony i [jego] stan się pogarsza. Jeśli natomiast troszczymy się o niego z radosną nadzieją, może wyzdrowieć. Kiedy widzi u towarzysza ufny radosny nastrój, to mu się udziela i wzmaga działanie leku. Ty wiesz, że Ja jestem Miłosierdziem i nie będę dręczył Judasza. Mów więc bez obaw. Nie jesteś szpiegiem. Jesteś synem, który powierza swemu ojcu, ze strapieniem [wynikającym] z miłości, zło odkryte u brata, aby ojciec go wyleczył... Dalej...»

Jan głęboko wzdycha, a potem jeszcze bardziej chyli głowę na pierś Jezusa i mówi:

«Jakie to przykre mówić o tym, co zepsute!... Panie... Judasz jest nieczysty... i usiłuje mnie doprowadzić do nieczystości. Nieważne to, że ze mnie szydzi. Jednak smutno mi, że przychodzi do Ciebie, skalany swymi miłostkami. Od swego powrotu kusił mnie wiele razy. Kiedy przez przypadek zostajemy sami – a on usiłuje na wszelkie sposoby do tego doprowadzić - mówi wyłącznie o kobietach... Odczuwam odrazę, jakbym się zanurzał w gnoju, który ktoś usiłuje mi wepchnąć do ust...»

«Czy jednak mąci to twoje wnętrze?» [– przerywa mu pytaniem Jezus.]

«Mąci? Jak? Moja dusza drży. Mój rozum krzyczy przeciw tym pokusom... Nie chcę być zepsuty...» [– wyjaśnia Jan.]

«A co odczuwa twoje ciało?» [– pyta Jezus.]

«Skręca się z odrazy» [– wyznaje Jan.]

«Tylko to?» [– pyta dalej Jezus.]

«Tak, Nauczycielu. I wtedy płaczę, bo wydaje mi się, że Judasz nie mógłby bardziej znieważyć kogoś, kto się poświęcił Bogu. Powiedz mi: czy to może przynieść uszczerbek mojej ofierze?»

«Nie, nie większy niż garść błota rzuconego na diamentową płytę. Ono jej nie zarysuje ani nie wniknie w nią. Wystarczy kubek czystej wody, który się na nią rozleje, by ją oczyścić. I jest piękniejsza niż wcześniej.»

«Zatem oczyść mnie» [– prosi Jan.]

«Oczyszcza cię twoja miłość i również twój anioł. Nic na tobie nie zostaje. Jesteś ołtarzem oczyszczonym, na który zstępuje Bóg. Co poza tym robi Judasz?»

«Panie, on... O! Panie!» – Jan spuszcza głowę jeszcze niżej.

«Co?» [– pyta Jezus.]

«On... To nieprawda, że to swoje pieniądze daje Ci dla biednych. To są pieniądze biednych, które z nich złupił dla siebie. Czyni to, aby go chwalono za nieprawdziwą hojność. Doprowadziłeś go do wściekłości, kiedy po powrocie z Taboru odebrałeś mu wszystkie pieniądze. Powiedział mi: “Pomiędzy nami są szpiedzy”. Odpowiedziałem mu: “Cóż szpiegują? Może kradniesz?” “Nie” – odpowiedział mi. “Jednak [– dodał –] jestem przewidujący i mam dwie sakiewki. Ktoś powiedział o tym Nauczycielowi i On kazał mi wszystko oddać. A rozkazał to z taką mocą, że musiałem to uczynić”. Ale to nieprawda, Panie, że on to czyni z przezorności. On robi to po to, żeby mieć pieniądze. Mógłbym wyznać to niemal z pewnością, że mówię prawdę» [– stwierdza Jan.]

«Niemal z pewnością! Ta niepewność, tak, to już jest lekka wina. Nie możesz oskarżać go o to, że jest złodziejem, jeśli nie jesteś tego całkowicie pewien. Czyny ludzkie wyglądają czasem na złe, lecz są dobre...» [– wyjaśnia Jezus.]

«To prawda, Nauczycielu. Nie będę go oskarżał, nawet w myśli. Jednakże on posiada dwie sakiewki i ta, o której wciąż mówi, że należy do niego, i z której Ci daje, jest Twoja. Prawdą jest też, że czyni to, aby uzyskać pochwałę. Ja bym tego nie robił. Czuję, że nie powinno się tak postępować» [– wyznaje Jan.]

«Masz rację. Co jeszcze musisz Mi powiedzieć?»

Jan podnosi przerażoną twarz i chce mówić, lecz potem milknie i osuwa się na kolana. Ukrywa twarz w szatach Jezusa, który kładzie mu dłoń na głowie.

«No, dalej! Być może coś źle ujrzałeś. Pomogę ci widzieć dobrze. Musisz Mi też powiedzieć, co sądzisz o prawdopodobnych przyczynach grzeszności Judasza...» [– zachęca Jana Jezus.]

«Panie, Judasz czuje się pozbawiony mocy, jaką chciałby [posiadać], aby czynić cuda... Wiesz, że on zawsze się o to ubiegał... Pamiętasz w Endor? A [dzieje się] przeciwnie... Właśnie on uczynił najmniej. Odkąd wrócił, nic mu się już nie udaje... i nawet w nocy przez sen uskarża się z tego powodu, jakby to był koszmar i... Nauczycielu, mój Nauczycielu!»

«No, mów. Mów wszystko...» [– zachęca go Jezus.]

«I przeklina... i uprawia magię. To nie jest ani kłamstwo, ani wątpliwość. Widziałem to. Wybrał mnie za towarzysza, bo śpię głęboko, czy raczej sypiałem głęboko. Teraz, wyznaję to, obserwuję go i mój sen nie jest już głęboki. Kiedy on się poruszy, zaraz go słyszę... Być może źle zrobiłem. Udawałem jednak, że śpię, aby zobaczyć, co on uczyni. I dwa razy widziałem go i słyszałem, jak czynił rzeczy nikczemne. Nie znałem magii, ale to o nią chodziło.»

«[Robił to] sam?» [– pyta Jezus.]

«Tak i nie. W Tyberiadzie podążyłem za nim. Poszedł do jakiegoś domu. Pytałem potem, kto tam mieszka. To był ktoś, kto uprawia wraz z innymi nekromancję. A kiedy Judasz wyszedł, niemal o świcie, po słowach, jakie ze sobą zamienili, zrozumiałem, że się znają i że jest ich wielu... i nie wszyscy to cudzoziemcy... Prosi demona o moc, bo Ty mu jej nie dajesz. To dlatego uczyniłem Ojcu ofiarę z mojej [mocy], żeby mu ją dał i żeby on już więcej nie grzeszył» [– wyznaje Jan.]

«Musiałbyś dać mu swoją duszę, ale na to ani Ojciec, ani Ja nie pozwolimy...» [– odzywa się Jezus.]

Długie milczenie. Potem Jezus mówi zmęczonym głosem:

«Chodźmy, Janie. Zejdźmy. Odpoczniemy do świtu.»

«Jesteś smutniejszy niż przedtem, Panie! Źle zrobiłem mówiąc Ci o tym!» [– wyrzuca sobie Jan.]

«Nie. Ja już o tym wiedziałem. A ty przynajmniej czujesz ulgę... i to się liczy» [– uspokaja go Jezus.]

«Panie, czy powinienem przed nim uciekać?»

«Nie. Nie lękaj się. Szatan nie szkodzi Janom. Przeraża ich, lecz nie potrafi im odebrać łaski, jaką nieustannie Bóg im daje. Chodź. Rano będę przemawiał, a następnie pójdziemy do Pelli. Trzeba się pośpieszyć, gdyż rzeka już wezbrała po stopieniu się śniegów i po deszczach ostatnich dni. Wkrótce będzie przybór, a otoczka księżyca zapowiada jeszcze obfite deszcze...»

Schodzą i znikają w pomieszczeniu pod tarasem...

...Nastaje poranek, marcowy poranek. Niebo to się chmurzy, to rozjaśnia. Przeważają jednak obłoki nad prześwitami i i wydaje się, że zakryją niebo. Ciepłe podmuchy wiatru sprawiają, że powietrze jest ciężkie. Być może niesie w sobie pył z rejonu płaskowyżu.

«Jeśli wiatr się nie zmieni, będzie deszcz!» – wyrokuje Piotr, wychodząc z domu wraz z innymi.

Na końcu idzie Jezus, który żegna się z panem domu, podążającym jednak za Nim. Idą w kierunku placu. Po kilku krokach zatrzymuje ich rzymski oficer, któremu towarzyszą żołnierze.

«Ty jesteś Jezusem z Nazaretu?» [– pytają.]

«Tak» [– odpowiada żołnierzom Jezus.]

«Co robisz?»

«Mówię do tłumów.»

«Gdzie?»

«Na placu.»

«Słowami nakłaniającymi do buntu?»

«Nie. [Głoszę] przykazania cnót.»

«Uważaj! Nie kłam. Rzym ma dość fałszywych bogów.»

«Chodź i ty również. Zobaczysz, że nie kłamię.»

Mężczyzna, który przyjął Jezusa na nocleg, czuje, że powinien się wtrącić: «Od kiedy to [zadajecie] tak wiele pytań rabbiemu?»

«Doniesiono na Niego, że podżega do buntu.»

«Podżega do buntu? On? Mylisz się, Mariuszu Sewerze! To najłagodniejszy człowiek na świecie. Ja ci to mówię.»

Oficer wzrusza ramionami i odpowiada:

«Tym lepiej dla Niego. Tak jednak doniesiono centurionowi. Idź. Jest powiadomiony.»

I idzie z powrotem ze swymi podwładnymi.

«Któż to jednak mógł zrobić? Nie rozumiem!» – mówi wielu.

«Nie usiłujcie zrozumieć – odpowiada Jezus – To daremne. Chodźmy, zanim jeszcze jest wiele osób na placu. Potem stąd odejdziemy.»

To plac służący chyba za targowisko. Nie jest to jednak [typowe] targowisko, ale prawie. Plac otaczają sklepy, leżą tu rozmaite towary. Przechodzi tłum ludzi. Na placu także jest wielu. Ktoś daje znak, że to Jezus, i zaraz ludzie otaczają “Nazarejczyka”. Są tu osoby różnych stanów i narodowości. Niektórzy podeszli ze czcią, inni – z ciekawością. Jezus daje znak, że będzie mówił.

«Posłuchajmy Go!» – mówi Rzymianin wychodzący ze sklepu.

«Żeby usłyszeć uskarżanie się?» – odpowiada mu towarzysz.

«Nie sądzę, Konstancjuszu. On jest bardziej strawny od naszych zwykłych retorów.»

[Jezus zaczyna mówić:]

«Pokój tym, którzy Mnie słuchają!

Jest powiedziane w Księdze Ezdrasza, w modlitwie Ezdrasza: “Teraz, Boże nasz, co powiemy, żeśmy po tym znowu przekroczyli Twoje przykazania, któreś nadał przez swoje sługi...”»

«Przestań mówić Ty, który przemawiasz. To my damy Ci temat» – woła grupka faryzeuszy, którzy torują sobie drogę poprzez tłum. Niemal natychmiast pojawia się ponownie uzbrojona eskorta i zatrzymuje się blisko, z boku. Faryzeusze stoją teraz naprzeciw Jezusa. [Pytają:] «Ty jesteś Galilejczykiem? Jezusem z Nazaretu?»

«Tak!» [– odpowiada Jezus.]

«Niech Bóg będzie uwielbiony, że Cię znaleźliśmy!»

Na ich twarzach maluje się jednak wielka nienawiść i nie wydają się szczęśliwi z powodu spotkania... Najstarszy mówi:

«Idziemy za Tobą od wielu dni, lecz przybywaliśmy zawsze po Twoim odejściu.»

«Dlaczego idziecie za Mną?» [– pyta Jezus.]

«Bo jesteś Nauczycielem, a my chcemy otrzymać pouczenie o pewnym mrocznym punkcie Prawa.»

«Nie ma mrocznych punktów w Prawie Boga.»

«W nim – nie. Ale... cha!... cha!... ale na Prawie są “nakładki”, jak powiadasz... cha!... cha!... i one wywołały zaciemnienie» [– tłumaczą faryzeusze.]

«Najwyżej cienie. I wystarczy zwrócić swój rozum ku Bogu, aby je rozproszyć» [– wyjaśnia Jezus.]

«Nie wszyscy ludzie to potrafią. My, na przykład, pozostajemy w mroku. Ty jesteś Rabbim. Cha! Cha! Cha!... Pomóż nam więc.»

[por. Mt 19,3n; Mk 10,1n] «Co chcecie wiedzieć?» [– pyta Jezus.]

[por. Mt 19,3; Mk 10,2] «Chcemy wiedzieć, czy wolno mężczyźnie porzucić własną żonę z jakiegoś powodu. To często się zdarza i za każdym razem tam, gdzie się to dzieje, wywołuje wrzawę. Ludzie zwracają się do nas, żeby się dowiedzieć, czy to jest dozwolone, my zaś odpowiadamy w zależności od przypadku...»

«Udzielając zgody w dziewięćdziesięciu przypadkach na sto. [– mówi im Jezus –] Te dziesięć, których nie uznajecie, dotyczy biednych lub waszych wrogów.»

«Skąd to wiesz?» [– dopytują się.]

«Bo tak dzieje się we wszystkich ludzkich sprawach. Dodaję jeszcze trzecią grupę, [której wy przyznajecie prawo do rozwodu]. Gdyby rozwód był dozwolony ta grupa najbardziej miałaby do niego prawo, gdyż chodzi o wypadki naprawdę ciężkie, takie jak nieuleczalny trąd, dożywotni wyrok lub wstydliwe choroby...»

«Zatem, według Ciebie, to nigdy nie jest dozwolone?»

[por. Mt 19,4; Mk 10,6] «Ani według Mnie, ani według Najwyższego, ani według żadnej duszy prawej. Czy nie czytaliście, że Stwórca, u początku dni, stworzył mężczyznę i niewiastę? I stworzył ich jako męża i żonę. Nie musiał tego robić. Gdyby zechciał, mógłby dla króla Stworzenia – uczynionego na Swój obraz i podobieństwo - ustanowić inny sposób rozmnażania się, który też byłby dobry, chociaż różniłby się całkowicie od każdego [istniejącego] naturalnego sposobu. I powiedział: “To dlatego mężczyzna opuści swego ojca i swoją matkę i połączy się ze swoją żoną i dwoje stanie się jednym ciałem”. Bóg połączył ich więc w jedno. Nie są już “dwoje”, lecz “jedno”. Tego, co Bóg złączył – gdyż widział, że to jest “dobre” – niech człowiek nie rozdziela, gdyby bowiem tak się stało, to nie byłoby już dobre.»

[por. Mt 19,7; Mk 10,4] «A dlaczego Mojżesz powiedział: “Jeśli mężczyzna pojął żonę i nie znalazła ona łaski w jego oczach, z jakiegoś haniebnego powodu, niech napisze jej pismo o porzuceniu jej, niech odda je do rąk własnych i niech odeśle ją do jej domu”?»

[por. Mt 19,8; Mk 10,5] [Jezus odpowiada:] «Powiedział tak z powodu twardości waszych serc, aby zapobiec przez tę praktykę o wiele poważniejszemu nieładowi. To dlatego pozwolił wam porzucać wasze żony. 

Lecz na początku tak nie było. Niewiasta bowiem jest kimś więcej od zwierzęcia, które – zależnie od kaprysów swego pana lub różnych naturalnych okoliczności - poddaje się temu czy innemu samcowi, jako ciało pozbawione duszy, łączące się jedynie dla rozmnażania. Wasze żony mają duszę, jak wy, i to niesprawiedliwe, byście je deptali bez współczucia. Jest powiedziane w jej potępieniu: “Będziesz poddana władzy twego męża i on będzie panował nad tobą”. Musi się to jednak odbywać w sposób zgodny ze sprawiedliwością, a nie przemocą, która uchybia prawom duszy – wolnej i godnej szacunku.

[por. Mt 19,9; Mk 10,11; por. Mt 5,32] Wy, porzucając [żonę] – wtedy gdy to nie jest dozwolone – znieważacie duszę waszej towarzyszki; [znieważacie] bliźniacze ciało, które połączyło się z waszym, [znieważacie] wszystko, czym jest poślubiona przez was małżonka. Wymagacie od niej cnotliwości, podczas gdy sami, krzywoprzysięzcy, idziecie do niej nieuczciwi, okaleczeni, a czasem – popsuci. I nadal takimi pozostajecie, korzystając z każdej okazji, by ją zranić i dać upust swym nienasyconym namiętnościom. Uprawiacie nierząd z własnymi żonami! Z żadnego powodu nie możecie się odłączać od żony, z którą związaliście się zgodnie z Prawem i Błogosławieństwem. Jedynie wtedy, gdy dotknie was łaska, pojmiecie, że żona nie jest posiadanym przedmiotem, lecz – duszą. Ma ona zatem równe prawa jak wy. Powinna być uznana za część mężczyzny, a nie za przedmiot przyjemności.

[por. Mt 19,9a; por. Mt 5,32Tylko w przypadku gdy wasze serce jest tak twarde, że nie potrafi nadać godności małżonki [niewieście], którą się rozkoszowaliście jak nierządnicą, możecie ją oddalić. Usuniecie wtedy zgorszenie wspólnego życia dwóch osób, bez błogosławieństwa Bożego nad ich związkiem. Wtedy bowiem nie jest to związek małżeński, lecz nierząd, który często rezygnuje z zaszczytu posiadania dzieci, bo zostają one poronione, wbrew naturze, lub oddalone, jakby były hańbą. W żadnym innym wypadku, w żadnym innym...

Kiedy macie nieprawne dzieci z jakąś kobietą, powinniście położyć kres zgorszeniu, poślubiając ją, jeśli jesteście wolni. Nie rozważam przypadku cudzołóstwa dokonanego ze szkodą dla małżonki nieświadomej tego. Święte są wtedy kamienie ukamienowania i płomienie Szeolu. Jednak dla tego, kto porzuca swą własną prawowitą żonę, bo się nią znudził, i kto bierze inną, jest tylko jeden osąd: to cudzołóstwo. Cudzołoży także ten, kto pojmuje porzuconą. 

[por. Mk 10,9] Choć bowiem mężczyzna przypisał sobie prawo rozdzielenia tego, co Bóg połączył, to związek małżeński trwa nadal w oczach Boga i przeklęty jest ten, kto bierze drugą żonę, choć nie jest wdowcem. I przeklęty ten, kto – po porzuceniu swej żony, po wydaniu jej na pastwę lęków o życie, z powodu których zgadza się ona na nowy ślub, aby mieć chleb – bierze ją ponownie, gdy zostanie wdową po drugim mężu. Choć bowiem została wdową, cudzołożyła z waszej winy i wy uczyniliście podwójnym jej cudzołóstwo.

Zrozumieliście to, wystawiający Mnie na próbę faryzeusze?»

Ci odchodzą zawstydzeni bez odpowiedzi.

«Ten człowiek jest surowy. Gdyby był w Rzymie, ujrzałby, jak gnije błoto jeszcze bardziej cuchnące» – mówi Rzymianin.

Także niektórzy [mieszkańcy] Gadary szemrzą: «Ciężko być mężczyzną, skoro trzeba być tak wstrzemięźliwym!...»

[por. Mt 19,10n] Niektórzy mówią głośniej: «Jeśli taka jest sytuacja męża w odniesieniu do żony, to lepiej się nie żenić.»

Także apostołowie są tego zdania, kiedy podejmują marsz w kierunku pól, po opuszczeniu mieszkańców Gadary. Judasz mówi o tym drwiąco. Jakub – z szacunkiem i rozwagą. Jezus odpowiada jednemu i drugiemu:

«Nie wszyscy to pojmują lub rozumieją nie tak, jak trzeba. I tak niektórzy wolą bezżenność, aby być wolnymi dla zaspokajania swych pożądliwości. Inni zaś - dla uniknięcia sposobności do grzechu, jako niedobrzy mężowie. Tylko niektórym dane jest pojąć piękno wyzbycia się zmysłowości i nawet uczciwego pragnienia małżonki. I ci są najbardziej świętymi i wolnymi, najbardziej anielskimi na ziemi. Mówię o tych, którzy stali się bezżenni ze względu na Królestwo Boże. Pośród ludzi są niezdolni do małżeństwa, którzy się takimi rodzą, oraz inni – których takimi uczyniono. W przypadku pierwszych to coś okropnego, co powinno budzić współczucie, u drugich – to nadużycie godne potępienia. Jest jednak także trzecia grupa: dobrowolnie rezygnujących z małżeństwa. Ponieważ nie [dokonują tego pod wpływem] przemocy, mają podwójną zasługę i potrafią spełnić wymaganie Boże. Żyją jak aniołowie, aby opuszczony ołtarz ziemi posiadał jeszcze kwiaty i kadzidła dla Pana. Ci ostatni wyrzekają się zaspokojenia swoich zmysłów, aby doprowadzić do wzrostu wyższą część [swego bytu], stąd rozkwita ona w Niebiosach na kobiercach najbliższych tronu Króla. I zaprawdę powiadam wam, że oni nie są okaleczeni. To istoty wyposażone w to, czego brakuje większości ludzi. Nie są przedmiotem głupiej kpiny, lecz raczej – wielkiej czci. Niech pojmie to ten, kto powinien, i niech szanuje, jeśli umie.»

Apostołowie, którzy mają żony, szepczą.

«Cóż wam jest?» – >dopytuje się Jezus.

«A my? – odzywa się Bartłomiej w imieniu wszystkich – Nie wiedzieliśmy o tym i poślubiliśmy żony. Podobałoby nam się być takimi, jak mówisz...»

«Odtąd możecie takimi być. Żyjcie we wstrzemięźliwości, widząc w waszych towarzyszkach siostry, a będziecie mieć wielką zasługę w oczach Boga. Ale przyśpieszcie kroku, żebyśmy doszli do Pelli przed deszczem.»


   

Przekład: "Vox Domini"