Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

11. DROGA DO ANTYGONEI

Napisane 7 listopada 1945. A, 6887-6904

«Mój syn Tolmesz przybył na targ. Dziś w porze seksty wraca do Antygonei. Dzień jest ciepły. Czy chcecie się tam teraz udać, jak pragnęliście?» – pyta stary Filip, podając im parujące mleko.

«Pójdziemy z pewnością. Jak powiedziałeś? Kiedy?»

«W porze seksty. Będziecie mogli wrócić jutro, jeśli chcecie, albo nawet wieczorem przed szabatem, jeśli wolicie. Wtedy wszyscy słudzy hebrajscy i inni wierzący przybywają na obrzędy szabatowe» [– wyjaśnia Filip.]

«Tak właśnie zrobimy. Nie jest też powiedziane, że to nie tam będzie ich dom...»

«To mi sprawi radość, nawet jeśli ich utracę. To bowiem jest miejsce zdrowe i będziecie mogli uczynić wiele dobra pośród sług. Wielu jest takich, których pozostawił tu jeszcze pan. A niektórzy są tutaj dzięki błogosławionej pani, która wykupiła ich od okrutnych panów. Nie wszyscy są Izraelitami. Ale też nie są już poganami. Mówię o niewiastach. Mężczyźni wszyscy są obrzezani. Nie odczuwajcie w stosunku do nich odrazy... lecz są oni jeszcze daleko od sprawiedliwości Izraela. Świętych ze Świątyni gorszą... tych, którzy są doskonali...»

«O, tak! Tak, tak! Dobrze! Teraz poczynią postępy przejmując mądrość i dobroć od wysłanników Pana... Widzicie, ile dobra macie do zdziałania?» – mówi Piotr zwracając się do dwojga.

«Uczynimy to. Nie zawiedziemy Nauczyciela» – obiecuje Syntyka. Wychodzi przygotować to, co uważa za potrzebne.

Jan [z Endor] pyta Filipa:

«A sądzisz, że w Antygonei mógłbym też zrobić coś dobrego, nauczając jako pedagog?»

«Bardzo wiele. Stary Plautyn zmarł przed trzema miesiącami i dzieci, bardzo miłe, już się nie uczą. Wśród Hebrajczyków nie ma nauczyciela, bo wszyscy nasi uciekają z tego miejsca, bliskiego Dafne. Trzeba kogoś, kto byłby... kto byłby... jak był Teofil... bez surowości dla... dla...»

«Tak, w sumie bez faryzeizmu. To chcesz powiedzieć» – kończy Piotr szybko i krótko.

«No... właśnie... nie chciałem krytykować... ale myślę... przeklinanie niczemu nie służy. Lepiej pomagać... Jak robiła to nasza pani, swoim uśmiechem prowadząc do Prawa bardziej i lepiej niż jakiś rabbi» [– wspomina matkę Łazarza Filip.]

[Jan z Endor odzywa się:]

«To dlatego Nauczyciel mnie tutaj wysłał! Jestem rzeczywiście tym, którego tu trzeba... O! Będę pełnił Jego wolę aż do ostatniego tchnienia. Teraz już wierzę, wierzę, że moja misja jest naprawdę misją szczególnie wybraną. Powiem o tym Syntyce. Zobaczycie, że tam pozostaniemy... Powiem jej o tym» – i wychodzi żywo jak niegdyś.

«Najwyższy Panie, dziękuję Ci i błogosławię Cię! Będzie jeszcze cierpiał, ale nie tak jak przedtem... O, jaka to ulga!» – woła Piotr. Potem czuje, że musi wyjaśnić nieco Filipowi i – jak potrafi – mówi o przyczynie swej radości:

«Musisz wiedzieć, że Jan został wzięty na cel przez... “twardych” Izraelitów. Ty ich nazywasz “twardymi”...»

«Ach! Rozumiem! Prześladowany politycznie jak... jak...» – [Filip urywa i] spogląda na Zelotę.

«Tak, jak ja... i jeszcze bardziej za coś innego. Bo poza przynależnością do innej grupy społecznej, on drażni ich jeszcze swą przynależnością do Mesjasza. W rezultacie... niech to będzie raz powiedziane: oni zostali powierzeni twojej wierności, on i ona... Rozumiesz?» [– mówi Zelota.]

«Rozumiem i będę potrafił temu sprostać» [– odpowiada Filip.]

«A jak ich nazwiesz przed innymi?»

«Dwoje pedagogów poleconych przez Łazarza, syna Teofila: on – dla chłopców, ona – dla dziewcząt. Widzę, że haftuje i ma krosna... Tutaj kobiety wykonują liczne prace, sprzedawane potem przez cudzoziemców w Antiochii. To jednak są wyroby proste i ciężkie. Wczoraj widziałem jej robótkę, która mi przypomniała moją dobrą panią... Te będą bardzo poszukiwane...»

«Niech jeszcze raz Pan będzie uwielbiony!» – mówi Piotr.

«Tak. To pomniejsza ból naszego bliskiego odejścia.»

«Już chcecie odejść?» [– dopytuje się Filip.]

«Musimy. Burza nas opóźniła. W pierwszych dniach miesiąca Szebat musimy być z Nauczycielem. On już na nas czeka, bo jesteśmy spóźnieni» – wyjaśnia Tadeusz.

Rozdzielają się i każdy idzie do swoich zajęć: Filip tam, gdzie go wzywa jakaś kobieta; apostołowie – na słońce, na wzniesienie.

«Moglibyśmy odejść nazajutrz po szabacie. Co na to powiecie?» – pyta Jakub, syn Alfeusza.

«Co do mnie!... Pomyśl! [– odzywa się Piotr –] Przez wszystkie te dni wstaję udręczony z powodu myśli, że Jezus jest sam, bez odzienia, bez opieki. I co wieczór kładę się z tą udręką. Dziś jednak podejmiemy decyzję.»

«Ale powiedzcie... Czy Nauczyciel o tym wszystkim wiedział? Zastanawiam się od wielu dni, skąd On wiedział, że spotkamy Kreteńczyka. Jak mógł przewidzieć pracę dla Jana i Syntyki, jak, w jaki sposób... Rozmyślam nad wieloma rzeczami...» – stwierdza Andrzej.

«Myślę, że Kreteńczyk w konkretnych okresach przebywa w Seleucji. Być może Łazarz powiedział o tym Jezusowi, który zadecydował o odejściu bez czekania na Paschę...» – wyjaśnia Zelota.

«Tak! To słuszne! Jak przeżyłby Paschę ten biedny Jan [z Endor]?» – zastanawia się Jakub, syn Alfeusza.

«Ależ tak samo jak wszyscy Izraelici...» – mówi Mateusz.

«Nie, zostałby rzucony jak do paszczy wilka...»

«Ależ nie! Któż wyłowiłby go w tym tłumie?»

«Iskar... O! Powiedziałem to! Nie myślcie o tym! To taki żart mojej myśli...» – Piotr jest purpurowy, zasmucony z powodu tego, co powiedział.

Juda, syn Alfeusza, kładzie mu rękę na ramieniu. Uśmiecha się swym powściągliwym i poważnym uśmiechem i mówi:

«No, spójrz! My wszyscy myślimy to samo. Ale nie mówmy o tym nikomu i błogosławmy Przedwiecznego za to, że oddalił tę myśl od umysłu Jana.»

Wszyscy milczą, zamyśleni. Dla nich jednak, prawdziwych Izraelitów, jest problemem, jak uczeń, wygnaniec, będzie mógł odbyć Paschę w Jerozolimie... zaczynają o tym rozmawiać.

«Sądzę, że Jezus temu zaradzi. Być może Jan wie o tym. Trzeba go o to jedynie zapytać» – mówi Mateusz.

«Nie róbcie tego. Nie wkładajcie pragnień i kolców tam, gdzie akurat zaczyna odradzać się pokój» – mówi błagalnym głosem Jan apostoł.

«Tak. Lepiej zapytać o to samego Nauczyciela» – potwierdza Jakub, syn Alfeusza.

«Kiedy Go ujrzymy? Jak myślicie?» – zastanawia się Andrzej.

«O! Jeśli wyruszymy nazajutrz po szabacie, to przy końcu miesiąca będziemy z pewnością w Ptolemaidzie...» – mówi Jakub, syn Zebedeusza.

«Jeśli znajdziemy statek...» – zauważa Juda Tadeusz.

«Co do statków zawsze są takie, które odpływają do Palestyny, a jeśli zapłacimy, zatrzyma się w Ptolemaidzie, nawet jeśli to będzie statek do Joppy. Masz jeszcze pieniądze, Szymonie?» – pyta Zelota Piotra.

«Tak, chociaż ten złodziej, Kreteńczyk, naprawdę złupił ze mnie skórę, pomimo swych oświadczeń o życzliwości dla Łazarza. Muszę zapłacić za przechowanie łodzi i za Antoniusza... A pieniędzy danych dla Jana i Syntyki nie ruszam, to świętość. Nawet jeśli będzie trzeba pościć, nie dotknę ich.»

«Dobrze robisz. Ten człowiek jest bardzo chory. Wierzy, że może być pedagogiem. Ja jednak sądzę, że będzie tylko chorym, bardzo szybko...»

«Tak, ja też tak myślę. Syntyka, oprócz swych prac, będzie musiała robić mu okłady» – przytakuje Jakub, syn Zebedeusza.

«Ale ten okład... prawda? Jaki wspaniały! Syntyka mówiła mi, że chce ponownie zrobić tę maść i posługiwać się nią, żeby nawiązać kontakt z rodzinami» – odzywa się Jan.

«To dobry pomysł! Chory, którego się uzdrawia, to zawsze zdobyty uczeń, a z nim – jego rodzina» – oświadcza Mateusz.

«O, co to to nie!» – zaprzecza mu Piotr.

«Jak to? Chcesz powiedzieć, że cud nie przyciąga do Pana?» – pyta go Andrzej, a z nim kilku innych.

«O, moje dzieci! Wydaje mi się, że spadliście z nieba! Czy nie widzicie, jak oni traktują Jezusa? Czy się nawrócił Eliasz z Kafarnaum? A Doras? A Ozeasz z Kafarnaum? A Melchiasz z Betsaidy? I – wybaczcie mi, Nazarejczycy – cały Nazaret... z powodu tych pięciu, sześciu, dziesięciu cudów, aż do ostatniego: [uzdrowienia] waszego bratanka?» – pyta Piotr.

Nikt nie odpowiada, gdyż prawda jest gorzka.

«Jeszcze nie odnaleźliśmy rzymskiego żołnierza. Jezus dawał do zrozumienia...» – odzywa się Jan po jakimś czasie.

«Powiemy to tym, którzy zostają. I nawet będzie to jeden cel więcej w ich życiu» – odpowiada Zelota.

Wraca Filip, [mówiąc]: «Mój syn jest gotowy. Szybko się uwinął. Jest z matką, która przygotowuje podarki dla wnuków.»

«Dobra jest twoja synowa, prawda?» [– pytają Filipa.]

«Bardzo dobra. Pocieszyła mnie po stracie mojego Józefa. Jest dla mnie jak córka. Była służącą Eucherii, która ją wychowała. Chodźcie odpocząć przed podróżą. Inni już to robią...»

...Mając przed sobą wóz Tolmesza, syna Filipa, udają się kłusem ku Antygonei... Szybko docierają do miasteczka. Już sam jego widok cieszy oko i serce. Jest zalane słońcem, okolone urodzajnymi ogrodami. Przed wiatrem osłaniają je otaczające je łańcuchy gór, ale oddalone wystarczająco, żeby nie rzucać cienia. [Góry] są jednak zarazem dość bliskie, żeby ochraniać miasto i wylewać na nie wonie żywic swych drzew lub olejki.

Ogrody Łazarza leżą na południu miasta. Prowadzi do nich aleja, teraz opustoszała, wzdłuż której znajdują się domy pracowników ogrodów. Domki są niskie, lecz zadbane. Na ich progach ukazują się twarze małych dzieci i niewiast spoglądających z ciekawością i pozdrawiających z uśmiechem. Zróżnicowanie twarzy wskazuje na różnice rasy.

Tolmesz, zaraz po przekroczeniu progu posiadłości, przechodzi przed każdym z domów, hałasując specjalnym biczem. Musi to być sygnał. Mieszkańcy każdego domu zerkają, a potem wchodzą do swych domostw. Następnie wychodzą, zamykając drzwi. Idą za dwoma wozami, posuwającymi się powoli. Zatrzymują się pośrodku skrzyżowania dróg, prowadzących we wszystkie strony, jak szprychy u koła wozu. [Prowadzą] ku niezliczonym polom podzielonym na poletka. Jedne są ogołocone, inne – wciąż zielone, ozdobione wawrzynem, akacjami lub roślinami czy drzewami tego samego gatunku. Z nacięć na ich pniach wylewa się pachnące mleczko i żywice. Wydobywa się z nich w powietrze mieszanina balsamicznych, żywicznych, aromatycznych woni. Wszędzie - ule i zbiorniki nawadniające, przy których gaszą pragnienie białe gołąbki. W niektórych miejscach ziemia jest obnażona, świeżo okopana. Grzebią w niej kury, których doglądają małe dziewczynki.

Tolmesz strzela kilka razy z bicza. Wszyscy poddani tego niewielkiego królestwa gromadzą się wokół przybyłych i wtedy zaczyna on małe przemówienie:

«Oto Filip, nasz przywódca i ojciec mojego ojca, przysyła i poleca tych świętych z Izraela, przybyłych tutaj z woli naszego pana. Niech Bóg zawsze będzie z nim i z jego domem. Wiele się uskarżaliśmy, gdyż brakowało nam głosu świętych rabbich. A oto dobroć Pana i naszego oddalonego gospodarza, który nas tak bardzo kocha – niech Bóg zwróci mu dobro, które daje swoim sługom – udziela nam tego, o czym marzyło nasze serce. W Izraelu powstał Ten, który był obiecany narodom. Powiedziano nam o tym w Świątyni oraz w domu Łazarza. Teraz jednak naprawdę przyszedł dla nas czas łaski, gdyż Król Izraela pomyślał o Swoich najmniejszych sługach i wysłał nam Swoich posłańców, żeby nam przynieśli Jego słowa. To Jego uczniowie. Dwoje z nich zamieszka z nami albo tutaj, albo w Antiochii. Pouczą nas o Mądrości, nauczą nas nauki Nieba i ziemi. Jan, pedagog i uczeń Chrystusa, nauczy naszych synów jednej i drugiej mądrości. Syntyka, uczennica i nauczycielka szycia, nauczy nasze dziewczęta mądrości miłowania Boga oraz sztuki niewieściej pracy. Przyjmijcie ich jak błogosławieństwa Niebios. Kochajcie ich, jak ich miłuje Łazarz, syn Teofila i Eucherii – niech ich dusze otoczy chwała i pokój – i jak ich kochają córki Teofila, Marta i Maria. To nasze umiłowane panie i uczennice Jezusa z Nazaretu, Rabbiego Izraela, Obiecanego, Króla.»

Jest to małe zgromadzenie mężczyzn w krótkich tunikach, o rękach umorusanych ziemią, trzymających jeszcze narzędzia ogrodnicze, oraz niewiast z dziećmi w każdym wieku. Słuchają ze zdumieniem. Szepczą. Na koniec pochylają się w niskich ukłonach.

Tolmesz zaczyna przedstawianie:

«To jest Szymon, syn Jony, przywódca wysłanników Pana. Szymon Kananejczyk, przyjaciel naszego pana. To – Jakub i Juda, bracia Pana, Jakub i Jan, Andrzej i Mateusz.»

Potem mówi do apostołów i do uczniów:

«To jest Anna, moja małżonka z rodu Judy, tak samo jak moja matka, gdyż jesteśmy czyści. Przybyliśmy z Eucherią z Judy. To Józef – chłopiec poświęcony Panu. To – Teocheria, która w swym imieniu nosi wspomnienie o sprawiedliwych panach, dziewczynka mądra i przyjaciółka Boga, prawdziwa Izraelitka. Dalej – Mikołaj i Dozyteusz. Mikołaj jest nazirejczykiem, a Dozyteusz, trzeci – wielkie westchnienie towarzyszy temu przedstawianiu – jest już od wielu lat zaślubiony z Hermioną. Podejdź tutaj, niewiasto...»

Podchodzi bardzo młoda brunetka z niemowlęciem na rękach.

«Oto ona. To córka prozelity i Greczynki. Mój syn poznał ją w Aleksandroszenie, w Fenicji. Był tam w sprawach handlu, i spodobała mu się... Łazarz nie przeciwstawiał się. Powiedział nawet: “Lepsza taka niż zła”. Nie jest zła, ale wolałbym krew izraelską...»

Biedna Hermiona spuszcza głowę, jak oskarżona. Dozyteusz drży i cierpi. Anna – matka i teściowa – ma wzrok zasmucony...

Jan, chociaż jest najmłodszy ze wszystkich, odczuwa potrzebę dodania otuchy upokorzonym i zabiera głos: «W Królestwie Pana nie będzie już Greków ani Izraelitów, Rzymian ani Fenicjan, lecz tylko dzieci Boże. Kiedy dzięki tym, którzy tutaj przybyli, poznasz Słowo Boga, ono wzniesie twe serce ku nowym światłom. Wtedy ona nie będzie już dla ciebie “cudzoziemką”, lecz uczennicą naszego Pana, Jezusa, tak samo jak ty i jak wszyscy.»

Upokorzona Hermiona podnosi głowę i z wdzięcznością uśmiecha się do Jana. Twarze Dozyteusza i Anny wyrażają tę samą wdzięczność. Tolmesz odpowiada poważnie:

«Oby tego zechciał Bóg, gdyż – poza pochodzeniem – nie mam nic do zarzucenia mojej synowej. Ten, którego ma na rękach, to Alfeusz, najmłodszy. Wziął imię po jej ojcu, prozelicie. Mała o niebieskich oczach to Mirtyka... po matce Hermiony. A ten, najstarszy, to Łazarz, zgodnie z wolą pana... Tamten zaś to Hermas.»

«Piątego powinniście nazwać Tolmesz, a szóstą – Anna, żeby powiedzieć Panu i światu, że twoje serce jest otwarte na nowe pojmowanie» – dodaje jeszcze Jan.

Tolmesz pochyla się bez słowa. Potem wznawia przedstawianie:

«Ci są braćmi z Izraela: Miriam i Sylwian z rodu Neftalego, a tamci to Elbonida, Danita i Symeon, Judejczyk. Następnie prozelici, niegdyś Rzymianie lub dzieci Rzymian, konkretny wyraz miłości Eucherii, wyrwani przez nią z jarzma niewoli i pogaństwa: Lucjusz, Marcel, Solon, synowie Elateusza...»

«...To imię greckie» - zauważa Syntyka.

«Z Tesaloniki. Niewolnik sługi Rzymu...» [– wyjaśnia Tolmesz] i uwidacznia się jego pogarda przy słowach: “sługa Rzymu”. – «Eucheria przyjęła go w tym samym czasie, co jego umierającego ojca, w strasznej godzinie. I choć ojciec umarł jako poganin, to Solon jest prozelitą... Pryscyllo, podejdź ze swoimi dziećmi...»

Niewiasta wysoka i smukła, o orlim nosie, zbliża się, popychając chłopca i dziewczynkę. Jej spódnicy czepia się dwoje małych dzieci.

«Oto małżonka Solona, niegdyś wykupiona od Rzymianki, już nieżyjącej. A to Mariusz, Kornelia oraz Maria i Martylla, bliźniaczki. Pryscylla jest znawczynią olejków. Amicelo, podejdź ze swymi dziećmi. Ona jest córką prozelitów i prozelitami są jej dwaj synowie Kasjusz i Teodor. Teklo, nie ukrywaj się. Jest zasmucona, bo jest bezpłodna. Ona także jest córką prozelitów. To dzierżawcy. A teraz przejdźmy do ogrodów. Chodźcie.»

Prowadzi ich po wielkiej posiadłości. Za nimi idą ogrodnicy, objaśniając uprawy i prace. Dziewczynki powracają do swych kur, które skorzystały z nieobecności pilnujących i rozproszyły się wszędzie. Tolmesz wyjaśnia: «Przyprowadzamy je tutaj, żeby wydziobały z ziemi gąsienice przed corocznym zasiewem.»

Jan z Endor uśmiecha się do gdaczących kur i mówi:

«Wydaje mi się, że to moje kury z dawnych czasów...»

Pochyla się, żeby im rzucić okruszyny chleba, które wyjmuje z torby. Kurczęta otaczają go, a on się śmieje, bo jedno z nich podchodzi, żeby wydziobać mu chleb z ręki.

«Co za szczęście!» – woła Piotr. Trąca Mateusza, żeby mu pokazać Jana, który bawi się z kurami, i Syntykę rozmawiającą z Solonem i Hermioną.

Potem powracają do domu Tolmesza, który wyjaśnia:

«Takie jest to miejsce. Gdybyście chcieli tu nauczać, przygotowalibyśmy wam jakieś pomieszczenie. Zostaniecie tu, czy raczej...»

«Tak, Syntyko! Tu! Tu jest ładniej! Antiochia przygnębia mnie z powodu wspomnień...» – zwraca się łagodnie do swej towarzyszki Jan [z Endor].

«Ależ dobrze... Jak chcesz, bylebyś się czuł dobrze. Dla mnie to obojętne. Ja już nie patrzę wstecz... Tylko naprzód, naprzód... Chodźmy, Janie! Tutaj będzie nam dobrze. Dzieci, kwiaty, gołębie i kury dla nas, biednych stworzeń. A dla naszych dusz: radość służenia Panu. Co na to powiecie?» – pyta zwracając się do apostołów.

«Myślimy tak samo jak ty, niewiasto» [– odpowiadają jej.]

«Zatem wszystko ustalone.»

«Bardzo dobrze. Odejdziemy radośni...»

«O, nie odchodźcie! Już was nie zobaczę! Dlaczego tak wcześnie? Dlaczego?...» – Jan znowu pogrąża się w swoim smutku.

«Ależ nie odchodzimy teraz! Pozostajemy tu aż... aż będziesz...» – Piotr nie wie już, co powiedzieć Janowi. A żeby nie widziano łez napełniających mu oczy, obejmuje Jana, usiłując go pocieszyć.


   

Przekład: "Vox Domini"