Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

10. Z SELEUCJI DO ANTIOCHII

Napisane bez daty. A, 6877-6887

«Na placu targowym z pewnością znajdziecie wóz, ale jeśli chcecie mój, daję go wam ze względu na pamięć o Teofilu. Jeśli jestem spokojnym człowiekiem, jemu to zawdzięczam. Bronił mnie, gdyż był sprawiedliwy. A pewnych rzeczy się nie zazapomina» – mówi stary oberżysta, stojąc przed apostołami w pierwszych promieniach słońca.

«Ale twój wóz zatrzymamy na wiele dni, gdy będziemy daleko... Poza tym, kto będzie powoził? Ja daję sobie radę z osłem... ale konie...» [– wyraża swe obawy Piotr.]

«Ależ to jest to samo, człowieku! Nie dam ci nieokrzesanego źrebaka do zaprzęgu, lecz rozważnego konia, łagodnego jak baranek. Szybko sobie poradzicie i bez kłopotu. W porze nony będziecie w Antiochii, tym bardziej, że koń zna drogę i idzie sam. Oddasz mi go, kiedy będziesz chciał. Nie szukam żadnej innej korzyści jak tylko sprawienie przyjemności synowi Teofila. Powiecie mu, że jestem wciąż takim samym dłużnikiem i że o nim myślę, i że uważam się za jego sługę.»

«Co robimy?» – pyta Piotr swych towarzyszy.

«To co uważasz za najlepsze. Ty jesteś tu sędzią, a my jesteśmy ci posłuszni...» [– odpowiadają apostołowie.]

«Spróbujemy więc wziąć konia? To z powodu Jana o tym mówię... i także, żeby to zrobić szybko... Wydaje mi się, że prowadzę kogoś na śmierć i spieszno mi, żeby się to wszystko skończyło...»

«Masz rację...» - mówią wszyscy.

«Zatem zgadzam się, mężu.»

«A ja daję wam go z radością. Przygotuję wóz.»

Oberżysta odchodzi. Piotr wyraża jasno to, co myśli:

«Połowę życia straciłem przez te kilka dni. Co za smutek! Jakie cierpienie! Chciałbym mieć wóz Eliasza i płaszcz dany Elizeuszowi: wszystko, co jest szybkie, żeby to jak najprędzej załatwić... A przede wszystkim chciałbym – choćbym miał śmiertelnie cierpieć – dać coś na pociechę tym dwojgu biedakom, żeby zapomnieli, żeby... Tak, już nie wiem, co! Coś, żeby tak bardzo nie cierpieli... Ale jeśli uda mi się dowiedzieć, jaka jest podstawowa przyczyna tej boleści, to już nie będę Szymonem, synem Jony, jeśli tego kogoś nie zemnę, jak szmatę. Nie mówię o zabijaniu, o, nie! Lecz o zmiażdżeniu, jak zmiażdżono radość i życie tych biedaków...»

«Masz rację, to wielkie cierpienie. Ale Jezus mówi, że trzeba wybaczać urazy...» – odzywa się Jakub, syn Alfeusza.

«Gdyby mnie to zrobili, musiałbym przebaczyć [– odpowiada mu Piotr.] I potrafiłbym. Jestem zdrowy i silny. Jeśli ktoś mnie obraża, mam siłę, żeby reagować na ból. Ale ten biedny Jan! Nie, nie mogę wybaczyć zniewagi zadanej temu, którego Pan odkupił, a kto teraz umiera w smutku...»

«Myślę o chwili, w której całkiem ich opuścimy...» – wzdycha Andrzej.

«Ja też. To stała myśl, która wzrasta, w miarę jak zbliża się ta chwila...» – szepcze Mateusz.

«Zatem na litość, działajmy szybko...» – mówi Piotr.

«Nie, Szymonie. Przebacz mi, że zwrócę ci uwagę, że mylisz się, chcąc tego. Twoja miłość bliźniego właśnie zaczyna błądzić. A tobie, który jesteś prawy, to nie powinno się przytrafiać» – mówi spokojnie Zelota, kładąc dłoń na ramieniu Piotra.

«Dlaczego, Szymonie? Ty jesteś wykształcony i dobry. Pokaż mi mój błąd i jeśli go zauważę, powiem: masz rację.»

«Twoja miłość właśnie staje się niezdrowa, bo zaczyna się zamieniać w egoizm...» [– wyjaśnia Piotrowi Szymon Zelota.]

«Jak to? Smucę się z ich powodu i dlatego jestem egoistą?!»

«Tak, mój bracie, ponieważ ty, przez nadmiar [uczuciowej] miłości – a każdy nadmiar jest nieporządkiem i dlatego prowadzi do grzechu - stajesz się tchórzliwy. Nie chcesz cierpieć, patrząc na ich cierpienie. To jest egoizm, bracie w imieniu Pana.»

«To prawda! [– stwierdza Piotr.] Masz rację. Dziękuję ci, że mnie ostrzegłeś. Tak trzeba robić pomiędzy dobrymi towarzyszami. Dobrze. Nie będę się już śpieszył... Ale mimo to powiedzcie prawdę... czy to nie ból?»

«Tak... tak...» – potwierdzają wszyscy.

«Jak to zrobimy, żeby się z nimi rozstać?» [– zastanawia się Piotr]

«Radzę, żeby to uczynić, kiedy Filip ich już przyjmie. Pozostaniemy może gdzieś w ukryciu, w Antiochii, przez jakiś czas. Będziemy przychodzić i pytać Filipa, jak się przystosowują...» – proponuje Andrzej.

«Nie. To by znaczyło zadać im cierpienie przez bardzo stanowcze rozdarcie» – mówi Jakub, syn Alfeusza.

«Zatem postąpmy w połowie zgodnie z radą Andrzeja. Pozostańmy w Antiochii, ale nie w domu Filipa. I przez kilka dni będziemy ich odwiedzać, coraz rzadziej, coraz rzadziej, aż... aż nie przyjdziemy wcale» – mówi drugi Jakub.

«To też wciąż odnawiany i okrutny zawód. Nie, nie, nie trzeba tego robić» - odzywa się Tadeusz.

«Co więc zrobimy, Szymonie?» [– pytają.]

Piotr odpowiada im udręczony:

«Ach, co do mnie... Wolałbym raczej być na ich miejscu, niż musieć im powiedzieć: “Żegnajcie!”...»

«Ja proponuję co innego – zabiera głos Szymon Zelota. – Chodźmy z nimi do Filipa i pozostańmy tam. Potem razem pójdziemy do Antygonei. To cudowne miejsce... I tam pozostaniemy. Kiedy już się przyzwyczają, wtedy odejdziemy, z bólem, lecz mężnie. To radzę, chyba że Szymon Piotr miał inne polecenia od Nauczyciela.»

«Ja? Nie. [– zaprzecza Piotr.] On mi powiedział: “Czyń wszystko, co trzeba, z miłością, bez opieszałości, bez pośpiechu i w taki sposób, jaki uznasz za najlepszy.” Wydaje mi się, że dotąd tak czyniłem. Powiedziałem jedynie, że jestem rybakiem, ale gdyby nie to, nie pozostawiliby mnie na pokładzie.»

«Nie czyń sobie bezpodstawnych wyrzutów, Szymonie. To są zasadzki demona, żeby cię niepokoić» – mówi Tadeusz dla pocieszenia go.

«O, tak! To dokładnie to. Sądzę, że on jest wokół nas jak nigdy dotąd. Wznosi przeszkody i wzbudza lęki, żeby nas doprowadzić do nikczemności – odzywa się Jan apostoł i kończy całkiem cicho: – Myślę, że demon chciał doprowadzić tych dwoje do rozpaczy, przez pozostawienie ich w Palestynie... i teraz, kiedy ci wymykają się z jego zasadzek, on mści się na nas... Odczuwam go blisko siebie jak węża ukrytego w trawie... I to już od miesięcy tak czuję go przy sobie... Ale właśnie z jednej strony nadchodzi gospodarz, a Jan z Syntyką – z drugiej. Powiem wam resztę, gdy będziemy sami, o ile was to zaciekawi...»

Istotnie, z jednej strony podwórza podjeżdża solidny wóz, do którego jest zaprzęgnięty silny koń, prowadzony przez oberżystę. Z przeciwnej zaś strony idzie ku nim dwoje uczniów.

«Czy to czas odjazdu?» – pyta Syntyka.

«Tak, to czas. Czy jesteś dobrze okryty, Janie? Twoje bóle ustały?»

«Tak. Jestem owinięty wełną, a maść dobrze mi zrobiła.»

«W takim razie wsiadaj, my też już idziemy.»

...Kiedy załadunek się kończy i wszystko jest na swoim miejscu, wychodzą przez dużą bramę, po ponownych zapewnieniach oberżysty o łagodności konia. Przechodzą przez wskazany im plac i udają się drogą wzdłuż murów aż do bramy. Posuwają się naprzód najpierw wzdłuż kanału, a potem – wzdłuż samej rzeki.

To piękna droga, dobrze utrzymana. Kieruje się ku północnemu wschodowi, lecz zgodnie z zakolami rzeki. Na drugim brzegu znajdują się góry o bardzo zielonych zboczach, otoczone parowami. Widać pączki pęczniejące już na krzewach podszycia leśnego, na tysiącach krzaków, w miejscach najbardziej nasłonecznionych.

«Ileż mirtu!» – woła Syntyka.

«A ile wawrzynu!» – dodaje Mateusz.

«Blisko Antiochii jest miejsce poświęcone [bogu] Apollo» – mówi Jan z Endor.

«Być może wiatry przyniosły nasiona aż tutaj...»

«Może. Jest to jednak miejsce pełne pięknych roślin» - wyjaśnia Zelota.

«Skoro już tutaj byłeś, czy sądzisz, że będziemy mijać Dafne?»

«Oczywiście. Ujrzycie jedną z najpiękniejszych dolin świata. Pomijając plugawy kult, który zdegenerował się i przekształcił w coraz bardziej odrażające orgie, ta dolina to ziemski raj. I jeśli wejdzie w nią Wiara stanie się prawdziwym rajem. O! Ileż dobra będziecie mogli tu uczynić! Życzę wam serc urodzajnych jak ta ziemia...» – mówi Zelota, chcąc wzbudzić w nich pocieszające myśli.

Jan jednak spuszcza głowę, a Syntyka wzdycha.

Koń kłusuje rytmicznie. Piotr nie odzywa się, zajęty jego prowadzeniem, choć zwierzę kroczy w sposób pewny i nie potrzeba nim kierować ani pobudzać go do marszu. Tak więc droga mija szybko aż do mostu, przy którym zatrzymują się na posiłek i żeby dać wytchnienie koniowi. Słońce jest w zenicie i piękno wspaniałej przyrody ukazuje się ich oczom.

«A jednak... wolę być tutaj niż na morzu...» – odzywa się Piotr rozglądając się wokół siebie.

«Jaka nawałnica!...» [– wspominają burzę morską.]

«Pan modlił się za nas. Odczuwałem Go tak blisko, kiedy się modliliśmy na pokładzie. Tak blisko, jakby był pośród nas...» – mówi Jan z uśmiechem.

«Gdzież On teraz jest? Nie mogę się uspokoić przypominając sobie, że jest bez odzienia... A jeśli przemoknie? I co On będzie jadł? Jest zdolny po poszczenia...» [– martwi się Piotr.]

«Możesz być pewien, że robi to, żeby nam dopomóc» – mówi stanowczo Jakub, syn Alfeusza.

«I jeszcze z innego powodu. Nasz Brat jest bardzo zasmucony od jakiegoś czasu. Sądzę, że cały czas się umartwia dla zwyciężenia świata» – mówi Tadeusz.

«Chciałeś powiedzieć: demona, który jest na świecie» – mówi Jakub, syn Zebedeusza.

«To to samo...» [– stwierdza Tadeusz.]

«Ale nie uda Mu się. Tysiące obaw ściska moje serce...» – wzdycha Andrzej.

«O! Teraz, kiedy jesteśmy daleko, wszystko pójdzie dobrze!» – mówi Jan z Endor, nieco zgorzkniały.

«Nie myśl tak. Ty i ona byliście niczym w porównaniu z ‘wielkimi błędami’ Mesjasza, [oczywiście] według wielkich z Izraela» – mówi stanowczo Tadeusz.

«Jesteś pewien? Ja w moim cierpieniu mam też i ten cierń w sercu, że byłem przyczyną nieszczęścia dla Jezusa przez moje przybycie. Gdybym był pewien, że tak nie jest, mniej bym cierpiał» – odzywa się Jan z Endor.

«Uważasz mnie za prawdomównego?» – pyta Tadeusz.

«Tak, wierzę, że mówisz prawdę!» [– mówi Jan z Endor.]

«A zatem w imię Boga i w moim imieniu zapewniam cię, że wywołałeś tylko jedną troskę Jezusa: tę, że musiał cię wysłać z misją. Nie jesteś wcale związany z żadnymi Jego innymi troskami przeszłymi, teraźniejszymi i przyszłymi» [– uspokaja Jana Tadeusz.]

Pierwszy uśmiech po smutnych dniach czarnej melancholii rozświetla wychudłą twarz Jana z Endor. Mówi:

«Jak wielką ulgę mi przynosisz! Dzień wydaje mi się bardziej promienny, moja choroba mniej mi dokucza, a moje serce doznało pociechy. Dziękuję, Judo, synu Alfeusza! Dziękuję...»

Wchodzą z powrotem na wóz. Przejeżdżają przez most, żeby podążyć dalej drugim brzegiem rzeki, płynącej prosto do Antiochii, poprzez bardzo urodzajną okolicę.

«Oto jesteśmy! W tej poetyckiej dolinie znajduje się Dafne ze swą świątynią i gajami. A tam, dalej, jest Antiochia ze swymi wieżami na murach. Wjedziemy przez bramę w pobliżu rzeki. Dom Łazarza nie jest zbyt oddalony od murów. Najpiękniejsze domy zostały sprzedane. Pozostał ten, niegdyś miejsce pobytu sług i klientów Teofila. Są tam liczne stajnie i stodoły. Teraz mieszka w nim Filip. Dobry, stary sługa Łazarza. Będzie wam tam dobrze. I razem udamy się do Antygonei, gdzie znajdował się dom, w którym mieszkała Eucheria i jej dzieci, wówczas jeszcze małe...»

«To miasto jest dobrze umocnione, prawda?» – dopytuje się Piotr, który odzyskuje siły, widząc, że jego pierwsza próba powożenia przebiegła pomyślnie.

«Silnie ufortyfikowane [– potwierdza Zelota. –] Mury o olbrzymiej grubości i wysokości... oprócz tego sto wież, które – jak widzicie – wydają się gigantami stojącymi na murach... a fosy – nie do przebycia dla ich stóp. I nawet Sylpio oddała swe szczyty ma usługi dla obrony i jako wzmocnienie murów w miejscach najbardziej delikatnych. Oto brama... Lepiej, żebyś się zatrzymał i wszedł trzymając konia za uzdę. Poprowadzę cię, bo znam drogę...»

Przechodzą przez bramę strzeżoną przez Rzymian. Apostoł Jan odzywa się: «Kto wie, czy nie ma tu tego żołnierza z Bramy Rybnej... Jezus byłby szczęśliwy, gdyby wiedział o tym...»

«Poszukamy go, lecz teraz chodź szybko» – mówi Piotr podniecony tym, że ma iść do nie znanego domu.

Jan słucha bez sprzeciwu. Przygląda się jednak uważnie każdemu żołnierzowi, którego widzi.

Krótki odcinek drogi, a potem – dom solidny i prosty, to znaczy: wysoki mur, bez okien. Tylko brama pośrodku muru.

«To tu. Zatrzymaj się!» – mówi Zelota.

«O, Szymonie! Bądź taki miły i mów ty teraz!» [– prosi Piotr.]

«Ależ dobrze, jeśli to ci sprawi radość, będę mówił.»

Zelota puka do wielkiej bramy. Mówi, że jest wysłannikiem Łazarza. Wchodzi sam. Potem wychodzi z wysokim i pełnym godności starcem, który kłania się głęboko i poleca służącemu otworzyć szeroko bramę, żeby wóz mógł wjechać. Przeprasza, że kazał im wszystkim przejść tędy, zamiast otworzyć im drzwi domu.

Wóz zatrzymuje się na przestronnym, wysprzątanym dziedzińcu z portykami, z czterema wielkimi platanami w czterech rogach i z dwoma pośrodku. Chronią one studnię i zbiornik, który służy do pojenia koni. Zarządca wydaje polecenie słudze:

«Zajmij się koniem!»

Potem mówi do gości: «Proszę, wejdźcie, i niech Pan będzie błogosławiony za to, że posyła do mnie Swe sługi i przyjaciół mego pana. Rozkazujcie: wasz sługa słucha...»

Piotr jest purpurowy, gdyż to głównie do niego skierowane są słowa i ukłony, a on nie wie, co powiedzieć...

Zelota przychodzi mu z pomocą, [wyjaśniając]:

«Uczniowie Mesjasza Izraela – o których mówił ci Łazarz, syn Teofila, którzy będą odtąd mieszkać w twoim domu, żeby służyć Panu - potrzebują tylko odpoczynku. Czy zechcesz im pokazać, gdzie mogą zamieszkać?»

«O! Zawsze są pomieszczenia przygotowane dla podróżnych, jak moja pani miała to w zwyczaju. Chodźcie, chodźcie...»

I idzie korytarzem, a za nim podążają wszyscy. Potem wychodzą na małe podwórze, w głębi którego znajduje się prawdziwy dom. Otwiera drzwi, przechodzi przez korytarz i zwraca się w prawo. Oto schody. Wchodzą na górę. Nowy korytarz z pokojami po obydwu stronach.

«To tu. Niech ten dom będzie wam miły. Teraz zarządzę, by wam dano wody i ręczniki. Niech Bóg będzie z wami» – mówi starzec i odchodzi.

Otwierają okiennice pokoi, które sobie wybrali. Naprzeciw, z jednej strony, znajdują się mury umocnienia Antiochii, z drugiej – spokojne podwórze z pnącymi krzewami róż, którym brak wdzięku o tej porze roku.

I po tak długiej podróży oto w końcu dom, pokój, łóżko... Dla jednych... krótki pobyt, dla innych – cel podróży...


   

Przekład: "Vox Domini"