Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

9. PRZYBICIE I ZEJŚCIE NA LĄD W SELEUCJI

Napisane 6 listopada 1945. A, 6870-6876

W cudownym zachodzie słońca miasto Seleucja rysuje się jak biała skała na brzegach niebieskich wód morza. Jest ono spokojne i roześmiane, rozbawione małymi falami. Niebo zaś miesza swój bezchmurny kobalt z purpurą zmierzchu. Żaglowiec z napiętymi wszystkimi żaglami mknie szybko ku odległemu miastu. Wygląda, jakby go rozpalały radosne płomienie z okazji święta bliskiego cumowania, tak go ogarnia wspaniałość blasku zachodzącego słońca.

Na pokładzie - pomiędzy marynarzami, którzy nie są już zajęci ani zaniepokojeni - znajdują się pasażerowie. Widzą bliski kres podróży. Przy Janie z Endor, jeszcze bardziej wychudzonym niż w dniu odpłynięcia, znajduje się zraniony marynarz. Ma jeszcze głowę otoczoną lekkim bandażem. Z powodu utraty krwi jest blady jak kość słoniowa. A jednak uśmiecha się i rozmawia ze swoimi wybawcami i towarzyszami. Ci zaś, przechodząc, gratulują mu i cieszą się, że go widzą ponownie na pokładzie.

Kreteńczyk także go zauważa i na chwilę opuszcza swe miejsce. Powierza ster dowodzącemu załogą, żeby iść powitać “swego wspaniałego Demeteusza”, który wyszedł po raz pierwszy na pokład po swoim zranieniu.

«Dziękuję wam wszystkim – zwraca się do apostołów. - Nie wierzyłem, że będzie żył, tak go zraniła ciężka belka i żelazo, które ją jeszcze bardziej obciążyło. Naprawdę, Demeteuszu, oni cię przywrócili życiu, bo mogłeś być już martwy kilka razy. Najpierw, gdy upadłeś na towary na pokładzie, a potem z powodu upływu krwi. [A gdybyś tam pozostał], to fale rzuciłyby cię w morze i zginąłbyś, zstępując w królestwo Neptuna, w środek Nereid i Trytonów. Oni cię uleczyli tą wspaniałą maścią. Pokaż mi ranę...»

Mężczyzna zdejmuje opatrunek i pokazuje ranę dobrze zabliźnioną, gładką. To czerwony ślad, od skroni do karku, tuż przy włosach. Wydaje się, że włosy są obcięte - być może przez Syntykę – po to, żeby nie wchodziły do rany. Nikodem muska lekko ślad, [mówiąc]:

«Nawet kość jest spojona! Kocha cię morska Wenus! I chciała cię na powierzchni mórz i rzek Grecji. Niech Eros będzie ci więc przychylny teraz, gdy schodzimy na ląd. Niech ci pomoże zatrzeć to wspomnienie nieszczęścia i trwogę przed Tanatosem, który już cię ściskał...»

Na twarzy Piotra maluje się cała gama uczuć, kiedy słyszy wszystkie te mityczne odniesienia. Oparty o maszt trzyma ręce za plecami. Nie odzywa się. Wszystko w nim jednak przemawia, obdarzając słonym epitetem poganina Nikodema i jego pogaństwo. Daje się poznać jego pogarda dla wszystkiego, co pogańskie.

Inni nie są mniej pogardliwi... Juda, syn Alfeusza, ma zaciętą twarz, jak w swych najgorszych chwilach. Jego brat odwraca się tyłem i z wielkim zaciekawieniem obserwuje morze. Jakub, syn Zebedeusza, i Andrzej są gotowi wszystko porzucić i iść po skrzynie oraz krosno. Mateusz bawi się pasem, a Zelota naśladuje go, zajmując się sandałami zbyt wielkimi, jakby były czymś nowym. Jan, syn Zebedeusza, jest jak zahipnotyzowany widokiem morza.

Tak widoczna jest pogarda i znużenie ośmiu [apostołów] – i nie mniej [wymowne] jest milczenie dwojga uczniów siedzących przy rannym – że Kreteńczyk zauważa to i tłumaczy się:

«To nasza religia, wiecie? Jak wy wierzycie w waszą, tak ja, my, wierzymy w naszą...»

Nikt mu nie odpowiada, więc Kreteńczyk osądza za stosowne pozostawić w spokoju swych bogów i zstąpić z Olimpu na ziemię czy raczej na morze, na swój statek. Zachęca apostołów do przyjścia na rufę, żeby lepiej widzieli przybliżające się miasto.

«Tam, widzicie? Nigdy tu nie byliście?» [– pyta.]

«Ja... jeden raz, drogą lądową» – odpowiada Zelota poważnie i krótko.

«A, dobrze! W takim razie wiesz chociaż to, że prawdziwy port Antiochii to Seleucja, na morzu, u ujścia rzeki Orontes, która życzliwie przyjmuje statki. W czasie przyboru wód można lekkimi łodziami dotrzeć nią do samej Antiochii. Miasto, które widzicie, to największe, to Seleucja. Tamto, na południu, to nie jest miasto, ale ruiny zniszczonego miasta. Mylą [swym widokiem]... lecz jest to miasto umarłe. Ten łańcuch to góry Pieria, dlatego też miastu Seleucja nadaje się imię Pierii. Ten szczyt bliżej środka, pośrodku równiny, to góra Kajo. Wznosi się jak gigant nad Równiną Antiocheńską. Inny łańcuch, na północy, to Amanos. O! Ujrzycie w Seleucji i w Antiochii, jakie prace podjęli Rzymianie! Nie mogli uczynić nic większego. To jeden z najlepszych portów z trzema basenami i kanałami, i nabrzeżami, i wydmami. Nie ma takich w Palestynie... Lecz Syria jest lepsza od innych prowincji Cesarstwa...»

Słowa [Nikodema] wpadają jednak w lodowatą pustkę. Nawet Syntyka, która jako Greczynka jest mniej wrażliwa od innych, zaciska wargi. Jej twarz przyjmuje bardziej niż kiedykolwiek dotąd wygląd oblicza z jakiegoś medalu lub płaskorzeźby: to oblicze boginki, która gardzi ziemskimi kontaktami.

Kreteńczyk zauważa to i wyjaśnia: «Cóż wy chcecie?! W końcu zarabiam na życie dzięki kontaktom z Rzymianami!...»

Odpowiedź Syntyki jest cięta jak cios sztyletem:

«I złoto przytępia ostrze miecza narodowego honoru i wolności» - mówi to takim tonem i tak czystą łaciną, że Kreteńczyk jest wstrząśnięty... Potem ośmiela się postawić pytanie:

«Czy nie jesteś Greczynką?»

«Jestem. Ty jednak kochasz Rzymian. Mówię więc do ciebie w języku twoich panów, a nie w moim – umęczonej ojczyzny.»

Kreteńczyk jest zmieszany. Apostołowie wyrażają niemy entuzjazm dla lekcji udzielonej wielbicielowi Rzymu. Ten zaś uznaje, że dobrze będzie zmienić temat rozmowy, pyta więc, jakim sposobem dotrą do Antiochii.

«Na nogach, mężu» – odpowiada Piotr.

«Ale jest wieczór. Kiedy dopłyniemy zapadnie noc...» [– mówi Nikodem.]

«Będziemy mieć gdzie przenocować» [– oświadcza Piotr.]

«O! Z pewnością, ale możecie też przespać się tu do jutra...» [– proponuje Nikodem]

Juda Tadeusz, który widział już wszystko, co przyniesiono na ofiarę dla bóstw, która zostanie być może złożona po przybiciu do portu, mówi: «Nie trzeba. Jesteśmy ci wdzięczni za twoją dobroć, ale wolimy wysiąść. Prawda, Szymonie?»

«Tak, tak. My też musimy odmówić nasze modlitwy i... albo ty i twoje bóstwa, albo my i nasz Bóg.»

«Róbcie, jak wierzycie. Było mi miło zrobić coś dla syna Teofila» [– stwierdza dowódca statku.]

«A nam dla Syna Człowieczego, przekonując cię, że jest tylko jeden Bóg. Ty jednak jesteś niewzruszoną skałą. Jak widzisz jesteśmy podobni. Któż wie, może pewnego dnia ujrzymy cię ponownie, ale mniej upartego...» – mówi Zelota.

Nikodem czyni gest, jakby chciał rzec: “Kto wie kiedy?” To gest ironicznej obojętności wobec zaproszenia do poznania Boga prawdziwego i do porzucenia fałszywych [bóstw]. Potem powraca na swe miejsce na mostku, bo port jest już blisko.

«Zejdźmy po skrzynie. Chodźmy sami. Spieszno mi rozstać się z tym cuchnącym poganinem» – mówi Piotr.

Schodzą wszyscy, z wyjątkiem Syntyki i Jana. Oni zaś, dwoje wygnańców, stoją ramię w ramię i spoglądają na wydmy, które coraz bardziej się przybliżają.

«Syntyko, kolejny krok w nieznane, jeszcze jedno zerwanie ze słodką przeszłością, kolejna agonia, Syntyko... Ja już tego nie wytrzymam...» [– odzywa się Jan z Endor.]

Syntyka ujmuje dłoń Jana. Jest bardzo blada, zasmucona. Lecz jest wciąż niewiastą mężną, która potrafi dodawać sił:

«Tak, Janie, jeszcze jedno oderwanie, kolejna agonia. Ale nie mów: kolejny krok w nieznane... To niesłuszne. Znamy naszą misję tutaj. Jezus o niej powiedział. A zatem nie idziemy ku nieznanemu, lecz – przeciwnie – coraz bardziej łączymy się z tym, co znamy: z Wolą Boga. Nie jest też słuszne mówienie: “kolejne zerwanie”. Jednoczymy się przecież z Jego Wolą. Zerwanie oddziela. My zaś jednoczymy się. Nie ma więc zerwań. Oddzielamy się jedynie od wszystkich zmysłowych przyjemności naszej miłości do Niego, naszego Nauczyciela. Zachowujemy zaś ponadzmysłowe radości, wznosząc miłość i obowiązek do poziomu ponadziemskiego. Jesteś przekonany, że tak jest? Tak? W takim razie nie możesz też mówić: “kolejna agonia”. Agonia zapowiada bliską śmierć. My zaś wychodzimy na duchowe równiny, żeby uczynić sobie na nich siedzibę, [znaleźć] naszą atmosferę i pokarm. Nie umieramy zatem, lecz “żyjemy”, gdyż to, co duchowe, jest wieczne. W konsekwencji wznosimy się ku życiu pełniejszemu, które zapowiada wielkie Życie w Niebiosach. Chodźmy więc! Zapomnij, że jesteś człowiekiem - Janem, i przypomnij sobie, że jesteś przeznaczony do Nieba. Rozumuj, rozmyślaj, działaj i ufaj tylko tak, jakbyś był obywatelem tej nieśmiertelnej Ojczyzny...»

Inni powracają z bagażami akurat w chwili majestatycznego wpłynięcia żaglowca do portu w Seleucji.

«A teraz biegnijmy do pierwszej gospody, jaką ujrzymy. Z pewnością są tu gdzieś blisko. A jutro... łodzią lub wozem dotrzemy do celu» [– mówią apostołowie.]

Pośród suchych gwizdów dowodzącego statek cumuje i rozwijają kładkę. Nikodem podchodzi do podróżnych.

«Żegnaj, mężu, i dziękujemy» – mówi Piotr w imieniu wszystkich.

«Żegnaj, Hebrajczyku. I ja też dziękuję. Idąc tą drogą zaraz znajdziecie mieszkanie. Żegnaj.»

Apostołowie schodzą ze statku, Nikodem zaś oddala się ku ołtarzowi. W czasie gdy Piotr i inni – obładowani jak tragarze – idą na spoczynek, poganin rozpoczyna bezwartościowy obrzęd...


   

Przekład: "Vox Domini"