Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

1. W NAZARECIE. POJEDNANIE. PRZYGOTOWANIE DO ODEJŚCIA

Napisane 29 października 1945. A, 6795-6808

Do Nazaretu przybyli już Jan, Jakub, Mateusz i Andrzej. Czekając na Piotra, spacerują po nazaretańskim ogrodzie, bawią się z Margcjamem, rozmawiają. Nie widzę nikogo innego. Być może Jezus wyszedł, a Maryja zajmuje się domem. Widząc dym unoszący się nad paleniskiem przypuszczam, że zajmuje się wypiekiem chleba. Czterem apostołom dobrze jest w domu Nauczyciela i okazują to. Margcjam co najmniej trzy razy mówi im:

«Nie śmiejcie się tak!»

Za trzecim razem Mateusz zauważa to upomnienie i pyta:

«A dlaczegóż to, mój chłopcze? Czy to nie słuszne, że jesteśmy zadowoleni z pobytu tutaj? Ty nacieszyłeś się tym miejscem, prawda? Teraz kolej na nas...»

I daje mu przyjacielskiego kuksańca.

Margcjam patrzy na niego bardzo poważnie i milczy.

Nadchodzi Jezus z kuzynami: Judą i Jakubem. Bardzo serdecznie witają towarzyszy, z którymi rozstali się przed wieloma dniami. Maria Alfeuszowa wychyla głowę znad pieca, cała czerwona i pokryta mąką. Śmieje się do swych synów.

Jako ostatni przychodzi Zelota, mówiąc: «Wszystko zrobiłem, Nauczycielu. Wkrótce przybędzie tu Szymon.»

«Jaki Szymon? Mój brat czy Szymon, syn Jony?»

«Twój brat, Jakubie. Idzie tu z całą rodziną, żeby się pożegnać.»

Rzeczywiście, po kilku minutach słychać pukanie do drzwi i odgłos rozmowy zapowiada przybycie Szymona, syna Alfeusza. Wchodzi on jako pierwszy, trzymając za rękę dziecko w wieku około ośmiu lat. Za nim idzie Salome otoczona dziećmi.

Maria Alfeuszowa wychodzi z pomieszczenia, w którym jest piec. Całuje wnuki, szczęśliwa, że je widzi.

«Zatem znowu odchodzisz?» – pyta Szymon, podczas gdy między dziećmi a Margcjamem nawiązuje się przyjaźń. Wydaje mi się, że chłopiec znał dotąd jedynie uzdrowionego Alfeusza.

«Tak, już czas.»

«Będą jeszcze deszczowe dni.»

«Nieważne. Każdy dzień zbliża nas do wiosny.»

«Idziesz do Kafarnaum?» [– pyta Szymon.]

«Pójdę tam z pewnością, ale nie od razu. Teraz pójdę przez Galileę i dalej.»

«Przyjdę spotkać się z Tobą, kiedy dowiem się, że jesteś w Kafarnaum. Przyprowadzę Ci Twoją Matkę i moją.»

«Będę ci za to wdzięczny. Teraz Jej nie lekceważ. Zostaje całkiem sama. Przyprowadzaj do Niej dzieci. Tutaj się nie popsują. Bądź tego pewny...»

Szymon gwałtownie czerwieni się z powodu aluzji uczynionej mu przez Jezusa w odniesieniu do jego dawnego sposobu zachowania się i z powodu znaczącego spojrzenia swej małżonki, która zdaje się mówić: “Słyszysz? To się odnosi do ciebie.”

Szymon jednak zmienia temat rozmowy, pytając:

«Gdzie jest Twoja Matka?»

«Przygotowuje właśnie chleb, ale przyjdzie...»

Jednakże dzieci Szymona nie czekają dłużej i odchodzą za swoją babcią do pomieszczenia, gdzie znajduje się piec. I oto niemal natychmiast mała dziewczynka, nieco większa od uzdrowionego Alfeusza, wychodzi stamtąd mówiąc: «Maryja płacze. Dlaczego? O, Jezu? Dlaczego Twoja Matka płacze?»

«Płacze? O, droga! Już do Niej idę» – mówi pospiesznie Salome.

Jezus wyjaśnia: «Płacze, ponieważ Ja odchodzę... Ale ty przyjdziesz, żeby z Nią przebywać, prawda? Nauczy cię haftować, a ty Ją rozweselisz. Obiecujesz Mi?»

«Ja też przyjdę teraz, kiedy ojciec pozwoli mi przyjść» - odzywa się Alfeusz, zjadając właśnie otrzymany mały ciepły podpłomyk.

Chociaż podpłomyk jest tak gorący, że może go z ledwością utrzymać w palcach, zdaje mi się zimny w porównaniu z tym, jak palący jest wstyd Szymona, syna Alfeusza, słyszącego słowa synka. Poranek jest zimowy i raczej chłodny. Wiatr dmie z północy, nie tylko gnając chmury po niebie, lecz dotkliwie szczypiąc skórę. Tymczasem Szymon jest tak obficie pokryty potem, jakby to była pełnia lata...

Jezus udaje, że niczego nie spostrzegł, a apostołowie wydają się z wielkim zainteresowaniem przysłuchiwać rozmowie dzieci Szymona i tak incydent się kończy. Szymonowi udaje się ochłonąć. Pyta Jezusa, dlaczego nie wszyscy apostołowie są tutaj.

«Szymon, syn Jony, przybędzie zaraz. Inni spotkają się ze Mną za jakiś czas. Już jesteśmy umówieni.» – odpowiada Jezus.

«Wszyscy?»

«Wszyscy.»

«Nawet Judasz z Kariotu?» [– dopytuje się Szymon.]

«Nawet on...»

«Jezu, wyjdź na chwilę ze mną» – prosi kuzyn Szymon.

Kiedy zaś usunęli się w głąb ogrodu, Szymon pyta:

«Czy Ty naprawdę wiesz, kim jest Judasz, syn Szymona?»

«To człowiek z Izraela. Nic więcej, nic mniej...»

«O! Nie chcesz mi powiedzieć, że on jest...» – [Szymon] rozpala się i podnosi głos.

Jezus uspokaja go jednak, przerywając mu i kładąc rękę na ramieniu. Mówi mu:

«Jest taki, jakim czynią go opanowujące go myśli i ludzie, którzy się do niego zbliżają. To dlatego, na przykład, gdyby on tutaj (Jezus kładzie wielki nacisk na to słowo) znalazł same dusze sprawiedliwe i duchy otwarte na prawdę, nie miałby ochoty grzeszyć. Lecz on ich nie znalazł. Przeciwnie, znalazł środowisko całkiem ludzkie, w którym się pogrążył, dostosowując do niego zupełnie i wygodnie swe ja, bardzo ludzkie. Ono śni, widzi, pracuje dla Mnie i nade Mną jako królem Izraela, w ludzkim znaczeniu tego słowa. Ty również o tym marzysz i chciałbyś Mnie takim widzieć. Ty też miałbyś ochotę pracować dla Mnie [jako króla Izraela]. A z tobą twój brat Józef, a z wami dwoma Lewi – przewodniczący synagogi w Nazarecie i Matatiasz i Symeon, i Maciej, i Beniamin, i Jakub, i – z wyjątkiem trzech lub czterech – wy wszyscy w Nazarecie. I nie tylko w Nazarecie... Judaszowi trudno się uformować, bo wszyscy bierzecie udział w deformowaniu go. Coraz bardziej... To najsłabszy z Moich apostołów. Na razie nie jest on niczym więcej, jak tylko [kimś] słabym. Ma dobre porywy, ma prawe zamiary, kocha Mnie... To miłość zniekształcona, ale zawsze jest to miłość. Wy mu nie pomagacie w oddzieleniu tego, co dobre, od tego, co nie jest dobre, a co tworzy jego ja. To, co nie jest dobre, coraz bardziej powiększacie, sprawiając, że do jego wnętrza przenikają wasze niedowiarstwa i ludzkie ograniczenia... Ale chodźmy do domu, inni weszli tam już przed nami...»

Szymon idzie za Jezusem lekko strapiony. Są niemal na progu, kiedy kuzyn zatrzymuje Jezusa i pyta Go:

«Mój Bracie, czy jesteś na mnie rozgniewany?»

«Nie. Jednak próbuję cię uformować, jak formuję wszystkich innych uczniów. Czy nie powiedziałeś Mi, że chcesz nim być?»

«Tak, Jezu. Jednak kiedy indziej nie przemawiałeś w ten sposób, nawet gdy czyniłeś mi wyrzuty. Byłeś łagodniejszy...»

«I na cóż się to przydało? Byłem taki kiedyś. Od dwóch lat taki jestem... Wy rozleniwiliście się dzięki Mojej cierpliwości i dobroci, a nawet naostrzyliście sobie kły i pazury. Wykorzystaliście [Moją] miłość, żeby Mi szkodzić. Czyż to nie jest prawdą?»

«Tak, to prawda. Zatem nie będziesz już dobry?»

«Będę sprawiedliwy. Ale nawet gdy taki będę, wciąż będę Tym, na którego wy nie zasługujecie – o wy z Izraela, którzy nie chcecie uznać we Mnie obiecanego Mesjasza.»

Wchodzą do małej izby, która jest tak przepełniona, że wielu przeszło do kuchni lub do pracowni Józefa. Z wyjątkiem dwóch synów Alfeusza, którzy pozostali przy matce, [są tu] tylko apostołowie. Teraz dołącza do nich Maryja, która wchodzi, trzymając za rękę małego Alfeusza. Na twarzy Maryi znać wyraźnie ślady wylanych łez.

Właśnie ma odpowiedzieć Szymonowi, który zapewnia, że będzie do Niej codziennie przychodził, kiedy spokojną uliczką zbliża się mały wóz z wielkim hałasem grzechotek. Zgiełk jest tak duży, że przyciąga uwagę synów Alfeusza. Dochodzi pukanie do drzwi, które w tym samym czasie się otwierają. Ukazuje się radosna twarz Szymona Piotra. Siedzi jeszcze na wozie, bo zapukał rączką bata... Przy nim, onieśmielona, lecz uśmiechnięta – Porfirea. Siedzi na stosie pakunków, jak na tronie.

Margcjam wybiega na zewnątrz, żeby powitać swą przybraną matkę. Inni również wychodzą, a z nimi – Jezus.

«Nauczycielu, oto jestem. Przywiozłem tym sposobem małżonkę, bo to niewiasta, która nie może odbywać dalekich podróży. Maryjo, niech Pan będzie z Tobą. Z tobą też, Mario Alfeuszowa.»

Patrzy na wszystkich, schodząc z wozu i pomagając żonie z niego wysiąść. Zwraca się do wszystkich z powitaniem. Chcą mu pomóc rozładować wóz, lecz on gwałtownie się temu sprzeciwia:

«Potem, potem» – mówi i bez pardonu idzie do wielkich drzwi pracowni Józefa. Otwiera je na oścież, próbując wprowadzić tam cały wóz. Oczywiście nie udaje mu się to. Jednak ta próba sprawia, że goście są rozbawieni i pojmują, że są tu zbyteczni... I Szymon, syn Alfeusza, żegna się, a wraz z nim cała jego rodzina...

«O! Teraz, kiedy jesteśmy sami, pomyślmy o nas...» – mówi Szymon, syn Jony, wycofując osła.

Czyni przez to zgiełk za dziesięciu. [Zwierzę] jest całe okryte dzwoneczkami, dlatego Jakub, syn Zebedeusza, nie może się pohamować, żeby nie powiedzieć ze śmiechem:

«Gdzież ty znalazłeś to [zwierzę], tak przystrojone?»

Piotr jednak zajmuje się zdejmowaniem skrzyń, które były na wozie. Podaje je Janowi i Andrzejowi, którzy oczekiwali, że odczują ich ciężar, tymczasem stoją zdumieni lekkością pakunków i głośno wyrażają zaskoczenie...

«Uciekajcie do ogrodu i nie zachowujcie się jak wystraszone wróble» – nakazuje Piotr, który sam zdejmuje małą skrzynię, naprawdę ciężką, i ustawia ją w kącie małego pomieszczenia.

«A teraz osioł i wóz. Osioł i wóz? Osioł i wóz!... To trudne!... A jednak wszystko musi się znaleźć w domu...»

«W ogrodzie, Szymonie – mówi półgłosem Maryja. – Jest kryjówka w żywopłocie, w głębi. Nie widać jej, bo zarosły ją gałęzie... Ale jest tam. Idź ścieżką wzdłuż domu, między nim a sąsiednim ogrodem... Pójdę ci pokazać, gdzie jest wejście... Kto pójdzie usunąć zakrywające ją ciernie?»

«Ja! Ja...»

Wszyscy biegną w głąb ogrodu. Piotr idzie ze swym hałaśliwym ekwipunkiem, a Maria Alfeuszowa zamyka bramę... Cięciami sierpa odsłaniają prymitywną kratę i otwierają kryjówkę. Wprowadzają do niej osła i wóz.

«Dobrze! A teraz zdejmijmy to wszystko, co sprawia, że głuchnę!»

I Piotr zaczyna odcinać sznurki, którymi przytwierdzone były dzwonki do uprzęży.

«Czemu to wszystko zostawiłeś?» – pyta Andrzej.

«Żeby cały Nazaret usłyszał, że przybywam. I udało mi się... Teraz je zdejmuję, żeby cały Nazaret nie usłyszał, kiedy będziemy odchodzić. To dlatego wziąłem te puste skrzynie... Odejdziemy ze skrzyniami pełnymi. Nikt – jeśli nas ktoś zobaczy - nie zdziwi się na widok niewiasty siedzącej przy mnie na pakunkach. Ten, kto jest daleko stąd, pyszni się, że ma dobre wyczucie i zmysł praktyczny. Ale ja, kiedy chcę, mam to również...»

«Ale po co, bracie, wszystko to było potrzebne?» – pyta Andrzej, który napoił osła, prowadząc go do prymitywnego zbiornika przy piecu.

«Dlaczego? Nie wiesz tego? Nauczycielu, czy oni nic jeszcze nie wiedzą?»

«Nie, Szymonie. Czekałem na ciebie, żeby im powiedzieć. Przyjdźcie wszyscy do pracowni. Niewiastom dobrze jest tam, gdzie są. Szymonie, synu Jony, dobrze uczyniłeś, postępując w ten sposób.»

Idą do pracowni. Porfirea w tym czasie z dzieckiem i z dwoma Mariami zostaje w domu.

«Chciałem, żebyście tu przybyli, bo musicie Mi pomóc odprawić daleko stąd Jana i Syntykę. Już w czasie Święta Namiotów powziąłem tę decyzję. Widzieliście, że jest niemożliwe zarówno zatrzymywanie ich przy nas, jak i nawet zatrzymanie ich tutaj. To bowiem zagraża ich pokojowi. Jak zwykle Łazarz z Betanii pomaga Mi w tej sprawie. Oni już wiedzą. Szymon Piotr wie o tym od kilku dni. Wy zaś dowiedzieliście się teraz. Dziś w nocy opuścimy Nazaret, nawet jeśli zamiast księżyca będzie deszcz i wiatr. Już mieliśmy odejść, lecz sądzę, że Szymon miał problemy ze znalezieniem środka transportu...»

«I to jakie! Traciłem nadzieję, że go znajdę. Lecz dzięki pewnemu odrażającemu Grekowi z Tyberiady wreszcie dopiąłem swego... I to będzie wygodne...»

«Tak. To będzie wygodne, zwłaszcza dla Jana z Endor.»

«A gdzież on jest, nie widać go...» – pyta Piotr.

«W swoim pokoju z Syntyką.»

«I... jak to przyjął?» – pyta jeszcze Piotr.

«Z wielkim bólem, niewiasta także...»

«I Ty także, Nauczycielu. Twoje czoło znaczy zmarszczka, jakiej tam nie było, a oczy masz poważne i smutne...» – zauważa Jan.

«To prawda. To wielka boleść... Lecz mówmy o tym, co musimy uczynić. Posłuchajcie Mnie dobrze, gdyż później będziemy musieli się rozstać. Oddalimy się dziś wieczorem w czasie pierwszej straży. Nie wyrządziliśmy zła ani nie postąpiliśmy źle, żeby musieć uciekać. Odejdziemy jednak jak ludzie, którzy uciekają... jak winowajcy. Odejdziemy, żeby innym przeszkodzić uczynić [zło] tym, którzy nie mieliby siły tego znieść. Odejdziemy więc... Pójdziemy drogą w kierunku Seforii... Zrobimy postój w połowie drogi, w jednym domu, żeby wyruszyć o świcie. To dom z wieloma krużgankami dla zwierząt. Tam znajdują się pasterze zaprzyjaźnieni z Izaakiem. Znam ich. Udzielą nam schronienia, o nic nie pytając. Potem będziemy musieli koniecznie dojść do [równiny] Jiftach El – przed wieczorem, żeby tam odpocząć. Czy sądzisz, że zwierzę to wytrzyma?»

«Oczywiście! Kazał sobie słono zapłacić ten wstrętny Grek, lecz to zwierzę dobre, silne.»

«To dobrze. Następnego ranka dojdziemy do Ptolemaidy i rozdzielimy się. Wy, pod wodzą Piotra – który jest waszym przywódcą i macie być mu ślepo posłuszni – udacie się morzem do Tyru. Tam znajdziecie statek, który płynie do Antiochii. Wsiądziecie i dacie ten list do przeczytania dowódcy statku. To list Łazarza, syna Teofila. Będziecie uważani za jego sługi, wysyłane na jego ziemie do Antiochii, czy raczej do jego ogrodów w Antygonei. Dla wszystkich nimi będziecie. Umiejcie być uważni, poważni, roztropni i milczący. Po przybyciu do Antiochii zaraz idźcie do Filipa, zarządcy Łazarza, któremu oddacie ten list...»

«Nauczycielu, on mnie zna...» – odzywa się Zelota.

«Bardzo dobrze.»

«Ale jak on uwierzy, że ja jestem sługą?»

«Dla Filipa to nie jest konieczne. On wie, że ma przyjąć i dać schronienie dwojgu przyjaciół Łazarza i pomagać im we wszystkim. Tak jest napisane. Wy zaś im towarzyszycie... Nic więcej. On nazywa was “swymi drogimi przyjaciółmi z Palestyny”. I jesteście nimi – wy wszyscy, zjednoczeni razem w wierze i w działaniu, jakie wykonujecie. Odpoczniecie aż statek, po skończeniu wyładowania i załadowania, będzie odpływał do Tyru. Z Tyru popłyniecie łodzią do Ptolemaidy. Stamtąd udacie się na spotkanie ze Mną do Akzib...»

«Panie, dlaczego nie wyruszysz tam z nami?» – pyta Jan, wzdychając.

«Zostaję, żeby się za was modlić, a szczególnie za tych dwoje nieszczęśliwych. Zostaję, żeby się modlić. Tak rozpoczyna się trzeci rok Mojego życia publicznego... Rozpoczyna się odejściem bardzo smutnym, jak rok pierwszy i drugi. Rozpoczyna się wielką modlitwą i wielkim umartwieniem, jak pierwszy... Gdyż ten [rok] niesie trudności bolesne, jak pierwszy i jeszcze większe. Wtedy przygotowywałem się do nawrócenia świata. Teraz zaś przygotowuję się do dzieła o wiele większego i potężniejszego.

Posłuchajcie Mnie dobrze. Wiedzcie, że w pierwszym roku byłem Człowiekiem-Nauczycielem, Mędrcem wzywającym do Mądrości poprzez doskonałą ludzką naturę i przez doskonałą inteligencję. W drugim [roku] byłem Zbawicielem i Przyjacielem, Miłosiernym, który przechodzi przyjmując, przebaczając, współczując, znosząc. W trzecim zaś – będę Bogiem Odkupicielem i Królem, Sprawiedliwym. Nie dziwcie się więc, jeśli ujrzycie we Mnie nowy wygląd, jeśli w Baranku ujrzycie blask Silnego.

Jak odpowiedział Izrael na Moje miłosne zaproszenie, na ramiona, które otwarłem ze słowami: “Pójdź: kocham cię i przebaczę”? [Odpowiedział] zamknięciem i zatwardziałością serca wciąż wzrastającą, kłamstwem, zasadzkami. Dobrze, niech tak będzie.

Ja go wzywałem, we wszystkich jego warstwach [społecznych], pochylając Moje czoło aż do ziemi. Izrael zaś splunął na Świętość, która się uniżyła. Zaprosiłem go do uświęcenia się, on jednak odpowiedział Mi oddając się demonowi.

Spełniłem Swój obowiązek, we wszystkim. [Izrael] nazwał Mój obowiązek “grzechem”. Zamilkłem więc. Moje milczenie nazwał dowodem winy. Przemówiłem. Moje słowo nazwał bluźnierstwem. Teraz dość już!

[Izrael] nie dał Mi ani chwili wytchnienia. Nie dał Mi radości. A radością dla Mnie byłoby ujrzenie, jak wzrastają w życiu duchowym ci, którzy się właśnie narodzili do Łaski. Tymczasem zastawiono na nich sidła, wyrwano ich z Mego serca. Dano ból zarówno im, jak i Mnie. To ból ojców i dzieci, którzy – dla uchronienia się przed złym Izraelem – muszą się rozstać.

Oni, potężni w Izraelu, mówią o sobie: “uświęciciele”. Pysznią się, że nimi są. Przeszkadzając Mi, chcieliby przeszkodzić ocalić i cieszyć się tymi, których zbawiłem.

Mam teraz od wielu miesięcy celnika Lewiego za przyjaciela i na Mojej służbie. Świat może zobaczyć, czy on - Mateusz gorszy kogoś lub z kimś rywalizuje, lecz oskarżenie nie ustępuje. Ono nie upadnie nawet wobec Marii Łazarza i tak bardzo wielu innych, których ocalę. Teraz dość!

Idę Moją drogą, coraz trudniejszą i skąpaną we łzach... Odchodzę... lecz żadna z Moich łez nie spada na próżno. One krzyczą do Mojego Ojca... A potem będzie wołać zgiełk o wiele potężniejszy. Idę. Kto Mnie kocha, idzie za Mną i umacnia się, gdyż nadchodzi godzina powagi. Ja się nie zatrzymuję. Nic Mnie nie zatrzymuje.

Oni też się nie zatrzymają... Ale biada im! Biada im! Biada tym, dla których Miłość staje się Sprawiedliwością!... Znakiem Nowego Czasu będzie surowa Sprawiedliwość dla tych wszystkich, którzy uparcie trwają w swym grzechu przeciw słowom Pana i przeciw działaniu Słowa Pana!...»

Jezus wydaje się karzącym archaniołem. Można powiedzieć, że płonie przy okopconym murze [paleniska], tak błyszczą Mu oczy... Wydaje się, że rozbłyska nawet Jego głos, w którym są wysokie tony uderzanego silnie brązu i srebra.

Ośmiu apostołów pobladło i jakby skurczyli się ze strachu. Jezus patrzy na nich z litością i miłością. Mówi:

«Nie mówię tego do was, Moi przyjaciele. Nie dla was są te groźby. Wy jesteście Moimi apostołami i to Ja was wybrałem.»

Jego głos stał się łagodny i głęboki. Kończy:

«Chodźmy do innego pomieszczenia. Dajmy odczuć dwojgu prześladowanym, że ich kochamy bardziej niż samych siebie. I przypominam wam, że oni sądzą, że odchodzą [po to], żeby przygotować dla Mnie drogi w Antiochii. Chodźcie...»


   

Przekład: "Vox Domini"