Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

178. «JANIE Z ENDOR, UDASZ SIĘ DO ANTIOCHII»

Napisane 24 października 1945. A, 6773-6794

Jest deszczowy zimowy poranek. Jezus już wstał i pracuje w warsztacie. Obrabia małe przedmioty. W kącie stoi nowe krosno, zupełnie nowe, niewielkie, lecz zgrabne.e.

Maryja wchodzi z kubkiem parującego mleka: «Napij się, Jezu. Tak dawno temu wstałeś. Jest wilgotno i chłodno...»

«Tak. Ale przynajmniej mogłem wszystko skończyć... Osiem dni świątecznych sparaliżowało pracę...»

Jezus siada nieco bokiem na stolarskim warsztacie i pije mleko, a Maryja w tym czasie przygląda się krosnu i głaszcze je dłonią.

«Błogosławisz je, Mamo?» – pyta Jezus z uśmiechem.

«Nie. Głaszczę je, bo to Ty je wykonałeś. Ty je pobłogosławiłeś, wykonując je. Miałeś dobry pomysł. Przyda się Syntyce. Ona jest bardzo zdolna w tkaniu. Posłuży jej, żeby się zbliżyć do niewiast i dziewcząt. Co jeszcze zrobiłeś, bo – jak Mi się wydaje – wid wióry [z drewna] oliwkowego przy tokarce?»

«Wykonałem rzeczy użyteczne dla Jana. Widzisz? To futerał na rylce i mały stolik do pisania. I jeszcze te pulpity, żeby w nich zamknął swe książki. Nie mógłbym tego wykonać, gdyby Szymon, syn Jony, nie pomyślał o małym wozie. Ale teraz możemy załadować i te przedmioty... i także przez te drobiazgi odczują, że ich kocham...»

«Cierpisz [z powodu konieczności] ich oddalenia, prawda?» [– pyta Maryja.]

«Cierpię... za Mnie i za nich. Czekałem aż do dziś, żeby [z nimi] pomówić... i to dobrze, że Szymon nie przybył jeszcze z Porfireą... To chwila, żeby porozmawiać.... To cierpienie pozostawało w Moim sercu przez te wszystkie dni i czyniło smutnym nawet światło tak licznych lamp... A teraz muszę innym sprawić ból... Ach, Mamo! Wolałbym cierpieć sam!...»

«Mój dobry Synu!» – Maryja głaszcze dłoń Jezusa, żeby Go pocieszyć. Cisza. Potem Jezus odzywa się znowu:

«Czy Jan już wstał?»

«Tak. Słyszałam, jak kaszle. Być może poszedł do kuchni, żeby się napić mleka. Biedny Jan!...»

Łzy spływają po policzkach Maryi. Jezus wstaje [i mówi]:

«Pójdę tam... Muszę tam iść, żeby mu powiedzieć. Z Syntyką pójdzie łatwiej... Ale on... Mamo, idź po Margcjama i obudź go. W czasie, gdy będę z nim rozmawiał, módlcie się... To tak, jakbym musiał rozerwać jego wnętrzności. Mogę zabić lub sparaliżować jego życie duchowe... Co za cierpienie, Mój Ojcze!... Idę...»

I wychodzi, naprawdę przygnębiony. Przechodzi [odległość] kilku kroków, dzielącą pracownię od pokoju Jana. Jest to ten sam pokój, w którym umarł Jonasz, to znaczy – pokój Józefa. Spotyka Syntykę, która wchodzi z wiązką gałęzi niesioną do pieca. Wita Go, nic jeszcze nie wiedząc. Jezus, zamyślony, odpowiada na powitanie Greczynki. Potem stoi nieruchomo, przyglądając się kwietnikowi lilii, które zaledwie kiełkują. Nie wiadomo jednak, czy je widzi, [tak jest zamyślony]... Potem decyduje się. Odwraca się, puka do drzwi Jana. Ten wychodzi i jego twarz cała się rozjaśnia, kiedy spostrzega, że to Jezus do niego przyszedł.

«Czy mogę wejść do ciebie na chwilę?» – pyta Jezus.

«O, Nauczycielu! Zawsze! Właśnie pisałem to, co mówiłeś wczoraj wieczorem o roztropności i posłuszeństwie. I nawet będzie dobrze, jeśli spojrzysz na to. Bo wydaje mi się, że nie zapamiętałem dobrze tego, co powiedziałeś o roztropności.»

Jezus wszedł do małej izdebki, już uprzątniętej, w której ustawiono dodatkowo mały stolik, dla wygody starego nauczyciela. Jezus pochyla się nad pergaminem i czyta.

«Bardzo dobrze. Dobrze zapisałeś.»

«Bo widzisz, wydawało mi się, że źle wyraziłem się w tym zdaniu. Ty zawsze mówisz, że nie trzeba się troszczyć o jutro ani o własne ciało. Dlatego właśnie stwierdzenie, że roztropność nawet w odniesieniu do rzeczy jutrzejszych jest cnotą, wydawało mi się zawierać błąd, pochodzący oczywiście ode mnie.»

«Nie. Nie pomyliłeś się. Właśnie to powiedziałem. Troska egoisty – przesadna, zalękniona – różni się od przezornej troski sprawiedliwego. Grzechem jest skąpstwo [z powodu myśli] o jutrze, którym być może wcale nie będziemy się już cieszyć. Nie jest natomiast grzechem oszczędność dla zapewnienia sobie chleba i zabezpieczenia go dla rodziców na czas niedostatku. Grzechem jest egoistyczna troska o własne ciało; wymaganie, żeby otaczający nas ludzie się nim zajmowali; powstrzymywanie się od każdej pracy i ofiary – z obawy, że ciało będzie z tego powodu cierpieć. Nie jest jednak grzechem wystrzeganie się niepotrzebnych chorób, jakimi zaraża się [człowiek] z nieostrożności, co obciąża rodzinę i sprawia, że traci się owocną dla nas pracę.

Bóg dał życie. To dar pochodzący od Niego. Musimy się nim posługiwać w sposób święty, roztropnie i bez egoizmu. Widzisz? Czasem roztropność zaleca działania, które głupcom mogłyby się wydawać tchórzostwem lub zmiennością, one zaś są zwykłą ostrożnością, wynikiem nowych faktów, jakie się pojawiły. Na przykład: gdybym teraz wysłał ciebie do ludzi, którzy mogliby cię skrzywdzić... na przykład do krewnych twej żony lub do stróżów kopalń, w których pracowałeś, uczyniłbym źle czy dobrze?»

«Ja... Nie chciałbym Cię osądzać, lecz – według mnie – byłoby lepiej wysłać mnie gdzie indziej, gdzie nie ma niebezpieczeństwa wystawienia mojej niewielkiej cnoty na zbyt ciężką próbę.»

«Tak! Osądzasz mądrze i roztropnie. To dlatego nie wyślę cię nigdy do Bitynii ani do Myzji, gdzie już byłeś. Nie poślę cię też do Cyntium, choć w swoim duchu pragnąłeś tam się udać. Liczne [przejawy] ludzkiej zawziętości mogłyby pokonać twego ducha i spowodować, że się cofnie. Roztropność zatem doradza nie wysyłać cię tam, gdzie byłbyś nieprzydatny, bo przecież mogę cię wysłać gdzie indziej z korzyścią dla Mnie oraz dla duszy bliźniego i twojej. Prawda?»

Jan – nic nie wiedząc o losie, jaki go czeka – nie pojmuje aluzji Jezusa o możliwości [wysłania go z] misją poza Palestynę. Jezus bada jego oblicze. Widzi, że Jan jest spokojny i szczęśliwy. Słucha Go i odpowiada Mu właśnie:

«Oczywiście, Nauczycielu, byłbym bardziej użyteczny gdzie indziej. Przed kilkoma dniami powiedziałem: “Chciałbym iść między pogan, żeby dać dobry przykład tam, gdzie dałem zły”. Jednak wyrzucałem sobie [później]: “[Iść] do pogan? Tak, bo nie masz uprzedzeń, jak inni w Izraelu. Ale do Cyntium? Nie. Ani nie na wyjałowione góry, w których jako więzień pracowałeś jak wilk w kopalniach ołowiu i w kamieniołomach kosztownych marmurów. Nie mógłbyś tam iść, nawet gdyby do tego pobudzało cię pragnienie całkowitej ofiary. Twoje serce złamałyby okrutne wspomnienia, a gdybyś został rozpoznany – nawet gdyby się na ciebie nie rzucono – usłyszałbyś: ‘Milcz, zabójco. Nie możemy cię słuchać’. I byłoby daremne tam iść.” To właśnie sam sobie powiedziałem. I była to myśl słuszna.»

«Widzisz więc, że też posiadasz roztropność [– mówi Jezus –] Ja też ją posiadam. Dlatego zaoszczędziłem ci trudów apostołowania, jakich doświadczają inni, i przyprowadziłem cię na to miejsce odpoczynku i pokoju.»

«O, tak! Co za pokój! Choćbym żył tutaj sto lat, on zawsze byłby ten sam! To pokój nadprzyrodzony. A jeśli odejdę, zabiorę go ze sobą. Nawet na drugi świat go wezmę... Wspomnienia będą jeszcze mogły mącić moje serce, a zniewagi – zadawać mi ból, bo jestem człowiekiem. Nie będę jednak już zdolny nienawidzić, gdyż tu nienawiść została na zawsze uczyniona bezowocną, aż do jej najdalszych pączków. Nie mam już nawet antypatii do kobiety, na którą patrzyłem jak na zwierzę najbardziej nieczyste i najbardziej godne pogardy na ziemi. Twoja Matka jest poza tym. Ją otaczałem szacunkiem, odkąd Ją ujrzałem, gdyż widziałem, że różni się od wszystkich niewiast. Ona jest wonią niewiasty... niewiasty świętej. Któż nie kocha zapachu najczystszych kwiatów? Ale także inne kobiety, dobre uczennice, czułe, cierpliwe, choć niosą jarzmo smutku, jak Maria - [córka] Kleofasa, i Eliza... Wspaniałomyślne jak Maria z Magdali, tak doskonała w swej przemianie życia... Łagodne i czyste jak Marta i Joanna... Godne, inteligentne, całe będące myślą i prawością jak Syntyka... One pojednały mnie z niewiastą. Syntyka jest – zapewniam Cię – tą, którą najbardziej lubię. Pokrewieństwo umysłu czyni mi ją drogą, a pokrewieństwo sytuacji – ona była niewolnicą, a ja: więźniem – sprawia, że darzę ją zaufaniem, na które nie zezwala mi odmienność innych. Ona, Syntyka, jest dla mnie odpoczynkiem. Nie umiałbym Ci powiedzieć dokładnie, kim jest dla mnie i jaką ją widzę. Ja – który w porównaniu z nią jestem starcem – widzę w niej jakby córkę, jaką chciałem posiadać: mądrą i pilną w nauce... Jako ktoś chory widzę w niej kogoś, kim ona się opiekuje z tak wielkim uczuciem... Ja, człowiek smutny i samotny, który płakał i żałował całe życie matki i szukał kobiety-matki w każdej niewieście, nie znalazłem jej... A oto widzę w Syntyce zrealizowanie się mojego marzenia. Czuję, jak na moją zmęczoną głowę i na moją duszę, idącą na spotkanie śmierci, zstępuje rosa matczynej miłości... Widzisz, że – przeczuwając w Syntyce duszę córki i matki – czuję w niej doskonałość niewiasty. Dzięki niej przebaczam każde zło, jakiego doznałem od żony. Gdyby, co wydaje się niemożliwe, ta nieszczęsna – która była moją żoną, którą zabiłem – zmartwychwstała, czuję, że bym jej przebaczył. Teraz bowiem zrozumiałem duszę niewieścią, łatwo miotaną uczuciem, żarliwą, kiedy się oddaje... czy to złu, czy dobru.»

«Bardzo się cieszę, że znalazłeś to wszystko w Syntyce [– mówi Jezus –] Ona będzie dla ciebie dobrą towarzyszką na resztę życia i razem uczynicie bardzo wiele dobra. Zatem łączę was...»

Jezus znowu bacznie przygląda się Janowi. Nie ma jednak żadnego znaku, że obudziła się czujność ucznia, który przecież nie jest powierzchowny. Nie wiem, jak wielkie miłosierdzie Boga zasłania przed nim aż do tej decydującej chwili Jego wyrok. Wiem, że Jan się uśmiecha i mówi:

«Będziemy się starać służyć Ci najlepiej jak potrafimy...»

">«Tak. I jestem pewien, że uczynicie to nie przeciwstawiając się pracy, jaką wam dam, nawet jeśli to nie będzie taka praca, jakiej pragniecie...»

U Jana znać pierwsze przeczucie tego, co go czeka. Zmienia się wyraz jego twarzy i kolor. Staje się poważny i blednie. Jego jedyne oko patrzy teraz uważnie i badawczo w oblicze Jezusa, który mówi dalej:

«Pamiętasz, Janie, jak pewnego dnia, żeby uspokoić twe wątpliwości o Bożym przebaczeniu, powiedziałem ci: “Żeby dać ci pojąć Miłosierdzie, posłużę się tobą do specjalnych dzieł miłosierdzia i dzięki tobie będę miał pouczenie o miłosierdziu”?»

«Tak. To prawda. Przekonałeś mnie i udzieliłeś mi [możliwości] wypełniania dzieł miłosierdzia... i to – według mnie – tak bardzo subtelnych, jak rozdzielenie jałmużny, pouczanie dziecka, Filistyna i Greczynki. To przekonało mnie, że Bóg uznał mnie za prawdziwie nawróconego. Widząc, że jestem taki naprawdę, powierzył mi dusze niewinne lub dusze do nawrócenia, żebym je w Jego [duchu] uformował.»

Jezus obejmuje Jana i przyciąga Go do siebie tak, że zajmuje pozycję charakterystyczną dla Jana [- apostoła]. Blednąc z powodu bólu, jaki musi zadać, mówi:

«Teraz także Bóg powierza ci zadanie delikatne i święte. Zadanie szczególne. Tylko ty jeden – jako ktoś wspaniałomyślny, nie mający zastrzeżeń i uprzedzeń, mądry, a przede wszystkim zdolny do wyrzeczeń i pokuty dla dopełnienia reszty [należnego] oczyszczenia, i [spłacenia] długu, jaki jeszcze masz u Boga – tylko ty jeden możesz to uczynić. Każdy inny by odmówił i miałby rację, gdyż brakowałoby mu potrzebnych środków. Żaden z Moich apostołów nie posiada tego, co ty masz, dla przygotowania dróg Panu... Zresztą, nazywasz się Jan... Będziesz zatem [Moim] prekursorem, [niosącym] Moją Naukę... Przygotujesz drogi dla twego Nauczyciela... Zajmiesz miejsce Nauczyciela, który nie może iść tak daleko...»

Jan podrywa się i usiłuje wyswobodzić się z ramienia Jezusa, żeby spojrzeć Mu prosto w twarz. Nie udaje mu się to, bo objęcie Jezusa jest łagodne, lecz potężne... Jego usta zaś zadają ostatni cios...

«...Nie może iść tak daleko... aż do Syrii... Do Antiochii...»

«Panie!» – woła Jan, gwałtownie wyzwalając się z objęć Jezusa – «Panie! Do Antiochii? Powiedz mi, że źle zrozumiałem! Powiedz to, na litość!...»

Jan stoi... [Widać] błaganie w jego jedynym oku, na twarzy, która przybrała kolor popiołu, na drżących wargach, w trzęsących się rękach wyciągniętych do przodu, w głowie, która zdaje się chylić ku ziemi, jakby przygniotła ją ta wiadomość... Lecz Jezus nie może powiedzieć: “Źle zrozumiałeś”. Rozwiera ramiona, także wstaje, żeby przytulić do serca starego pedagoga, i potwierdza:

«Do Antiochii, tak. Do domu Łazarza, z Syntyką. Odejdziecie jutro lub pojutrze.»

Rozpacz Jana jest naprawdę rozdzierająca. Wyrywa się z objęć i z twarzą naprzeciw twarzy [Jezusa], zalaną łzami, płynącymi po wychudzonych policzkach, woła: «Ach! Nie chcesz mnie już przy Sobie!! W czym Ci uchybiłem, mój Panie?»

Potem wyrywa się i upada na stół, wstrząsany rozdzierającym łkaniem, dręczony przerywanymi atakami kaszlu, głuchy na wszelkie pieszczoty Jezusa. Szepcze:

«Wypędzasz mnie... Ty mnie przeganiasz... Już nigdy Cię nie zobaczę...»

Jezus w sposób widoczny cierpi i modli się... Potem wychodzi po cichu i widzi na progu kuchni Maryję z Margcjamem, wystraszonym płaczem Jana... Jest tam też Syntyka, zaskoczona jak on.

«Matko, chodź tutaj na chwilę.»

Maryja zaraz podchodzi, bardzo pobladła. Wchodzą razem. Maryja pochyla się nad mężczyzną, który płacze, jakby był biednym dzieckiem. Mówi mu: «Dobry, dobry, Mój biedny synu! Nie tak! Zrobisz sobie coś złego!»

Jan podnosi wzburzone oblicze i krzyczy:

«On mnie odsyła!... Umrę sam, tak daleko... O! Mógł raczej zaczekać kilka miesięcy i pozwolić mi tutaj umrzeć. Za co ta kara? W czym zgrzeszyłem? Czy wywołałem jakieś przykrości? Po co dawać mi ten spokój, żeby potem... żeby potem...»

Znowu opada na stół. Płacze jeszcze mocniej, zasapany... Jezus kładzie mu rękę na ramionach, szczupłych, wstrząsanych [płaczem]. Mówi:

«Czy sądzisz, że gdybym mógł, nie zostawiłbym cię tutaj? O! Janie! Na drodze Pana są straszliwe przymusy! A pierwszym, który z tego powodu cierpi, jestem Ja. Ja niosę Mój ból i ból całego świata. Spójrz na Mnie, Janie. Popatrz, czy Moja twarz przypomina [oblicze] kogoś, kto cię nienawidzi, kto jest tobą zmęczony... Chodź tu, w Moje ramiona, posłuchaj, jak Moje serce bije z boleści. Posłuchaj Mnie, Janie, nie pojmuj Mnie źle. To ostatnie wynagrodzenie, jakiego Bóg wymaga od ciebie, żeby ci otworzyć bramy Nieba. Posłuchaj...»

Podnosi go i obejmuje: «Posłuchaj... Mamo, wyjdź na chwilę...»

[Po wyjściu Maryi Jezus mówi dalej:] «Teraz jesteśmy sami. Posłuchaj. Ty wiesz, kim Ja jestem. Czy wierzysz zdecydowanie, że jestem Odkupicielem?»

«A jak mógłbym w to nie wierzyć? To dlatego chciałem z Tobą pozostać, zawsze, aż do śmierci...»

«Aż do śmierci... Straszna będzie Moja śmierć!...» [– mówi Jezus]

«Moja... [– protestuje Jan z Endor –] Ja mówię o mojej...!»

«Twoja będzie spokojna, wspomagana Moją obecnością, która wleje w ciebie pewność miłości Bożej i miłości Syntyki – prócz pociechy radości, że przygotowałeś tryumf Ewangelii w Antiochii. Ale Moja! Ujrzałbyś Mnie zamienionego w zwłoki okryte ranami, pokryte plwocinami, wzgardzone, zdane na wściekły tłum, przytwierdzone dla zadania śmierci do krzyża, jakbym był złoczyńcą... Czy ty mógłbyś to znieść?»

Jan – który przy każdym [szczególe] opisu tego, jaki Jezus będzie w czasie Męki – jęczał: “Nie, nie!”, teraz woła gwałtownie:

«Nie! – i dodaje: – Ponownie znienawidziłbym ludzi... Ale to ja umrę, bo Ty jesteś młody i...»

«Ujrzę już tylko jedno święto Światła» [– oznajmia mu Jezus.]

Jan patrzy na Niego przerażony...

«Mówię ci to w tajemnicy, żeby ci wyjaśnić, że to jest jeden z powodów, dla których wysyłam cię tak daleko. Nie będziesz jedynym, którego spotyka taki los. Wszystkich, którzy mogliby być wzburzeni ponad siły – a tego nie chcę – oddalę wcześniej. Czy to wydaje ci się brakiem miłości?...»

«Nie, mój Boże - męczenniku... Jednak ja muszę Cię opuścić... i umrzeć w oddaleniu...»

«W imię Prawdy, którą Ja jestem, obiecuję ci, że będę pochylony nad twoim posłaniem w chwili twojej agonii.»

«Ale jak? [– pyta Jan –] Powiedziałeś przecież, że będę daleko, a Ty tak daleko nie pójdziesz. Mówisz tak, żebym odszedł mniej smutny...»

«Joanna, żona Chuzy [– wyjaśnia Jezus –] która umierała u stóp Libanu, ujrzała Mnie... a byłem bardzo daleko i ona jeszcze Mnie nie znała. Stamtąd przywróciłem ją, biedną, życiu ziemskiemu. Wierz Mi, że w dniu Mojej śmierci, ona będzie żałować, że żyje!... Ale dla ciebie – radości Mojego serca w tym drugim roku nauczania – uczynię więcej. Przyjdę wprowadzić cię do spokoju z misją powiedzenia tym, którzy czekają: “Godzina Pana nadeszła. Jak teraz przybywa wiosna na ziemię, tak dla nas wiosna budzi się w Raju”. Ale wtedy nie przyjdę sam... Przyjdę i zawsze będziesz odczuwał Moją [obecność]... Ja mogę i uczynię to. Będziesz posiadał Nauczyciela w sobie, jak nigdy Go nie posiadałeś. Miłość bowiem może się udzielać temu, który kocha – i to na tyle mocno, żeby dotknąć nie tylko ducha, lecz nawet zmysły. Czy teraz jesteś spokojniejszy, Janie?»

«Tak, mój Panie... Ale jaki to ból!»

«Ale mimo to nie buntujesz się...»

«Buntować się? Nigdy! Wtedy całkiem bym Cię utracił. Mówię “moje” Ojcze nasz: niech się stanie Twoja wola.»

«Wiedziałem, że Mnie zrozumiesz...» [– mówi Jezus] i całuje [Jana] w obydwa policzki, po których cały czas płyną łzy, choć już spokojniejsze. [Potem Jan pyta Jezusa:]

«Pozwolisz mi pożegnać chłopca?... To inny ból... Kochałem go bardzo...» Łzy płyną mocniej...

«Tak. Zawołam go zaraz... I zawołam też Syntykę. Ona też będzie cierpieć... Musisz jej pomóc... ty, mężczyzna...»

«Dobrze, Panie.»

Jezus wychodzi, Jan zaś płacze. Gładzi mury i przedmioty w małym gościnnym pokoju. Maryja i Margcjam wchodzą razem.

«O! Matko! Słyszałaś? Wiedziałaś o tym?» [– pyta znowu Jan]

«Wiedziałam i martwiło Mnie to... Ale Ja też musiałam się odłączyć od Jezusa... A jestem Matką...»

«To prawda!... [– przyznaje Jan z Endor.] Margcjamie, chodź tutaj. Wiesz, że odchodzę i że już nigdy się nie zobaczymy?...»

[Jan] chce być dzielny... jednak [kiedy] bierze dziecko na ręce i siada na brzegu posłania, płacze, płacze nad brunatną główką Margcjama, który już gotów jest pójść w jego ślady. Jezus wchodzi z Syntyką, która pyta:

«Z jakiego powodu, Janie, tyle łez?»

«On nas odsyła, wiesz o tym? Jeszcze tego nie wiesz? On nas wysyła do Antiochii!»

«I cóż z tego? Czy On nie powiedział, że gdzie są dwaj zjednoczeni w Jego Imię, tam On jest z nimi? No, Janie! Ty być może do dziś wybierałeś sam swój los i przeraża cię znoszenie innej woli, nawet pochodzącej z miłości. Ja... jestem przyzwyczajona do losu, jaki mi narzuca ktoś inny. I to do jakiego losu!... Zatem poddaję się chętnie nowemu przeznaczeniu. I cóż? Zbuntowałam się przeciw despotycznemu zniewoleniu dopiero wtedy, gdy chciano nim objąć moją duszę. A mam teraz się przeciwstawiać temu słodkiemu niewolnictwu miłości, która nie rani, lecz wznosi nasze dusze i powierza nam tytuł i rzeczywistość bycia Jego sługami? Boisz się jutra, gdyż cierpisz? Ja będę pracować dla ciebie. Boisz się zostać sam? Ja cię nigdy nie opuszczę. Bądź tego pewny. Nie mam innego celu w życiu, jak tylko kochać Boga i bliźniego. Ty jesteś bliźnim powierzanym mi przez Boga. Pomyśl, jak będziesz mi drogi!»

«Nie będziecie musieli pracować, żeby żyć, gdyż będziecie w domu Łazarza [– mówi Jezus. –] Ale radzę wam posługiwać się [pracą jako] sposobem nauczania, żeby się zbliżyć do ludu. Ty – jako nauczyciel... ty, niewiasta, przez prace kobiece.... To pomoże w apostołowaniu i nada cel waszym dniom.»

«Tak uczynimy, Panie» – odpowiada zdecydowanie Syntyka.

Jan siedzi wciąż z dzieckiem w ramionach i płacze cicho. Margcjam go głaszcze... [Jan pyta go:] «Będziesz o mnie pamiętał?»

«Zawsze, Janie, i będę się za ciebie modlił... Nawet... Zaczekaj chwilę...» [– mówi Margcjam] i wybiega. Syntyka pyta:

«Jak się dostaniemy do Antiochii?»

«Morzem. Boisz się?» [– wyjaśnia jej Jezus.]

«Nie, Panie. Ty nas wysyłasz i to nas uchroni.»

«Udacie się tam z dwoma Szymonami, Moimi braćmi, z synami Zebedeusza, Andrzejem i Mateuszem. Stąd do Ptolemaidy na wozie... załadujemy na niego skrzynie i krosno, które zrobiłem dla ciebie, Syntyko... i kilka rzeczy użytecznych dla Jana...»

«Ja coś podejrzewałam, widząc te skrzynie i ubrania, i przygotowywałam duszę do oderwania się. Życie tu było zbyt piękne!»

Szloch – dotąd powstrzymywany – łamie głos Syntyki. Lecz opanowuje się, żeby podtrzymać Jana na duchu. Pyta mocnym głosem: «Kiedy odchodzimy?»

«Jak tylko przybędą apostołowie. Być może jutro...»

«Zatem, jeśli pozwolisz, spakuję ubrania do skrzyń. Daj mi twoje książki, Janie.»

Sądzę, że Syntyka chce zostać sama, żeby płakać... Jan odpowiada: «Weź je... Jednak podaj mi ten zwój z niebieską wstążką.»

Margcjam wchodzi z naczyniem pełnym miodu.

«Masz, Janie. Zjesz go zamiast mnie...»

«Ależ nie, moje dziecko! Dlaczego?»

«Bo Jezus powiedział, że jedna łyżeczka miodu, jaką się poświęci, może dać pokój i nadzieję stroskanemu. Ty jesteś przygnębiony... ja daję ci cały miód, żebyś był całkiem pocieszony.»

«Ale to zbyt wielkie poświęcenie, moje dziecko.»

«O, nie! W modlitwie Jezusa mówimy: “Nie wódź nas na pokuszenie, lecz uwolnij nas od zła”. To naczynie było dla mnie pokusą... i mogłoby stać się złem, gdyż mogłoby sprawić, że złamałbym przyrzeczenie. A tak już go nie widzę... to łatwiejsze... i jestem pewien, że Bóg pomoże ci przez tę nową ofiarę. Ale nie płacz już. I ty też nie płacz, Syntyko...»

Rzeczywiście, Greczynka płacze teraz cicho, zbierając książki Jana. Margcjam głaszcze ich kolejno, sam bardzo bliski płaczu. Syntyka wychodzi, obładowana zwojami. Maryja idzie za nią z naczyniem miodu. Jan pozostaje z Jezusem, który usiadł przy nim. Jan ma dziecko w ramionach. Jest spokojny, lecz przygnębiony.

«Włóż do zwoju także to, co napisałeś ostatnio – radzi Jezus – Myślę, że chcesz to dać Margcjamowi...»

«Tak... Mam kopię dla siebie... Oto, chłopcze, są słowa Nauczyciela. Te, które powiedział, kiedy ciebie tu nie było... i również inne... Chciałem nadal je dla ciebie przepisywać, bo ty masz życie przed sobą... i kto wie, jak wiele będziesz ewangelizował... Ale nie mogę już tego dłużej robić... Teraz to ja zostaję bez Jego słów...»

I znowu wstrząsa nim silny płacz. Margcjam jest łagodny i mężny w nowej sytuacji. Obejmuje Jana za szyję i mówi:

«Teraz to ja zapiszę je dla ciebie i poślę ci je... Prawda, Nauczycielu? To możliwe, prawda?»

«Oczywiście, że to możliwe. I uczynienie tego będzie [przejawem] wielkiej miłości» [– zapewnia chłopca Jezus.]

«Zrobię to. A kiedy mnie nie będzie, każę to zrobić Szymonowi Zelocie. On mnie bardzo lubi i ciebie bardzo kocha i uczyni to, żeby okazać nam miłość. Zatem nie płacz już. Potem przyjdę cię zobaczyć, ja... Z pewnością nie pójdziesz tak daleko...»

«O, jak daleko! To setki mil... I wkrótce umrę.»

Dziecko jest zawiedzione i przygnębione. Lecz opanowuje się dzięki pięknej dziecięcej pogodzie, której wszystko wydaje się proste:

«W takim razie tam, gdzie idziesz, będę mógł przyjść z moim ojcem. Poza tym... będziemy do siebie pisać. Kiedy się czyta poświęcone strony, to tak jakby się było z Bogiem, prawda? W takim razie kiedy będziemy czytać list, to tak jakbyśmy byli z osobą, którą kochamy i która do nas napisała. Chodź teraz ze mną...»

«Tak, chodźmy, Janie. Wkrótce przybędą Moi bracia z Zelotą. Wezwałem ich.»

«Wiedzą o tym?»

«Jeszcze nie. Czekam, żeby to powiedzieć, aż wszyscy przybędą...»

«To dobrze, Panie. Chodźmy...»

[Jan] wychodzi z pokoju Józefa jako pochylony starzec – starzec, który wydaje się żegnać wszelką roślinę, każde drzewo i zbiornik, i grotę... Idzie ku pracowni, w której Maryja i Syntyka układają w milczeniu przedmioty i ubrania na dnie skrzyń...

Takich to właśnie – milczących i smutnych – zastaje ich Szymon, Juda i Jakub. Patrzą... ale nie stawiają pytań i trudno mi dociec, czy zdają sobie sprawę z prawdy.

Jezus mówi:

«Nadałem – wskazując czytelnikom miejsce uwięzienia Jana – nazwy, które są obecnie używane. To wywołało zastrzeżenia. Oto teraz precyzuję: “Bitynia i Myzja” – dla tych, którzy pragną dawnych nazw. Lecz ta Ewangelia jest dla prostych i małych, a nie dla doktorów, dla których w większości jest ona nie do przyjęcia i niepotrzebna. Prości i mali łatwiej pojmą [nazwę:] “Anatolia” niż “Bitynia lub Myzja”. Prawda, mały Janie, płaczący z powodu Jana z Endor? Ale jest tak wielu Janów z Endor na świecie! To zrozpaczeni bracia, z powodu których kazałem ci cierpieć w ubiegłym roku. Teraz odpocznij, mały Janie, który nigdy nie zostaniesz odesłany daleko od Nauczyciela, lecz przeciwnie – będziesz coraz bliżej.

I tym kończy się drugi rok nauczania i życia publicznego: rok Miłosierdzia... I mogę tylko powtórzyć skargę, która kończyła rok pierwszy. Ona jednak nie dotyczy przekazującej Mój głos, która – wbrew wszelkim przeszkodom – nadal pracuje. Zaiste to nie “wielcy”, lecz “mali” przemierzą heroiczne drogi, wyrównując je przez swe ofiary, nawet dla tych, których obciąża zbyt wiele spraw. “Mali” czyli prości, łagodni, mający czyste serca i umysły. “Mali”. I powiadam wam, o mali, mówię wam, Romualdzie i Mario, a z wami – wszystkim, którzy są do was podobni: “Przyjdźcie do Mnie, żeby ciągle, bez przerwy słuchać Słowa, które do was mówi, gdyż was kocha; Słowa, które mówi do was, żeby was pobłogosławić. Mój pokój niech będzie z wami.”»

Koniec Księgi Trzeciej


   

Przekład: "Vox Domini"