Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga IV - Trzeci rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

2. ODEJŚCIE Z NAZARETU

Napisane 30 października 1945. A, 6808-6819

Jest wieczór. Nowy wieczór pożegnań dla małego domku w Nazarecie i dla jego mieszkańców. Znowu wieczerza, w czasie której smutek sprawia, że pokarm nie pociąga, a ludzie milczą. Przy stole siedzi Jezus z Janem i Syntyką, Piotrem, Janem, Szymonem i Mateuszem. Inni się nie zmieścili. Stół w Nazarecie jest tak niewielki! Wszystko wykonane w sam raz dla małej rodziny sprawiedliwych, która może przyjąć najwyżej jakiegoś pielgrzyma lub strapionego dla pokrzepienia ich bardziej miłością niż strawą! Tego wieczoru najwyżej Margcjam mógłby jeszcze usiąść, gdyż jest dzieckiem – i to bardzo szczupłym – zajmuje więc niewiele miejsca...

Margcjam bardzo poważny i milczący je w kącie, siedząc na małej ławce u stóp Porfirei. Dziewica posadziła ją na stołku przy krośnie. Łagodna i milcząca spożywa podaną jej potrawę i patrzy ze współczuciem na dwoje [uczniów], którzy muszą odejść, a teraz usiłują przełknąć kęsy. Pochylili głowy, ukrywając twarze spalone łzami.

Inni, to znaczy dwaj synowie Alfeusza, Andrzej i Jakub, syn Zebedeusza, usiedli w kuchni blisko czegoś w rodzaju dzieży, lecz widać ich przez uchylone drzwi.

Najświętsza Maryja i Maria Alfeuszowa chodzą tam i z powrotem, usługując jednym i drugim – po matczynemu, zatroskane, smutne. Najświętsza Maryja głaszcze Swym uśmiechem, tak bolesnym dzisiejszego wieczoru, tych, do których podchodzi. Maria Alfeuszowa, mniej powściągliwa i bardziej wylewna, dołącza do uśmiechu czyn i słowo. Dodaje pocałunek lub pieszczotę, w zależności od osoby, zachęcając tego lub tamtego do zjedzenia czegoś i podsuwając potrawy najbardziej wskazane, zależnie od potrzeb każdego i [potrzebnych] ze względu na podróż. Sądzę, że z serdecznej litości dla Jana, który jest wyczerpany i w tych dniach oczekiwania jeszcze bardziej zeszczuplał, sama dałaby siebie na pokarm, tak bardzo stara się przekonać go, by zjadł to lub tamto, wychwala smak i zbawienne właściwości [potraw]. Jednak pomimo całego jej... zwodzenia pożywienie pozostaje niemal nietknięte na talerzu Jana. Maria Alfeuszowa smuci się jak matka, która widzi, że niemowlę odrzuca jej pierś.

«Ależ, synu, ty nie możesz tak odejść!» – woła.

W swojej duszy matki nie zastanawia się nad tym, że Jan jest mniej więcej w jej wieku i nazwanie go synem wcale tu nie pasuje. Ona widzi w nim jednak jedynie cierpiące stworzenie i znajduje tylko to słowo, żeby go pocieszyć...

«Podróżowanie z pustym żołądkiem na tym podskakującym wozie w wilgotnym chłodzie nocy zaszkodzi ci. A poza tym! Któż wie, co będziecie jeść w czasie tej strasznej i długiej podróży!... Litości wieczna!.. Na morzu, przez tak wiele mil!... Ja bym umarła ze strachu. I wzdłuż wybrzeża Fenicji, a potem!... To będzie jeszcze gorsze! Z pewnością właścicielem statku będzie Filistyn lub Fenicjanin albo ktoś z innego piekielnego narodu... Nie będzie miał litości... Zatem kiedy jesteś jeszcze blisko matki, która cię bardzo kocha, jedz!... Zjedz... choćby tylko ten mały kawałek wspaniałej ryby. Tylko po to, żeby zrobić przyjemność Szymonowi, synowi Jony, który przygotował ją w Betsaidzie z tak wielką miłością i który dziś pokazał mi, jak ją przygotować dla ciebie i dla Jezusa, żebyście się posilili. To ci nie odpowiada?... zatem... O! To zjesz!»

I biegnie do kuchni. Powraca z naczyniem pełnym jakiejś parującej papki. Nie wiem, co to jest... To z pewnością rodzaj mąki lub ziaren rozgotowanych w mleku aż na papkę.

«Spójrz, zrobiłam to, bo pamiętam, że kiedyś mówiłeś mi o tym, jako o słodkim wspomnieniu z dzieciństwa... To jest dobre i dobrze ci zrobi. No, troszeczkę.»

Jan pozwala sobie nałożyć kilka łyżek tej papki na talerz i próbuje ją przełknąć. Jednak łzy spadają, dodając soli do potrawy, a on jeszcze bardziej pochyla głowę.

Inni z wielkim smakiem jedzą tę potrawę, która musi być dla nich przysmakiem. Ich twarze rozświetliły się na jej widok, a Margcjam wstał... ale potem poczuł potrzebę zapytania Najświętszej Maryi: «Czy mogę to zjeść? Brakuje pięciu dni do końca ofiary...»

«Tak, Mój synu, możesz to zjeść» – mówi Maryja, głaszcząc go.

Ale dziecko jeszcze się waha i wtedy Maryja, chcąc uspokoić skrupuły małego ucznia, pyta Jezusa:

«Synu, Margcjam pyta, czy może zjeść jęczmień... z powodu miodu, który jest w potrawie, wiesz...»

«Tak, tak, Margcjamie [– odpowiada Jezus.] Dziś wieczorem zwalniam cię z twojej ofiary, pod warunkiem, że Jan także zje jęczmień z miodem. Spójrz, jak dziecko tego pragnie. Pomóż mu więc to otrzymać.»

Ma Jana blisko siebie, więc ujmuje go za rękę. Jan zaś czyni wysiłek, żeby z posłuszeństwa skończyć jęczmień. Maria Alfeuszowa jest teraz bardziej zadowolona i powraca do natarcia z pięknym półmiskiem gruszek upieczonych w piecu, dymiących. Idzie z ogrodu ze swym naczyniem i mówi:

«Pada. Zaczyna się. Co za nieszczęście!»

«Ależ nie! Przeciwnie, tak jest lepiej. Dzięki temu nie będzie nikogo na drogach. Kiedy się odchodzi, pozdrowienia zawsze szkodzą... Lepiej pomknąć z wiatrem w żaglach, nie natykając się na mielizny i skały, które zmuszają do postojów i spowalniają marsz. A ciekawscy to właśnie takie mielizny i skały...» – mówi Piotr, który w każdym wydarzeniu dostrzega [podobieństwo do] żagli i pływania łodzią.

«Dziękuję, Mario, ale już nic więcej nie zjem» – mówi Jan, usiłując wymówić się od owoców.

«O, co to to nie! To Maryja je upiekła. Czy chcesz pogardzić przygotowaną przez Nią potrawą!... z korzeniami w dziurce... i z masłem u spodu... To musi być deser królewski... słodycz. Maryja aż się zaczerwieniła przy piecu, aby je w sam raz upiec. Dobre są na gardło, na kaszel... Ogrzewają i leczą. Maryjo, powiedz to Ty, jak one dobrze robiły mojemu Alfeuszowi, kiedy był chory. On chciał, żebyś to Ty je przyrządzała. O, tak! To dlatego, że Twoje ręce są święte i dają zdrowie!... Błogosławione posiłki, które przygotowujesz!... Mój Alfeusz był spokojniejszy, kiedy jadł te gruszki... Jego oddech był spokojniejszy... Mój biedny mąż!...... Mój biedny mąż!...»

I Maria wykorzystuje okazję tego wspomnienia, żeby wreszcie zapłakać i wychodzi dając upust swym łzom. Być może moje wtrącenie jest złośliwe, lecz myślę, że gdyby nie współczucie Marii wobec dwojga odchodzących [z Nazaretu], “biedny Alfeusz” nie otrzymałby tego wieczoru ani jednej łzy od swej małżonki... Marię Alfeuszową tak napełniał ból z powodu Jana i Syntyki, z powodu Jezusa, Jakuba i Judy, którzy odchodzą, że znalazła wreszcie upust dla swoich łez, aby ich już nie tłumić w sobie.

Maryja zastępuje ją więc, kładąc rękę na ramieniu Syntyki, która jest naprzeciw Jezusa, pomiędzy Szymonem a Mateuszem.

«No, jedzcie. Czy chcecie odejść i pozostawić Mnie w niepokoju, że odeszliście niemal zagłodzeni?»

«Ja jadłam, Matko» – mówi Syntyka, podnosząc zmęczone oblicze, naznaczone łzami, które wylewała przez wiele dni. Potem pochyla głowę na ramię, gdzie znajduje się dłoń Maryi i pociera ją policzkiem, jakby dla otrzymania pieszczoty od tej małej ręki. Maryja głaszcze drugą dłonią jej włosy i przyciąga głowę Syntyki do Siebie, opierając jej twarz na Swej piersi.

«Jedz, Janie, to ci dobrze zrobi. Nie możesz się przeziębić. Ty, Szymonie, synu Jony, zadbasz o to, żeby mu dać co wieczór ciepłe mleko z miodem albo przynajmniej ciepłą wodę z miodem. Pamiętaj o tym.»

«Ja też o to zadbam, Matko. Bądź spokojna» – mówi Syntyka.

«Oczywiście, tego jestem pewna. Jednak ty będziesz to robić, kiedy się osiedlicie w Antiochii. Na razie będzie o tym myślał Szymon, syn Jony. I pamiętaj, Szymonie, żeby mu dawać wiele oliwy z oliwek. To dlatego daję ci ten dzbanek. Uważaj, żeby go nie stłuc. A jeśli ujrzysz, że ma trudności w oddychaniu, zrób, jak ci powiedziałam... z drugim naczyniem maści... Weź tyle, ile trzeba do namaszczenia klatki piersiowej, ramion i pleców. Ogrzej ją tak, żebyś mógł jej dotknąć bez oparzenia się. Potem go masuj i całego okryj wełnianymi opaskami, które ci dałam. Specjalnie je przygotowałam. Ty zaś, Syntyko, pamiętaj o składzie [maści], żeby móc ją zrobić na nowo. Zawsze znajdziesz lilie, kamforowiec, dyptam, żywicę, goździki, wawrzyn, bylicę i inne [rośliny]. Słyszałam, jak Łazarz mówił, że tam są ogrody z wonnymi roślinami.»

«I to wspaniałe – odzywa się Zelota, który je widział. I dodaje: – Ja nic nie doradzam, lecz mówię, że dla Jana to miejsce powinno być zbawienne tak dla ducha, jak i dla ciała, bardziej niż Antiochia. To miejsce jest osłonięte od wiatru, powietrze jest lekkie, przychodzi od żywicznych lasów, usytuowanych na zboczach małego wzgórza, chroniącego przed morskimi wiatrami, lecz pozwalającego morskim dobroczynnym solom nawet tam dotrzeć. To miejsce spokojne, ciche, a jednak radosne z miriadami kwiatów i ptaków, żyjących tam spokojnie... W końcu zobaczycie, co wam odpowiada. Syntyka ma tak wiele rozsądku! W tych sprawach bowiem lepiej się zdać na niewiasty, prawda?»

«Rzeczywiście powierzam mojego Jana roztropności i dobremu sercu Syntyki» – mówi Jezus.

«I ja też... – odzywa się Jan z Endor – Ja... ja... ja nie mam już wcale sił... i... już nigdy na nic się nie przydam...»

«Janie, nie mów tak! [– protestuje Syntyka –] Kiedy jesień ogołaca drzewa z liści, nie oznacza to, że są one bezczynne. Przeciwnie, pracują z ukrytą energią dla przygotowania tryumfu przyszłego owocowania. Z tobą jest tak samo. Teraz jesteś ogołocony przez zimny wiatr obecnego bólu. Lecz w rzeczywistości, w największej głębi samego siebie, pracujesz już dla nowych posług. Sam twój smutek pobudzi cię do działania. Jestem tego pewna. A wtedy będziesz, zawsze będziesz tym, który mi pomoże, mnie, biednej niewieście, która musi się jeszcze tak wiele nauczyć, żeby być kimś dla Jezusa.»

«O! Czymże ty chcesz żebym teraz był?! Nie mam już nic do zrobienia... Jestem skończony!» [– stwierdza Jan z Endor.]

«Nie, nie jest dobrze tak mówić! Tylko ten, kto umiera, może powiedzieć: “Jestem skończony jako człowiek”. Inni – nie. Sądzisz, że nie masz nic więcej do zrobienia. Pozostaje ci jeszcze to, co mi powiedziałeś pewnego dnia: dopełnić ofiary. A jak inaczej, jeśli nie przez cierpienie? Janie, tobie, człowiekowi oczytanemu... głupio mi przytaczać mędrców, lecz przypominam ci Gorgiasza z Leontinoj. On nauczał, że wynagradza się w tym życiu lub w innym tylko przez boleści i cierpienia. I przypominam ci jeszcze naszego wielkiego Sokratesa: “Być nieposłusznym temu, który jest od nas wyższy, czy to Bóg czy człowiek, jest złem i rzeczą haniebną.” Skoro więc słuszne było czynić tak, słuchając niesprawiedliwej sentencji danej przez ludzi niesprawiedliwych, to jaką ma to [wagę], gdy nakazuje to Człowiek najświętszy i nasz Bóg? To wielka rzecz być posłusznym już dla samego posłuszeństwa. To więc coś bardzo wielkiego być posłusznym świętemu poleceniu, które ja widzę i które ty wraz ze mną powinieneś widzieć jako wielkie miłosierdzie. Nie przestajesz mówić, że twoje życie dobiega kresu i że nie czujesz jeszcze, że zostały wymazane twe długi względem Sprawiedliwości. A dlaczego nie bierzesz tego wielkiego bólu jako środka dojścia do wymazania twych długów i uczynienia tego w krótkim czasie, jaki ci jeszcze pozostaje? Wielki ból dla otrzymania wielkiego pokoju! Wierz mi, że warto cierpieć. Jedyna rzecz, jaka jest ważna w życiu, to dojście do śmierci po zdobyciu Prawdy.»

«Przywracasz mi odwagę, Syntyko... Zawsze to rób» [– mówi Jan.]

«Będę to robić. Obiecuję ci to tutaj. Lecz ty pomóż mi jako mężczyzna i jako chrześcijanin.»

Posiłek jest skończony. Maryja zbiera gruszki, jakie pozostały, i wkłada je do naczynia, żeby je dać Andrzejowi, który wychodzi i powraca mówiąc: «Wciąż pada. Powiedziałbym, że lepiej...»

«Tak. Pozostać to wciąż przedłużać agonię. Zaraz przygotuję zwierzę. A wy też chodźcie ze skrzyniami i z resztą. Ty też, Porfireo. Szybko! Jesteś tak cierpliwa, że osioł jest oczarowany i pozwala się odziać bez stawiania oporu. Potem zajmie się tym Andrzej, który jest do ciebie podobny. Zatem w drogę!»

Piotr wypycha na dwór z pokoju i z kuchni wszystkich z wyjątkiem Maryi, Jezusa, Jana z Endor i Syntyki.

«Nauczycielu! O! Nauczycielu! Pomóż mi! To jest godzina... w której czuję, jak łamie mi się serce! Tak, nadeszła [ta godzina]! O! Dlaczego, dobry Jezu, nie sprawiłeś, że umarłem tutaj, po tym, jak przecierpiałem już mękę skazania i zmusiłem się do przyjęcia tego?!»

I Jan [z Endor] upada na pierś Jezusa, rozpaczliwie płacząc.

Maryja wraz z Syntyką próbuje go uspokoić. Matka Jezusa, zawsze tak powściągliwa, odciąga go od Jezusa, obejmuje, mówiąc: «Drogi synu, Mój kochany synu...»

Syntyka w tym momencie klęka u stóp Jezusa, mówiąc:

«Pobłogosław mnie, poświęć mnie, żebym została umocniona. Panie, Zbawco i Królu, w obecności Twej matki przysięgam i obiecuję podążać za Twoją nauką i służyć Tobie aż do mego ostatniego tchnienia. Przysięgam Ci i obiecuję poświęcić siebie dla Twojej nauki i dla tych, którzy idą za Tobą, z miłości do Ciebie, Nauczyciela i Zbawcy. Przysięgam i obiecuję, że moje życie nie będzie miało innego celu i że wszystko, czym jest świat i ciało, ostatecznie dla mnie umarło. Z pomocą zaś Boga i modlitw Twej Matki mam nadzieję zwalczyć demona, żeby mnie nie wprowadzał w błąd i żebym w godzinie Twego Sądu nie była potępiona. Przysięgam i obiecuję, że pokusy i groźby nie spowodują mojego ugięcia się i że będę o tym pamiętać, chyba że Bóg zadecyduje inaczej. W Nim jednak pokładam ufność i wierzę w Jego Dobroć, a to daje mi pewność, że On mnie nie pozostawi na pastwę mrocznych sił potężniejszych ode mnie. Uświęć Twoją służebnicę, o Panie, żeby była broniona przed zasadzkami jakiegokolwiek wroga.»

Jezus kładzie jej ręce na głowie, z otwartymi dłońmi, jak czynią to kapłani, i modli się nad nią. Maryja prowadzi Jana do Syntyki i skłania go, by ukląkł przed Jezusem. Mówi:

«Jego też, Mój Synu, żeby Ci służył ze świętością i pokojem.»

I Jezus powtarza Swój gest na pochylonej głowie biednego Jana. Potem podnosi go i Syntykę, wkłada ich dłonie w ręce Maryi, mówiąc: «Niech to Ona okaże wam tutaj ostatnią pieszczotę» – i wychodzi szybko, nie wiem, dokąd.

«Matko, żegnaj! Nigdy nie zapomnę tych dni» - jęczy Jan.

«Ja też o tobie nie zapomnę, drogi synu.»

«Ja też, Matko... Żegnaj. Pozwól mi jeszcze Cię ucałować... – Syntyka płacze w ramionach Maryi, która ją obejmuje. – O! Po tylu latach nasyciły mnie matczyne pocałunki!... Teraz, już nie...»

Jan szlocha bez umiaru. Maryja i jego obejmuje. Teraz trzyma ich obydwoje w ramionach, prawdziwa Matka chrześcijan. Muska Swymi najczystszymi wargami pomarszczony policzek Jana. Pocałunek skromny, lecz serdeczny. A wraz z pocałunkiem pozostają na wychudzonym policzku łzy Dziewicy...

Wchodzi Piotr, [mówiąc]: «Gotowe. Chodźmy...»

Z powodu wzruszenia nie mówi nic więcej.

Margcjam, który chodzi za ojcem jak cień za ciałem, przywiera do szyi Syntyki i całuje ją, obejmuje Jana i całuje, całuje, całuje... Ale i on płacze. Wychodzą. Maryja trzyma za rękę Syntykę. Margcjam trzyma za rękę Jana.

«Nasze płaszcze...» – mówi płacząc Syntyka i chce wrócić.

«Są tutaj, są tu. Szybko, bierzcie...» – mówi oschle Piotr, żeby nie okazać wzruszenia, lecz stojąc za plecami dwojga ubierających się, ociera wierzchem dłoni łzy...

Trochę dalej, za żywopłotem, ruszająca się lampa wozu znaczy mrok żółtą plamą... Deszcz szumi w liściach oliwek, rozbrzmiewa w zbiorniku pełnym wody... Grucha żałośnie gołąb, obudzony światłem lamp trzymanych przez apostołów pod osłoną płaszczy, zupełnie nisko, dla oświetlenia ścieżek pełnych kałuż... Jezus jest już blisko wozu, na którym rozciągnięto pled, aby służył za osłonę.

«Chodźmy! Chodźmy! Bardzo pada!» – mówi Piotr, przynaglając ich.

I kiedy Jakub, syn Zebedeusza, zastępuje Porfireę przy wodzach, on bez ceregieli, podnosi z ziemi Syntykę i umieszcza ją w wozie, a jeszcze bardziej energicznie podnosi Jana z Endor. Po postawieniu go w wozie sam również wsiada. Natychmiast uderza biednego osła biczem tak energicznie, że ten zrywa się do przodu, przewracając niemal Jakuba. Piotr nie ustaje [w poganianiu osła] dopóty, dopóki nie znajdują się na prawdziwej drodze w dużej odległości od domów... Ostatni krzyk pożegnania towarzyszy odjeżdżającym, którzy płaczą bez ustanku...

W końcu Piotr zatrzymuje wóz z dala od Nazaretu, czekając aż Jezus i pozostali dogonią ich, idąc szybko bez ociągania się w ulewnym deszczu.

Podążają drogą przez ogrody. Zbliżają się na nowo od północy do miasta, ale nie wchodzą do niego. Nazaret jest pogrążony w mroku i śpi w lodowatym deszczu zimowej nocy... Wydaje mi się, że odgłos oślich kopyt, mało słyszalny na błotnistym terenie, na ziemi uderzanej [deszczem], nie zostałby usłyszany nawet przez ewentualnych czuwających...

Grupa podąża naprzód w największym milczeniu. Słychać jedynie szloch dwojga uczniów, zmieszany z odgłosem deszczu spadającego na liście oliwek.


   

Przekład: "Vox Domini"