Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

176. SZYMON PIOTR W NAZARECIE. WSPANIAŁOMYŚLNOŚĆ MARGCJAMA

Napisane 22 października 1945. A, 6758-6765

Minął już poranek. Piotr sam – i wcale nie oczekiwany – przybywa do domu w Nazarecie. Jest obładowany jak tragarz koszykami i workami, lecz tak szczęśliwy, że wcale nie czuje zmęczenia. Do Maryi, która właśnie mu otwiera, uśmiecha się szczęśliwy i wita Ją radośnie i zarazem z szacunkiem. Potem pyta:

«Gdzie Nauczyciel i Margcjam?»

«Są na stoku, za grotą, od strony domu Alfeusza. Sądzę, że Margcjam zrywa oliwki, a Jezus z pewnością rozmyśla. Pójdę ich zawołać.»

«Ja to zrobię, ja...»

«Zostaw przynajmniej wszystkie te pakunki...»

«Nie, nie. To niespodzianki dla chłopca. Lubię patrzeć, jak wytrzeszcza oczy i jak pospiesznie odpakowuje... To jego radości... Moje biedne dziecko...»

[Piotr] wychodzi do ogrodu, podchodzi do zbocza, ukrywa się dobrze w grocie i potem woła, zmieniając nieco swój głos:

«Pokój z tobą, Nauczycielu!»

A potem zwykłym głosem: «Margcjamie!...»

Głosik Margcjama, który napełniał okrzykami powietrze milknie... Przerwa... a potem głosem, który pasowałby do małej dziewczynki, pyta: «Nauczycielu, czy to nie mój ojciec mnie woła?»

Być może Jezus był tak pogrążony w myślach, że nic nie słyszał i w prostocie wyznaje to. Piotr woła znowu: «Margcjamie!»

A potem wybucha śmiechem.

«O! To na pewno on! Ojcze! Gdzie jesteś?»

Schyla się, by spojrzeć do ogrodu, lecz nic nie widzi... Jezus także idzie naprzód i patrzy... Widzi Maryję, która uśmiecha się we drzwiach. Jan i Syntyka naśladują Ją, w pomieszczeniu w głębi ogrodu, blisko pieca. Margcjam podejmuje decyzję i skacze z wysokości zbocza w kierunku groty. Piotr łapie go, zanim chłopiec dotyka ziemi. Wzruszające jest powitanie tych dwojga. Jezus, Maryja i dwoje [uczniów] są w głębi ogrodu i obserwują ich z uśmiechem, a potem podchodzą do tej grupy ogarniętej serdecznością.

Piotr, jak może, uwalnia się z objęć dziecka, żeby pochylić się przed Jezusem i ponownie Go powitać. Jezus całuje Piotra i dziecko, bo Margcjam nie puścił apostoła i pyta go: «A matka?»

Jezus zadaje pytanie w tym samym czasie:

«Dlaczego przybyłeś tak wcześnie?»

Piotr odpowiada Mu: «Czy myślisz, że mógłbym wytrwać dłużej, nie widząc Ciebie? Poza tym... Ech! To Porfirea nie dawała mi spokoju: “Idź zobaczyć się z Margcjamem [– mówiła.] Zanieś mu to. Zanieś mu tamto.” Wydawało się, jakby myślała, że Margcjam jest między zbójcami lub na pustyni. Potem, w ostatnią noc, wstała specjalnie, żeby upiec te podpłomyki, i kiedy się upiekły, natychmiast wyprawiła mnie w drogę...»

«O, podpłomyki!...» – woła Margcjam, ale potem milknie.

«Tak [– potwierdza Piotr –] Są tu, w środku, z figami wysuszonymi w piecu, z oliwkami i czerwonymi jabłkami. I upiekła ci chleb na oliwie i przysłała sery z [mleka] twoich owiec. Jest jeszcze okrycie, które nie przemaka... I jeszcze, jeszcze.... Nie wiem, co jeszcze... Co ci jest?... Nie chcesz szybko [zobaczyć]? Płaczesz? A to dlaczego?»

«Bo wolałbym, żebyś mi przyprowadził mamę, zamiast tych wszystkich rzeczy... Ja ją bardzo kocham, wiesz?»

«O, Bożego Miłosierdzia! Ale któżby o tym pomyślał?! Gdyby ona to usłyszała, rozpłynęłaby się jak masło...» [– mówi Piotr.]

«Margcjam ma rację – mówi Maryja. – Mogłeś przyjść z nią. Z pewnością po tak długim czasie pragnie ujrzeć chłopca. Takie jesteśmy my, niewiasty, dla naszych dzieci...»

«Dobrze... Ale wkrótce ujrzy go, prawda, Nauczycielu?»

«Tak, po święcie Światła, kiedy odejdziemy... Ale nawet... Tak, kiedy powrócisz po święcie, przyjdź z nią. Ona pobędzie z nim kilka dni, a potem powrócą razem do Betsaidy.»

«O! Jak pięknie! Tu z dwiema matkami!» – chłopiec jest uspokojony i szczęśliwy.

Wszyscy wchodzą do domu. Piotr układa pakunki [i mówi]:

«Tu jest ryba suszona, solona i świeża. To będzie praktyczne dla Twojej matki. Oto miękki ser, który tak lubisz, Nauczycielu. A tu jajka dla Jana. Miejmy nadzieję, że się nie stłukły... Nie, na szczęście. Jeszcze winogrona... To Zuzanna dała mi je w Kanie, gdzie nocowałem. I jeszcze... Jeszcze to! Spójrz, Margcjamie, jak jest jasny. Można by powiedzieć: jak włosy Maryi...»

I odkrywa dzbanek pełen płynnego miodu.

«Ale po co tyle tego wszystkiego? To poświęcenie, Szymonie» – mówi Maryja [stojąca] przed wielkimi i małymi paczkami, wazami, dzbankami, które zapełniają stół.

«Poświęcenie? Nie. Wiele łowiłem... i z powodzeniem. To – za ryby. Co do reszty – to domowe wyroby. To nic nie kosztuje, a daje tyle radości, gdy się je przyniesie. Poza tym... Jest święto Poświęcenia Świątyni... Taki jest zwyczaj... [– Piotr zwraca się do Margcjama –] Nie?! Nie kosztujesz miodu?»

«Nie mogę...» – mówi poważnie Margcjam.

«Dlaczego? Źle się czujesz?» [– pyta Piotr.]

«Nie. Ale nie mogę go jeść» [– powtarza Margcjam.]

«Ale dlaczego?» [– naciska Piotr.]

Chłopiec staje się purpurowy, ale nie odpowiada. Patrzy na Jezusa i milczy. Jezus uśmiecha się i wyjaśnia:

«Margcjam uczynił przyrzeczenie, żeby otrzymać pewną łaskę. Nie będzie jadł miodu przez cztery tygodnie.»

«Ach, dobrze! Zjesz go więc potem... Weź zatem naczynie... No, popatrzcie! Nie sądziłem, że on... że jest taki... taki...»

«Taki wspaniałomyślny, Szymonie. Kto się oddaje pokucie od dzieciństwa, ten łatwo będzie znajdował drogę cnoty przez całe życie» – mówi Jezus w czasie, gdy dziecko odchodzi z małym naczyniem w dłoniach. Piotr patrzy na chłopca z podziwem. Potem pyta: «Zeloty tu nie ma?»

«Jest u Marii Alfeuszowej. Lecz wkrótce powróci. Dziś wieczorem będziecie spali razem. Chodź tu, Szymonie Piotrze.»

Wychodzą. W tym czasie Maria i Syntyka porządkują pomieszczenie, w którym pełno jest pakunków.

«Nauczycielu... przyszedłem zobaczyć Ciebie i chłopca. [– mówi Piotr –] To prawda. Ale także dlatego, że wiele rozmyślałem w tych dniach, zwłaszcza odkąd przybyło tych trzech trucicieli... którym powiedziałem więcej kłamstw niż jest ryb w morzu. Teraz idą w kierunku Getsemani, sądząc, że tam znajdą Jana z Endor. Potem pójdą do Łazarza – w nadziei, że tam jest Syntyka wraz z Tobą. Niech tam idą!... Ale potem wrócą i... Nauczycielu, oni chcą sprawić Ci wiele kłopotów z powodu tych dwojga nieszczęśliwych...»

«Już się zatroszczyłem o wszystko, od miesięcy [– mówi Jezus]. Kiedy powrócą w poszukiwaniu tych dwojga prześladowanych, nie znajdą ich już w żadnym miejscu Palestyny. Widzisz te skrzynie? To dla nich. Widziałeś te wszystkie ubrania na krosnach? To dla nich. Jesteś zaskoczony?»

«Tak, Nauczycielu. Ale dokąd ich wysyłasz?»

«Do Antiochii» [– odpowiada Jezus.]

Piotr gwiżdże znacząco, a potem pyta:

«A do kogo? I jak oni tam dotrą?»

«Do domu Łazarza. Ostatniego, jaki Łazarz posiada tam, gdzie jego ojciec zarządzał w imieniu Rzymu. I dotrą tam morzem...»

«Ach, tak! Bo gdyby Jan miał się tam udać pieszo...»

«Morzem. Cieszę się, że mogę z tobą o tym pomówić. [Gdybyś nie przyszedł], wysłałbym Szymona, żeby ci polecił: “Przyjdź”, aby wszystko przygotować. Posłuchaj. Dwa lub trzy dni po święcie Światła odejdziemy stąd pojedynczo, żeby nie zwracać uwagi. Oprócz Jana i Syntyki w grupie będę Ja, ty, twój brat, Jakub i Jan, Moi dwaj bracia. Pójdziemy do Ptolemaidy. Stamtąd, łodzią, będziesz im towarzyszył aż do Tyru. Tam – jakby prozelici powracający do domu – wsiądziecie na statek, który popłynie do Antiochii. Potem wrócicie i znajdziecie Mnie w Akzib. Będę codziennie na górze. Zresztą Duch was poprowadzi...»

«Jak to? Nie będziesz z nami?» [– przerywa pytaniem Piotr.]

«Zbytnio rzucałbym się w oczy. Chcę dać pokój duchowi Jana» [– wyjaśnia Piotrowi Jezus.]

«A jak to zrobię ja, który nigdy stąd nie wychodziłem?»

«Nie jesteś dzieckiem... a wkrótce będziesz musiał udać się o wiele dalej niż do Antiochii. Ufam ci. Widzisz, że darzę cię szacunkiem...»

«A Filip i Bartłomiej?» [– pyta Piotr]

«Wyjdą nam na spotkanie w Jotapata. Czekając na nas będą ewangelizować. Napiszę do nich i zaniesiesz im list.»

«A... ci dwoje wiedzą o swym przeznaczeniu?» [– pyta Piotr.]

«Nie. Chcę, żeby świętowali w pokoju...»

«O! Biedni! No popatrz, jeśli ktoś ma być prześladowany przez zbrodniarzy dusz i...» [– woła Piotr.]

«Nie kalaj sobie ust, Szymonie» [– przerywa mu Jezus.]

«Dobrze, Nauczycielu... Posłuchaj... Jak jednak sobie poradzimy z tymi skrzyniami? I jeszcze nieść Jana... On wydaje mi się naprawdę bardzo chory.»

«Weźmiemy osła...» [– tłumaczy Jezus.]

«Nie. Weźmiemy mały wóz.»

«Ale kto będzie powoził?» [– dopytuje się Jezus.]

«Ech! Skoro Judasz, syn Szymona, nauczył się wiosłować, Szymon, syn Jony, nauczy się powozić. Poza tym... to nie może być trudne prowadzić osła za uzdę! Na wozie umieścimy skrzynie i tych dwoje... a my, my pójdziemy pieszo. Tak, tak! Dobrze będzie tak uczynić, wierz mi.»

«A kto da nam wóz? Pamiętaj, że nie chcę, aby wiedziano o odejściu.»

Piotr zastanawia się... Decyduje i pyta: «Masz pieniądze?»

«Tak. Wiele. Jeszcze dzięki szlachetnym kamieniom Mizasa.»

«Zatem wszystko będzie proste. Daj mi jakąś sumę. Zdobędę osła i wóz u kogoś i... tak, tak... potem damy osła jakiemuś nieszczęśnikowi, a wóz... zobaczymy... Dobrze, że przyszedłem. Mam naprawdę powrócić z małżonką?»

«Tak. Dobrze jest...» [– mówi Jezus]

«I będzie dobrze. Ale tych dwoje biedaków! Tak, przykro mi, że już nie będzie Jana z nami. Chociaż i tak spędzaliśmy razem niewiele czasu... Ale biedak!... Mógłby tu umrzeć jak Jonasz...»

«Nie pozwolono by mu. Świat nienawidzi człowieka, który dostępuje zbawienia» [– wyjaśnia Jezus.]

«To go zasmuci...» [– mówi Piotr.]

«Znajdę powód, żeby odszedł bez zbyt wielkiego żalu.»

«Jaki?» [– pyta Piotr.]

«Ten sam, którym posłużyłem się dla odesłania Judasza, syna Szymona: praca dla Mnie.»

«Ach!... Tylko że w Janie jest świętość, a w Judaszu – sama pycha!» [– stwierdza Piotr.]

«Szymonie, nie obmawiaj» [– napomina go Jezus.]

«Łatwiej nauczyć rybę śpiewać... To jest prawda, Nauczycielu, to nie jest obmawianie... Wydaje mi się jednak, że Zelota wrócił z Twymi braćmi. Chodźmy tam.»

«Chodźmy. I zachowaj milczenie wobec wszystkich.»

«Prosisz mnie o to? Nie mogę ukryć prawdy, kiedy mówię, ale potrafię milczeć całkowicie, gdy chcę. I chcę tego. Poprzysiągłem to samemu sobie. Pójdę do Antiochii! Na kraniec świata!... O, nie widzę godziny powrotu! Nie zasnę, aż się to wszystko skończy...»

Wychodzą i nic więcej nie widzę.


   

Przekład: "Vox Domini"