Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

175. KUZYN SZYMON WRACA DO JEZUSA

Napisane 21 października 1945. A, 6749-6758

Przyjęci zostają w ubogim domu. Znajduje się tu staruszka, otoczona mnóstwem dzieci, od mniej więcej dziesięciu do dwóch lat. Dom jest pośrodku małych pól, niezbyt zadbanych, w większości zamienionych na łąki. Wyłaniają się z nich drzewa owocowe, które przetrwały.

«Pokój z tobą, Joanno. Dziś czujesz się lepiej? Otrzymałaś pomoc?» [– pyta Jezus]

«Tak, Nauczycielu i Jezu. Powiedzieli mi, że wrócą obsiać [pola]. Powiedzieli, że to późno, ale jeszcze wyrośnie...»

«Z pewnością wyrośnie. To, co byłoby cudem ziemi i nasion, stanie się teraz cudem Boga: a więc cudem doskonałym. Twe pola będą najpiękniejsze w tej okolicy. A te ptaszki, które masz wokół siebie, będą mieć ziarna w obfitości, żeby napełnić sobie buzie. Nie płacz. Rok, który nadchodzi, będzie już o wiele lepszy. Ale jeszcze ci pomogę. Czy raczej pomoże ci pewna osoba, która nosi to samo imię co ty i której nigdy nie dosyć dobroci. Spójrz: to dla ciebie. Z tym dotrwasz do żniw.»

«Staruszka bierze sakiewkę i równocześnie rękę Jezusa, którą całuje ze łzami. Potem pyta: «Powiedz mi, kim jest to dobre stworzenie, żebym mogła powiedzieć jej imię Panu.»

«To Moja uczennica, a twoja siostra. Imię znam Ja i Ojciec Niebieski.»

«O, to Ty!...» [– mówi staruszka.]

«Ja jestem biedny, Joanno. Daję to, co sam otrzymuję. Mogę dać tylko cud. I żałuję, że nie dowiedziałem się wcześniej o twoim nieszczęściu. Przyszedłem, jak tylko Zuzanna powiedziała Mi o tym. Było już zbyt późno. Ale dzięki temu bardziej zajaśnieje dzieło Boga.»

«Późno! Tak. Późno! Bardzo szybka była śmierć, która przyszła tutaj zżąć. Wzięła młodych. Nie mnie, niepotrzebną... ani ich – niezdatnych... ale tych, którzy byli zdolni do pracy. Przeklęty miesiąc Elul z chorobowymi wpływami!»

«Nie przeklinaj go. To na nic... Dobre są dzieci? Podejdźcie tu. Widzicie? [Ten chłopiec] też jest dzieckiem bez ojca i bez matki. I nie może mieszkać nawet ze swoim dziadkiem. Ale Bóg mimo to go nie opuścił. I nie opuści go, jeśli będzie dobry. Prawda, Margcjamie?» [– pyta Jezus.]

Margcjam przytakuje i mówi do dzieci, które otaczają go – małe, bo młodsze od niego, ale z pewnością większe niż on [był w ich wieku]: «O! To prawda, że Bóg nie porzuca. Ja mogę to powiedzieć. Dziadek modlił się za mnie i z pewnością także ojciec i matka na drugim świecie. I Bóg wysłuchał ich modlitw, bo On jest bardzo dobry i wysłuchuje zawsze modlitw sprawiedliwych – czy żyją, czy już umarli. Za was z pewnością modlili się wasi umarli [rodzice] i ta droga babcia. Kochacie ją?»

«Tak, tak...» – sierocy pisk jak z gniazda piskląt wznosi się entuzjastycznie.

Jezus milknie, żeby słuchać przemawiania Swego małego ucznia do sierot. [Margcjam mówi dalej:] «Macie rację. Nie wolno doprowadzać starych [ludzi] do łez. Zresztą nie wolno u nikogo wywoływać płaczu, gdyż ten, kto zadaje ból bliźniemu, zadaje ból Bogu. Ale starcy!... Nauczyciel dobrze traktuje wszystkich, lecz wobec starców jest samą pieszczotą, jak wobec dzieci. Bo dzieci są niewinne, a starcy – cierpiący. Już tak wiele płakali! Trzeba ich kochać podwójnie, potrójnie, dziesięciokrotnie – za wszystkich, którzy ich już nie kochają. Jezus zawsze powtarza, że ten, kto nie szanuje starca, jest podwójnie zły – podobnie jak i ten, który dręczy dziecko. Dlatego że starcy i dzieci nie potrafią się obronić. Zatem okazujcie dobroć babci.»

«Ja czasem jej nie pomagam...» – przyznaje się jeden ze starszych [chłopców.]

«Dlaczego? Przecież jesz chleb dawany ci przez nią i okupiony wielkim trudem! Czy nie odczuwasz smaku jej łez, kiedy ją zasmucasz? A ty, niewiasto, pomagasz jej?»

Niewiasta, o którą chodzi, ma nie więcej niż dziesięć lat, jest wątła i blada. Młodsi bracia mówią chórem:

«O, Rachela jest dobra! Czuwa długo, żeby utkać odrobinę wełny i lnu, jaki jeszcze mamy. Przeziębiła się na polach, przygotowując je do obsiania, gdy umierał ojciec.»

«Bóg ci to wynagrodzi» – mówi poważnie Margcjam.

«Już mi wynagrodził przynosząc ulgę babci.»p>

Jezus wtrąca się: «I nie prosisz o więcej?»

«Nie, Panie» [– odpowiada mała Rachela.]

«Ale nie wyzdrowiałaś?»

«Nie, Panie, ale to nie jest ważne. Teraz, jeśli umrę, babcia będzie miała pomoc. Przedtem nie chciałam umierać, bo jej pomagałam.»

«Ale śmierć to coś strasznego, dziecko...»

«Jak Bóg pomaga mi w życiu, tak mi pomoże w śmierci i pójdę spotkać mamę... O! Nie płacz, babciu! Ja cię bardzo kocham! Już nic nie powiem, bo to ci sprawia ból. A nawet, jeśli chcesz, powiem Panu, żeby mnie uzdrowił... Nie płacz moja mamusiu...» – i całuje smutną staruszkę. [Margcjam prosi:]

«Spraw, niech wyzdrowieje, Panie. Mojego dziadka uszczęśliwiłeś [pomagając] mi. Uczyń teraz szczęśliwą tę staruszkę...»

«Łaski otrzymuje się przez ofiarę. Co poświęcisz, żeby otrzymać tę [łaskę]?» – pyta poważnie Jezus.

Margcjam zastanawia się... Szuka czegoś, czego najtrudniej byłoby mu się wyrzec... Potem uśmiecha się:

«Nie będę jadł miodu przez cały miesiąc.»

«To mało. Miesiąc Kislew już się rozpoczął...»

«Mówię o miesiącu, to znaczy o czterech tygodniach. I pomyśl, że... w tych dniach jest święto Światła i będzie wiele podpłomyków z miodem...»

«To prawda. Dobrze. Rachela wyzdrowieje dzięki tobie. Teraz chodźmy. Żegnaj, Joanno. Zanim odejdę, jeszcze powrócę. Żegnaj, Rachelo, i ty, Tobiaszu. Bądź zawsze dobry. Żegnajcie, wszystkie dzieci. Niech zostanie z wami Moje błogosławieństwo, a w was – Mój pokój.»

Wychodzą. Towarzyszą im błogosławieństwa staruszki i dzieci. Margcjam – po odegraniu roli “apostoła i ofiary” – skacze jak koziołek, biegnąc naprzód. Szymon zauważa z uśmiechem:

«Jego pierwsze kazanie i pierwsza ofiara. To obiecujące. Nie wydaje Ci się, Nauczycielu?»

«Tak, ale on już wiele razy wygłaszał przemowy. Nawet do Judasza, syna Szymona...» – mówi Jezus.

«...do którego, jak się wydaje się [– zauważa Zelota –] Pan każe mówić dzieciom... Być może po to, żeby zapobiec jego zemście...»

«Zemście, nie... Nie sądzę, żeby doszedł do czegoś podobnego. Ale żywej reakcji... tak. Nie lubi prawdy ten, kto zasługuje na wymówki... A jednak trzeba ją powiedzieć...»

Szymon patrzy na Jezusa, a potem pyta:

«Nauczycielu, powiedz mi prawdę. Oddaliłeś go i powziąłeś decyzję odesłania wszystkich do domu na święto Światła, żeby przeszkodzić Judaszowi przybyć do Galilei w tym momencie. Nie proszę Cię i nie chcę, żebyś mi powiedział, dlaczego dobrze jest, żeby nie było z nami męża z Kariotu. Wystarczy mi wiedzieć, czy dobrze zgaduję. Wszyscy o tym myślą, wiesz? Nawet Tomasz. On mi powiedział: “Odchodzę, nie przeciwstawiając się, bo rozumiem, że kryje się za tym jakiś poważny powód”. I dodał: “I Nauczyciel dobrze robi, że tak postępuje. Zbyt wiele jest Nahuma, Sadoka, Giokany i Eleazara w przyjaźniach Judasza...” Tomasz nie jest głupi!... Nie jest zły, choć może wiele jest w nim jeszcze człowieka... W swym uczuciu do Ciebie jest bardzo szczery...»

«Wiem o tym. I to prawda, o czym myślicie. Wkrótce poznacie przyczynę...»

«Nie pytamy Cię o nią» [– mówi Szymon.]

«Jednak będę musiał poprosić was o pomoc i będę musiał wam o tym powiedzieć...» [– stwierdza Jezus.]

Margcjam powraca szybko, [mówiąc]:

«Nauczycielu, tam, tam, gdzie ścieżka dochodzi do drogi, jest Twój kuzyn Szymon. Jest cały spocony, jakby wiele biegł. Zapytał mnie: “Gdzie jest Jezus?”. Odpowiedziałem: “Tam, w tyle, razem z Szymonem Zelotą”. Zapytał mnie: “Przejdzie tędy?”. Odpowiedziałem: “Na pewno. Tędy się idzie, żeby wrócić do domu, chyba że oni pofruną jak ptaki, które z każdej strony wylatują i powracają do gniazda. Chcesz Go [spotkać]”? – zapytałem. Twój brat stał niezdecydowany. Ale chce Cię spotkać, jestem tego pewien.»

«Nauczycielu, [– odzywa się Szymon –] on już widział się z żoną... Wiem, co zrobimy. Margcjam i ja zostawimy Cię. Przejdziemy bokiem. W każdym razie... nie spieszy nam się... A Ty pójdziesz drogą prostą.»

«Tak. Dziękuję, Szymonie. Żegnam was obydwu.»

Rozstają się i Jezus przyspiesza kroku, idąc ku głównej drodze. Szymon stoi, oparty o pień drzewa, dyszy i ociera pot. Widząc Jezusa podnosi ramiona... a potem opuszcza je i spuszcza głowę, upokorzony.

Jezus dochodzi do niego, kładzie mu rękę na ramieniu i pyta:

«Czego chcesz ode Mnie, Szymonie? Zrobić Mi przyjemność, wypowiadając serdeczne słowo, na które czekam od tak wielu dni?»

Szymon jeszcze bardziej spuszcza głowę i milczy...

«Powiedz. Czy może jestem ci obcy? Nie, zaprawdę, jesteś Moim dobrym bratem Szymonem. Ja zaś jestem dla ciebie małym Jezusem, którego nosiłeś z trudem na rękach z tak wielką miłością, kiedy powróciliśmy do Nazaretu.»

Mężczyzna ukrywa twarz w dłoniach i upada na kolana, jęcząc:

«O, mój Jezu! To ja jestem winny, lecz jestem wystarczająco ukarany...»

«No, wstań! Jesteśmy krewnymi. Chodź, czego chcesz?»

«Moje dziecko! Ono...» – Szymonem wstrząsa szloch.

«Twoje dziecko? Co [chcesz powiedzieć]?» [– pyta Jezus]

«Ono naprawdę umiera, a z nim umiera miłość Salome... i zostaję z podwójnymi wyrzutami sumienia: utracenia i syna, i małżonki... Dziś w nocy sądziłem, że dziecko już nie żyje, a żona wydała mi się hieną. Krzyczała na mnie: “Zabójca własnego syna!”. Prosiłem, żeby to nie było prawdą. Przysięgałem sobie samemu, że pójdę do Ciebie, jeśli mały Alfeusz się ocknie, nawet gdybyś miał mnie przegonić... Zresztą, zasługuję na to... Chciałem Ci powiedzieć, że Ty jeden możesz zapobiec mojemu nieszczęściu. O świcie dziecko poczuło się trochę lepiej... Uciekłem z domu, żeby przyjść do Ciebie... tyłem miasta, żeby mi nie przeszkodzono... Zapukałem. Twoja Matka otwarła mi, zaskoczona. Mogła mnie źle przyjąć, ale powiedziała mi tylko: “Cóż ci jest, biedny Szymonie?” I pogłaskała mnie, jakbym był jeszcze dzieckiem... Z tego powodu bardzo płakałem. Wtedy ustąpiła i pycha, i wahanie... To niemożliwe, żeby było prawdą to, o czym powiedział nam Judasz, Twój apostoł – a nie mój brat [- Juda]. Tego nie powiedziałem jednak Maryi, lecz tylko samemu sobie, bijąc się w piersi i wyzywając się wszelkimi imionami od tej chwili. Ją zapytałem: “Czy jest Jezus? Jestem tu z powodu Alfeusza. Umiera...” Maryja odpowiedziała: “Biegnij! Poszedł w kierunku Kany z dzieckiem i apostołem. Drogą do Kany... Biegnij szybko. Wyszedł o świcie. Zaraz powróci. Będę się modlić, żebyś Go znalazł”. Ani słowa wymówki, ani jednego... dla mnie, który na tak wiele ich zasłużyłem!»

«Ja też nie uczynię ci wyrzutów. Otwieram tylko przed tobą ramiona, żeby...»

«O, nie!... żeby mi powiedzieć, że Alfeusz nie żyje!?...»

«Nie, żeby ci powiedzieć, że bardzo cię kocham.»

«Chodź więc! Szybko!... Szybko!» [– prosi kuzyn Szymon.]

«Nie. To nie jest potrzebne» [– mówi Jezus.]

«Nie przyjdziesz? Ach, nie wybaczysz? Albo Alfeusz nie żyje? Nawet jeśli tak jest, Jezu, Jezu, Jezu – Ty, który wskrzeszasz umarłych – zwróć mi syna! O, dobry Jezu!... O, święty Jezu!... O, Jezu, którego opuściłem! O, Jezu, Jezu, Jezu...»

Opustoszałą drogę wypełnia płacz mężczyzny, który – znowu na kolanach – miętosi gorączkowo ubranie Jezusa, całuje Jego stopy, złamany bólem, wyrzutami sumienia, miłością ojcowską...

«Nie wszedłeś do domu, zanim tu przyszedłeś?» [– pyta Jezus]

«Nie. Pobiegłem jak szalony, żeby tu dotrzeć... Dlaczego? Jeszcze jakieś nieszczęście? Może Salome już odeszła? Oszalała? Już tak wyglądała dziś w nocy...»

«Salome rozmawiała ze Mną. Płakała. Okazała wiarę. Idź do domu, Szymonie. Twój syn jest uzdrowiony.»

«Ty!... Ty!... Uczyniłeś to dla mnie? A ja Cię obraziłem, wierząc temu wężowi! O, Panie! Nie jestem godzien tak wielu [darów]! Przebacz! Przebacz! Przebacz! Powiedz mi, co chcesz, żebym uczynił dla wynagrodzenia, dla wyrażenia Ci, jak Cię kocham... dla przekonania Cię, że cierpiałem, udając wyniosłego.... Jak mam Ci powiedzieć, że odkąd tu jesteś – jeszcze zanim Alfeusz się rozchorował – chciałem z Tobą porozmawiać!... Ale... Ale...»

«Zostaw to. Wszystko to jest teraz przeszłością. Ja już o tym nie pamiętam. Uczyń tak samo i zapomnij o słowach Judasza z Kariotu. To dziecko. Od ciebie chcę tylko tego, żebyś ani teraz, [ani potem], nigdy nie powtarzał jego słów Moim uczniom, Moim apostołom, a już w żadnym wypadku – Mojej Matce. Tylko tego [chcę]. Teraz, Szymonie, idź do domu. Idź. Bądź spokojny... Nie zwlekaj z zakosztowaniem tej radości, która napełnia twój dom. Idź.»

Całuje go i popycha w kierunku Nazaretu.

«Nie pójdziesz ze mną?» [– pyta Szymon, syn Alfeusza.]

[Jezus odpowiada:] «Będę czekał w Moim domu na ciebie, na Salome i Alfeusza. Idź. I pamiętaj, że to dzięki twojej małżonce, która potrafiła uwierzyć prawdzie, posiadasz obecną radość. To dzięki niej.»

«Chcesz powiedzieć, że ja...»

«Nie. Chcę powiedzieć, że odczułem w tobie skruchę. Twoja skrucha wynikła z jej oskarżycielskiego tonu... Bóg naprawdę krzyczy ustami dobrych i przez nich ostrzega oraz udziela rady!... I ujrzałem wiarę pokorną i silną u Salome. Idź, mówię ci to. Nie zwlekaj z powiedzeniem jej: “dziękuję”.»

Jezus niemal gwałtownie popycha kuzyna, żeby go skłonić do udania się w drogę. Kiedy w końcu Szymon odchodzi, błogosławi go... Potem Jezus potrząsa głową w niemym monologu i łzy płyną powoli po Jego bladej twarzy... jedno jedyne słowo ujawnia, o czym myśli: «Judasz!...»

I wchodzi na tę samą ścieżkę, którą poszedł Zelota, za granicami miasta. Idzie prosto do domu.


   

Przekład: "Vox Domini"