Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

174. JEZUS I SALOME,

MAŁŻONKA KUZYNA SZYMONA

Napisane 20 października 1945. A, 6745-6749

Jezus, razem z Szymonem Zelotą i Margcjamem, przechodzi przez Nazaret. Idą w kierunku pól ciągnących się w stronę Kany. Jezus idzie przez Swe miasto, niedowierzające i wrogie. Przechodzi akurat przez główne ulice, przecinając w poprzek plac targowy, uczęszczany o tej porannej porze. Wielu ogląda się, żeby na Niego spojrzeć. Kilku mieszkańców Go pozdrawia. To zwłaszcza starsze niewiasty. Jezus uśmiecha się. Z wyjątkiem kilkorga dzieci nikt do Niego nie podchodzi. Szmer towarzyszy Jego przejściu. Jezus z pewnością widzi wszystko, lecz nie okazuje tego. Rozmawia z Szymonem lub z chłopcem, który kroczy pomiędzy dwoma mężczyznami, i idzie Swoją drogą.

Są teraz przy ostatnich domach. Na progu jednego z nich znajduje się kobieta w wieku około czterdziestu lat. Wydaje się na kogoś czekać. Kiedy widzi Jezusa, [wykonuje ruch,] jakby chciała podejść. Zatrzymuje się jednak i spuszcza głowę, zaczerwieniona.

«To krewna, małżonka Szymona, syna Alfeusza» – wyjaśnia Jezus apostołowi.

Miotana sprzecznymi uczuciami niewiasta wygląda, jakby stała na rozżarzonych węglach. Mieni się na twarzy, podnosi oczy, spuszcza je. Cała jej twarz wyraża pragnienie przemówienia, hamowane jednak z jakiegoś powodu. Jezus, który jest właśnie przy niej, mówi: «Pokój z tobą, Salome!»

Niewiasta spogląda na Jezusa, jakby zaskoczona serdecznym tonem Krewnego, i odpowiada, rumieniąc się jeszcze bardziej:

«Pokój...»

Jest bliska płaczu, dlatego nie potrafi dokończyć zdania. Zakrywa twarz ramieniem i płacze, udręczona, opierając się o futrynę drzwi domu.

«Dlaczego tak płaczesz, Salome? Czy mogę coś zrobić, żeby cię pocieszyć? Podejdź tutaj, tu na bok, powiedz Mi...»

[Jezus] ujmuje ją za łokieć i prowadzi na małą drogę między jej domem a ogrodem innego domu. Szymon z Margcjamem, zaskoczeni, stoją u wylotu tej uliczki.

«Co ci jest, Salome? Wiesz, że Cię kocham, że zawsze was kochałem. Wszystkich. I że ciągle tak jest. Musisz w to wierzyć i dlatego miej ufność...»

Łzy przestają płynąć, jakby niewiasta słuchała tych słów i chciała zrozumieć ich prawdziwy sens. Potem zaś płyną jeszcze mocniej, mieszając się z urywanymi słowami:

«Ty – tak... My... Jednak nie ja... I nawet nie Szymon... Ale on jest głupszy ode mnie... Ja mu mówiłam... “Zawołaj Jezusa”... Ale całe miasto jest przeciw nam... przeciw Tobie... przeciw mnie... przeciw mojemu dziecku...»

Po dojściu do tragicznego tematu, niewiasta płacze jeszcze bardziej rozdzierająco. Zwija się i jęczy, uderza się w twarz, jakby w bólu postradała zmysły. Jezus bierze ją za rękę, mówiąc:

«Nie tak, nie... Ja jestem tutaj, żeby cię pocieszyć. Powiedz, a Ja uczynię wszystko...»

Niewiasta patrzy na Niego, otwierając szeroko oczy, ze zdziwienia i z bólu. Ale nadzieja daje jej siłę, żeby mówić, i mówi już bardziej składnie:

«Nawet jeśli Szymon jest winny, czy miałbyś dla mnie litość? Naprawdę?... O, Jezu! Ty ocalasz wszystkich! Mój syn! Alfeusz, ostatni, jest chory... umiera!... Ty kochałeś Alfeusza. Robiłeś dla niego zabawki z drewna.... Podnosiłeś go, żeby zrywał winogrona i figi z Twoich drzew... I zanim poszedłeś w... w świat, nauczyłeś go tylu dobrych rzeczy... teraz już byś nie mógł... Jest jak martwy... Już nie je winogron ani fig. Już niczego się nie nauczy...»

I niewiasta płacze bardzo mocno.

«Salome, uspokój się. Powiedz mi, co mu jest.»

«Ma chory brzuch. Krzyczał, miał skurcze, przez kilka dni majaczył. Teraz już się nie odzywa. Jest taki, jakby go uderzono w głowę. Jęczy, lecz nie odpowiada. On nawet nie wie, że jęczy. Jest siny. Już stygnie. Od tak wielu dni błagam Szymona, żeby po Ciebie poszedł. Ale... O! Zawsze go kochałam, ale teraz go nienawidzę, bo jest głupcem, który z powodu niemądrej idei pozwoli, że umrze moje dziecko. Ale jeśli ono umrze, odejdę do mojego domu razem z pozostałymi dziećmi. On nie potrafi być ojcem takim, jakim być powinien. Będę broniła moich dzieci. Odchodzę. Tak. Niech ludzie mówią, co chcą. Odchodzę...»

«Nie mów tak. Odrzuć zaraz tę myśl o zemście...»

«O sprawiedliwości [– przerywa Salome. –] Buntuję się, widzisz? Czekałam na Ciebie, bo choć nikt nie powiedział Ci: “Przyjdź”, ja Ci to mówiłam [w sercu]. Ale musiałam to czynić tak, jakby to było coś złego... i nie mogę Ci powiedzieć: “Wejdź”, bo w domu są ludzie Józefa i...»

«To nie jest konieczne. Obiecujesz Mi, że wybaczysz Szymonowi? I że będziesz dla niego zawsze dobrą małżonką? Jeśli Mi to obiecasz, powiem ci: “Wróć do domu, a twój syn uśmiechnie się do ciebie”. Czy potrafisz w to uwierzyć?»

«Ja wierzę w Ciebie, wbrew wszystkim ludziom wierzę.»

«A czy umiesz tak przebaczyć, jak wierzysz?»

«...Naprawdę mi go uzdrowisz?»

«Nie tylko to. Obiecuję ci, że ustanie wszelka wątpliwość Szymona w stosunku do Mnie i mały Alfeusz z innymi dziećmi oraz ty ze swoim małżonkiem, a ich ojcem, przyjdziecie do Mojego domu. Maryja często wspomina cię...»

«O! Maryja, Maryja! Urodził się, kiedy Ona tu była. Alfeusz... Tak, Jezu, przebaczę. Nic mu nie powiem... albo powiem mu: “Zobacz, jak Jezus odpowiada na twoje zachowanie: ocala ci syna”. To mogę mu powiedzieć!»

«To możesz powiedzieć... Idź, Salome. Idź! Nie płacz już. Żegnaj. Pokój z tobą, dobra Salome. Idź, idź!»

Jezus prowadzi ją pod drzwi i patrzy, jak wchodzi. Uśmiecha się widząc, jak bardzo niespokojna biegnie, nawet nie zamykając za sobą drzwi. Sam więc podchodzi po cichu, żeby je zamknąć. Odwraca się do Swoich dwóch towarzyszy, mówiąc:

«A teraz chodźmy tam, gdzie mieliśmy iść...»

«Sądzisz, że Szymon się nawróci?» – pyta Zelota.

«On nie jest niewierny. To tylko człowiek, który pozwala, że panuje nad nim ktoś silniejszy.»

«O, cóż jest silniejsze od cudu!» [– woła Zelota.]

«Widzisz więc, że sam sobie odpowiadasz... Cieszę się, że mogę ocalić to dziecko... Widziałem je, kiedy miało kilka godzin. Zawsze bardzo Mnie kochało...»

«Jak ja? I zostanie uczniem?» – dopytuje się zainteresowany Margcjam. Trudno mu uwierzyć, że ktoś może kochać Jezusa tak, jak on Go kocha.

«Ty kochasz Mnie jako dziecko i jako uczeń. Alfeusz kocha Mnie tylko jako dziecko. Ale potem będzie Mnie kochał także jako uczeń. Teraz jest jeszcze dzieckiem. Ma około ośmiu lat. Zobaczysz go.»

«A więc dzieckiem i uczniem jestem tylko ja?»

«Na razie tylko ty. Jesteś przywódcą dzieci-uczniów. Kiedy będziesz już całkiem dorosły, pamiętaj, że potrafiłeś być uczniem nie gorszym od mężczyzn. [Chcę, żebyś] otwierał ramiona dla wszystkich dzieci, które do ciebie przyjdą, szukając Mnie ze słowami: “Chcę być uczniem Chrystusa”. Czy zrobisz to?»

«Zrobię to» – obiecuje z powagą Margcjam.

Mają teraz wokół siebie otwarte pola, całe zalane słońcem. W tym słońcu oddalają się ode mnie...


   

Przekład: "Vox Domini"