Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA    –

156. W BOZRZE

Napisane 1 października 1945. A, 6609-6616

Bozra, albo z powodu pory roku, albo dlatego że jest zamknięta w swych uliczkach, ukazuje się rano cała we mgle. Zamglona i brudna. Apostołowie – powróciwszy z zakupów, dokonanych na targu – rozmawiają ze sobą. Organizacja gospod w tej epoce i w tym mieście jest tak zacofana, że każdy musi zajmować się swoim pożywieniem. Rozumie się, że oberżyści nie chcą darować nikomu ani okruszyny. Ograniczają się do pieczenia tego, co klienci im przynoszą. Miejmy nadzieję, że nie zabierają z tego swej części, tym bardziej, że kupują dla klienta lub sprzedają mu żywność, jaką posiadają w zapasie, wykonując przy tej okazji zawód rzeźnika na biednych barankach przeznaczonych na pieczeń.

To, że trzeba kupować u oberżysty, nie podoba się Piotrowi i teraz dochodzi do wymiany zdań pomiędzy apostołem i właścicielem oberży. Ma on twarz zbója i nie powstrzymuje się przed znieważaniem apostoła, traktując go jako “Galilejczyka”. Ten zaś odcina się, pokazując mu prosiaka, którego oberżysta poderżnął dla przypadkowych klientów:

«Ja – Galilejczyk, a ty – pogańskie prosię. W twoim śmierdzącym zajeździe nie zostałbym ani jednej godziny, gdybym tu był panem. Złodziej i...»

Dodaje jeszcze jedno określenie... bardziej wymowne, którego jednak nie zapisuję. Wnioskuję z tego, że Bozrę i Galilejczyków dzieli jeden z licznych antagonizmów regionalnych i religijnych, których pełen był Izrael, a raczej Palestyna.

Oberżysta krzyczy jeszcze głośniej:

«Gdybyś nie był z Nazarejczykiem, którego cenię wyżej niż waszych odrażających faryzeuszów, nienawidzących Go bez powodu, obmyłbym ci twarz krwią tej świni. Wtedy musiałbyś się stąd wynieść, bo poszedłbyś się umyć. Ale Jego szanuję, bo nie da się zaprzeczyć Jego mocy. I mówię ci, że jesteście grzesznikami, mimo wszystkich waszych historii. My więcej jesteśmy warci od was. My nie zastawiamy sideł, my nie jesteśmy zdrajcami. Wy, fujjj!!!... Rasa zdrajców niesprawiedliwych i zbrodniarzy. Wy nie szanujecie nawet tych nielicznych świętych, jakich macie pośród was.»

«Kto jest zdrajcą? My? Ach! Niech Niebo sprawi, że teraz...» – Piotr jest rozwścieczony i niemal dochodzi do rękoczynów, kiedy jego brat i Jakub powstrzymują go. Interweniuje też Szymon Zelota wraz z Mateuszem. Jednak w opadnięciu gniewu głos Jezusa pomaga bardziej niż ich ingerencja. Ukazuje się we drzwiach i mówi: «A teraz zamilknij, Szymonie, i ty także, mężu.»

«Panie, ten oberżysta mnie znieważył i groził mi jako pierwszy...»

«Nazarejczyku, to on obraził mnie jako pierwszy!»

Ja, on... on, ja... – wzajemnie oskarżają się o winę. Jezus podchodzi, poważny i spokojny. [Mówi:]

«Obydwaj nie macie racji. A ty, Szymonie, bardziej niż on. Ty bowiem znasz naukę o miłości, przebaczeniu, łagodności, cierpliwości, braterstwie. Aby nie być dręczonym jako Galilejczyk, trzeba zasłużyć sobie na szacunek jako święty. A ty, mężu, jeśli czujesz się lepszy od innych, błogosław za to Boga i bądź godny stania się jeszcze lepszym. A przede wszystkim nie plam swej duszy kłamliwymi oskarżeniami. Moi apostołowie nie są ani zdrajcami, ani [ludźmi] podstępnymi.»

«Jesteś tego pewien, Nazarejczyku? Dlaczego więc ci czterej przyszli pytać mnie o to, czy przyszedłeś, z kim byłeś i o tyle [innych] rzeczy?»

«Co? Co? Kto? Gdzie oni są?»

Apostołowie otaczają go, zapominając, że podchodzą do człowieka pokrytego świńską krwią, co przedtem przerażało ich i sprawiało, że zachowywali odpowiednią odległość.

«Odejdźcie do swych zajęć. A ty, Mizasie, zostań.»

Apostołowie odchodzą do pomieszczenia, z którego wyszedł Jezus. Na podwórzu zostaje sam Jezus i oberżysta. Stoją naprzeciw siebie. O kilka kroków od Jezusa stoi kupiec, przyglądając się ze zdziwieniem tej scenie.

«Odpowiedz, mężu, szczerze. I wybacz, że krew rozsierdziła język jednego z Moich uczniów. Kim byli ci czterej i co mówili?»

«Kim są, nie wiem dokładnie, lecz z pewnością byli to uczeni w Piśmie i faryzeusze z drugiej strony [Jordanu]. Kto ich tu przyprowadził, tego nie wiem. Nigdy ich nie widziałem. Lecz dobrze są powiadomieni o tym, co Ciebie dotyczy. Wiedzą, skąd idziesz, dokąd idziesz, z kim jesteś. Chcieli, żebym to potwierdził. Nie. Byłbym łajdakiem. Znam mój zawód. Nie znam nikogo, nic nie widzę, nic nie wiem. Oczywiście – dla innych. Dla siebie... wiem o wszystkim. Ale po co miałbym mówić innym to, co wiem, a szczególnie tym obłudnikom? Jestem łajdakiem? Tak. Czasem oddaję przysługę złodziejom. Ty wiesz o tym dobrze... Ale nie potrafiłbym skraść Ci lub choćby usiłować pozbawić Cię wolności, czci, życia. A oni... Nie byłbym już Faraszem, synem Tolomesza, jeśli nie jest prawdą to, co mówię... Oni czyhają na Ciebie, żeby Ci wyrządzić krzywdę. Kto ich posyła? Może ktoś z Perei lub z Dekapolu? Może ktoś z Trachonitis lub z Gaulanitis, lub z Auranitis? Nie. My albo Cię nie znamy, albo – jeśli Cię znamy – szanujemy Cię jako sprawiedliwego, o ile nie wierzymy w Ciebie jako w świętego. Któż zatem ich przysłał? Ktoś z Twojej strony i być może jeden z Twoich przyjaciół, gdyż oni wiedzą zbyt wiele...»

«Łatwo dowiedzieć się o mojej karawanie...» – stwierdza Mizas.

«Nie, kupcze, nie o tobie [chcieli wiedzieć], lecz o innych, którzy są z Jezusem. Ja nie wiem i nie chcę wiedzieć. Nie widzę i nie chcę widzieć. Jednak mówię ci: jeśli wiesz, że zawiniłeś, napraw. Jeśli wiesz, że jesteś zdradzany, zapobiegnij temu.»

«Nie ma winy, mężu, nie ma zdrady. Jest jedynie Izrael, który Mnie nie rozumie. A skąd ty Mnie znasz?»

«Dzięki pewnemu chłopcu. To urwis, o którym mówiono w Bozrze i w Arbeli. Tu, ponieważ to tu grzeszył... a tam, bo odbierał cześć swej rodzinie. Potem się nawrócił. Stał się bardziej szlachetny od sprawiedliwego i teraz przechodził tu z Twoimi uczniami, on także jako uczeń. Oczekuje Ciebie w Arbeli, żeby oddać Ci hołd ze swoim ojcem i matką. I opowiada wszystkim, że Ty zmieniłeś jego serce dzięki modlitwie jego matki. To Filip, syn Jakuba. Jeśli kiedykolwiek ta okolica stanie się święta, to jego zasługą będzie, że się uświęciła. A jeśli jest w Bozrze ktoś, kto w Ciebie wierzy, to dzięki niemu.»

«Gdzie są teraz uczeni w Piśmie, którzy tu przybyli?»

«Nie wiem. Odeszli, bo powiedziałem im, że nie ma dla nich miejsca. Miejsce było, ale nie chciałem, żeby węże spały obok gołębia. Są w okolicy, to pewne. Uważaj...»

«Dziękuję ci, mężu. Jak się nazywasz?»

«Farasz. Spełniłem swój obowiązek. Pamiętaj o mnie.»

«Dobrze. A ty pamiętaj o Bogu i przebacz Mojemu Szymonowi. Wielka miłość do Mnie czasem go zaślepia.»

«[Nie stało się] nic złego, ja też go obraziłem... Bolało mnie słuchanie, jak ktoś mnie znieważa. Ty nie znieważasz...»

Jezus wzdycha, potem mówi:

«Czy zechcesz pomóc Nazarejczykowi?»

«Jeśli mogę...»

«Chętnie przemówiłbym na tym podwórzu...»

«Pozwolę Ci mówić. Kiedy?»

«Między szóstą a dziewiątą godziną.»

«Idź spokojnie, dokąd chcesz. Bozra dowie się, że będziesz mówił. Ja o tym pomyślę.»

«Bóg ci odpłaci...» [– mówi] Jezus i uśmiecha się do niego tak, że to już jest nagrodą. Potem kieruje się ku izbie, w której był przedtem. Aleksander Mizas odzywa się do Niego:

«Nauczycielu, uśmiechnij się tak i do mnie... Ja też pójdę powiedzieć mieszkańcom, żeby przyszli słuchać przemawiającej Dobroci. Znam tu wielu.»

«I tobie niech Bóg da nagrodę.»

I Jezus uśmiecha się do niego, i wchodzi do izby. Niewiasty znajdują się wokół Maryi mającej zasmucone oblicze. Wstaje natychmiast i idzie ku Swemu Synowi. Nie odzywa się, lecz wszystko w Niej jest pytaniem. Jezus uśmiecha się do Matki i odpowiada Jej, mówiąc do wszystkich:

«Bądźcie wolni o szóstej godzinie. Będę tu przemawiać do ludzi. W oczekiwaniu na to idźcie – z wyjątkiem Szymona Piotra, Jana i Hermastesa – zapowiadajcie Mnie i rozdzielajcie liczne jałmużny.»

Apostołowie odchodzą. Piotr podchodzi wolno do Jezusa, który stoi przy niewiastach, i pyta: «A dlaczego nie ja?»

«Kiedy jest się zbyt impulsywnym, pozostaje się w domu. Szymonie, Szymonie! Kiedy będziesz umiał odnosić się z miłością do bliźniego? Na razie [twoja miłość jest] jak zapalony płomień, ale tylko dla Mnie... jak ostrze proste i ostre, lecz jedynie dla Mnie... Bądź łagodny, Szymonie, synu Jony.»

«Masz rację, Panie. Już Twoja Matka udzieliła mi nagany, jak Ona potrafi: nie zadając bólu. Lecz Jej wyrzut głęboko mnie poruszył. A jednak... Ty też zrób mi wymówki, ale... potem nie patrz już na mnie tym smutnym spojrzeniem.»

«Bądź dobry. Bądź dobry... Syntyko, chciałbym szczególnie z tobą porozmawiać. Wejdź na taras. Chodź i Ty, Moja Matko...»

Na prymitywnym tarasie, który okrywa skrzydło budynku, w cieple słonecznych promieni, Jezus powoli przechadza się pomiędzy Maryją a Greczynką i mówi:

«Jutro na jakiś czas się rozdzielimy. W pobliżu Arbeli wy, niewiasty, w towarzystwie Jana z Endor, pójdziecie w kierunku Morza Galilejskiego, idąc razem aż do Nazaretu. Żeby was jednak nie posyłać tylko z nieco niesprawnym mężczyzną, będą wam towarzyszyć Moi bracia i Szymon Piotr. Przewiduję, że pojawią się sprzeciwy wobec tego rozdzielenia, ale posłuszeństwo jest cnotą sprawiedliwego. Kiedy będziecie przechodzić przez ziemie, których Chuza strzeże w imieniu Heroda, Joanna otrzyma eskortę na resztę drogi. Wtedy odeślecie synów Alfeusza i Szymona Piotra. Ale oto powód, dla którego kazałem ci tu przyjść, Syntyko. Chcę ci powiedzieć, że postanowiłem, abyś przez jakiś czas przebywała w domu Mojej Matki. Ona już o tym wie. Będzie z tobą Jan z Endor i Margcjam. Pozostańcie tam chętnie i wzrastajcie coraz bardziej w Mądrości. Chcę, żebyś roztoczyła wielką opiekę nad biednym Janem. Nie mówię tego Mojej Matce, bo Ona nie potrzebuje rad. Ty potrafisz zrozumieć Jana i ulitować się nad nim. On zaś może dać ci wiele dobra, bo jest doświadczonym nauczycielem. Potem Ja przyjdę. O, wkrótce! I często będziemy się widywać. Mam nadzieję znajdować cię coraz bardziej umocnioną w mądrości i Prawdzie. Błogosławię cię, Syntyko, szczególnie. Tym razem to Moje pożegnanie z tobą. W Nazarecie znajdziesz miłość i nienawiść, jak wszędzie. Ale w Moim domu znajdziesz pokój. Zawsze.» [– zapewnia Jezus. Syntyka odpowiada:]

«Nazaret mnie nie pozna i ja go nie będę znała. Będę żyła karmiąc się Prawdą i świat będzie dla mnie niczym, Panie.»

«To dobrze. Możesz odejść, Syntyko. Na razie zachowaj milczenie...»

[Po odejściu Syntyki Jezus mówi do Maryi:]

«Matko, Ty wiesz... Powierzam Ci Moje najdroższe perły. Kiedy jesteśmy w spokoju, razem, Mamo, spraw, niech Jezus zazna pociechy dzięki Twym pieszczotom...»

«Ileż nienawiści, Mój Synu!»

«Ileż miłości!»

«Ileż goryczy, Jezu umiłowany!»

«Ileż słodyczy!»

«Ileż niezrozumienia, Mój Synu!»

«Ileż zrozumienia, Mamo!»

«O! Mój Skarbie! Synu kochany!»

«Mamo! Radości Boga i Moja! Mamo!»

Całują się i potem trwają tak jedno obok drugiego, na kamiennej ławie, która stoi przy murku na tarasie. Jezus, chroniący i kochający, trzyma Swą Matkę w objęciach. Ona zaś złożyła głowę na ramieniu Swego Syna, dłonie – w Jego dłoni... Szczęśliwi... Świat jest tak daleko... Ukryli się za falami miłości i wierności...


   

Przekład: "Vox Domini"