Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

154. ODEJŚCIE Z GERAZY

Napisane 29 września 1945. A, 6587-6601

Karawana opuszcza podwórze [domu] Aleksandra, w szyku jak na wojskowej paradzie. Na końcu – Jezus ze wszystkimi Swoimi [uczniami i uczennicami]. Wielbłądy z ich ciężkim załadunkiem posuwają się naprzód, kołysząc się rytmicznym krokiem. Ich głowy zdają się pytać przy każdym kroku: “Dlaczego? Dlaczego?”. To ruch niemy, lecz charakterystyczny jak u gołębi, które w każdej chwili zdają się mówić: “Tak, tak” – wszystkiemu, co widzą. Karawana musi przejść przez miasto. Odbywa się to w czystym powietrzu poranka. Wszyscy mężczyźni są okryci, gdyż jest zimno. Dzwonki wielbłądów, “crrr, crrr” wielbłądników, skarga jakiegoś wielbłąda, któremu żal spokojnej obory, uprzedzają Gerazeńczyków o odejściu Jezusa.

Nowina roznosi się lotem błyskawicy i Gerazeńczycy przybywają pozdrowić Go i przynieść Mu dary: owoce i inną żywność. A oto nadbiega jakiś mężczyzna z chorym dzieckiem:

«Pobłogosław go, żeby wyzdrowiał. Ulituj się!»

Jezus podnosi rękę do błogosławieństwa i dodaje:

«Odejdź w pokoju. Miej wiarę.»

A mężczyzna odpowiada: “tak”, z ufnością tak wielką, że jakaś kobieta zadaje pytanie:

«A czy uzdrowiłbyś mojego męża, który ma wrzody na oczach?»

[Jezus odpowiada jej:] «Tak, jeśli jesteście zdolni uwierzyć.»

«Zatem idę po niego. Poczekaj na mnie, Panie.»

Odchodzi szybko jak jaskółka w locie. Zaczekać! Łatwo powiedzieć. Wielbłądy idą. Aleksander na czele kolumny nie wie, co się dzieje w tyle. Trzeba go uprzedzić. Jezus poleca:

«Biegnij, Margcjamie. Idź powiedzieć kupcowi, żeby się zatrzymał, zanim opuści mury [miasta].»

Margcjam biegnie wypełnić swą misję. Karawana zatrzymuje się, a kupiec podchodzi do Jezusa.

«Co się dzieje?» [– pyta.]

«Zostań, a zobaczysz.»

Niewiasta z Gerazy szybko wraca z mężem o chorych oczach. To coś więcej niż wrzody! To dwa otwory pełne ropy pośrodku twarzy. Oczy są w środku, zamglone, zaczerwienione, na wpół ślepe, i sączy się z nich obrzydliwa ciecz. Zaledwie mężczyzna odwija ciemny bandaż, który chronił go przed światłem, jego skarga wzrasta, bo światło nasila ból chorych oczu. Mężczyzna jęczy:

«Litości! Tak bardzo cierpię!»

«Wiele także grzeszyłeś. Czy z tego powodu się nie uskarżasz? Smuci cię jedynie to, że możesz stracić ten biedny widok świata? Czy nic nie wiesz o Bogu? Czy nie lękasz się ciemności wiecznych? Dlaczego grzeszyłeś?»

Mężczyzna płacze i pochyla się, nic nie mówiąc. Jego małżonka także płacze i jęczy: «Ja wybaczyłam...»

«Ja też mu przebaczę, jeśli Mi przysięgnie, że nie popadnie znowu w swój grzech...»

«Tak, tak! Przebacz mi. Teraz wiem, co grzech niesie ze sobą. Przebacz, jak żona mi przebaczyła. Ty jesteś Dobry.»

«Ja ci przebaczam. Idź do strumienia i obmyj twarz w wodzie, a wyzdrowiejesz.»

«Zimna woda mu szkodzi, Panie...» – jęczy niewiasta.

Jej mąż jednak myśli już tylko o tym, żeby po omacku udać się do strumienia. Dopiero apostoł Jan, zdjęty litością, bierze go za rękę i prowadzi. Potem żona bierze go za drugą rękę. Mężczyzna schodzi na sam brzeg lodowatej wody, szemrzącej pośród kamieni. Pochyla się, nabiera wody w dłonie, myje się. Jeszcze raz przemywa twarz. Nie znać na nim znaków cierpienia, przeciwnie – wydaje się, że odczuwa ulgę. Potem, z twarzą jeszcze wilgotną, wspina się na brzeg i powraca do Jezusa, który go pyta:

«I jak? Jesteś uzdrowiony?»

«Nie, Panie, na razie nie. Ale Ty powiedziałeś, więc wyzdrowieję.»

«Trwaj więc przy swojej nadziei. Żegnaj.»

Niewiasta załamuje się i płacze... Jest zawiedziona. Jezus daje znak kupcowi, że może ruszyć w dalszą drogę. Kupiec, także zawiedziony, wydaje rozkaz. Wielbłądy ruszają naprzód i opuszczają mury swym ruchem podobnym do łodzi, której dziób i dziobnica to się wznosi, to opada na falach. Idą drogą dla karawan, która ciągnie się, szeroka i zakurzona, ku południowemu zachodowi.

Kiedy dwóch ostatnich z grupy uczniów – to znaczy Jan z Endor oraz Szymon Zelota – znajduje się jakieś dwadzieścia metrów poza murami, dochodzi do nich rozdzierający krzyk, który przeszywa ciche powietrze. Wydaje się napełniać sobą świat i powtarza się, coraz głośniej, radośniej i coraz bardziej pochwalnie:

«Widzę! Jezu! Mój błogosławiony! Widzę! Widzę! Uwierzyłem! Widzę! Jezu, Jezu! Mój błogosławiony!» – i mężczyzna, którego twarz stała się zupełnie zdrowa, a oczy – znowu piękne: dwa węgle pełne światła i życia, przebija się przez szeregi apostołów. Upada do stóp Jezusa, niemal przy samych kopytach wielbłąda kupca, który w ostatniej chwili odsuwa go od upadłego na twarz mężczyzny. Ten całuje kraj szaty Jezusa, powtarzając:

«Uwierzyłem! Uwierzyłem i widzę. Mój błogosławiony!»

«Wstań i bądź szczęśliwy, a przede wszystkim – dobry. Powiedz twojej małżonce, żeby wierzyła całkowicie. Żegnaj.»

Jezus wyzwala się z objęć cudownie uzdrowionego i rusza w drogę. Kupiec w zamyśleniu gładzi swą brodę... Wreszcie pyta:

«A gdyby nie wierzył po rozczarowaniu obmyciem?»

«Pozostałby taki, jakim był przedtem.»

«Dlaczego wymagasz tak wielkiej wiary, żeby dokonać cudu?»

«Bo wiara świadczy o obecności nadziei i miłości do Boga.»

«A dlaczego chciałeś najpierw skruchy?»

«Bo skrucha czyni człowieka przyjacielem Boga.»

«Ja nie jestem chory. Co więc powinienem uczynić, żeby dać świadectwo, że posiadam wiarę?»

«Przyjść do Prawdy» [– odpowiada mu Jezus.]

«A czy mógłbym do niej dojść bez przyjaźni z Bogiem?»

«Nie mógłbyś do niej dojść bez dobroci Boga. To Pan pozwala, że znajduje Go człowiek, który szuka jeszcze bez nawrócenia. Skrucha bowiem przychodzi najczęściej wtedy, gdy człowiek poznaje Boga – świadomie lub z niewielką świadomością tego, czego chce jego dusza. Najpierw jest jak niedorozwinięty, prowadzony samym tylko instynktem. Czy ty nigdy nie odczuwałeś potrzeby wierzenia?»

«Wiele razy. Nie byłem zadowolony z tego, co posiadałem. Odczuwałem, że jest coś silniejszego niż pieniądze, niż moje dzieci, moje nadzieje... Ale potem nie zadawałem sobie trudu, żeby poznać to, czego nieświadomie szukałem.»

«Twoja dusza szukała Boga. Dobroć Boża pozwoliła ci znaleźć Boga. Żal za twoją bezowocną przeszłość, oddaloną od Boga, da ci przyjaźń z Bogiem.»

«Zatem, żeby... żeby otrzymać cud ujrzenia duszą Prawdy, powinienem się nawrócić z przeszłości?»

«Oczywiście. Żałować i zdecydować się na całkowitą zmianę życia...»

Mężczyzna znowu gładzi brodę i wydaje się zajęty badaniem i liczeniem włosia na karku wielbłąda, tak bacznie patrzy na niego. Niechcący trąca zwierzę piętą, ono zaś odczuwa w tym zachętę do przyspieszenia kroku. Z tego powodu kupiec przesuwa się [nagle] na czoło karawany. Jezus nie zatrzymuje go. Staje, czeka aż miną Go niewiasty i apostołowie, aż dojdzie do Niego Szymon Zelota i Jan z Endor. Jezus przyłącza się do nich.

«O czym rozmawiacie?» – pyta ich.

«Mówiliśmy o przygnębieniu, jakie musi odczuwać człowiek, który w nic nie wierzy lub utracił posiadaną wcześniej wiarę. Wczoraj Syntyka była naprawdę przestraszona, choć doszła do wiary doskonałej...» – odpowiada Mu Zelota.

«Powiedziałem Szymonowi, że straszne jest przejście od Dobra do Zła, ale [pewien] zamęt pojawia się także przy przejściu od Zła do Dobra. W pierwszym wypadku sumienie dręczy nas i napomina. W drugim... jesteśmy zakłopotani... Jak ktoś, kogo zaprowadzono do całkowicie obcego kraju... Jest to podobne do przerażenia człowieka ubogiego i niewykształconego, którego zaprowadzono na środek królewskiego dworu, pomiędzy uczonych i bogaczy. To cierpienie... Ja je znam... To wielkie cierpienie... Nie można uwierzyć, że to prawda, że to może trwać... że można na to zasłużyć... zwłaszcza wtedy, kiedy ma się duszę tak splamioną, jaką była moja...»

«A teraz, Janie?» – pyta Jezus.

Wycieńczoną twarz Jana z Endor, wychudzoną i smutną, rozświetla uśmiech, który sprawia, że wydaje się mniej wychudła. Mówi: «Teraz już tak nie jest. Pozostaje wdzięczność, a nawet ona wzrasta wobec Pana, który tego chciał. Pozostaje wspomnienie o przeszłości, żeby mnie utwierdzać w pokorze. Ale ma się poczucie pewności. Czuję, że zaaklimatyzowałem się i już nie jestem obcym w tym świecie słodyczy, jakim jest Twoje [królestwo] przebaczenia i miłości. Jestem uspokojony, pogodny, szczęśliwy.»

«Czy osądzasz swe doświadczenie jako dobre?»

«Tak. Gdyby nie było mojego cierpienia z powodu tego, że zgrzeszyłem – bo przez ten grzech zasmuciłem Boga – powiedziałbym, że moja przeszłość była dobra. Może mi to być bardzo przydatne w podtrzymywaniu dusz o dobrej woli, lecz zagubionych w pierwszych chwilach nowej wiary.»

«Szymonie, idź powiedzieć chłopcu, żeby tak nie skakał. Wieczorem będzie wyczerpany.»

Szymon spogląda [ze zdziwieniem] na Jezusa, lecz pojmuje, jaka jest prawdziwa [przyczyna] polecenia. Uśmiecha się domyślnie i pozostawia ich dwóch samych.

«Teraz, gdy jesteśmy sami, Janie, posłuchaj Mojego pragnienia. Ty, z wielu przyczyn, masz rozległość osądu i myśli większą niż inni idący za Mną. Masz też wykształcenie większe niż wszyscy Izraelici. Chciałbym cię więc prosić o pomoc...»

«Mnie, o pomoc? W czym?»

«Chodzi o Syntykę. Jesteś tak dzielnym pedagogiem! Margcjam uczy się szybko i dobrze z tobą. Tak dobrze, że mam zamiar pozostawić was razem przez kilka miesięcy. Chcę bowiem dla Margcjama wiedzy szerszej niż ta, którą posiada mały świat izraelski. Dla ciebie zajmowanie się nim jest radością. Mnie też sprawia radość widok waszej jedności: ciebie – nauczającego i Jego – uczącego się. Ty – żeby się odmłodzić, on – żeby dojrzeć w czasie tych zajęć... Powinieneś zająć się także Syntyką, jak zagubioną siostrą. To jest zagubienie, jak powiedziałeś... Pomóż jej zaaklimatyzować się w Mojej atmosferze. Czy wyświadczysz Mi tę przysługę?»

«Ależ to łaska dla mnie móc to uczynić, mój Panie! Nie podchodziłem do niej, bo to wydawało mi się niepotrzebne. Ale jeśli Ty tego chcesz... Ona czyta moje zwoje. Są w nich rzeczy święte oraz takie, [które służą] tylko [ogólnemu] wykształceniu. To książki z Rzymu i z Aten. Widzę, że rozmyśla i bada je, ale nigdy nie wtrącałem się, żeby jej pomagać. Jeśli Ty tego chcesz...»

«Tak. Chcę tego, chcę, żebyście byli przyjaciółmi. Ona pozostanie przez jakiś czas w Nazarecie, jak również Margcjam i ty. To będzie piękne: Moja Matka i ty – nauczyciele dwóch dusz, które otwierają się na Boga. Moja Matka: anielska Nauczycielka wiedzy Bożej; ty – nauczyciel znający ludzką wiedzę, którą jednak możesz teraz wyjaśniać z odniesieniami nadprzyrodzonymi. To będzie piękne i dobre.»

«Tak, mój błogosławiony Panie! To zbyt piękne dla biednego Jana!...» [– mówi i] uśmiecha się na myśl o bliskich dniach pokoju przy Maryi, w domu Jezusa...

Droga – która szła wzdłuż małych wzniesień znajdujących się za Gerazą – teraz ciągnie się przez piękne okolice, już całkiem płaskie. Coraz bardziej odczuwa się ciepło słońca. Droga jest w dobrym stanie. Idzie się po niej z łatwością. Po przerwie w południe idą dalej. Jest wieczór, kiedy po raz pierwszy słyszę Syntykę śmiejącą się z całej duszy. Margcjam opowiedział coś, co wywołało wesołość wszystkich niewiast. Widzę, że Greczynka pochyla się, żeby pogłaskać dziecko, i muska pocałunkiem jego czoło. Chłopiec znowu zaczyna skakać, jakby nie czuł zmęczenia.

Wszyscy inni są jednak zmęczeni i z radością przyjmują wiadomość o postanowieniu spędzenia nocy w “Źródle Wielbłądników”. Kupiec mówi:

«Zawsze spędzam tam noc. Zbyt długi jest odcinek drogi pomiędzy Gerazą a Bozrą, dla ludzi i dla zwierząt.»

«Ludzki jest ten kupiec...» – zauważają między sobą apostołowie, porównując go [z pewnością] z Dorasem...

“Źródło Wielbłądników” to zaledwie garść domostw wokół licznych studni. To rodzaj oazy – jednak nie na jałowej pustyni, bo nie ma tutaj suszy. Jest to oaza na ogromnej, bezludnej przestrzeni. Pola i sady ciągną się tu całymi milami, a gdy nadchodzi październikowy wieczór, tchną tym samym smutkiem, co morze o zmierzchu. Dlatego zauważenie domów, usłyszenie dźwięku głosów, płaczu niemowląt, odczucie dymu z kominów i dostrzeżenie pierwszych zapalonych lamp jest tak słodkie, jak przybycie do własnego domu.

Kiedy poganiacze wielbłądów zatrzymują się, żeby po raz pierwszy napoić wielbłądy, apostołowie i niewiasty idą za Jezusem i kupcem. Wchodzą do... prehistorycznej gospody, która udzieli im schronienia na noc...

...W zakopconym pomieszczeniu będą spać mężczyźni. Spożyli tu posiłek. Kiedy słudzy przygotowują już posłania z siana ułożonego na matach, wszyscy gromadzą się blisko dużego paleniska. Zajmuje ono cały tył pomieszczenia. Rozpalono ogień, gdyż wieczór przyniósł wilgoć i chłód.

«Oby ta pogoda nie przyniosła nam deszczu» – wzdycha Piotr.

Kupiec zapewnia:

«Pogoda pogorszy się pod koniec tego miesiąca. Tak jest tu wieczorem, ale jutro będziemy mieć słońce.»

«To z powodu niewiast, wiesz? Nie chodzi o mnie. Ja jestem rybakiem i żyję w wodzie. Zapewniam cię, że wolę wodę od gór i kurzu.»

Jezus rozmawia z niewiastami i z dwoma kuzynami. Jan z Endor i Zelota także Go słuchają. Tymon i Hermastes oraz Mateusz czytają zwoje Jana i dwaj Izraelici wyjaśniają Hermastesowi fragmenty Biblii, najtrudniejsze dla niego.

Margcjam słucha ich z zachwytem, lecz na jego twarzy znać senność. Maria Alfeuszowa zauważa to i mówi:

«Ten chłopiec jest zmęczony. Chodź, mój kochany, pójdziemy spać. Chodź, Elizo. Chodź, Salome. Starcom i dzieciom lepiej jest w łóżkach. Dobrze zrobicie, jeśli wszyscy pójdziecie [spać]. Jesteście zmęczeni.»

Poza starszymi kobietami jednak, z wyjątkiem Marceli oraz Joanny, małżonki Chuzy, nikt się nie porusza. Kiedy odchodzą, po otrzymaniu błogosławieństwa, Mateusz szepcze:

«Któż by mógł jeszcze niedawno temu powiedzieć tym kobietom, że będą musiały spać na słomie, z dala od swych domów!»

«Nigdy tak dobrze nie spałam...» – stwierdza stanowczo Maria z Magdali.

Marta potwierdza to samo. Piotr jednak przyznaje rację swemu towarzyszowi: «Mateusz ma rację. Ja też nie rozumiem i zadaję sobie pytanie, dlaczego Nauczyciel przyprowadził was tutaj...»

«Ależ dlatego, że jesteśmy uczennicami!»

«A zatem gdyby poszedł... tam gdzie są lwy, poszłybyście tam?»

«Ależ oczywiście, Szymonie Piotrze! Wielka rzecz te kilka kroków! I blisko Niego!»

«O! To wiele kroków, niewiasto, a dla kobiet nie przyzwyczajonych do tego...»

Uczennice protestują, dlatego Piotr wzrusza ramionami i milknie. Jakub, syn Alfeusza, podnosząc głowę widzi tak promienny uśmiech na twarzy Jezusa, że pyta Go:

«Czy zechcesz nam powiedzieć, jaki jest cel tej podróży: naszej i tych niewiast... i z tak nikłymi owocami, pomimo wielkiego trudu?»

«Czy możesz rościć sobie prawo do ujrzenia teraz owoców [wyrosłych z] nasion złożonych na mijanych przez nas polach?» [– odpowiada mu pytaniem Jezus.]

«Nie. Ujrzę je wiosną.»

«Ja też ci mówię: Ujrzysz je w swoim czasie.»

Apostołowie nic już nie mówią, rozbrzmiewa natomiast srebrzysty głos Maryi:

«Mój Synu, dziś rozmawiałyśmy o tym, co powiedziałeś w Ramot. Każda z nas miała odmienne wrażenia i różne myśli. Czy mógłbyś nam przedstawić Swą myśl? Ja powiedziałam, że lepiej było zapytać Cię od razu, ale rozmawiałeś z Janem z Endor.»

«Właściwie to ja wywołałam to pytanie [– tłumaczy się Syntyka.] – Jestem biedną poganką i brak mi wspaniałych świateł waszej wiary. Musicie mi wybaczyć...»

«Ja jednak chciałabym mieć twoją duszę, moja siostro!» – mówi z przejęciem Maria z Magdali i, jak zawsze żywiołowa, całuje ją, trzymając ją mocno przyciśniętą do siebie ramieniem. Wspaniała w swym pięknie [Magdalena] wydaje się oświetlać sobą nędzną norę i przydawać jej bogactwa okazałej siedziby. Greczynka siedząca tuż przy niej wygląda całkiem inaczej: to wyjątkowa osoba, wprowadzająca nutę zamyślenia. Krzyk miłości wydaje się wciąż wydobywać z miłującej gorąco Marii. Dziewica zaś jest Wieczną Adorującą. Z profilem bardzo wyraźnie odbijającym się od ciemnego muru siedzi ze Swym łagodnym obliczem podniesionym ku Synowi, ze złożonymi rękoma, jakby się modliła. Zuzanna siedzi w półcieniu, w kącie, i zasypia. Marta zaś korzysta ze światła ogniska, żeby przyczepić sprzączki do małej szaty Margcjama. Jest aktywna, choć i ona odczuwa zmęczenie. [Wciąż pamięta] o potrzebach bliźniego.

Jezus mówi do Syntyki:

«Nie myślałaś o niczym smutnym. Słyszałem, jak się śmiałaś.»

«Tak, z powodu chłopca, który szybko rozwiązał problem słowami: “Ja chcę przejść [do tamtego życia] dopiero wtedy, gdy Jezus tam powróci. Jeśli jednak ty chcesz wszystko wiedzieć, idź na drugi świat, a potem wróć, żeby nam powiedzieć, o ile sobie [coś] przypomnisz”...»

Wszystkie niewiasty jeszcze się śmieją i mówią, że Syntyka prosiła Maryję o wyjaśnienie tego, czego dobrze nie zrozumiała: o wspomnieniu zachowywanym przez dusze. Wyjaśnia to pewne możliwości posiadania przez pogan niewyraźnych wspomnień Prawdy. [Syntyka mówi:]

«Ja powiedziałam: “Być może potwierdza to teorię o reinkarnacji, w którą wierzy wielu pogan?”. Ale Twoja Matka, Nauczycielu, wyjaśniła mi, że Ty uczysz czegoś innego. Zechciej mi to teraz wyjaśnić, mój Panie.»

«Posłuchaj. Duchy posiadają samoistne wspomnienie Prawdy. Jednak nie powinnaś z tego powodu sądzić, iż dowodzi to naszego wielokrotnego życia [na ziemi]. Zostałaś już dostatecznie pouczona, żeby wiedzieć, w jaki sposób człowiek został stworzony, jak zgrzeszył i jak został ukarany. Wyjaśniono ci, jak w człowieka - zwierzę Bóg wcielił jedyną duszę. Jest ona stwarzana [z nicości] za każdym razem i nigdy nie jest używana do kolejnych wcieleń. Ta pewność powinna zniweczyć [w tobie błędne rozumienie] Mojego twierdzenia o posiadaniu wspomnień przez dusze. Powinno [się tak stać przez porównanie] z jakąkolwiek istotą, która nie jest człowiekiem wyposażonym w duszę stworzoną przez Boga.

Otóż zwierzę, które rodzi się jeden raz, nie może sobie o niczym przypomnieć. Człowiek zaś może sobie przypomnieć, choć także rodzi się tylko jeden raz. Ma wspomnienia dzięki temu, co jest w nim najlepsze: dzięki duszy. Skąd pochodzi dusza? Każda ludzka dusza? Od Boga. Kim jest Bóg? Duchem bardzo inteligentnym, bardzo potężnym, doskonałym. Ten cudowny byt, którym jest dusza, byt stworzony przez Boga – aby dać człowiekowi Jego obraz i podobieństwo, jako wyraźny ślad Jego Najświętszego Ojcostwa – posiada dary właściwe Temu, który ją stwarza. Jest ona zatem inteligentna, duchowa, wolna, bezcielesna jak Ojciec, który ją stworzył. Wychodzi doskonała z Boskiej myśli i w chwili jej stworzenia jest podobna przez tysięczną część chwili do [duszy] pierwszego człowieka. To doskonałość pojmująca Prawdę, wskutek udzielonego jej darmowego daru. Przez tysięczną część chwili... Potem uformowaną już [duszę] rani grzech pierworodny. Żebyś lepiej zrozumiała, powiem, że to jest tak, jakby Bóg nosił [w łonie] stwarzaną przez Siebie duszę. Stworzoną zaś [istotę], kiedy się rodzi, rani niezatarty znak. Rozumiesz Mnie?»

«Tak, dopóki jest w myśli, dopóty jest doskonała. Tysięczna chwili to ta stwarzająca myśl. Potem myśl zamienia się w [stworzony] byt, a ten byt jest poddany prawu wywołanemu przez Grzech [pierworodny].»

«Dobrze odpowiedziałaś. Dusza wciela się więc w ciało ludzkie i – w tajemnicy swego duchowego bytu – przynosi ze sobą ten ukryty klejnot: wspomnienie Istoty Stwórcy, czyli Prawdy. Dziecko rodzi się. Może stać się kimś dobrym, najlepszym, ale i przewrotnym. Wszystkim może się stać, bo jest wolne w decyzjach. Posługa aniołów rzuca swe światła na jego “wspomnienia”, a siewca zasadzek – swe ciemności. W miarę jak człowiek pragnie świateł – a dzięki temu i coraz większej cnoty, czyniąc duszę panią swego bytu – powiększa się w niej zdolność przypominania sobie, jakby cnota czyniła coraz subtelniejszym mur oddzielający dusze od Boga. Dlatego właśnie ludzie cnotliwi ze wszystkich krain przeczuwają Prawdę. [Odczuwają ją jednak] niedoskonale, gdyż są przytłumieni przez sprzeczne doktryny lub śmiertelną niewiedzę. [Odczuwają ją] jednak dostatecznie, żeby dostarczyć stronic [księgi potrzebnej] do moralnego uformowania ludów, do których należą. Zrozumiałaś? Czy cię przekonałem?»

«Tak. Z tego wniosek, że religia cnót praktykowanych heroicznie przygotowuje duszę na [przyjęcie] prawdziwej Religii i na poznanie Boga.»

«Tak dokładnie jest. A teraz idź odpocząć i bądź błogosławiona. I Ty także, Mamo, i wy, siostry i uczniowie. Niech pokój Boży będzie nad waszym odpoczynkiem.»


   

Przekład: "Vox Domini"