Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

153. SZABAT W GERAZIE

Napisane 28 września 1945. A, 6578-6587

Dłużą się godziny dnia, kiedy się nie wie, co robić. A naprawdę nie wiedzą, co robić w czasie tego szabatu ci, którzy są z Jezusem. [Przebywają] w okolicy, w której nie mają znajomych, w domu, z którego [mieszkańcami] dzielą ich różnice języka i zwyczajów, jakby – dla wzniesienia barier między [uczniami a] członkami karawany i sługami Aleksandra Mizasa – nie wystarczyły hebrajskie uprzedzenia. Wielu pozostało więc na posłaniach lub drzemią w słońcu, ogrzewającym przestronny kwadratowy dziedziniec domu. Dziedziniec ten uczyniono dla przyjmowania karawan: są tu zbiorniki i obręcze przytwierdzone do murów lub do kolumn prymitywnego krużganka, ciągnącego się wzdłuż czterech krańców; po trzech stronach – liczne stodoły ze spichrzami z sianem lub słomą.

Niewiasty odeszły do swej izby. Nie widzę ani jednej. Margcjam znajduje zajęcie na zamkniętym dziedzińcu. Obserwuje pracę stajennych: przywiązują muły, zmieniają ściółkę, oglądają kopyta, przymocowują podkowy, które już się nie trzymają. Z jeszcze większym zainteresowaniem – dlatego że jest to dla niego coś nowego – obserwuje z zachwytem, w jaki sposób poganiacze wielbłądów zajmują się swymi zwierzętami. Chcą przygotować już dziś załadunek dla każdego, proporcjonalnie do jego [wielkości], zachowując równowagę. Nakazują im uklęknąć i powstać, żeby je załadować i rozładować. Nagradzają je następnie garścią suchych jarzyn, które wyglądają jak bób. Kończą rozdzielając owoce drzewa chlebowego, które także ludzie z przyjemnością żują. Margcjam jest naprawdę tym oszołomiony. Rozgląda się wokół siebie, chcąc znaleźć kogoś, kto by podzielał jego oczarowanie. Jest jednak przygnębiony, bo dorosłych nie interesują wielbłądy. Albo rozmawiają, albo drzemią. Idzie odszukać Piotra, który śpi błogo z głową opartą o miękkie siano. Ciągnie go za rękaw. Piotr otwiera lekko oczy i pyta: «Co się dzieje? Kto mnie potrzebuje?»

«To ja. Chodź obejrzeć wielbłądy.»

«Pozwól mi się wyspać. Widziałem ich tak wiele... Szkaradne zwierzęta.»

Chłopiec idzie więc do Mateusza, który robi obrachunki kasy, gdyż w czasie tej podróży to on trzyma trzos. [Mówi do niego:]

«Byłem przy wielbłądach, wiesz? One jedzą jak owce, wiesz? I klękają jak ludzie, a kiedy idą, wyglądają jak łodzie. Widziałeś je?»

Mateusz gubi się w obliczeniach z powodu tego, że mu przerwał, więc odpowiada sucho: «Tak.» I powraca do [liczenia] pieniędzy. Kolejne rozczarowanie... Margcjam rozgląda się wokół... Oto Szymon Zelota i Juda Tadeusz. Rozmawiają... [Zagaduje ich:]

«Jakie piękne są wielbłądy! I dobre! Objuczyli je i zdjęli załadunek, a one położyły się na ziemi, żeby człowiek się nie męczył. Potem zjadły owoce drzewa chlebowego. Ludzie też jedli. Też bym je lubił, ale oni mnie nie rozumieją. Chodź, ty...»

p>

Bierze Szymona za rękę. Ten, pochłonięty spokojną rozmową z Tadeuszem, odpowiada w roztargnieniu:

«Tak, kochany... Idź, idź i uważaj, nie zrób sobie krzywdy.»

Margcjam patrzy na niego zaskoczony... Szymon nie zorientował się, o co mu chodziło. Niemal z płaczem odchodzi i opiera się o kolumnę... Jezus wychodzi z jakiegoś pomieszczenia i widzi go smutnego i samego. Podchodzi do chłopca, kładzie mu rękę na głowie [i pyta:] «Co tu robisz, sam i smutny?»

«Nikt mnie nie słucha...»

«Co chciałeś powiedzieć innym?»

«Nic... Mówiłem o wielbłądach... Są piękne... podobają mi się. Tam, na górze, [na ich grzbiecie] musi być jak w łodzi... I jedzą owoce chlebowca, ludzie też...»

«I ty chciałbyś wspiąć się tam wysoko, i zjeść owoc chlebowca. Chodź. Chodźmy zobaczyć wielbłądy.»

Jezus ujmuje go za rękę i idzie z całkiem już spokojnym chłopcem w głąb dziedzińca. Idzie prosto do poganiacza wielbłądów i wita go uśmiechem. Ten kłania się i nadal obserwuje swe zwierzę, któremu poprawia uzdę i wodze. [Jezus odzywa się:]

«Mężu, rozumiesz Mnie?»

«Tak, Panie. Znam was od dwudziestu lat.»

«To dziecko ma wielkie pragnienie: dosiąść wielbłąda... I małe: zjeść owoc chlebowca» – i Jezus uśmiecha się jeszcze bardziej.

«To Twój syn?»

«Ja nie mam syna. Nie mam małżonki.»

«Ty, tak piękny i silny, nie znalazłeś niewiasty?»

«Nie szukałem.»

«Nie odczuwasz pragnienia kobiety?»

«Nie. Nigdy.»

Mężczyzna patrzy na niego oszołomiony, potem mówi:

«Ja mam dziewięcioro dzieci w Iszilo... Wracam... dziecko. Wracam znowu... dziecko. Zawsze.»

«Kochasz bardzo swoje dzieci?»

«To moja krew! Ale praca jest ciężka. Ja tutaj, dzieci – tam. Daleko... Ale to dla chleba. Rozumiesz?»

«Rozumiem. Zatem potrafisz zrozumieć dziecko, które chce wsiąść na wielbłąda i zjeść owoc chlebowca?»

«Tak. Chodź. Boisz się? Nie? Brawo! Piękne dziecko! Ja też mam jedno takie, jak on. Ciemnowłose jak on. Weź to. Mocno ściśnij» – [mówi wielbłądnik] i wkłada mu do rąk dziwny uchwyt, który znajduje się przed siodłem. – «Trzymaj. Teraz ja wejdę i wielbłąd wstanie. Nie boisz się, co?»

I mężczyzna wsiada na wysokie siodło i sadowi się w nim. Potem daje znak wielbłądowi, który posłusznie wstaje, silnie się kołysząc. Margcjam śmieje się, szczęśliwy, tym bardziej że mężczyzna włożył mu do ust wspaniały owoc chlebowca. Mężczyzna prowadzi wielbłąda po dziedzińcu – stępa, potem kłusem. W końcu – widząc, że Margcjam nie boi się – mówi głośno coś do jednego z towarzyszy i tamten otwiera na oścież bramę, która jest w głębi dziedzińca. Wielbłąd znika za nią w zieleni pól.

Jezus wchodzi do domu, do izby, w której przebywają niewiasty. Tak bardzo się uśmiecha, że Maryja pyta Go:

«Cóż się stało, Mój Synu, że jesteś taki szczęśliwy?»

«Bo Margcjam jest szczęśliwy. Galopuje właśnie na wielbłądzie. Wyjdźcie, a ujrzycie go, kiedy będzie powracał.»

Wszyscy wychodzą na podwórze i siadają na murku, blisko zbiorników. Podchodzą też apostołowie – ci, którzy nie spali. Ci zaś, którzy są przy oknach w pokojach na górze, patrzą w dół. Widzą ich i też przychodzą. Wysokie i młodzieńcze głosy Jana i dwóch Jakubóbów budzą też Piotra oraz Andrzeja i przyciągają uwagę Mateusza. Teraz są wszyscy, gdyż podszedł nawet Jan z Endor z dwoma uczniami.

«Gdzież jest Margcjam? Nie widzę go...» – odzywa się Piotr.

«Jedzie na wielbłądzie. Nikt z was go nie słuchał... Widziałem, że był smutny, więc zaradziłem temu.»

Przypominają sobie i mówią [kolejno.]

Piotr: «Ach, tak! Mówił coś o wielbłądach... i o chlebowcu. Ale mnie tak się chciało spać!»

Mateusz:

«Ja musiałem dokonać obliczeń, żeby Ci zdać sprawę, ile otrzymaliśmy od Gerazeńczyków i co rozdzieliłem na jałmużnę.»

Szymon: «A ja rozmawiałem o wierze z Twoim bratem!»

[Jezus mówi im:] «Nieważne. Ja o tym pomyślałem. Jednak przy tej okazji mówię wam, że zajmowanie się zabawą dziecka jest [wyrazem] miłości... Mówmy jednak o czymś innym. Całe miasto świętuje. Jedynie ogólna radość przywodzi na pamięć nasz szabat. Pozostańmy w domu. Jeśli zechcą, znajdą nas. Wiedzą, gdzie jesteśmy... Aleksander przyszedł właśnie obejrzeć swe wielbłądy. Muszę mu powiedzieć, że z Mojej winy jednego brakuje.»

Jezus podchodzi szybko do kupca i rozmawia z nim. Powracają razem. Kupiec stwierdza:

«Bardzo dobrze. Trochę się zabawi, a bieg w słońcu dobrze mu zrobi. Możesz być pewny, że ten człowiek zajmie się nim dobrze. Kalipio to dzielny mężczyzna. W zamian za tę przejażdżkę proszę Cię, żebyś mi coś powiedział. Tej nocy rozmyślałem o Twoich słowach... o słowach, jakie powiedziałeś niewieście w Ramot, i o wczorajszych... Wczoraj wydawało mi się, że wspinam się na górę tak wysoką, jak ta w stronach, gdzie mieszkam. Rzeczywiście mają szczyty w chmurach. Wydawało mi się, że schwytał mnie orzeł, jeden z naszej najwyższej góry – pierwszy, który ukazał się po ulewie. Widziałem rzeczy nowe, o których nigdy nie myślałem, wszystko było samym światłem... I rozumiałem to. Potem mgła zakryła wszystko. Mów jeszcze...»

«Co mam powiedzieć?» [– pyta kupca Jezus]

«Ależ, nie wiem... Wszystko było piękne. Mówiłeś, że się spotkamy w Niebie... Zrozumiałem, że będziemy się tam kochać inaczej, a jednak tak samo. Na przykład... nie będziemy mieć trosk jak obecnie, a jednak będziemy wszyscy dla jednego i dla wszystkich, jakbyśmy byli jedną rodziną. Czy źle się wyraziłem?»

«Nie, przeciwnie! Będziemy jedną rodziną, nawet z żyjącymi [jeszcze na ziemi]. Dusze nie oddalają się z powodu śmierci. Mówię o sprawiedliwych. Oni tworzą jedną wielką rodzinę. Wyobraź sobie wielką świątynię, w której są ludzie adorujący i modlący się. [Oprócz nich] są inni, którzy się trudzą. Pierwsi modlą się także za tych, którzy się trudzą, drudzy zaś pracują dla tych, którzy się modlą. Tak samo jest z duszami. My trudzimy się na ziemi, oni zaś wspierają nas modlitwami. My jednak powinniśmy ofiarowywać za nie nasze cierpienia dla zapewnienia im spokoju. To łańcuch bez końca. To Miłość łączy tych, którzy byli, z tymi, którzy są. A ci, którzy są [jeszcze na ziemi], powinni być dobrzy, żeby móc spotkać się z tymi, którzy byli i którzy pragną, żebyśmy przebywali z nimi.»

Syntyka bezwiednie wykonuje gest, który natychmiast opanowuje. Jednak Jezus widzi to i zachęca ją do porzucenia powściągliwości [w mówieniu,] jaką zawsze zachowują niewiasty.

«Zastanawiałam się... i to już od wielu dni nad tym rozmyślam... Prawdę powiedziawszy niepokoi mnie to. Wydaje mi się bowiem, że wierzyć w Twój Raj to utracić na zawsze moją matkę i siostry...» – szloch łamie głos Syntyki, która przerywa wypowiedź, żeby nie płakać.

[Jezus pyta:] «Jaka myśl niepokoi cię w tak wielkim stopniu?»

«Ja teraz wierzę w Ciebie [– odpowiada Syntyka –] Ale moja matka była tylko poganką... Była dobra... O! Tak bardzo! I tak bardzo dobre były moje siostry! Mała Izmena była najlepszym stworzeniem, jakie żyło na ziemi. Ale to poganki... Ja, kiedy byłam jak one, myślałam o Hadesie i mówiłam sobie: “Połączymy się [tam]”. Teraz zaś nie ma już Hadesu. Jest Twój Raj, Królestwo Niebieskie dla tych, którzy sprawiedliwie służyli Bogu Prawdziwemu. A te biedne dusze? To nie ich wina, że urodziły się jako Greczynki! Żaden z kapłanów izraelskich nie przyszedł nam powiedzieć: “Prawdziwym Bogiem jest nasz [Bóg]”. A zatem? Czy ich cnoty są niczym? Czy niczym jest ich cierpienie? [Czy czekają ich] ciemności wieczne i wieczne oddzielenie ode mnie? Mówię Ci: ta [myśl jest dla mnie] udręką! Wydaje mi się, że się ich wyrzekłam. Przebacz, Panie... że płaczę...»

I [Syntyka] klęka. Płacze, zrozpaczona.

Aleksander Mizas mówi:

«O! Ja też stawiałem sobie pytanie, czy stając się sprawiedliwym kiedykolwiek odnajdę ojca, matkę, braci, przyjaciół...»

Jezus kładzie dłoń na brunatnej głowie Syntyki i mówi:

«Wina jest wtedy, gdy poznawszy Prawdę, trwa się w Błędzie. Nie wtedy, gdy się wierzy, że trwa się w Prawdzie, a żaden głos nie przychodzi powiedzieć: “Prawdą jest to, co ja przynoszę. Pozostawcie wasze mrzonki dla tej Prawdy, a posiądziecie Niebo”. Bóg jest sprawiedliwy. Czy sądzisz, że nie nagradza za cnotę, która całkiem sama rozwinęła się pośrodku zepsucia pogańskiego świata? Zachowaj pokój, Moja córko.»

«A grzech pierworodny? A haniebny kult? A...» – Izraelici dodaliby jeszcze wiele, żeby przytłoczyć duszę już tak zasmuconej Syntyki, gdyby Jezus nie nakazał im gestem milczenia. Mówi:

«Grzech pierworodny jest wspólny: dotyka Izraelitów i innych. To nie jest cecha samych pogan. Pogański kult stanie się grzeszny od chwili, w której w świecie rozszerzy się Prawo Chrystusa. Cnota będzie zawsze cnotą w oczach Boga. Dzięki Mojej jedności z Ojcem mówię – i mówię to w Jego Imię, tłumacząc słowami Najświętszą Myśl – że drogi miłosiernej mocy Boga są bardzo wielkie i wszystkie tak bardzo zdecydowane rozradować cnotliwych, iż zostaną zniesione przeszkody pomiędzy duszami. Wtedy pokój ogarnie tych, którzy na niego zasługują. I nie tylko to. Powiadam wam, że ci, którzy w przyszłości – przekonani, że są w Prawdzie – podążą za religią ojców ze sprawiedliwością i świętością, nie będą źle widziani przez Boga ani ukarani przez Niego. Oddzieli autentycznie i na zawsze dusze sprawiedliwych od dusz grzeszników tylko życie występne, czyli złość, zła wola, dobrowolne odepchnięcie znanej Prawdy, a zwłaszcza atakowanie Prawdy objawionej i zwalczanie Jej. Niech to da pociechę twemu przygnębionemu duchowi, Syntyko. Ten smutek jest piekielnym atakiem, podjętym przez szatana z powodu wściekłości, jaką odczuwa on wobec ciebie: zdobyczy utraconej przez niego na zawsze. Hades nie istnieje. Jest Mój Raj. W nim nie ma bólu, lecz przeciwnie – radość. To, co pochodzi od Prawdy, nigdy nie może być przyczyną przygnębienia lub wątpliwości. Przeciwnie: jest siłą, żeby wierzyć coraz bardziej i z radosną pewnością. A ty zawsze mów Mi o twoich wątpliwościach. Chcę, żeby było w tobie światło, spokojne i stałe jak światło słońca.»

Syntyka, wciąż na kolanach, ujmuje rękę Jezusa i całuje ją...

“Crrr, crrr” poganiacza wielbłądów daje znać, że wielbłąd przybędzie stępa, bez hałasu, idąc po gęstej trawie rosnącej za tylną bramą, którą sługa natychmiast otwiera. Margcjam – mały człowieczek posadzony wysoko w górze na zadzie zwierzęcia – powraca szczęśliwy, cały czerwony od szybkiego biegu [wielbłąda]. I śmieje się, gestykulując, kiedy wielbłąd klęka. Zsuwa się w dół z dziwnego siodła, głaszcze brunatnego wielbłądnika. Potem biegnie do Jezusa, wołając głośno:

«Jakie to piękne! To na tych zwierzętach przybyli oddać Ci hołd mędrcy ze Wschodu? A ja pojadę na nich, żeby Cię wszędzie głosić! Świat wydaje się większy, kiedy ogląda się go z góry, i mówi: “Przyjdźcie, przyjdźcie wy, którzy znacie Dobrą Nowinę!” O! Wiesz, że nawet ten człowiek jej potrzebuje?... I ty też, kupcze, i wszyscy twoi słudzy... Iluż ludzi czeka na nią... i umierają, zanim mogą ją poznać... Więcej ludzi niż ziaren piasku w rzece... Wszyscy pozbawieni Ciebie, Jezusa! O! Szybko przekaż [Twoją prawdę] wszystkim!»

I obejmuje Jezusa, podnosząc głowę. Jezus zaś pochyla się i całuje go. Daje mu obietnicę:

«Ujrzysz, jak Królestwo Boże będzie głoszone aż po najdalsze krańce Rzymu. Czy jesteś zadowolony?»

«Ja, tak. A potem pójdę Ci powiedzieć: “Oto ten i ta, i jeszcze inny kraj znają Ciebie”. Wtedy będę znał nazwy tych dalekich ziem. A co Ty mi powiesz?»

«Ja ci powiem: “Chodź, mały Margcjamie. Przyjmij koronę za każde miejsce, w którym Mnie głosiłeś. Teraz chodź tu do Mnie, jak tego dnia w Gerazie. Odpocznij po twoich trudach, gdyż byłeś sługą wiernym. Teraz to słuszne, żebyś był błogosławionym w Moim Królestwie.»


   

Przekład: "Vox Domini"