Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

134. «CHODŹMY DO TARICHEI»

Napisane 5 września 1945. A, 6377-6384

Jest noc, kiedy Jezus wraca do domu. Wchodzi bez hałasu do ogrodu. Zatrzymuje się na chwilę przed mroczną kuchnią. Widzi, że jest pusta. Udaje się do dwóch pomieszczeń, w których są maty i puste łóżka. Jedynie ubrania, jakie zmieniono, leżą na stosie na podłodze, wskazując, że apostołowie wrócili. Dom wydaje się niezamieszkany, tak jest cichy.

Jezus, czyniąc mniej hałasu niż cień, idzie po schodach, biały w jasności pełni księżyca. Wchodzi na taras. Przechodzi przez niego. Wydaje się widmem poruszającym się bezszelestnie, świetlistą zjawą. W blasku księżycowego światła jakby jeszcze się wysubtelniał, rósł. Podnosi ręką zasłonę, która jest w drzwiach górnej izby. Pozostawała opuszczona, odkąd weszli tam z Jezusem uczniowie Jana. W środku – siedząc tu i tam, w grupach lub pojedynczo – znajdują się apostołowie z uczniami Jana i Manaenem. Z głową na kolanach Piotra śpi Margcjam. Księżyc usiłuje oświetlić pomieszczenie, wchodząc sforyzującymi potokami [światła] przez otwarte okna. Nikt się nie odzywa. Nikt nie śpi, z wyjątkiem dziecka spoczywającego na ziemi, na macie.

Jezus wchodzi po cichu. Pierwszym, który Go zauważa, jest Tomasz: «O! Nauczycielu!» – woła, podrywając się.

Wszyscy inni się wzdrygają. Piotr w swojej porywczości chce się podnieść nagle, lecz przypomina sobie o dziecku. Wstaje więc powoli, opierając brunatną głowę Margcjama o swój stołek. Przybywa więc jako ostatni do Jezusa. W tym czasie Nauczyciel zmęczonym głosem – jak ktoś, kto wiele wycierpiał – odpowiada Janowi, Jakubowi i Andrzejowi, którzy mówią o swym bólu:

«Rozumiem to. Ten jednak tylko, kto nie wierzy, może się czuć zrozpaczony z powodu śmierci, ale nie my, którzy wiemy i wierzymy. Jan nie jest już od nas odłączony. Był oddalony przedtem. Wcześniej nas nawet dzielił: albo ze Mną, albo z nim. Teraz to skończone. Gdzie on jest, tam Ja jestem. On jest przy Mnie.»

Piotr wsuwa siwiejącą głowę pomiędzy młode twarze i Jezus zauważa go: «Ty też płakałeś, Szymonie Piotrze?»

Piotr głosem bardziej ochrypłym niż zwykle mówi:

«Tak, Panie, gdyż ja też byłem uczniem Jana... Poza tym... Poza tym... gdy pomyślę, że w zeszły piątek smuciłem się z tego powodu, że obecność faryzeuszy napełniła goryczą nasz szabat! Tym razem, tak, to [dopiero] jest szabat goryczy! Przyprowadziłem dziecko... żeby mieć ten szabat piękniejszy... Przeciwnie...»

«Nie załamuj się, Szymonie, synu Jony. Jan nie jest stracony. Mówię to także tobie. . A w zamian mamy trzech uczniów dobrze uformowanych. Gdzie dziecko?»

«Tam, Nauczycielu, śpi...»

«Pozwól mu spać» – mówi Jezus, pochylając się nad małą brunatną, spokojnie śpiącą główką. Potem jeszcze pyta:

«Jedliście kolację?»

«Nie, Nauczycielu. Czekaliśmy na Ciebie, a teraz martwiliśmy się z powodu spóźnienia, nie wiedząc, gdzie Cię szukać... Wydawało nam się, że i Ciebie też straciliśmy.»

«Mamy jeszcze czas na pozostawanie razem. Chodźmy przygotować wieczerzę, gdyż potem odejdziemy stąd. Muszę się usunąć pomiędzy przyjaciół, a jutro, jeśli tutaj pozostaniemy, będzie wiele osób, które nas otoczą.»

«A ja Ci przysięgam, że ich nie zniosę... szczególnie tych wybiegów wężowych dusz faryzeuszów. I byłoby to niebezpieczne, gdyby wymknął się im choćby jeden uśmiech skierowany do nas, w synagodze!»

«Uspokój się, Szymonie!... Ja także o tym pomyślałem. Dlatego właśnie wróciłem, żeby was zabrać ze Sobą.»

Przy błyskach małych lamp, zapalonych z dwóch stron stołu, lepiej widać zmiany na twarzach. Jedynie Jezus zachowuje Swe poważne dostojeństwo, a Margcjam uśmiecha się przez sen.

«Dziecko już jadło» – wyjaśnia Szymon.

«Lepiej więc zostawić je, żeby spało» – stwierdza Jezus.

I pośród Swoich [uczniów] ofiarowuje i rozdziela odrobinę pożywienia, które spożywają bez apetytu. Kolacja szybko się kończy.

«Teraz powiedzcie Mi, co wrobiliście...» – zachęca Jezus.

«Ja poszedłem z Filipem na pola Betsaidy. Ewangelizowaliśmy i uzdrowiliśmy chore dziecko» – mówi Piotr.

«A tak naprawdę to Szymon je uzdrowił» – mówi Filip, który nie chce, żeby przypisywano mu nienależną chwałę.

«O! Panie! Nie wiem, jak to uczyniłem. Wiele się modliłem, z całego serca, bo mały chory budził we mnie litość. Potem namaściłem go olejem i potarłem moimi wielkimi dłońmi... i wyzdrowiał. Kiedy widziałem, jak jego twarz nabiera rumieńców, a oczy się otwierają, to znaczy, że wraca do zdrowia, niemal ogarnął mnie lęk...»

Jezus kładzie mu rękę na głowie i nic nie mówi.

«Jan zadziwił wielu, bo wypędził demona, ale ja za to musiałem mówić» – odzywa się Tomasz.

«Twój brat, Juda, także to uczynił» – mówi Mateusz.

«Także Andrzej» – mówi Jakub, syn Alfeusza.

«Szymon Zelota uzdrowił trędowatego. O! Nie bał się go dotknąć! Potem powiedział mi: “Nie lękaj się. Z woli Boga żadna choroba fizyczna nas nie dotknie”» – opowiada Bartłomiej.

«Dobrze powiedziałeś, Szymonie. A wy dwaj?» – pyta Jezus Jakuba, syna Zebedeusza, oraz Iskariotę, którzy znajdują się nieco dalej. Pierwszy rozmawiał z trzema uczniami Jana, a drugi jest sam, nadąsany.

«O! Ja nic nie zrobiłem – mówi Jakub – Ale Judasz dokonał trzech nadzwyczajnych cudów: niewidomy, paralityk, opętany. Mnie wydawał się lunatykiem, ale ludzie tak o nim mówili...»

«I pokazujesz nam taką minę, podczas gdy Bóg tak bardzo ci dopomagał?» – pyta [Judasza] Piotr.

«Ja też potrafię być pokorny» – odpowiada mu Iskariota.

«Potem przyjął nas faryzeusz. Ja nie czułem się [u niego] dobrze... Judasz robi to lepiej i naprawdę go obłaskawił. Pierwszego dnia był powściągliwy, ale potem... Prawda, Judaszu?»

Judasz potwierdza bez słów.

«Bardzo dobrze. Będzie wam szło coraz lepiej. W przyszłym tygodniu zostaniemy razem. W międzyczasie... Szymonie, idź przygotować łodzie. Ty także, Jakubie.»

«Dla wszystkich, Nauczycielu? Nie zmieścimy się.»

«Czy nie możesz mieć jeszcze jednej?»

«Jeśli poproszę mojego szwagra, tak. Idę do niego.»

«Idź, a kiedy to zrobisz, zaraz wracaj i nie wyjaśniaj zbyt wiele.»

Czterej rybacy wychodzą. Inni schodzą wziąć torby i płaszcze. Pozostaje Manaen i Jezus. Dziecko nadal śpi. [Manaen pyta:]

«Nauczycielu, udajesz się daleko?»

«Jeszcze nie wiem... oni są zmęczeni i zasmuceni. Ja też. Mam zamiar udać się do Tarichei, do wiosek, abyśmy mogli być w odosobnieniu i w spokoju...»

«Mam konia, Nauczycielu. Ale jeśli mi pozwolisz, udam się tam wzdłuż jeziora. Pozostaniesz tam długo?»

«Być może przez cały tydzień. Nie dłużej.»

«Zatem udam się tam. Nauczycielu, pobłogosław mnie przy tym pierwszym pożegnaniu. I odejmij mi pewien ciężar z serca...»

«Jaki, Manaenie?» [– pyta Jezus.]

«Wyrzucam sobie, że pozostawiłem Jana samego. Być może, gdybym tam był...»

«Nie. To była jego godzina. I z pewnością był zadowolony widząc, że udałeś się do Mnie. Pozbądź się tego ciężaru. Próbuj natomiast szybko i skutecznie uwolnić się z jedynego ciężaru, jaki posiadasz: z upodobania do bycia człowiekiem. Stań się duchem, Manaenie. Mój pokój niech będzie z tobą. Wkrótce spotkamy się w Judei.»

Manaen klęka i Jezus go błogosławi. Potem wstaje i całuje go. Inni wchodzą i żegnają się, tak apostołowie, jak i uczniowie Jana. Na koniec wchodzą rybacy:

«Wykonane, Nauczycielu. Możemy odejść.»

«To dobrze. Pożegnajcie Manaena, który pozostaje tu do jutrzejszego zmierzchu. Weźcie jedzenie, wodę i odejdźmy. Nie róbcie hałasu.»

Piotr pochyla się, żeby przebudzić Margcjama.

«Nie, zostaw go. Mógłby płakać. Ja go wezmę na ręce» – mówi Jezus i delikatnie podnosi dziecko, które lekko jęczy, lecz instynktownie tuli się w ramiona Jezusa.

Gaszą lampy. Wychodzą. Zamykają drzwi. Schodzą. Na progu ogrodu na nowo żegnają się z Manaenem, a potem, rzędem, drogą, którą oświetla księżyc, udają się w stronę jeziora: ogromnego srebrzystego zwierciadła, [oświetlonego promieniami] księżyca w zenicie. Trzy czerwone plamy na spokojnej tafli – tak wyglądają trzy zanurzone już, oświetlone dzioby łodzi. Rozdzielają się i wchodzą do łodzi, rybacy jako ostatni: Piotr z chłopcem [- pomocnikiem] tam, gdzie jest Jezus; Jan z Andrzejem – do drugiej; a Jakub z [innym] chłopcem – do trzeciej.

«Dokąd płyniemy, Nauczycielu?» – pyta Piotr.

«Do Tarichei. Tam, gdzie dopłynęliśmy po cudzie w Gerazie. Teraz nie ma tam już bagien i będziemy spokojni.»

Piotr wypływa na głębię i inne łodzie płyną w ślad za nim. Nikt się nie odzywa. Kiedy są na głębokiej wodzie i kiedy Kafarnaum znika w blasku księżyca, który wszystko ujednolica swym srebrzystym pyłem, wtedy Piotr – jakby rozmawiający ze sterem – mówi:

«I to mi się podoba. Jutro będą nas szukać, moja stara, a dzięki tobie nas nie znajdą...»

«Do kogo mówisz, Szymonie?» – pyta Bartłomiej.

«Do łodzi. Czy nie wiesz, że dla rybaków ona jest jak małżonka? Ileż z nią rozmawiałem! Więcej niż z Porfireą. Nauczycielu!... Czy dziecko jest dobrze okryte? Na jeziorze, nocą, jest rosa...»

«Tak. Posłuchaj, Szymonie. Chodź tu. Muszę z tobą pomówić...»

Piotr oddaje ster pomocnikowi i idzie do Jezusa.

«Powiedziałem, że [udajemy się] do Tarichei. Wystarczy jednak, że będziemy tam po szabacie, żeby spotkać Manaena. Czy nie mógłbyś znaleźć miejsca niedaleko stąd, gdzie moglibyśmy mieć spokój?»

«O! Nauczycielu! Spokój dla nas czy także dla łodzi? Im potrzebna jest Tarichea lub porty innej rzeki. Ale jeśli chodzi o nas, wystarczy, że się ukryjesz w lesie za Jordanem, gdzie tylko zwierzęta Cię znajdą... i być może kilku rybaków, którzy pilnują sieci na ryby. Będziemy mogli pozostawić łodzie w Tarichei. Przybędziemy tam o świcie i szybko udamy się za bród. Łatwo się tam przeprawić o tej porze.»

«To dobrze. Tak zrobimy...»

«Nawet w Tobie świat budzi niesmak, co? Wolisz ryby i komary, co? Masz rację.»

«Ja nie odczuwam niesmaku. Nie powinno się go mieć. Chcę jednak uniknąć wywoływania przez was zgorszenia i pragnę znaleźć pociechę w waszym towarzystwie przez godziny szabatu.»

«Mój Nauczycielu!...»

Piotr całuje Go w czoło i odchodzi ocierając wielką łzę, która spływa z oka, wpadając w brodę. Powraca do swego steru i kieruje się zdecydowanie na południe. Światło księżyca pomniejsza się w miarę zachodu zstępującej za wzgórze planety, usuwając swe oblicze sprzed oczu ludzi. Pozostawia jeszcze niebo pobielone swym światłem i blaskiem na wschodniej plaży jeziora. Reszta ma kolor ciemnego indygo, które z ledwością wyróżnia się w świetle lamp na dziobach.


   

Przekład: "Vox Domini"