Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana


Maria Valtorta

Księga III - Drugi rok życia publicznego

–   POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –

133. ŚMIERĆ JANA CHRZCICIELA

Napisane 4 września 1945. A, 6366-6377

Jezus właśnie uzdrawia chorych. Jest tylko w towarzystwie Manaena. Są w domu w Kafarnaum, w ogrodzie pogrążonym w cieniu o tej rannej godzinie. Manaen nie ma już kosztownego pasa ani złotej blaszki na czole. Jego szata jest związana wełnianym sznurem, a jego nakrycie głowy – wąskim pasmem materiału. Jezus ma odkrytą głowę, jak zawsze kiedy przebywa w domu.

Po skończeniu uzdrawiania i pocieszania chorych Jezus wchodzi z Manaenem do pokoju na górze. Siadają obydwaj na brzegu okna, wychodzącego na wzgórze. Brzeg jeziora jest cały zalany słońcem, jeszcze bardzo palącym, choć letnie upały od jakiegoś czasu skończyły się.

«Wkrótce rozpocznie się winobranie...» – odzywa się Manaen.

«Tak, a potem będzie Święto Namiotów... i szybko nadejdzie zima. Kiedy zamierzasz odejść?»

«Hmmm!... Nigdy bym nie odszedł... Ale myślę o Chrzcicielu. Herod jest słaby. Kiedy umiano na niego dobrze wpływać, nie stał się dobry, lecz był przynajmniej... nie był okrutny. Jednak nieliczni dają mu dobre rady. A ta kobieta!... Ta kobieta!... Ale chciałbym pozostać tu aż do powrotu Twoich apostołów... Nie dlatego, żebym się przeceniał... ale jeszcze jestem coś wart... choć zaufanie do mnie [na Dworze] bardzo zmalało, odkąd pojęli, że podążam drogami Dobra. Ale to nie jest ważne. Chciałbym mieć prawdziwą odwagę, żeby wszystko opuścić i iść całkowicie za Tobą, jak ci uczniowie, na których czekasz. Ale czy to mi się kiedykolwiek uda? My, którzy nie jesteśmy z [prostego] ludu, bardziej się wahamy, nim pójdziemy za Tobą. Dlaczego?»

«Bo posiadacie biedne bogactwa, które trzymają was w swoich szponach.»

«To prawda, ale wiem, że niektórzy – chociaż nie są bogaci w ścisłym znaczeniu, lecz dlatego że są uczonymi lub nimi się stają – też nie przychodzą.»

«Oni też są w szponach biednych bogactw, które ich trzymają. Nie jest się bogatym tylko wtedy, gdy ma się pieniądze. Istnieje też bogactwo wiedzy. Niewielu ludzi dochodzi do uznania jak Salomon: “Marność nad marnościami. Wszystko to marność.” Podjął to i wyjaśnił – nie tylko w odniesieniu do materii, lecz w całej głębi – Kohelet. Czy myślisz o tym? Ludzka wiedza jest marnością, bo powiększanie tylko jej “to trud i troska umysłu i kto rozwija wiedzę, rozwija też zmartwienia.” Zaprawdę powiadam ci, że tak jest. I powiadam, że nie byłoby tak, gdyby ludzka wiedza była podtrzymywana i wzmacniana mądrością ponadnaturalną i świętą miłością Boga. Przyjemność jest znikomością, gdyż nie trwa, lecz rozprasza się szybko po spaleniu, pozostawiając popiół i pustkę. Dobra zgromadzone przez różne przedsięwzięcia to marność dla człowieka, który umiera i który je zostawia innym, a swoimi dobrami nie potrafi odepchnąć śmierci. Niewiasta widziana jako kobieta i tylko jako taka upragniona jest marnością. I stwierdza się na koniec, że jedyna rzecz, która nie jest marnością, to święta bojaźń Boga i posłuszeństwo Jego przykazaniom, to znaczy mądrość człowieka, który jest nie tylko ciałem, lecz posiada też drugi element: duchowy. Kto umie to wywnioskować i chcieć [tego], potrafi się wyrwać z wszelkich szpon biednego posiadania i iść w sposób wolny na spotkanie Słońca.»

«Chcę zapamiętać te słowa. Ileż mi dałeś przez te dni. Teraz mogę odejść do brzydoty Dworu, który jedynie głupcom wydaje się rozświetlony. Sądzą oni, że jest potężny i wolny, a tymczasem jest samą nędzą, więzieniem i ciemnością. Wejdę tam ze skarbem, który pozwoli mi lepiej żyć, czekając na to, co najlepsze. Czy jednak kiedykolwiek dojdę do tego najlepszego, co polega na całkowitej przynależności do Ciebie?»

«Dojdziesz do tego...» [– odpowiada mu Jezus.]

«Kiedy? W przyszłym roku? Czy później? Albo kiedy starość przysporzy mi mądrości?»

«Dojdziesz do tego, osiągając dojrzałość ducha i doskonałość woli w ciągu kilku godzin.»

Manaen patrzy na Niego, zamyślony, pełen pytań... Ale nie pyta o nic. Cisza. Potem Jezus mówi:

«Czy kiedykolwiek zbliżyłeś się do Łazarza z Betanii?»

«Nie, Nauczycielu. Mogę powiedzieć, że nie. Nawet jeśli spotkaliśmy się kilka razy, nie można tego nazwać przyjaźnią. Wiesz... Herod jest przychylny mnie, lecz jest jemu przeciwny... Więc...»

«Łazarz będzie cię teraz widział ponad tymi sprawami, w Bogu. Powinieneś próbować zbliżyć się do niego jako współuczeń.»

«Uczynię to, jeśli Ty tego chcesz...»

W ogrodzie dają się słyszeć głosy wzburzonych ludzi. Wołają z niepokojem: «Nauczycielu! Nauczycielu! Czy On tu jest?»

Śpiewny głos pani domu odpowiada im:

«Jest w izbie na górze. Kim jesteście? Chorymi?»

«Nie, uczniami Jana i chcemy [ujrzeć] Jezusa z Nazaretu.»

Jezus ukazuje się w oknie, mówiąc:

«Pokój niech będzie z wami... O! To wy? Wejdźcie! Wejdźcie!»

To trzej pasterze: Jan, Maciej i Symeon.

[por. Mt 14,3-12; Mk 6,17-29; Łk 9,7-9] «O! Nauczycielu!» – mówią, podnosząc głowy i ukazując zasmucone twarze. Nawet widok Jezusa ich nie rozpogadza. Jezus wychodzi z izby, idąc im na spotkanie, na taras. Manaen idzie za Nim. Spotykają się dokładnie tam, gdzie schody dotykają nasłonecznionego tarasu. Trzej [pasterze] klękają, pochylając się ku ziemi. Potem Jan mówi w imieniu wszystkich:

«To godzina, żebyś nas przyjął, Panie, bo jesteśmy Twoim dziedzictwem...»

Łzy płyną po twarzy ucznia i jego towarzyszy. Jezus i Manaen wydają ten sam okrzyk:

«Jan?!»

«Zabito go...»

Słowo to spada z takim łoskotem, jakby wrzawa ogarnęła całą ziemię. A przecież wypowiedziano je bardzo cicho. Przenika ono jednak i mówiącego, i tych, którzy je słyszą. Wydaje się, że ziemia – aby je przyjąć i aby zadrżeć z przerażenia – powstrzymała wszelki hałas, w chwili głębokiej ciszy i głębokiego bezruchu zwierząt, listowia i powietrza. Przerywa się gruchanie gołębi, ucina głos mewy, milknie nagle chór wróbli i zamiera niespodziewanie cykający świerszcz, jakby w jednej chwili cały jego narząd [głosu] uległ zniszczeniu. Nieruchomieje w tym momencie wiatr, który gładził łodygi i liście winorośli, wydając odgłos jakby jedwabiu i skrzypienia czerpaka.

Jezus staje się blady jak kość słoniowa, Jego zaś oczy rozpływają się we łzach. Otwiera ramiona, żeby coś powiedzieć, a Jego głos staje się głęboki z powodu wysiłku, jaki czyni, żeby nad nim zapanować:

«Pokój męczennikowi sprawiedliwości i Mojemu Poprzednikowi.»

Potem krzyżuje ramiona i skupia się w duchu. Z pewnością się modli, jednocząc się z Duchem Bożym i z duchem Chrzciciela.

Manaen nie ośmiela się nawet poruszyć. W przeciwieństwie do Jezusa gwałtownie się zaczerwienił i wykonał gniewny gest. Następnie nieruchomieje. Całe jego wzburzenie ujawnia się w mechanicznym ruchu prawej ręki, która szarpie sznur szaty. Lewą zaś ręką bezwiednie sięga po sztylet... lecz potrząsa głową, skarżąc się na słabość swego umysłu, który nie pamięta, że pozbawił się broni, żeby być “uczniem Tego, który jest łagodny... przy Tym, który jest łagodny.”

Jezus ponownie otwiera usta i oczy. Jego twarz, Jego spojrzenie, Jego głos przyjęły na nowo posiadany zazwyczaj Boski majestat. Pozostaje jedynie poważny smutek, powściągany pokojem:

«Chodźcie. Opowiecie Mi. Od dziś należycie do Mnie.»

Prowadzi ich do pomieszczenia, którego drzwi zamyka, pozostawiając zasłony w połowie zasunięte dla złagodzenia światła i stworzenia atmosfery skupienia wokół ich boleści i piękna śmierci Chrzciciela, oraz po to, żeby oddzielić tę doskonałość życia od zepsutego świata.

«Mówcie» – nakazuje im.

Wydaje się, że Manaen skamieniał. Jest blisko nich, lecz nic nie mówi.

«To było w wieczór święta... Stało się to w sposób nie do przewidzenia... Zaledwie dwie godziny wcześniej Herod rozmawiał z Janem i pożegnał go życzliwie... I zaledwie przed chwilą... chwilę przedtem, nim przyszło... zabójstwo, męczeństwo, zbrodnia, chwała... wysłał do więźnia sługę ze schłodzonymi owocami i rzadkimi winami. Jan nam dał to wszystko... On nigdy nie zmienił swej surowości... Byliśmy tam tylko my... bo dzięki Manaenowi znajdowaliśmy się w pałacu, żeby służyć w kuchniach i w stajniach. I to było dobrodziejstwem, które nam pozwoliło ciągle widywać naszego Jana... Byliśmy w kuchni, Jan i ja, w czasie gdy Symeon nadzorował sługi w stajni, aby zadbali odpowiednio o wierzchowce gości... Pałac zapełniony był przez wielkich, dowódców wojsk, panów z Galilei. Herodiada zamknęła się w pokojach po gwałtownej kłótni z Herodem, do jakiej doszło rano...»

Manaen przerywa: «Ale kiedy wróciła ta hiena?»

«Dwa dni wcześniej. Nie oczekiwano jej... Powiedziała monarsze, że nie mogła żyć z dala od niego i nie być obecna w dniu jego święta. Żmija i czarownica.... jak zawsze uczyniła sobie z Heroda zabawkę... Jednak tego dnia rano Herod, choć już był upojony winem i rozpustą, odmówił żonie przyznania jej tego, o co prosiła krzycząc głośno... Ale nikt nie przypuszczał, że było to życie Jana!...

Pozostawała w swych pokojach, obrażona. Odesłała królewskie potrawy, przesłane jej przez Heroda na kosztownej zastawie. Zachowała tylko drogocenną tacę pełną owoców i w zamian dała dla Heroda amforę przyprawionego wina... Narkotycznego... Ach! Kiedy już był tak bardzo pijany, wystarczyło jego skłonną do zła naturę popchnąć do zbrodni!

Przez tych, którzy usługiwali do stołu, dowiedzieliśmy się, że po tańcu dworskich mimów czy raczej w jego trakcie wkroczyła Salome, tańcząc w sali biesiadnej. Mimowie, w obecności księżniczki, przylgnęli do ścian. Taniec był doskonały, tak nam mówiono... lubieżny i doskonały. Godny gości... Herod... O! Być może nowe kazirodcze pragnienie fermentowało w jego wnętrzu!... Herod na koniec tego tańca powiedział zachwycony do Salome: “Dobrze zatańczyłaś! Przysięgam, że zasługujesz na nagrodę. Przysięgam, że ci ją dam. Przysięgam, że dam ci wszystko, o co tylko mnie poprosisz. Przysięgam to w obecności wszystkich. A słowo króla jest wierne, nawet bez przysięgi. Proś więc, o co chcesz.”

I Salome – udając zmieszanie, niewinność i skromność – okryła się swymi welonami, gestem zawstydzenia po tak wielkim bezwstydzie, i powiedziała: “Pozwól mi, o wielki, zastanowić się przez chwilę. Odejdę i potem powrócę, bo twoja łaskawość mnie zmieszała...” i odeszła do swojej matki.

Selmasz powiedział mi, że weszła ze śmiechem i powiedziała: “Matko, wygrałaś. Daj mi tacę.” Herodiada z okrzykiem tryumfu nakazała niewolnikowi przynieść córce zachowaną wcześniej tacę, i powiedziała: “Idź i wracaj ze znienawidzoną głową, a ja cię przyodzieję perłami i złotem”. I Selmasz, przerażony, wykonał polecenie...

Salome wróciła do sali, tańcząc... i tańcząc podeszła do króla, i rzuciła się mu do stóp. Powiedziała: “Na tej tacy – którą posłałeś mojej matce, żeby jej pokazać, że ją kochasz i że mnie kochasz – chcę mieć głowę Jana. A potem będę jeszcze dalej tańczyć, ponieważ to bardzo ci się podoba. Zatańczę taniec zwycięstwa. Bo zwyciężyłam! Pokonałam cię, królu! Pokonałam życie i jestem szczęśliwa!” Oto, co powiedziała i co powtórzył nam zaprzyjaźniony podczaszy.

Herod zmieszał się pod naciskiem dwóch pragnień: być wiernym danemu słowu, być sprawiedliwym. Jednak nie potrafił być sprawiedliwy, bo jest niesprawiedliwy. Dał znak katowi, który stał za królewskim miejscem. Ten, wziąwszy z rąk Salome tacę, którą mu podała, wyszedł z sali biesiadnej i poszedł do dolnych pomieszczeń. Widzieliśmy go, Jan i ja, jak przechodził przez dziedziniec... i nieco później usłyszeliśmy krzyk Symeona: “Mordercy!”, a potem ujrzeliśmy, jak szedł z powrotem, mając na tacy głowę... Jan, Twój Poprzednik nie żył...»

«Symeonie, czy możesz Mi powiedzieć, jak on umarł?» – pyta po chwili Jezus.

«Tak. Modlił się... Wcześniej powiedział mi: “Wkrótce powrócą dwaj wysłannicy i ci, którzy nie wierzą, uwierzą. Pamiętaj jednak, gdybym ja już nie żył, kiedy oni wrócą, ja – jak ktoś, kto jest bliski śmierci – mówię ci ponownie, żebyś im to powtórzył: ‘Jezus z Nazaretu jest prawdziwym Mesjaszem’.” On myślał cały czas o Tobie... Wszedł kat. Zawołałem głośno. Jan podniósł głowę i ujrzał go. Wstał i powiedział: “Możesz odebrać mi życie, ale trwałą prawdą jest to, że nie wolno czynić zła.” A kiedy chciał mi coś powiedzieć, kat wywinął swym ciężkim mieczem. Jan stał. Głowa odpadła od tułowia z wielką falą krwi i zaróżowiła jego koźlą skórę... Jego wychudła twarz stała się blada jak wosk. Oczy pozostały jak żywe, otwarte, oskarżające... Głowa potoczyła się do moich stóp... Upadłem w tym samym czasie, co jego ciało, tracąc przytomność z powodu nadmiaru boleści... Potem... potem... potem... Herodiada pocięła tę głowę i rzucono ją psom. Jednak szybko wzięliśmy ją i razem z tułowiem, owinęliśmy kosztownym suknem. W nocy ułożyliśmy ciało i przenieśliśmy poza Macheront. Z pomocą innych uczniów zabalsamowaliśmy je w zagajniku akacjowym, w pobliżu, o wschodzie słońca... Lecz wzięto go stamtąd, aby go pokaleczyć. Ona bowiem nie potrafi go zniszczyć i nie potrafi mu wybaczyć... A jej słudzy, w obawie przed skazaniem na śmierć, byli bardziej dzicy niż szakale, odbierając nam tę głowę. Gdybyś tam był, Manaenie!...»

«Gdybym tam był... Ale ta głowa... to jej przekleństwo... Nic jednak nie odejmuje chwały Prekursorowi... nawet jeśli ciało nie jest kompletne. Prawda, Nauczycielu?»

«To prawda. Nawet gdyby psy zniszczyły to ciało, chwała [Jana] nie zmieniłaby się.»

«I jego słowo się nie zmieniło, Nauczycielu. Jego oczy, choć zranione, podziurawione, mówią ciągle: “Tego ci nie wolno”. Ale straciliśmy go...» – mówi Maciej.

«I teraz jesteśmy Twoi, bo on tak powiedział... Mówił, że Ty już o tym wiedziałeś.»

«Tak. Od miesięcy należycie do Mnie. Jak przybyliście?»

«Pieszo. Etapami. Długa, straszliwa droga, w palącym słońcu i przez palące piaski, jeszcze bardziej doskwierające z powodu naszej boleści. Idziemy od około dwudziestu dni...»

«Teraz idźcie odpocząć» [– poleca im Jezus.]

Manaen pyta: «Powiedzcie, czy Heroda nie zdziwiła moja nieobecność?»

«Tak. Najpierw się niepokoił, potem był wściekły, a kiedy minęła jego złość, rzekł: “Jeden sędzia mniej”. To nam przekazał zaprzyjaźniony podczaszy.»

Jezus się odzywa: «Jeden sędzia mniej! On ma Boga jako sędziego i to mu wystarczy. Idźcie tam, gdzie śpimy. Jesteście zmęczeni i zakurzeni, znajdziecie ubrania i sandały waszych towarzyszy. Weźcie je, przebierzcie się. To, co należy do jednego, należy do wszystkich. Ty, Macieju, jesteś wysoki, możesz wziąć jedną z Moich szat. Potem o to zadbamy. Wieczorem – ponieważ to dzień przed szabatem – przyjdą Moi apostołowie. W przyszłym tygodniu przybędzie Izaak ze swymi uczniami, potem przyjdzie Beniamin i Daniel, po Święcie Namiotów Eliasz, Józef i Lewi także przybędą. Jest czas, żeby do dwunastu przyłączyli się inni. Idźcie teraz odpocząć.»

Manaen towarzyszy im, a potem powraca. Jezus pozostaje z Manaenem. Siada zamyślony, wyraźnie zasmucony, z głową pochyloną, opartą na ręce, którą wspiera o kolano dla potrzymania. Manaen siada za stołem i nie porusza się. Jest posępny. Na jego twarzy widać burzę.

Po długim czasie Jezus podnosi głowę, patrzy i pyta:

«A ty? Co teraz uczynisz?»

«Jeszcze nie wiem... Nie mam już zamiaru pozostawać w Macheroncie... Chciałbym jednak przebywać jeszcze blisko Dworu, żeby wiedzieć... i w ten sposób móc Cię chronić.»

«Lepiej by było, gdybyś poszedł za Mną bez zwlekania, ale Ja cię nie zmuszam. Przyjdziesz, kiedy zostanie w tobie zniszczony – cząsteczka po cząsteczce – dawny Manaen.»

«Chciałbym też odebrać tej kobiecie głowę Jana. Ona nie jest godna posiadania jej...»

Po twarzy Jezusa [przemyka] cień uśmiechu i mówi szczerze:

«A poza tym nie umarłeś jeszcze dla ludzkich bogactw, ale mimo to jesteś Mi drogi. Wiem, że cię nie tracę, chociaż [muszę] czekać. Potrafię czekać...»

«Nauczycielu, chciałbym dać Ci moją hojność, żeby Cię pocieszyć... bo widzę, że cierpisz. Widzę to.»

«To prawda. Cierpię. Bardzo! Bardzo!...»

«Czy tylko z powodu Jana? Nie wierzę w to. Wiesz przecież, że spoczywa w pokoju. »

«Wiem, że jest spokojny i czuję, że jest blisko.»

«A zatem?»

«A zatem!... Manaenie, co poprzedza jutrzenka?»

«Dzień, Nauczycielu. Dlaczego mnie o to pytasz?»

«Ponieważ śmierć Jana poprzedza dzień, w którym Ja będę Odkupicielem. I to, co jest we Mnie ludzkiego, drży na tę myśl... Manaenie, idę na wzgórze. Ty zostań tutaj, żeby przyjąć tych, którzy przychodzą, oraz wspomóc tych, którzy już przybyli. Pozostań aż do Mojego powrotu. Potem... Uczynisz, co zechcesz. Żegnaj.»

I Jezus opuszcza pomieszczenie. Schodzi powoli ze schodów, przechodzi przez ogród, a potem idzie ścieżką pośrodku opustoszałych ogrodów i sadów [pełnych] oliwek, jabłoni, winorośli i figowców. Wchodzi na zbocze małego wzgórza i znika mi z oczu.


   

Przekład: "Vox Domini"